NAPISAŁAM!
Ale zanim co, chciałabym powiedzieć, że nie wiem, kiedy pojawiłby się nowy rozdział, gdyby nie moja kochana Villemo :) Dziękuję Ci, a was zapraszam do przeczytania jej opowiadania, które całkowicie wybija się na polu oryginalności, jeżeli chodzi o twórczość dramione :) A więc wchodzimy i czytamy -> http://more-than-enemies-dramione.blogspot.com !
A tymczasem zostawiam was z drugim rozdziałem, na który (mam nadzieję) czekaliście. Oby nie zawiódł waszych oczekiwań.
---------------------------------------------------------------------------------
„-Pamiętasz ten szlaban, na którym uczyliśmy się razem z Twoich notatek? - spytał.
-Wtedy, gdy okłamałeś mnie, mówiąc, że znalazłeś je w klasie eliksirów? - zaśmiała się. -Owszem, pamiętam.
-Masz pojęcie, że napisałem to bezbłędnie? Wszyscy gapili się na mnie jak na idiotę, bo chwilę przed wyjściem na szlaban powiedziałem Pansy, że nic nie umiem.
-Wcale nie skłamałeś. Kiedy przepytywałam cię z pierwszego rozdziału, odpowiedziałeś tylko na jedno z ośmiu moich pytań.
-Ale mnie nauczyłaś.
-To było chyba najtrudniejsze z zadań, jakie dostałam w szkole. Nauczyć czegoś Malfoya.
-Hej, przecież nie było ze mną aż tak źle! - krzyknął, udając oburzenie.
-Wtedy akurat było tragicznie, bo gapiłeś się na mnie, zamiast się uczyć.
-Akurat o to pretensje możesz mieć tylko do swoich rodziców – wytłumaczył się, udając powagę.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
-A co mają do tego moi rodzice?
-Wydali na świat najpiękniejszą kobietę na świecie. Nic nie mogłem i nadal nie mogę poradzić na to, że ciężko jest oderwać od ciebie wzrok...”
Hermiona siedziała właśnie w sypialni i czytała jedną z jej ulubionych powieści, gdy usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Odrzuciła książkę na stojący obok sofy stolik do kawy i zeszła na dół, gdzie spotkała się z przygnębionym spojrzeniem Dracona.
Nie miała pojęcia dlaczego, ale wyraz jego twarzy przeraził ją najbardziej ze wszystkiego, z czym spotkała się tamtego dnia.
Może wpłynął na to fakt, że jej męża zawsze cieszyły powroty do domu. Mówił jej, że kiedy siedzi w pracy, myśli tylko o tym, by znowu być razem z nią. Zazwyczaj wracał do domu z szerokim uśmiechem, który niemalże rozświetlał cały przedpokój, a potem brał swoją żonę w objęcia i powtarzał jej, jak bardzo tęsknił przez te długie osiem godzin.
Było jak w bajce, było idealnie. Aż do tamtego dnia.
Kobieta przystanęła wpół drogi z uśmiechem, który powoli schodził jej z twarzy. Ostrożnie podeszła do Dracona i popatrzyła mu w oczy.
-Coś się stało – powiedziała cicho.
Nie pytała, zbyt dobrze znała swojego męża, zbyt długo byli razem, zbyt wiele poświęcili dla siebie nawzajem.
Odwrócił wzrok w milczeniu i ruszył w kierunku kuchni.
Choć sprawiło jej to wielki ból, próbowała zrozumieć.
Westchnęła cicho i nałożyła mu pomidorowej zapiekanki makaronowej, którą uwielbiał.
Dostrzegła grymas na jego twarzy, ale bez słowa wziął do ręki widelec i zaczął jeść. Nie patrzył na nią, nic nie mówił, po prostu jadł, jakby ona już dawno opuściła pomieszczenia.
A jednak była tam i obserwowała każdy jego ruch, próbując odczytać to, czego nie chciały wypowiedzieć jego usta. Wciąż nie rozumiała.
-Będę w salonie – szepnęła w końcu tak cicho, jakby gdzieś obok spało dziecko, o którym od dawna marzyli.
Po tych słowach udała się na piętro.
Weszła do pokoju, który Draco niegdyś żartobliwie nazywał „Królestwem Hermiony”, ponieważ zgodnie z jej prośbą wszystkie cztery ściany obwieszono tam półkami na książki, które kobieta sama wybierała i układała w kolejności alfabetycznej. Tylko jedna, dębowa, pięknie rzeźbiona półka wisiała prawie pusta naprzeciwko drzwi. Zajmowały ją jedynie trzy książki – dwa dzienniki oraz książka napisana przez Malfoya. Trzy pozycje, które uratowały ich miłość.
Wzięła do ręki jego pamiętnik i usiadła na miękkim zielonym dywanie, wygodnie opierając głowę o bordową kanapę zajmującą sam środek pokoju.
„Gdybym wiedział, że to jedno wyznanie obarczy ją takim cierpieniem, nigdy nie przyznałbym się do swoich uczuć. Ani jej, ani nikomu innemu. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, myślałem, że jestem szczęściarzem. Dziś wiem, że byłem jedynie głupcem.
Miałem szczęście, że ona mnie pokochała, ale nigdy nie byłem szczęśliwy. Nie z nią.”
Otarła łzę spływającą leniwie po jej policzku. Dlaczego nigdy nie rozmawiała z nim o tym fragmencie, który pojawił się w jego dzienniku kilka tygodniu temu?
Pewnego wieczor usiadła z kubkiem gorącej herbaty i zaczęła wspominać· Przeglądała ich wpisy, zwracając szczególną uwagę na te najprostsze słowa, które pozornie mówiły o niczym. Na jej policzkach połyskiwały łzy szczęścia, w sercu czuła niewysłowioną radość z tego, jak potoczyło się jej życie. Było przecież pełne niespodzianek, nieprzewidywalne, niebezpieczne, a wszystkie luki wypełniała ich miłość, której nic nie było w stanie przezwyciężyć.
Przebrnęła przez wszystkie wspomnienia, które doprowadziły ją do jej aktualnego położenia, a potem ku jej własnemu zaskoczeniu dotarła do samego końca jego wpisów i natrafiła na zupełnie nowy, który w swoim przekazie nie zawierał już nic z tych dawnych, pełnych czułości słów.
Musiała z nim porozmawiać, musiała dowiedzieć się, co skłoniło go do napisania w dzienniku, w którym ostatni wpis datowany był na kwiecień 1999 roku.
Usłyszała za sobą kroki, ale nie odwróciła głowy. Chciała, żeby podszedł do niej i bez zbędnych słów dowiedział się, że ona już wie. Bała się tego, co przyniosą kolejne minuty, każda komórka jej ciała przeczuwała nadchodzące cierpienie, ale bohatersko milczała w oczekiwaniu na jego reakcję.
Kątem oka obserwowała cień przesuwający się powoli po wypastowanym parkiecie i skradający się na puszysty dywan.
-Dawno to znalazłaś? - spytał ściszonym głosem.
Dostrzegła, że jego wypowiedź była zupełnie pozbawiona emocji, tak, jakby jej mąż w ogóle nie przejął się tym odkryciem.
-Dwa tygodnie temu – szepnęła.
-Nie spodziewałem się, że wciąż do niego zaglądasz – zaczął niepewnie, siadając tuż obok niej. -Ale skoro to przeczytałaś, to chyba najwyższy czas, żebym ci o wszystkim powiedział.
-O wszystkim, to znaczy o czym? - spytała, a jej głos załamywał się coraz bardziej z każdym słowem.
-Czuję się z tego powodu okropnie, to dusi mnie od środka, ale muszę ci to powiedzieć... -zaczął, jednak nie dane mu było dokończyć.
Wiedziała. Jakżeby inaczej. Nie byłaby Hermioną Granger, gdyby nie domyśliła się, co oznaczają te słowa.
-To Isabelle, prawda? - Nawet jej wydało się dziwnym, jak obojętnie zabrzmiały te słowa.
Isabelle Seguin, blondynka średniego wzrostu, była jedną z kobiet, z którymi Draco jadał od czasu do czasu biznesowe obiady po pracy. Hermiona nigdy nie była zazdrosna o swojego męża, choć oczywiście jego koleżankom nie brakowało urody. Chodziło jedynie o to, że była Gryfonka bezgranicznie ufała swojemu mężowi i wierzyła, że ten nigdy by jej nie zdradził. W końcu ich miłość przezwyciężyła nienawiść setek uczniów, moc czarnoksiężnika oraz potężne zaklęcie zapomnienia, czy więc mogłaby zagrozić jej kobieta, z którą Draco pracował? Uparcie wierzyła, że tylko zazdrość mogłaby zniszczyć tak doskonały związek, dlatego też nigdy nie robiła swojemu mężowi wyrzutów z powodu tych obiadów.
A jednak okazało się, że na świecie jest coś, a właściwie ktoś, kto zdołał rozkruszyć żelazne więzi ich miłości.
Nie odpowiedział. W milczeniu obserwował dywan, jedną dłonią odgarniając z czoła niesforne kosmyki włosów.
-Mam się wyprowadzić? - spytała nagle zduszonym głosem, próbując pohamować łzy.
Mężczyzna omal nie roześmiał się serdecznie, słysząc słowa swojej żony. Cała Hermiona, zawsze gotowa do poświęcenia całego swojego szczęścia w imię miłości, która teraz przekłuwała jej serce. Była w stanie cierpieć największe katusze, jeśli to miałoby uszczęśliwić Dracona.
-Ja się wyprowadzam. Dom jest twój, zostań tu i... - zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. -Znajdź swoją prawdziwą miłość.
Po tych słowach poderwał się z ziemi i szybkim krokiem ruszył w kierunku sypialni. Spakował wszystkie ubrania, zabrał z łazienki kosmetyki, przez ramię przerzucił torbę z laptopem i już miał wychodzić, gdy jego wzrok padł na niewielką fotografię ustawioną na komodzie.
Niegdyś jej uśmiech znaczył dla niego wszystko, dziś miał już inne priorytety. Było coś ważniejszego od tego, czy Hermiona rzuci mu się w ramiona, witając go wracającego z pracy.
Zacisnął zęby i ostatkiem sił powstrzymał łzy. Delikatnie położył ramkę fotografią do dołu i wyszedł z sypialni.
Nie przyszła go pożegnać i wcale się temu nie dziwił. W głębi duszy dziękował jej za to, że nie utrudniała rozstania, a jednak jakiś cichy głosik w jego głowie złośliwie przemówił.
Jeżeli Hermiona tak łatwo odpuściła sobie ich związek, skoro nie krzyczała, nie płakała i nie robiła awantur, to czy faktycznie kochała go tak bardzo, jak mówiła? A może tylko czekała na moment, w którym przyjdzie ich rozstanie? Może teraz będzie szczęśliwa i ułoży sobie życie bez oglądania się za siebie i bez rozpamiętywania trudnych chwil, które przeżywali? W głębi serca bolała go myśl, że to rozstanie może być kobiecie na rękę. A jednak zasłużył na to. Może kiedyś wybaczy mu to, co jej zrobił?
Trzask zamykanych drzwi był dźwiękiem definitywnie oznaczającym koniec ich związku. Nikt jednak nie zatrzasnął drzwi, które stałyby się symbolem końca ich miłości.
Siedziała w tym samym miejscu, w którym kilka godzin temu usłyszała bolesne słowa od swojego męża. A w zasadzie nie usłyszała ich, ponieważ wolała oszczędzić mu trudu.
Nie płakała, wszystkie swoje siły skupiła na analizowaniu sytuacji i próbie dojścia do jakiejś konkretnej konkluzji.
Spędziła kilka ostatnich lat z mężczyzną, o którym wszyscy jej przyjaciele mówili „niegodny zaufania”. Od momentu, w którym on wyznał jej miłość podczas szkolnego szlabanu, szła pod prąd nie zważając na to, co mówią inni. Miała własne zdanie i swój ogląd na sprawę, to zawsze jej wystarczało. A teraz siedziała w pustym domu z jego dziennikiem w ręku. Z dziennikiem, który niegdyś uratował ich miłość.
Dlaczego Draco napisał te kilka zdań? Dlaczego nie próbował utrzymać swojego romansu w tajemnicy? Odpowiedź nasuwała się sama.
Miał nadzieję, że Hermiona pewnego dnia zajrzy do zeszytu i przeczyta świeży wpis. Chciał, by dowiedziała się o romansie, by zrobiła mu awanturę i wyrzuciła go z domu, by mógł się od niej uwolnić. Właśnie po to chciał wyjawić jej prawdę, ale bał się wyznać wszystko w zwykłej szczerej rozmowie. Stchórzył.
W końcu nie należał do Gryfonów, nie był jednym z tych najodważniejszych.
Myśląc o tym, przypomniała sobie o Ronie. Być może nigdy go nie kochała, może nigdy nie zależało jej na nim tak, jak jemu na niej, a jednak byli przyjaciółmi. Ron był przy niej cały czas, zawsze walczył o jej szczęście, a ona bez żadnych skrupułów wbiła mu nóż w serce. Jaką egoistką była, uciekając z Malfoyem za granicę i zostawiając narzeczonego bez słowa wytłumaczenia.
Dopiero teraz, gdy los zemścił się na niej, teraz gdy poznała się na Draconie, zrozumiała, jak wielki ból zadała rudzielcowi przed laty.
Zasługiwała na to. Zasługiwała na karę, a los nie szczędził jej ciosów.
Najpierw pozostawiła wszystkich swoich przyjaciół dla Malfoya, teraz Malfoy zostawił ją bez mrugnięcia okiem, wrzucając ją w głęboką otchłań samotności.
Była sama, cóż więc jej pozostało?
Wiedziała, że ma tylko jedno wyjście. Nie bała się. Chciała uśmierzyć ból, który coraz silniej palił ją od środka. Dopiero w momencie, gdy uświadomiła sobie, do czego doprowadziły ją jej własne wybory, wybuchła rozdzierającym płaczem, który prawdopodobnie słychać było we wszystkich sąsiednich domach.
Wszystko jedno. Nic już nie miało znaczenia.
Spróbowała złapać oddech, ale przyszło jej to z ogromnym trudem. Płacz zaczynał ją dusić.
Nie tak chciała umrzeć.
Chciała, by chociaż śmierć była bezbolesna, bez względu na to czy na to zasługiwała, czy też nie. Drżącą ręką oparła się o podłogę, a potem o kanapę tak, by przyjąć postawę stojącą. Nie było łatwo, ponieważ emocje przejmowały kontrolę nad całym jej ciałem i pozbawiały energii wszystkie jego członki. Podtrzymując się sofy, a później półek z książkami, powolnym krokiem zmierzała ku łazience. W niewielkiej błękitnej szafce znajdował się zapas leków. Jako że ani ona, ani on nie chorowali zbyt często, tak więc znajdowały się tam głównie przeróżne maści, kilka opakowań magnezu, witaminy oraz środki przeciwbólowe. To właśnie po te ostatnie Hermiona sięgnęła z obłędem wypisanym na twarzy. Wpatrywała się w biało-niebieskie opakowanie z uwielbieniem i ulgą, które chwilę później zmieniły się w strach. Nie wiedziała, czy jest gotowa na śmierć, mimo to nie zawahała się nawet przez chwilę.
Odkręciła nakrętkę i wysypała wszystkie dwadzieścia cztery pastylki na dłoń. Wpatrywała się w nie przez chwilę, drugą ręką sięgając po kubeczek stojący obok zlewu. Podniosła go i wypełniła wodą z kranu. Chwilę później ruszyła w kierunku salonu, nie odrywając przy tym wzroku od kolorowych pastylek. Usiadła na kanapie i pociągnęła niewielki łyk wody z kubeczka.
To ochłodziło jej spieczone wargi, a ona, korzystając z okazji, że jej umysł zaczął ponownie pracować, po raz kolejny przeanalizowała sytuację.
Została sama, bez przyjaciół i ukochanego, bez perspektyw i nadziei na przyszłość.
Tak, było tylko jedno wyjście, wiedziała o tym doskonale.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Raz, drugi, trzeci.
Osoba stojąca na zewnątrz nie dawała za wygraną. Chwilę później po parterze rozległo się pukanie. Nikt jednak nie otwierał. Drzwi skrzypnęły cicho i do mieszkania wszedł mężczyzna. Niepewnie rozejrzał się po najbliższych pomieszczeniach, jednak nigdzie nie znalazł właścicieli.
-Halo... jest tu ktoś? - powiedział dość głośno, jednak nikt nie odpowiedział. Ostrożnie wspiął się więc po schodach na piętro. Ze ścian uśmiechały się do niego fotografie najbardziej zakochanej pary, jaką dane mu było poznać. Natalie uwieszona na szyi Johna, Natalie dająca Johnowi soczystego buziaka w policzek, John z roześmianą Natalie na rękach, John z Natalie, Natalie z Johnem.
Świat nigdy nie poznał doskonalszego małżeństwa, niż to ukazane na fotografiach. Dopasowani do siebie jak yin i yang, tak mawiali o nich wszyscy sąsiedzi. On sam uważał, że yin i yang to przy nich dwa puzzle z różnych układanek sklejone ze sobą taśmą samoprzylepną.
Przeszedł wzdłuż korytarza zaglądając bezszelestnie do poszczególnych pokoi, od czasu do czasu nawoływał cicho, ale wciąż bezskutecznie.
Gdzie podziała się Natalie?
W końcu wszedł do salonu, jednak tam również było na pozór pusto. Już miał wracać i szukać kobiety w ogrodzie, gdy coś go tknęło, żeby obejrzeć się przez ramię i wtedy dostrzegł ją w odbiciu na ekranie telewizora. Rzucił się pędem ku nieprzytomnej kobiecie leżącej w połowie na kanapie, a w połowie na podłodze. Po drodze już wybierał numer na pogotowie.
Dostrzegł kilka pastylek między długimi włóknami miękkiego dywanu i zakrył sobie usta z przerażenia. W słuchawce usłyszał zgłaszającą się dyżurną.
-Proszę natychmiast przyjechać na Somerled Avenue 5843. Nieprzytomna młoda kobieta, podejrzewam zażycie potężnej dawki leków przeciwbólowych.
Nie wiem jak to się stało, ale google rozpierdzieliły całkowicie edytor do wstawiania postów. Było dobrze to nie, ktoś koniecznie musiał wsadzić paluchy.
Wydaje mi się, że w poprzednim opowiadaniu kolejne wydarzenia były zbyt przewidywalne. Postaram się naprawić ten błąd podczas pisania drugiej części ;)