wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział VI Sala 404.

Przepraszam, za długą nieobecność. Przepraszam, że nie komentuję waszych blogów. Dziękuję, za nominację na bloga miesiąca (w gruncie rzeczy to, że ktoś docenił moje starania, zmotywowało mnie do napisania tego rozdziału). Przepraszam, jeżeli kogoś zmęczę tym rozdziałem. Obiecuję poprawę. 
Zbliża się sesja, więc kap, kap, płyną łzy... 


Nadyi Craus, za to, że czekała i upominała się o rozdział,
no i mojej kochanej Villemo, Ty świetnie wiesz za co :)  
----
          To był jeden z tych dni, które człowiek ma ochotę spędzić, nie wychylając się spod kołdry nawet na chwilę.
Deszcz bezlitośnie bębnił w szyby, a dochodzące gdzieś z oddali pojedyncze grzmoty były niczym wspomnienie kłótni, którą odbyli poprzedniego wieczora.
Hermiona wpatrywała się w okno, obserwując ołowiane chmury ciężko sunące po szarym niebie. Krople deszczu przypominały jej łzy, które po raz pierwszy z jego powodu popłynęły po jej policzkach.
Nie myślała już o tym, dlaczego się kłócili. Chciałaby go przeprosić, bez względu na to, czy miała rację, czy też nie. Chciała powiedzieć, że jej przykro, ale Draco nie wrócił na noc do domu, a ona leżąc spokojnie w ich wspólnym łóżku, umierała z niepokoju, zastanawiając się, gdzie mężczyzna spędził noc.
          Na jej miejscu każda kobieta obawiałaby się zdrady i ona doskonale o tym wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna się o to martwić, ale nie potrafiła. Jej głowa przepełniona była czarnymi scenariuszami, ale żaden z nich nawet nie zahaczał o zdradę. Ciągle widziała ciemną uliczkę i kilku oprychów atakujących jej męża. Czy Draco użyłby czarów, gdyby znalazł się w sytuacji zagrażającej jego życiu? Czy poradziłby sobie, gdyby przyszło mu walczyć?
          Nagle usłyszała szczęk kluczy rzuconych na komodę stojącą w przedpokoju. Serce uderzyło jej mocniej, kiedy po domu rozległo się ciche skrzypnięcie pierwszego stopnia schodów. Zastanawiała się, jak bardzo zagniewany będzie Draco, kiedy wejdzie do ich sypialni. W myślach zaczęła układać sobie wypowiedź, która miała posłużyć za wyjaśnienie, przeprosiny i zadośćuczynienie.
Dostrzegła cień męskiej sylwetki, a chwilę później zza rogu wyszedł jej mąż z włosami przyklejonymi do czoła, przemoknięty do suchej nitki, z bukietem herbacianych róż w ręku.
-Przepraszam, że tyle mnie nie było, ale czekałem, aż otworzą kwiaciarnię.

          Harry jeszcze nigdy nie korzystał z samolotu jako środka transportu i pomimo zapewnień mugoli o tym, że jest to całkowicie bezpieczne, całą drogę miał przed oczami wszystkie informacje o katastrofach lotniczych, które widział w telewizji za czasów mieszkania na Privet Drive. Obłoki, w których co pewien czas tonęli, budziły w jego sercu jeszcze większą panikę, niż wysokość, na której aktualnie się znajdowali. Równie silnie oddziaływał na niego widok oceanu, który kojarzył mu się jedynie ze śmiercią.
Kiedy w końcu za szybą pojawił się skrawek lądu, Harry poczuł, jak Ginny chwyta jego dłoń. Przez własne przerażenie zupełnie zapomniał o swojej ukochanej, dlatego właśnie jej dotyk spowodował, że mężczyzna drgnął ze strachu i machinalnie cofnął rękę. Jego żona przyglądała mu się przez chwilę z niepokojem, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, aby pojęła, co się dzieje.
-Nie bój się, skarbie, niedługo lądujemy – zapewniła go, wskazując na wyłaniające się spomiędzy chmur wybrzeże.
-Ginny, jak ty to robisz? - spytał z szeroko otwartymi oczami. -Jak to jest, że ty wcale się nie boisz?
Na te słowa kobieta uśmiechnęła się szeroko i położyła mu głowę na ramieniu.
-Mam teraz większe zmartwienie, niż to, czy bezpiecznie wylądujemy – powiedziała spokojnie.
-Boisz się tego spotkania?
-Nie, zastanawiam się, czy jakakolwiek pralnia w Kanadzie dopierze twoje spodnie – zaśmiała się, wskazując na plamę, która pojawiła się, gdy Harry próbował coś zjeść na początku podróży.
          Harry właśnie za to najbardziej kochał swoją żonę – wszystkie zmartwienia, które dręczyły jego myśli, ona potrafiła rozwiać jednym zdaniem wypowiedzianym tym charakterystycznym, lekkim tonem. Pocałował ją w policzek i szepnął jej do ucha jedyne słowa, które przyszły mu wtedy do głowy.
-Kocham cię.
Wtedy właśnie dostrzegł, że mimo tych jej słów, które z jego serca zdjęły kamień, Ginny ma w oczach smutek.
-Skarbie... - zaczął, ale ona uciszyła go delikatnym ruchem dłoni.
-Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale ja... - na chwilę zawiesiła głos, próbując dobrać słowa. -To nic, nie martw się o mnie. I tak wszystko niedługo się wyjaśni.
          Niedługo potem samolot wylądował.
Na lotnisku parę odebrała czwórka ludzi ubranych w czarne garnitury i okulary przeciwsłoneczne, które zdecydowanie nie pasowały do pogody, ponieważ ta zdecydowanie przypominała angielską. Harry musiał przyznać, że ci mężczyźni bardziej przypominali mu postaci z filmów oglądanych w domu Dursleyów, niż pracowników Ministerstwa Magii, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że za oceanem wszystko musi wyglądać zupełnie inaczej, niż w Anglii i starał się do tego przyzwyczaić.
-Laus Mourir – przedstawił się grzecznie jeden z nich, po czym zwrócił się do Ginny. -Przepiękne kobiety rodzą się w tej waszej Anglii – rzekł, składając na jej dłoni szarmancki pocałunek.
W oku Harry'ego pojawił się błysk wrogości, ale momentalnie znikł, zastąpiony uprzejmym spojrzeniem biznesmena odwiedzającego swoich partnerów w interesach.
-Moja żona, Ginevra – przedstawił ją grzecznie, po czym zerknął na Mourira tak, aby ten już nigdy więcej nie odważył się dotknąć kobiety mu towarzyszącej.
          Potter nie był pewien, co przeraża go bardziej – szeroki uśmiech stojącego przed nim mężczyzny, czy świadomość, że ani przez sekundę nie uśmiechał się on szczerze. Nie wiedział też, dlaczego podróż do Kanady od samego początku wywiera na nim tak przykre wrażenie – najpierw Archer i jego błyskawiczne działanie w celu wysłania go do Kanady, później lot samolotem, a teraz ten cały Mourir i jego nienaturalnie szeroki uśmiech.
A najgorsze w tym wszystkim zdawało mu się to, że o ile Archerowi ufał jak bratu, to nie Randy znajdował się teraz przy nim, ale ten obcy czarodziej, który prawdopodobnie jedynie zgrywał idiotę, a pod ową maską ukrywał niebezpieczną osobowość, której należałoby się bać.
          Pod Biuro Aurorów zostali odwiezieni czarną limuzyną, a następnie, eskortowani przez Mourira i jego partnerów, trafili do samego Williama Harveya, który powitał Harry'ego jak starego przyjaciela.
Potter musiał przyznać, że gdy Laus i jego przyjaciele opuścili gabinet Szefa Biura Aurorów, w pomieszczeniu zrobiło się o wiele przyjemniej, co widać było także po minie Ginny, która w końcu mogła przestać martwić się o to, że jej mąż w każdej chwili może zaatakować jednego z ważnych, kanadyjskich czarodziejów.

          Dochodzący z kuchni dźwięk dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Po raz kolejny tego dnia przyłapała się na tym, że myślała o Draconie. Wciąż dręczyły ją wspomnienia, ale było coś jeszcze, co pojawiło się w jej głowie po raz pierwszy od momentu rozstania. Zdawała sobie sprawę z tego, że uczucie, którym darzyła tego chłopaka od tylu lat, wcale nie zgasło, przeciwnie, tliło się, każąc jej troszczyć się o niego tak, jak za czasów, gdy jeszcze byli razem. Tylko że tym razem jej sercem zaczął szastać niepokój powoli obezwładniający kolejne sfery myślowe. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że być może Draco wcale nie chciał odejść, że mogło grozić im jakieś niebezpieczeństwo i zmuszony był zniknąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że takie myślenie, to budowanie rusztowania, które w każdej chwili może zwalić się jej na głowę i zaprzepaścić to, co udało jej się osiągnąć we współpracy z lekarzem, który ją prowadził.
          Z piekarnika wyjęła kurczaka i ustawiła go na drewnianej podstawie. Zapach przypraw, którymi panierowała pieczone udka, od razu przypomniał jej jeden z pięknych niedzielnych popołudni spędzonych na Somerled Avenue. Mimo to cieszyła się, że potrawa udała jej się tak jak kiedyś. Chciała w ten sposób okazać wdzięczność swojemu lekarzowi za okazaną jej pomoc, poza tym od kiedy się poznali, Jeff zawsze służył jej zrozumieniem i pomocą, uznała więc, że jako jedyny mężczyzna, który aktualnie jest blisko niej, zasługuje na wszystko co najlepsze.
W jej głowie pojawiło się pytanie, czy istnieje możliwość, aby jeszcze kiedyś się zakochała i automatycznie pomyślała o Jeffie. Zaczęła analizować jego cechy, sposób zachowania i próbowała porównać go do Dracona. Niestety, bez względu na to, jak bardzo starała się skupić na zaletach Jeffa oraz przypominać sobie wszystkie najgorsze momenty z jej życia z Malfoyem, Jeff wciąż wypadał blado przy jej byłym partnerze. Przynajmniej na tyle, na ile blado może wypaść przystojny, dobrze zbudowany latynos.
Z przykrością jednak stwierdziła, że bez względu na to, jak przystojny i miły był Jeff, nie potrafiła myśleć o nim inaczej, niż tylko w kategoriach przyjaźni. A gdyby tak się uprzeć? Gdyby spróbować romansu jako leku na wszystko, czego doświadczyła w ciągu ostatnich tygodni? Choć... czy romans z mugolskim lekarzem nie był czymś w rodzaju pogrążania się w bagnie, z którego i tak nie dawała rady wyjść?
          A potem nagle stwierdziła, że nie powinna przejmować się konsekwencjami ewentualnego zbliżenia się do Jeffa, ponieważ przypomniała sobie o swojej chorobie.
Jeżeli nie wróci do Londynu i nie odda się w ręce uzdrowicieli z kliniki św. Munga, już niebawem przestanie przejmować się tym z kim i co robiła.
Czy Draco przyszedłby na jej pogrzeb? Czy znaczyła dla niego choć tyle, by stanął nad jej grobem z kwiatami i powiedział: „Żegnaj, kochanie”?
Coś ścisnęło ją w dołku, gdy wyobraziła sobie, jak on przychodzi na ceremonię z Isabelle. Trzymają się za ręce, on patrzy przez chwilę na zasypywaną trumnę, a gdy jego towarzyszka patrzy na niego zmartwionymi oczyma, on mówi jej: „To nic, skarbie. Teraz mam przecież ciebie.”
I wtedy pojęła, że najwidoczniej tak właśnie miało być. Najwidoczniej Draco miał ją opuścić przed ujawnieniem się choroby, bo ktoś na górze chciał oszczędzić mu cierpienia związanego z tym szczególnym rozstaniem, od którego nie ma już powrotu.
          Ta właśnie myśl sprawiła, że Hermiona poczuła nagły zawrót głowy. Świat zaczął wirować jak szalony, a ona próbowała się czegoś chwycić, jednak szukając po omacku stabilnego przedmiotu, jej ręka natrafiła na gorące drzwi piekarnika. Gwałtowne szarpnięcie, jeszcze jedna próba pochwycenia regału, a potem poczuła, że spada w otchłań. Zupełnie tak, jakby ktoś zepchnął ją ze skarpy do lodowatego morza. Próbowała złapać oddech, ale odniosła wrażenie, że woda zalewa jej płuca, że się topi, że to już koniec.
Właśnie wtedy, gdzieś z bardzo daleka, dobiegł do niej głos Jeffa.

-Doktorze, czy możemy ją zobaczyć? - spytała Ginny zdławionym od płaczu głosem.
          Jeff patrzył na tę drobną istotę z wyrazem głębokiego politowania na twarzy, ale jednocześnie czuł płonący w nim gniew. Nie wiedział, kim jest owa kobieta, nie miał również pojęcia dlaczego ona i jej mąż pojawili się w szpitalu dopiero teraz, podczas gdy prawie nikt nie odwiedzał Natalie przez cały jej poprzedni pobyt. No może nie licząc tych trzech dziwacznych facetów, którzy robili zamęt, jakby pracowali dla FBI. Dlaczego nikt jej nie wspierał w najtrudniejszym okresie, przez który przyszło jej przejść, opierając się jedynie o ramię psychologa?
Właściwie dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie Natalie nie była odwiedzana ani przez rodzinę, ani przez znajomych. Czyżby ona i jej mąż pewnego dnia odcięli się od swoich znajomych, próbując ułożyć sobie życie w swoim własnym świecie?
-Państwo jesteście spokrewnieni? - zadał podstawowe pytanie, choć postawił je bardziej z ciekawości, niż z konieczności. Natalie czuła się już lepiej i nie było potrzeby, aby utrudniać ludziom wizyty w jej sali.
-Nie -odpowiedziała zmieszana- ale przyjaźnimy się z nią od małego.
-No cóż, to dość dziwne, że nie odwiedzili jej państwo, kiedy wylądowała tu po próbie samobójczej -rzucił kąśliwie, unosząc brwi i oczekując ich odpowiedzi.
W tym momencie do rozmowy włączył się Harry.
-Nie wiem jak wam, lekarzom, ale nam w ministerstwie nie pozwalają wyjeżdżać na drugi kontynent kiedy nam się rzewnie podoba – warknął, spoglądając mu wyzywająco w oczy.
Jeff jednak nie zareagował, ponieważ w jego głowie utknęła nowa informacja. Przyjaciel, który pracuje w ministerstwie, w dodatku na innym kontynencie? Zdumiewające.
-Choć, ten uzdrowiciel – zaczęła Ginny, po czym szybko się zreflektowała – ekhm, ten lekarz nam chyba nie pomoże, Harry – mruknęła, ukrywając zmieszanie.
          Uzdrowiciel. To samo słowo padło z ust jego zleceniodawcy. „Odegrasz rolę uzdrowiciela, to znaczy... jak wy to nazywacie? Lekarza?”
Czyżby facet, który zlecił mu robotę, pochodził z tego samego kraju, z którego pochodzi tych dwoje?
-Zaraz, chwileczkę – ożywił się Jeff. -Myślę, że mogę was do niej zaprowadzić na krótką wizytę, skoro przylecieliście z... - powiedział i zawiesił głos.
-Z Anglii – oznajmiła Ginny z powagą i ruszyła za lekarzem.
-Oh, oczywiście, jak mogłem nie rozpoznać po akcencie – przyznał kobiecie rację, zupełnie zmieniając ton swojego głosu.
-Pan jest jej psychologiem, zgadza się? - spytał Harry, przypominając sobie nazwisko Egner z ostatniego raportu otrzymanego od Harveya.
Jak na psychologa, był jego zdaniem dość... niezrównoważony.
-Owszem. Proszę mi wybaczyć, że byłem dla państwa taki niemiły, ale rozumiecie państwo, Natalie to wyjątkowa osoba i jej problem bardzo mnie poruszył. To, przez co przeszła... Bałem się, że nie uda mi się na nowo wskrzesić w niej chęci do życia – tłumaczył się, starając, by jego słowa brzmiały w miarę naturalnie i rzeczowo.
          Tak więc to, co Harry i Ginny uznali za służalstwo wobec ludzi wysokiego szczebla, było w rzeczywistości jedną z cech charakteru Jeffa, którą ludzie zwykli nazywać przebiegłością.
Więc choć niechęć pary nie zmalała, gdy ten zaczął odnosić się do nich we właściwy sposób, wciąż miał on możliwość wyłuskania cennych informacji z ich wypowiedzi.
Jeff podszedł do drzwi sali 404 i zapukał delikatnie.
-Natalie, masz gości – oznajmił łagodnym tonem i przepuścił parę w drzwiach.
-Harry? Ginny? - Hermiona nie mogła uwierzyć, że widzi swoich przyjaciół. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu, a w jej gardle zaczęło rosnąć coś naprawdę ciężkiego do przełknięcia.
Tak wiele czasu minęło od dnia, w którym uciekła z Nory pod postacią jaskółki. Uciekła bez pożegnania, nie dziękując pani Weasley za przyjęcie jej pod swój dach, nie przepraszając Rona za złamanie mu serca.
Pomimo, że utrzymywała kontakt z Harrym, który jako jedyny zaakceptował ich związek, nie miała pojęcia, jak jej zniknięcie zniosła Ginny. Nigdy o to nie pytała, w obawie, że usłyszy, iż przyjaciółka jej nie wybaczyła.
-To ja... zostawię was samych. Gdybyś czegoś potrzebowała..
-Wiem, doktorze. Dziękuję – rzekła oficjalnym tonem, starając się za wszelką cenę ukryć przed przyjaciółmi faktyczny stan relacji pomiędzy nimi. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wolała zatrzymać tą tajemnicę dla siebie. Przynajmniej przez jakiś czas.
          Gdy tylko Jeff zamkną za sobą drzwi do sali, Ginny rzuciła się pędem w kierunku łóżka Hermiony.
-Tak bardzo cię przepraszam! - krzyknęła, a z jej oczu trysnęły strumienie łez, gdy tylko wtuliła się w ramiona przyjaciółki. -Przepraszam cię, przepraszam! - powtarzała.
-Ginny, nie przepraszaj mnie, to moja wina. Nie powinnam była wyjeżdżać. – Hermiona walczyła ze łzami, ale szybko przegrała tą walkę i jej policzki również pokryły słone krople. -Tak bardzo żałuję... wszystkiego – wyszeptała zduszonym głosem.
Harry przyglądał się tej scenie ze ściśniętym gardłem, jednak zdawało mu się, że przeżył w swoim życiu zbyt wiele, by rozklejać się w takim momencie. Poza tym ulżyło mu, gdy dowiedział się, że Hermiona wcale nie gniewa się na Ginny za to, że ta nie chciała zaakceptować jej związku z Malfoyem. Już sto razy próbował przekonać swoją żonę do tego, że jej przyjaciółka na pewno nie chowa urazy, ale to nigdy nie skutkowało, zwłaszcza, że on też nie miał co do tego stuprocentowej pewności.
Teraz był świadkiem pięknego powrotu przyjaźni, która niegdyś przegrała walkę z miłością, ale najpiękniejsze w tej scenie wydawało mu się jednak to, że wiedział, iż nic już nie zdoła rozdzielić tych dwóch, najważniejszych w jego życiu kobiet.

          Spędzili wiele czasu, rozmawiając o wszystkim i o niczym, ciesząc się swoją obecnością i wracając pamięcią do czasów szkolnych, o których myśl, choć natrętnie powracająca do tematu Malfoya, przywoływała na twarz Hermiony uśmiech.
W końcu stwierdziła, że warto poradzić się swoich przyjaciół w kwestii leczenia.
-Wiecie, zaproponowano mi chemioterapię – zaczęła niepewnie, ale nie dane było jej skończyć, ponieważ Harry momentalnie jej przerwał.
-Chemioterapię? Po co, przecież ty... no, twoja... przypadłość....
-Powiedziano wam, że próbowałam popełnić samobójstwo, tak? - spytała Hermiona, widząc zmieszanie na twarzy Harry'ego i niepokój w oczach Ginny. Uśmiechnęła się ironicznie, przypominając sobie odwiedziny Lausa Mourira. -No tak, pewnie nikt nie przekazał im oficjalnych informacji.
-Hermiona, o czym ty mówisz? - spytał Harry.
-Podobno nie zdążyłam zażyć tabletek, którymi chciałam się uśmiercić, tylko straciłam przytomność na skutek jakiegoś tam nadmiernego pobudzenia nerwów. Dzięki temu wykryto, że... - zawahała się, zastanawiając się, czy dobrze robi, mówiąc im o tym. Ale było już za późno, aby się wycofać. -Okazało się, że mam raka.
          Spodziewała się, że Ginny wpadnie w panikę, a Harry zacznie na nią wrzeszczeć, że na siebie nie uważała, że o siebie nie dbała, nawet spodziewała się, że będzie musiała bronić Dracona, kiedy usłyszy, że to „jego wina”. Zapomniała jednak, że Ginny słowo „rak” i „nowotwór” są raczej obce.
Harry natomiast zaskoczył ją zupełnie.
-Po powrocie do hotelu napiszę maila do Archera, załatwią ci w Mungu najlepszą opiekę specjalistyczną i jak będzie trzeba, to ściągniemy do Anglii najlepszych chirurgów. Nie martw się, zoperują cię i będzie po sprawie – powiedział, a na koniec prawie się uśmiechnął.
-Harry, to bardzo miłe z twojej strony, ale zaproponowano mi chemioterapię, bo leczenie chirurgiczne jest w moim przypadku niemożliwe.
-Więc uzdrowiciele z Munga poradzą sobie w nasz sposób – powiedział, twardo upierając się przy swoim. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógłby stracić Hermionę.
-Harry...
-Nie, Hermiona, wracasz z nami do Londynu, bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie.
-Ale Draco...
Na dźwięk tego imienia, ożywiła się Ginny. Nie miała co prawda pojęcia, czym jest ten cały „nowotwór” i jak bardzo jest to niebezpieczne, ale po tonie głosu Harry'ego rozpoznała, że sprawa jest poważna.
-O nie, nie, nie! Ten dupek cię zostawił, Hermiona, rozumiesz? I nieważne, gdzie teraz jest, co robi i z kim się spotyka, teraz ty jesteś najważniejsza i masz natychmiast o nim zapomnieć. Zrozumiano?
Kobieta patrzyła na swoją przyjaciółkę w milczeniu i zastanawiała się, gdzie podziało się to ciche, rude stworzenie, które w swej nieśmiałości nie mówiło ani słowa przy chłopcu, który jej się podobał.

          Niczego nie rozumiał z rozmowy, którą słyszał przez drzwi.
Dlaczego nazywali Natalie „Hermioną”, co to za „Mung” i dlaczego, do cholery, ktoś próbuje sprzątnąć mu tą kobietę sprzed nosa, skoro jeszcze nie zdążył wykonać swojego zadania?
Nie mógł dopuścić do jej wyjazdu, musiał zrobić wszystko, żeby została. To było duże zlecenie, za duże, by pozwolić mu tak po prostu odejść. 

----
Muszę się pozbierać z tego bałaganu, bo teraz będzie już ciekawie.