wtorek, 25 marca 2014

Rozdział VIII Ratuj ją.

Zapraszam do brania udziału w ankiecie tu, po lewej stronie. Pomóżcie mi podjąć decyzję. Dzięki!

Chcieliście Draco, macie Draco. Rozdział trochę dłuższy niż zwykle, ale uznałam, że to nie problem. 
--------------

           Po raz kolejny wspominała dzień, w którym wszystko się zaczęło. Pamiętała dokładnie, jak bardzo przerażała ją myśl, że zostanie z nim sam na sam w zamkniętej klasie. Zastanawiała się, jakie plany na zemstę układa sobie w głowie Ślizgon. A później przyszło to zaskoczenie, gdy wyznawał jej miłość. Niedowierzanie, strach, później niepewność i ta dziwna, łaskocząca żołądek radość, która rosła ze spotkania na spotkanie. Wieczór przy otwartym oknie w łazience Jęczącej Marty, nauka animagii, spotkania na dębie.
Wojna i jego powrót. Zaskakujący powrót zupełnie w jego stylu.
Nie żałowała żadnego dnia, który spędzili razem, nawet teraz, gdy wszystko było przekreślone grubą kreską i przekatalogowane do działu „zapomnieć”.
I mimo tego, że faktycznie powinna wyrzucić wszystkie wspomnienia z pamięci, by zrobić miejsce na zupełnie nowe przeżycia, które czekały ją w przyszłości, wcale nie chciała zapominać.
           Bolało, owszem, ale zawsze tak jest. Rozstania zawsze ranią i nie ma recepty na rozbite serce. Dlaczego więc nie próbowała pozbyć się wspomnień?
Były zbyt kolorowe. O wiele łatwiej było pominąć na chwilę te kilka raniących słów zapisanych w dzienniku.
Dziś wiem, że byłem jedynie głupcem.
Miałem szczęście, że ona mnie pokochała, ale nigdy nie byłem szczęśliwy. Nie z nią.”
Słowa te zacierały się w jej pamięci zupełnie tak, jakby nic nie znaczyły, nawet w zestawieniu z trzaskiem zamykanych drzwi. Nic nie znaczyły w porównaniu z wyznaniem zapisanym w książce, która pozwoliła jej odzyskać wspomnienia. I w porównaniu z faktem, że ta książka w ogóle została napisana.

           Usiadła na łóżku, zaciskając palce na granatowej pościeli. Po jej policzkach spłynęły dwie duże łzy, których ślad delikatnie połyskiwał w porannych promieniach słońca.
Za oknem drobne obłoczki snuły się po intensywnie błękitnym niebie. Przez chwilę zdawało jej się, że świat próbuje w ten sposób wlać w jej serce nieco radości, ale ona nie zdołała wykrzesać z siebie uśmiechu.
Odwróciła się, by spojrzeć na pogrążonego we śnie Jeffa.
Co tak właściwie wydarzyło się poprzedniego wieczora? Dlaczego postąpili tak nieodpowiedzialnie i całkowicie bezmyślnie?
Być może to wino uderzyło im obojgu do głowy, a może naprawdę zaczynała kochać swojego psychologa?
Na tą myśl uśmiechnęła się do siebie ironicznie i pokręciła głową z niedowierzaniem. Oczywiście, że go nie kochała, bo gdyby było inaczej, nie myślałaby o Draco przez cały czas, gdy Jeff trzymał ją w swoich objęciach. Nie czułaby teraz tego bólu, który ściskał ją za serce i sprawiał, że kolejne łzy wytaczały się na jej policzki.
           Próbowała dokładnie prześledzić wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia, ale wszystko, co pamiętała, to ich długa rozmowa, kolejne kieliszki wina wychylane jeden po drugim, a później...
           Tak strasznie za nim tęskniła.
Tęskniła za delikatnością, z jaką brał ją na ręce, niosąc do sypialni. Tęskniła za czułymi pocałunkami, którymi obsypywał jej ciało. Tęskniła za budzeniem się w jego objęciach.
Spojrzała na Jeffa i po raz pierwszy w życiu poczuła do niego odrazę. A może raczej odrazę do samej siebie?
Oboje postąpili głupio, dając się ponieść emocjom, ale dostrzegła jeden plus w całej tej sytuacji. Uświadomiła sobie, że wciąż kocha Dracona i chce dla niego żyć bez względu na to, gdzie jest i dlaczego postanowił ją opuścić. Z niezrozumiałych dla siebie powodów czuła również, że i on wciąż ją kocha. Co więc sprawiło, że postanowił odejść? Jeżeli Aurorzy nie znaleźli go u Isabelle...
Aurorzy.
I właśnie w tym momencie wszystko do niej dotarło. Zrozumiała.
Spojrzała raz jeszcze na Jeffa, a potem potężna fala wyrzutów sumienia zalała ją, pozbawiając na chwilę tchu.
-Na Godryka, Draco... - szepnęła niemalże niedosłyszalnie, po czym zerwała się na równe nogi i wybiegła z sypialni swojego lekarza.
           W mgnieniu oka założyła ubrania pozostawione poprzedniego dnia na kanapie w salonie i pobiegła w kierunku schodów. Chwilę później na piętrze rozległo się głośne pyknięcie.
-Hermiona? - Ginny była nie tyle zaskoczona widokiem swojej przyjaciółki, co bardziej zaniepokojona ogólnym jej stanem. -Jak ty wyglądasz, kochanie... - szepnęła, wpuszczając ją do środka.
Faktycznie wygląd kobiety pozostawiał wiele do życzenia. Nieczesane z rana włosy opadały splątanymi kaskadami na ramiona okryte niedbale założoną, kraciastą koszulą, a pojedyncze kosmyki przykleiły się do zalanych łzami policzków.
Hermiona niepewnie zrobiła krok na przód, a kiedy Ginny zamknęła za nią drzwi, oparła się i osunęła po nich na podłogę, wydając z siebie cichy, ale mrożący krew w żyłach jęk.
-Czy Jeff coś ci zrobił? - spytała ostrożnie, choć z bojowym nastawieniem.
W innym przypadku Hermiona pewnie zaczęłaby się śmiać, słysząc, jak ten typowy dla Ginevry, waleczny charakter przebija przez każde wypowiedziane słowo.
Teraz jednak jedynie pokręciła głową, zakrywając sobie usta dłonią, aby nie krzyknąć.
-Więc co się stało? - dopytywała ruda, nie dając za wygraną, jednak nie uzyskała odpowiedzi, ponieważ ktoś szarpnął za klamkę. -Och, to pewnie Harry.
            Hermiona chwyciła wyciągniętą do niej dłoń przyjaciółki i podniosła się z podłogi, drugą ręką ocierając łzy.
Ginny otworzyła drzwi i zgodnie z oczekiwaniami zastała za nimi swojego męża.
-Harry, co…
-Hermiona - Harry zdawał się zaskoczony i przerażony jednocześnie. Wpatrywał się w kobietę przez chwilę, próbując opanować emocje.
Już dawno nie widział jej w takim stanie, być może to rozmazany makijaż i te rozczochrane włosy, nie wiedział. Wiedział jedynie, że stało się coś złego, a jednak… Cóż, to jednak nie było najważniejsze w danym momencie.
-Musimy natychmiast wracać do Londynu - rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu, ona jednak nie słuchała. Nawet na niego nie patrzyła.
Wpatrywała się w mężczyznę stojącego tuż za jego plecami.
Na chwilę w pokoju zapadła głucha cisza, która niemalże raniła w uszy.
Ginny również przeniosła wzrok z Harry’ego na korytarz i zakryła usta dłonią.
-Draco… - szepnęła Hermiona, a z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
A potem zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Kobieta rzuciła się w stronę drzwi i gdy on nastawił już policzek, aby przyjąć cios, ona oplotła rękami jego szyję i zaczęła głośno szlochać.
           Sytuacja wprawiła w osłupienie zarówno Harry’ego i jego żonę, jak i samego Dracona. Mężczyzna stał jak spetryfikowany, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
Wreszcie odezwał się Harry.
-Wiem, że to nie odpowiedni moment, żeby o tym mówić, ale Hermiona… - tu mężczyzna na chwilę zawiesił głos i ponownie przyjrzał się parze, by upewnić się, czy kobieta na pewno go słucha. Przestała szlochać, więc uznał, że może mówić. -Jesteście w ogromnym niebezpieczeństwie, musicie uciekać. Natychmiast.



           O wszystkim dowiedział się podczas przesłuchania, na które został przywieziony przez samego Williama Harveya.
-Nie wiem o co tu chodzi, Potter, ale ten facet chyba nie jest do końca normalny. Rozumiesz co mam na myśli? Zdaje się, że ktoś pomieszał mu w głowie - mówił szef kanadyjskiego Biura Aurorów, kiedy obaj znaleźli się w jego limuzynie.
-Wybacz, ale chyba nie do końca…
-Chodzi o to -przerwał mu Harvey - że on w kółko powtarza, że musi kogoś chronić, że ktoś “ją” znajdzie - kontynuował, zaznaczając cudzysłów w powietrzu. -Albo to obłęd, albo naprawdę poważna sprawa.
-Udało się wyciągnąć z niego coś więcej?
-Nic poza tym, że musi się z tobą zobaczyć. Oczywiście dodał, że musisz “ją” ochronić.
           Ale Harry doskonale wiedział, że jeżeli Malfoy jest w takim stanie, to akcja na pewno może zostać odznaczona w aktach czerwonym atramentem i włożona między inne “skrajnie niebezpieczne”. Ten facet nigdy nie przejmował się błahostkami ani pustymi doniesieniami.
A skoro dał się schwytać Aurorom i zeznawał na przesłuchaniu, to jego przypuszczenia były błędne. Malfoy wcale nie opuścił swojej żony ze względu na list gończy. Więc jeżeli nie zdrada i nie poszukiwania Biura Aurorów, to co mogło zmusić go do ucieczki do Ottawy? I dlaczego, do cholery, nie zabrał ze sobą Hermiony?
Na jego widok Malfoy poderwał się z miejsca.
-Potter, ratuj ją. Ratuj Hermionę - mówił drżącym, zdławionym głosem.
-Siadaj, Malfoy - głos Harry’ego był całkowicie pozbawiony emocji. Cokolwiek się działo, sytuacja z pewnością wymagała trzeźwości umysłu i racjonalnego, profesjonalnego postępowania.
Dokładnie się sobie przyjrzeli.
Minęło mnóstwo czasu od dnia, w którym widzieli się po raz ostatni, gdy Draco poprosił go o przekazanie Hermionie książki.
           Malfoy z pewnością nie przypominał już tego nieznośnego, pałającego nienawiścią dupka, którego grał w szkole. Kolor jego oczu zdawał się być o wiele głębszy i jakby cieplejszy, być może z powodu troski zapisanej w spojrzeniu. Poza tym miał również o wiele dłuższe włosy, które opadały mu na czoło, zasłaniając większą część twarzy. Kilka zmarszczek dodało mu powagi, zaś rozcięcie nad czołem i rozdarta koszulka nadały powagi sytuacji, w jakiej musiał się znaleźć.
-Mów. Wszystko po kolei, zaczynając od tego, dlaczego ją zostawiłeś - ostatnie słowa Harry zaznaczył dobitnie, wykrzywiając lekko kąciki ust ku dołowi. W ten sposób dał mu znać, że jeżeli nie znajdzie sensownego wytłumaczenia dla całej tej sytuacji, to zacznie marzyć o tym, aby wymierzoną karą była śmierć.
           Jednak już pierwsze słowa przekreśliły taką możliwość.
-Mój ojciec nas znalazł - szepnął mężczyzna, rozglądając się dokoła z przerażeniem, zupełnie tak, jakby wierzył, że gdzieś w tym pomieszczeniu Lucjusz Malfoy ukrywa się pod zaklęciem kameleona.
Harry zmarszczył brwi z zaniepokojenia, jednak spróbował uspokoić siebie i swojego rozmówcę.
-Twój ojciec nie żyje, Malfoy. Miesiąc przed tym, jak dowiedzieliśmy się, że Hermiona jest w szpitalu, cały Londyn świętował jego śmierć. To znaczy… - mężczyzna zmieszał się, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział. -Rozumiesz, wszyscy odetchnęli, bo…
-Jasne - odparł Draco z kwaśną miną. -Nie musisz mi mówić, sam odetchnąłbym z ulgą, słysząc o jego śmierci. Tyle, że to nieprawda. Lucjusz żyje, Potter.
Było w tych słowach coś przerażającego, coś co spowodowało, że Harry poczuł dreszcze przebiegające po jego plecach.
-Ale był pogrzeb, ciało zostało spalone… Widzieliśmy je tuż przed kremacją - mówił, nie wiedząc już, czy bardziej pragnie uspokoić siebie, czy Dracona.
Jednak na twarzy blondyna pojawił się szyderczy uśmiech, zupełnie jakby ten dawny Malfoy powrócił.
-Na jakim świecie ty żyjesz, Potter? - powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć gorycz. -Istnieje coś takiego jak magia, nie pamiętasz już? A dodając do tego pieniądze, którymi można przekupić każdego lekarza, możesz umierać dla ludzi dziesiątki razy i jednocześnie cieszyć się pełnym zdrowiem jeszcze przez długie lata.
-Ale…
-Rozmawiałem z nim, Potter - wyrzucił w końcu z siebie, świadomy tego, że słowa te zburzą wszelkie wątpliwości i nadzieje jednocześnie.



           A później opowiedział mu całą historię.
Zaczęło się od dziwnych postaci mijających go na ulicy. Nie wyglądali na mugoli i zdecydowanie nie przypominali zwykłych czarodziejów. Zakapturzone postacie zerkające na niego z ukosa, żebracy, którzy przestawali wyciągać ręce ku niebu, gdy tylko przechodził, kobiety spoglądające na niego z lubieżnymi uśmiechami.
Próbował okrężną drogą wyciągnąć informacje ze swojej żony, by dowiedzieć się, czy i ona nie zauważyła przypadkiem czegoś niepokojącego. Jednakże Hermiona zdawała się być całkowicie spokojna, jakby nie miała o niczym pojęcia, postanowił więc, że nie będzie niepokoił jej na darmo.
Zdecydował również uznawać wszelkie obserwacje za objawy paranoi i za wszelką cenę starał się ignorować wszystkie podejrzane postaci włóczące się po ulicach Montrealu.
           Aż do tamtego popołudnia.
Celowo urwał się wcześniej i wracał z pracy okrężną drogą, wstępując do kwiaciarni, by kupić swojej żonie bukiet kwiatów i zrobić jej niespodziankę z okazji rocznicy ich przyjazdu do Kanady.
Dlatego właśnie nie szedł jak zwykle przez Rue West Broadway. Zamiast tego poszedł przez Loyola Park ścieżką pomiędzy tymi śmiesznymi boiskami do baseballu, a potem wzdłuż kortów tenisowych.
           Wychodząc zza niewielkiego budynku szatni dla graczy, dostrzegł, że ktoś obserwuje jego dom. Zakapturzona postać stała nieruchomo w cieniu garażu jednego z sąsiadów, ale Draco bez problemu rozpoznał jasne kosmyki długich włosów wymykających się spod materiału.
Strach sparaliżował go na moment, kiedy uświadomił sobie, w jak wielkim niebezpieczeństwie może być Hermiona.
Ukryty za budynkiem stał tam aż do momentu, w którym jego ojciec nie zdematerializował się, spłoszony przez sąsiada koszącego trawnik na podwórku obok.
Wtedy Draco rzucił się pędem w kierunku drzwi frontowych swojego domu. Kiedy wszedł do środka, starał się za wszelką cenę opanować strach, który wciąż jeszcze przyspieszał mu tętno, a na widok żony ledwie powstrzymał się od westchnięcia z ulgą. Wciąż była cała i zdrowa.
-Może to dziwne, ale dopiero sen tamtej nocy uświadomił mi, czego tak właściwie chciał ojciec – mówił, ocierając z oczu łzę.
           Przyśnił mu się moment, w którym na nich oboje rzucono zaklęcie Obliviate, usłyszał krzyki Hermiony, błaganie, żeby jej nie opuszczał, żeby nigdy o niej nie zapomniał. A potem... Potem rozległ się głośny, szyderczy śmiech jego ojca i słowa, które słyszał od tamtej pory już każdego dnia.
-Zapomni o tobie, głupia dziewczyno. Zadbam o to.
           Kiedy się obudził, zrozumiał, dlaczego Lucjusz nie próbował ich napaść, pomimo tego, że znał ich adres. Ojciec chciał za wszelką cenę doprowadzić do tego, żeby Draco bez przymusu opuścił Hermionę.. Żeby zranił ją z własnej woli.
Zrozumiał też, że Lucjusz nie zrezygnuje, dopóki nie osiągnie swojego celu, a jeżeli będzie musiał czekać zbyt długo... Istniała możliwość, że posunie się do dużo niebezpieczniejszych metod rozdzielenia swojego syna i mugolaczki.
-Bałem się – mówił, dławiąc się łzami. -Bałem się, że on ją skrzywdzi na moich oczach.
           W końcu doszedł do wniosku, że jedynym sposobem ochronienia swojej żony jest odejść do innej kobiety.
Początkowo planował wszystko ukartować, powiedzieć Hermionie o Lucjuszu i upozorować rozstanie. Chciał nawet znaleźć mężczyznę, który odegrałby rolę jej kochanka, ale zbyt wiele ryzykował. Nie miał przecież pewności, że Lucjusz się na to nabierze, że będą w stanie wytrzymać bez siebie, poza tym... Co później? Kolejna ucieczka? Doskonale wiedział już, że przed jego ojcem nie można się ukryć.
Dlatego właśnie postanowił nie mówić o niczym żonie i odejść do Isabelle.
           Kim ta kobieta była w rzeczywistości?
Czystokrwistą czarownicą z Montrealu. O tym, że jego koleżanka z pracy świetnie radzi sobie z czarmi, Draco dowiedział się przypadkiem, kiedy przyłapał ją na teleportacji (tak pozbywała się problemu z korkami ulicznymi).
Draco opowiedział jej więc o swoim ojcu i jego nienawiści do Hermiony. Nie śmiał prosić jej o pomoc, a jednak dziewczyna bez wahania podchwyciła inicjatywę, godząc się odegrać rolę jego kochanki. Wszystko w imię miłości, której historia wzruszyła ją do łez.
Spotykali się w kawiarni, od czasu do czasu trzymali się za ręce, dla wiarygodności raz nawet ją pocałował, a potem, kiedy nadszedł czas, zamieszkali razem.
           Może to hipokryzja, ale nie mógł znieść faktu, że w życiu jego żony tak szybko pojawił się inny mężczyzna, dlatego po tygodniu podziękował jej za wszystko, co dla niego zrobiła i wyjechał do Ottawy, prosząc, by od czasu do czasu pozwoliła mu jeszcze u siebie przenocować.
Kiedy pojawiał się w Montrealu, to tylko po to, by upewnić się, że przy Hermionie nie kręci się żaden podejrzany typ, który mógłby okazać się potencjalnie niebezpiecznym czarnoksiężnikiem.
Wszystko zdawało się działać zgodnie z planem.
           Jednak dzień przed tym, jak dał się złapać Aurorom, spotkał Lucjusza po raz drugi. Tym razem stanęli ze sobą twarzą w twarz w jego własnym mieszkaniu.
Wrócił właśnie od Isabelle i zastał swojego ojca w kuchni. Ten widok zamroził na chwilę krew w jego żyłach, jednak próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo przerażony jest tą wizytą.
-Witaj, synu, dawno się nie widzieliśmy – rzekł Lucjusz, wstając od stołu i wyciągając ramiona w zapraszającym geście.
-Witaj, ojcze... - odpowiedział mu, próbując opanować łomotanie serca.
           Po tej krótkiej wymianie uprzejmości Malfoy senior przeszedł do rzeczy. Opowiedział mu, że „poczynił pewne obserwacje” i jest bardzo zadowolony z faktu, że jego syn przestał zadawać się ze szlamą i spotkał w końcu jakąś wartościową czystokrwistą czarownicę. Powiedział nawet, że jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, jest gotów zapłacić za jej przeprowadzkę do Londynu i wyprawić im huczne wesele.
Draco za wszelką cenę próbował wycisnąć z siebie choć kroplę entuzjazmu, jednak granie rozgoryczonego dzieciaka w Hogwarcie wychodziło mu o wiele lepiej, niż udawanie, że widok Lucjusza go cieszy. Prawdopodobnie to wzbudziło w jego ojcu podejrzliwość i w końcu padło podstępnie zadane pytanie.
-Masz zamiar ożenić się z tą kobietą, prawda, Draco?

-Przełknąłem ślinę i przytaknąłem niepewnie. Pewnie to mnie zdradziło, bo zaraz po tym jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Nie pozostał ślad po dumie i radości, jego oczy ponownie zrobiły się lodowate. Byłem cholernie przerażony.

-Cóż, w takim razie tamta szlama chyba nie będzie nam już dłużej potrzebna, prawda?
-Tato... Ona... Po prostu zostaw ją w spokoju, między nami naprawdę nic już nie ma – zapewniał, próbując opanować narastającą w nim panikę. -To, że przestałem ją kochać, nie znaczy, że nagle zacząłem pochwalać zabijanie niewinnych ludzi.
-Ta dziewczyna pozbawiła mnie syna na prawie trzy lata! - krzyknął Lucjusz. -Wcale nie jest niewinna!
-To była nasza wspólna decyzja, której teraz żałuję – przekonywał go jeszcze. -Jeżeli zabijesz ją, to zabij także i mnie!
           Te słowa zawisły w powietrzu i sprawiły, że Lucjusz zamilkł na chwilę, przyglądając się synowi z zaciekawieniem.
Draco doskonale wiedział, że to nie powinno było tak zabrzmieć, a jednak było za późno. Tłumaczenie się nic by tu nie pomogło.
-Wcale nie przestałeś jej kochać – zawyrokował ojciec. -W przeciwnym wypadku nie byłbyś gotów umrzeć razem z nią, głupcze.
Draco stał tam i wpatrywał się z nienawiścią w mężczyznę, którego niegdyś z dumą nazywał swoim ojcem. Tego dnia jednak miał ochotę pozbawić go życia przy pomocy jednego zaklęcia.
A jednak zwyciężył racjonalizm.
Upadł na kolana i zaczął błagać go, by zostawił ich w spokoju. Malfoy senior był jednak nieustępliwy.

-To się musi skończyć, chłopcze – oznajmił, jakby ganił syna za złe stopnie.