poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział I Czas na szczęśliwe zakończenie.

Self-ad : Tych, którzy zechcą odrobinę lepiej poznać prawdę o Faceless zapraszam na mojego prywatnego bloga. To tyle w tej sprawie.

Zanim zaczniecie czytać pierwszy rozdział, który w zasadzie jest zakończeniem poprzedniej części historii, muszę powiedzieć, że okropnie stresuję się faktem, że to już.
Boję się, że was zawiodę.
I cholernie boję się, że niebawem już nic nie będzie takie samo.
Rozdział nie jest zbyt długi, ale wolałam nie przeciągać z czasem, bo naprawdę nie wiem, kiedy będę miała swobodny dostęp do internetu.
Nie przedłużając... miłej lektury!


-------

-Powiedz mi, żałujesz czasem, że zrezygnowaliśmy z magii? - spytał mężczyzna, przyglądając się uważnie swojej ukochanej, która uśmiechnęła się, słysząc zadane jej pytanie.
-Może to głupie, ale zdarzają się momenty, kiedy wydaje mi się, że jakaś część mnie umarła z tego powodu. Powinno mi być łatwiej, w końcu wychowywałam się w mugolskiej rodzinie, a jednak wszystko to pozostawiło jakąś niezapełnioną lukę w moim życiu.
-Więc żałujesz?
-Ucieczka była naszą jedyną szansą. To, że czasami chciałabym być rybą, nie znaczy, że żałuję, że jestem człowiekiem – odpowiedziała z przekonaniem, obserwując otaczające ich domki jednorodzinne.
Blondyn roześmiał się, słysząc ostatnie zdanie.
-Ty i te twoje porównania. Kiedy dowiedziałaś się, że się w tobie kocham, porównałaś to do...
-Informacji, że zostałam adoptowana, wiem – weszła mu w pół zdania. Doskonale pamiętała, że wtedy śmiał się w taki sam sposób, zupełnie szczerze, odsłaniając wszystkie zęby w szerokim uśmiechu. -To porównanie wydaje mi się jednak trafne. Widzisz, skoro urodziłam się po to, żeby z tobą być, to nie mogę tego żałować. To nie był nasz wybór, nie mieliśmy innego wyjścia...”


           Nawet pod postacią jaskółki nie łatwo było jej dostać się na błonia Hogwartu. Dwudziestostopniowy mróz i bezlitosny wiatr zmuszały ją do zatrzymywania się co kilka kilometrów w zacisznych miejscach pomiędzy skałami albo w opuszczonych dziuplach. Leciała jednak z myślą, że na dębie, który śnił się jej wielokrotnie, czeka kos, chłopak, który pojawiał się w w jej snach każdej nocy. Nigdy nie mówiła o nim Ronowi, wiedziała, że jej narzeczony byłby zaniepokojony albo, znając jego, zazdrosny. Nie wspominała także o tym, że od czasu do czasu pojawiają się przed jej oczami sceny, których nigdy w życiu nie przeżyła.
Dopiero książka, którą otrzymała od swojego przyjaciela, pomogła jej zrozumieć, co oznaczają wszystkie sny i wizje. Przez powłokę rzuconego na nią zaklęcia zaczęły przebijać się prawdziwe wspomnienia, bezlitośnie niszcząc fałszywy obraz przeszłości. Kiedy kos na końcu swojej książki napisał, że czeka na nią „tam gdzie zwykle”, nie zastanawiała się ani przez chwilę. Wiedziała, że musi go odnaleźć, aby jej serce w końcu zaznało spokoju. Wiedziała, że na tamtym dębie czeka na nią jedyna szansa na szczęście.
           Na miejsce dotarła dopiero po dwóch dniach długiego, męczącego lotu, wciąż jednak powtarzała sobie, że warto, że on na nią czeka.
Nie czekał.
Gdy usiadła na dębie pod postacią jaskółki, była sama. Zastanawiała się, czy to może być jakaś pomyłka. Wszystko pasowało, wizje pokrywały się z sytuacjami, które kos opisał w książce, w dodatku zwrócił się do niej, do jaskółki.
Słońce już dawno zaszło, odstępując miejsca na niebie księżycowi i migoczącym gwiazdom. Zapadała noc, a ona wciąż tam siedziała, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie chciała wracać do Rona, bo uciekając, udowodniła sobie samej, że wcale go nie kocha. Poza tym co miałaby mu powiedzieć?
           Nagle usłyszała furkot skrzydeł pomieszany z szelestem liści. Jej serce zabiło mocniej.
Przemieniła się, wracając do swojej ludzkiej postaci i wtuliła się mocniej w zimowy płaszczyk, który przetransmutowała w cieplejsze opierzenie, kiedy uciekała z Nory. Chwilę później na gałęzi obok usiadł drobny, czarny ptak, z pręgą białych piórek idącą od głowy w kierunku grzbietu. Zaraz potem jego miejsce zajął wysoki blondyn z nienagannie ułożonymi włosami. Miał na sobie gruby, zimowy płaszcz, którym szczelnie zakrył niemalże całe swoje ciało.
Wpatrywali się w siebie w milczeniu. Nie mieli pojęcia, od czego powinni zacząć rozmowę, byli sobie zupełnie obcy, choć świadomi historii, jaką razem przeżyli.
Mężczyzna odezwał się pierwszy.
-Nie mogę uwierzyć, że wróciłaś.
-Nie mogę uwierzyć, że to prawda
-Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka piękna.
-Nie mogę uwierzyć, że to robimy.
-Cholera, faktycznie.
Po tej wymianie zdań oboje roześmiali się serdecznie, a w oczach kobiety pojawiły się łzy wzruszenia.
-Straciliśmy tyle czasu – westchnęła.
-Właśnie, dlatego nie mam zamiaru go więcej marnować. Chodź – rzekł i po chwili ponownie przemienił się w ptaka. Zaczekał na nią, a gdy i ona przybrała swoją zwierzęcą formę, zaczął lecieć w kierunku Hogsmeade. Jaskółka podążyła tuż za nim.
           Już jako ludzie stanęli przed starą opuszczoną chatą.
Hermiona spojrzała na mężczyznę z przerażeniem w oczach. Nie sądziła, że kiedyś przyjdzie dzień, gdy po raz kolejny pojawią się tam oboje.
To tam Gryfonka ukryła się po ucieczce ze szkoły. Tam również oboje zostali uwięzieni na rozkaz Lucjusza Malfoya. A przed chatą, w miejscu, w którym teraz stali, omal nie zginął Harry Potter, chłopak, który pomógł im wrócić do siebie po latach rozłąki.
-Spokojnie, nie zostaniemy tu długo – zapewnił Draco i uchylił drzwi, przepuszczając kobietę w wejściu.
Szła niepewnie, bojąc się, że duch Nicolasa Dipfoota może czaić się gdzieś w tym budynku.
On zaś jednym ruchem różdżki rozpalił w kominku ogień, który natychmiast rozświetlił pomieszczenie łuną rudawego światła.
Zapraszającym gestem wskazał fotel, a gdy Hermiona usiadła, kucnął przy jej kolanach. Patrzyli sobie w oczy, czując, że sytuacja dla nich obojga jest bardzo krępująca. Zdawali sobie sprawę z tego, że przed wykonaniem wyroku byli zakochaną parą, wiedzieli, co razem przeszli, a jednak... jednak ciężko było przełamać barierę, którą zbudowało między nimi zaklęcie Obliviate.
-Kiedy wróciłem do domu po tym wszystkim – zaczął, chwytając jej dłoń – czułem, że coś nie gra. Miałem wrażenie, że w Hogwarcie wydarzyło się coś złego i dlatego zabrano mnie ze szkoły. Ojciec utrzymywał, że poziom nauczania w szkole spadł tak nisko, że woli, by uczono mnie w domu. Szybko zorientowałem się, że jest inaczej, właściwie zaraz po tym, jak wszedłem do swojego pokoju. Wyjąłem klucze, żeby wypakować rzeczy do szafy i znalazłem te breloki – mówiąc to, wyciągnął z kieszeni płaszcza pęk pobrzękujących kluczy. - Nasze pamiętniki. Myślę, że powinnaś je przeczytać. Wtedy będziesz wiedziała tyle co ja – oznajmił, po czym machnął różdżką i powiększył notesy do normalnej wielkości.
           Hermiona przyjrzała się zeszytom, które trzymała teraz w rękach. Przed jej oczami mignął obraz, w którym była razem z Draconem w lesie. Oddawała mu swój pamiętnik, prosząc, by starannie go ukrył.
Potem chłopak pocałował ją na pożegnanie.
-Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie tak jak dawniej? - spytała i poczuła, że łzy ponownie zaczynają napływać jej do oczu.
-Nie, już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Zadbam o to – odpowiedział tonem składanej obietnicy i ucałował delikatnie jej dłoń. -Już nic nie stanie nam na przeszkodzie do szczęścia.
Po tych słowach dziewczyna uklękła na ziemi i objęła go za szyję.
Draco czuł, że trzyma w objęciach cały swój świat i za nic nie zgodziłby się z niego zrezygnować.
           Całą noc spędzili, przypominając sobie minione lata. Czytali na głos swoje pamiętniki, śmiejąc się z poszczególnych wspomnień i wracając pamięcią do poszczególnych momentów, które wydawały im się najistotniejszymi.
-To jest genialne – rzekła Hermiona, wskazując palcem krótki akapit w dzienniku Dracona.

           „Powiedziała, że ze względu na mnie rudzielec nie jest już taki ważny. To wystarczy mi dziś w zupełności.”

Dziewczyna roześmiała się na całe gardło, widząc jak chłopak ukrywa twarz w dłoniach.
-Wybacz, ale naprawdę ciężko było mi uwierzyć, że możesz coś do mnie czuć – wybełkotał przez dłonie, kręcąc głową z niedowierzaniem. -Wiesz jak bardzo bolała myśl, że on może z tobą normalnie rozmawiać? - spytał, zwracając twarz w jej kierunku.
Znów patrzyli sobie w oczy i cieszyli się swoją obecnością.
-Coś o tym wiem – przytaknęła w końcu i oparła swoją głowę na jego ramieniu.
-Popatrz lepiej na to – rzucił rozbawiony Malfoy, otwierając jej pamiętnik gdzieś przy początku.

           „Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, było to, że Malfoy pewnie zakochał się w jakiejś panience i rozmyślał o niej nieświadomie patrząc w naszym kierunku. Ale później oprzytomniałam, słowa „Malfoy” i „zakochał się” zupełnie do siebie nie pasowały. On przecież nie miał serca, miał tylko kawałek kamienia ukrytego pod płucami.”

-Ładne rzeczy o mnie wypisywałaś – zarechotał, całując Hermionę w policzek, gdy ta zarumieniła się, czytając ten fragment.
-Sam wiesz, jakiego dupka grałeś przez te cztery lata – próbowała się tłumaczyć, udając obrażoną, ale nie mogła wytrzymać ze śmiechu.
-A jednak ten dupek zakochał się po uszy w najwspanialszej dziewczynie na świecie.
Znowu byli razem, znowu byli szczęśliwi. Nic więcej nie miało znaczenia.

           Draco był doskonale przygotowany, w końcu miał mnóstwo czasu na obmyślanie planu idealnego. Zabrał wszystkie pieniądze, które państwo Malfoy złożyli w sejfie jako zabezpieczenie jego przyszłości i stopniowo wymieniał je w Banku Gringotta na mugolską walutę. Wszystko przemyślane i wykonane z najwyższą ostrożnością.
Harry Potter, dbając o przyszłość swojej przyjaciółki, nauczył go poruszać się po mugolskiej bankowości, wytłumaczył mu jak wyrobić kartę kredytową (na fałszywe nazwisko Johna Studfielda) oraz umieścić pieniądze na lokacie.
Wyrobił także fałszywe dokumenty dla Hermiony, która od tamtego momentu nazywała się Natalie Studfield i w papierach figurowała jako żona Johna. Małżeństwo z pięcioletnim stażem.
           Był stale informowany przez Pottera, wiedział więc, kiedy Hermiona pojawi się w okolicach Hogwartu i, co za tym idzie, na kiedy zarezerwować bilety.
Wczesnym rankiem, po nocy spędzonej na wspominaniu i odbudowywaniu relacji, teleportowali się na lotnisko Gatwick, z którego John i Natalie wylecieli z kraju z cichą nadzieją, że już nigdy nie będą musieli do niego wracać.
Nie było żadnych problemów przy odprawie, choć niektórzy z pracowników lotniska podejrzliwie spoglądali na parę, która nie miała ze sobą żadnych bagaży oprócz aktówki Johna, którą dokładnie przeszukano.
-Mamy kilkanaście posiadłości na całym świecie – tłumaczył Draco, udając nieco znudzonego, a zarazem poirytowanego nieufnymi pytaniami, które zadawali mu pracownicy kontroli. -Nie widzę sensu, żeby targać te wszystkie rzeczy z domu do domu.
-Zauważyłam, że nie wyszedłeś z wprawy – zachichotała Hermiona, gdy w końcu zajęli miejsca w samolocie. -Nadal genialnie udajesz wyniosłego arystokratę.
-Miałem świetną trenerkę – mruknął jej do ucha, po czym złożył na jej policzku czuły pocałunek. -Nasz wspólny koszmar dobiega końca. Czas na szczęśliwe zakończenie.


Raport z dnia 16 lipca 2000 roku.

Oddział Aurorów pod dowództwem Williama Harveya natrafił na ślad zbiegłego Śmierciożercy, Dracona Malfoya, podejrzanego o uprowadzenie czarownicy mugolskiego pochodzenia, Hermiony Granger. Jeden z pracowników montrealskiego oddziału Aurorów przesłał informację do oddziału Aurorów odpowiedzialnych za Okręg Londyński, jakoby wyżej wspomniany zbieg znajdował się na terenie Kanady.
Wstępny opis: Dracon Lucjusz Malfoy, podejrzany o uprawianie czarnej magii, zrzeszanie czarnoksiężników oraz porwanie z zamiarem torturowania, potencjalnie niebezpieczny. Po raz ostatni widziany w Montrealu, w okolicy Parku Świętego Patryka.
Absolwent Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, uczeń domu Salazara Slytherina. Syn byłych Śmierciożerców, Lucjusza i Narcyzy Malfoy.
Odnotowane zmiany zewnętrzne : brak.
Dodatkowe informacje w sprawie : Wysłano jednostki szpiegujące.
Nawiązano współpracę z Biurem Aurorów z siedzibą w Ottawie.
Oddział oczekuje na rozkazy.
Wszelkie nowe informacje przekazywane będą niezwłocznie bezpośrednio do Biura Aurorów z siedzibą w Londynie.

Szyfr Cu24.17.


Odszyfrowano przez Główna Siedziba Biura Aurorów. 16 lipca 2000 roku, godz. 16:29:05. 

środa, 18 września 2013

Miniaturka "Ojciec".

          Z racji tego, że do października jeszcze kawałek czasu (wiem, że niecałe dwa tygodnie, ale wmawiam sobie, że to jeszcze długo), to postanowiłam napisać miniaturkę. Historia, którą tutaj przedstawiłam, to skrócona wersja opowiadania, które miałam zamiar napisać zamiast drugiej części "Miłość kontra my". Ostatecznie stwierdziłam jednak, że nie jestem w stanie zbudować jej tak, żeby miała ona długość normalnego opowiadania, więc mamy miniaturkę. Mam nadzieję, że się spodoba (chyba nie umiem pisać takich krótkich tekstów ;D).
Do czytania polecam kawałek Passenger "Let her go", do odnalezienia w odtwarzaczu na górze ;-)

          Na peronie 9¾ panował kompletny chaos. Pierwszy września już miał to do siebie, że przyciągał w tamto miejsce tłumy uczniów spieszących do Hogwartu, by rozpocząć kolejny rok nauki. Przepychający się uczniowie, wzruszające spotkania po wakacjach, rodzice wrzeszczący za swoimi dziećmi i kilka zagubionych pociech rozglądających się dookoła z przerażeniem. Nic nadzwyczajnego.
Między tymi wszystkimi osobami, pojawiło się także małżeństwo, którego nie było na tym peronie od dziesięciu lat. Młoda brunetka, której twarz ze wszystkich stron okalały piękne, doskonale ułożone loki, kroczyła u boku wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny o płomiennorudych włosach. Trzymała za rękę drobnego chłopca, który podskakiwał wesoło, machając klatką z małą, białą sówką i obserwując przy tym stojący na torach pociąg. Uwielbiał pociągi, bo były szybkie i piękne. Odkąd zaczął mówić, nie prosił na święta o nic innego, jak tylko o różne rodzaje zabawkowych maszyn pędzących po plastikowych torach.
Mąż młodej damy pchał wózek, na którym leżały zapakowane kufry oraz klatka z dużą płomykówką. Gdy dotarli do tablicy, na której umieszczony był zegar, nadszedł czas rozstania. Najpierw chłopiec zarzucił ręce na szyję mężczyźnie, którego przytulił z całej siły. Trwali tak przez chwilę, rozpaczliwie próbując zatrzymać czas, aż w końcu oderwali się od siebie i przyszła chwila drugiego, równie wzruszającego pożegnania. Kobieta podeszła do swojego męża ze łzami w oczach i położyła mu dłonie na klatce piersiowej.
-Na pewno sobie poradzisz? - szepnęła drżącym głosem.
-Oczywiście. Pisz często - usłyszała w odpowiedzi.
Ich usta złączyły się na chwilę w czułym pocałunku, po czym jeszcze chwilę patrzyli sobie w oczy, gdy ona gładziła go po policzku.
-Kocham cię - powiedzieli do siebie jednocześnie.
Mężczyzna otarł łzę, spływającą po jej policzku i matka z synem wsiedli do pociągu Hogwart Express.
-Mamo... - szepnął chłopiec, wpatrując się w szybę.
-Tak, Beniamin?
-Kiedy znowu zobaczymy się z tatą? - spytał smutnym głosem.
-Niedługo, skarbie. Tatuś obiecał, że nas odwiedzi, jak tylko dostanie wolne w pracy - zapewniła kobieta i ucałowała synka w jasną czuprynę.

-Witam wszystkich w ten piękny, wrześniowy wieczór - oznajmiła z entuzjazmem dyrektorka szkoły, profesor McGonagall. -Zanim rozpoczniemy ceremonię przydziału, chciałabym powitać nowych nauczycieli, którzy w tym roku będą prowadzić z wami zajęcia.
Po sali przebiegł szmer podniecenia, gdyż większość osób już wiedziała co oznaczają słowa dyrektorki.
-Pragnę serdecznie powitać profesor Hermionę Weasley, która od tego roku będzie uczyła was transmutacji.
Od strony stołów poszczególnych domów wybuchły gromkie oklaski i wiwaty. Niektórzy pogwizdywali radośnie, witając piękną nauczycielkę. Gdy w końcu ucichli, dyrektorka znów przemówiła.
-W związku z tym, że Gryffindor pozostał bez opieki po odejściu profesor Falten, od dziś opiekunem domu zostaje profesor Weasley.
Gdyby nie data pierwszego września, z wrzasków, które wybuchły w Wielkiej Sali, można by wywnioskować, iż Gryffindor właśnie zdobył Puchar Domów. Tym razem nie było szansy, by uczniowie umilkli z własnej woli, więc profesor McGonagall podniosła rękę w uspokajającym geście.
-Nowym nauczycielem latania na miotle oraz opiekunem Slytherinu został profesor Dracon Malfoy.
Kolejne entuzjastyczne krzyki przemierzyły salę wzdłuż i wszerz, choć tym razem były nieco cichsze. Ci uczniowie, którzy znali historię wojny sprzed ponad dziesięciu lat i wiedzieli, że Malfoy stanął wtedy po stronie Śmierciożerców, siedzieli przy stołach, próbując otrząsnąć się z szoku. Najmniej przejmowały się tym faktem ślizgońskie dziewczęta, które widząc wstającego od stołu mężczyznę, mocniej chwytały się krzeseł, by z nich nie pospadać.
-Jest boski. Cudowny. Najprzystojniejszy – mówiły jedna przez drugą, nie dowierzając swojemu szczęściu.
Malfoy faktycznie prezentował się bardziej jak model, niż nauczyciel.
Kosmyki blond włosów niesfornie opadające na twarz, błękitne oczy rozbłyskujące milionami wesołych iskierek i nieziemski uśmiech odkrywający szereg białych zębów. Miał wszystko, czego potrzebuje wysoki, umięśniony mężczyzna do poderwania kobiety bez używania słów.
          Hermiona nie widziała go od czasu skończenia szkoły, ale miała dziwne wrażenie, że podobnie jak z wyglądu, tak i z charakteru niewiele się zmienił. Szybko jednak odtrąciła od siebie wszystkie przykre wspomnienia, które wiązały się z Malfoyem, ponieważ lada moment miała rozpocząć się ceremonia przydziału.
Stara tiara rozpoczęła nową pieśń, ułożoną specjalnie na tą okazję. Po raz kolejny opowiadała ona o czterech założycielach szkoły, stworzeniu domów i genialnych uczniach, którzy ukończyli Hogwart. Gdy skończyła, rozpoczęto przydzielanie uczniów do poszczególnych domów.
Dzieci przystępowały kolejno do wyświechtanego kapelusza, wdziewały go na głowę, by po chwili odbiec do konkretnego stołu wśród wiwatu nowych kolegów.
Hermiona z niecierpliwością wyczekiwała na kolej swojego syna.
-Weasley, Beniamin! - wyczytała profesor McGonagall, gdy przyszedł na niego czas.
Kobieta poprawiła się na stołku, by lepiej widzieć. Siedząca obok niej profesor Sprout uśmiechnęła się do niej życzliwie, próbując dodać jej otuchy.
Na całej sali zapadła cisza. Tiara rzadko kiedy zastanawiała się tak długo nad wyborem domu, co wywołało niemałe podniecenie wśród siedzących przy stołach.
-SLYTHERIN! - krzyknęła wreszcie, a przy stole Ślizgonów rozległy się gromkie brawa. Beniamin spojrzał niepewnie na matkę, która uśmiechnęła się do niego, próbując ukryć swoje zaskoczenie i chwilę później chłopczyk biegł już w kierunku stołu domu węża.
          Jak to się stało? Nie mogła uwierzyć, że jej syn został przydzielony do Slytherinu. Przecież zarówno ona, jak i Ron byli w Gryffindorze, wszyscy Weasley'owie również byli Gryfonami, a jej syn został Ślizgonem. Oczywiście, że nie miała mu tego za złe, ale to był pierwszy raz, gdy podczas pobytu w Hogwarcie zaniepokoiła się o swoje dziecko. Może nie powinna była zgadzać się na przyjęcie go do szkoły rok przed czasem? Oczywiście, uznano, że chłopiec dorósł już intelektualnie do poziomu, w którym mógł swobodnie rozpocząć naukę, ale być może... Nie, to głupie. Tak po prostu miało być, najwidoczniej spryt i przebiegłość odziedziczył po którymś z jej przodków i dlatego trafił do tego, a nie innego domu.

-Granger, nie wierzę, że będziesz uczyć ze mną w jednej szkole - powiedział i błysnął zębami. To było niepokojące.
-Nie Granger, Weasley – poprawiła go. -I dla mnie jest to tak samo niewygodne, jak dla ciebie, więc daruj sobie wszelkie głupie uwagi i po prostu traktuj mnie jak powietrze.
-W porządku. Powiedz mi tylko jedną rzecz - powiedział, patrząc jej wyzywająco w oczy. Ten uśmiech śnił jej się po nocach jeszcze długo po zakończeniu nauki w Hogwarcie. -Weasley uznał go za swojego?
-O czym ty mówisz, Malfoy? - spytała, mrużąc brwi.
-Pytam, czy Weasley zgodził się wychowywać Twojego syna, jakby był jego ojcem. - Mężczyzna wydawał się być coraz bardziej rozbawiony minął byłej Gryfonki.
-Co ty chrzanisz, to jest jego syn! - wrzasnęła z oburzeniem, odwracając się na pięcie. Nie miała zamiaru znosić jego docinek jeszcze teraz, kiedy już dawno postanowiła sobie zapomnieć o nim raz na zawsze.
-To chyba pierwszy Weasley w historii, który nie ma rudych włosów! - krzyknął za nią, rechocząc na cały korytarz.

-Proszę teraz, aby każdy z was podszedł do swojej miotły – rozkazał uczniom, stojącym na błoniach. Pogoda dopisywała, zupełnie tak jak wtedy, gdy ganiał się z Potterem podczas ich pierwszej lekcji. -Wyciągnijcie teraz ręce i powiedzcie „do mnie!” - dodał, widząc, że wszyscy uczniowie zajęli już swoje miejsca.
Miotła Beniamina zareagowała już za pierwszym razem. Zaraz po wydaniu rozkazu trzymał on swoją miotłę w dłoni, czekając na dalsze polecenia.
Zdolny jak jego matka” - pomyślał.
Gdy wszyscy zdołali przywołać do siebie miotły, przyszedł czas na naukę lotu.
-Potrzebuję jednego ochotnika, na którym będę mógł zaprezentować wzbicie się w powietrze – powiedział profesor Malfoy, przesuwając wzrokiem po przestraszonych twarzach pierwszorocznych. Tylko jedna z nich wydawała mu się całkowicie pewna i wręcz przepełniona nadzieją, że to jemu przypadnie zaszczyt prezentowania startu.
-W porządku, panie Weasley, proszę wsiąść na swoją miotłę – rzucił, nie wyzbywając się swojego nauczycielskiego tonu.
Wytłumaczył chłopcu oraz całej klasie, jak należy poprawnie odbić się od ziemi, by wystartować, a także w jaki sposób bezpiecznie wylądować z powrotem na twardym gruncie.
-Gotowy? - spytał, czując, że sam denerwuje się bardziej od swojego ucznia.
Chłopiec przytaknął skinieniem głowy.
-Ruszaj – Malfoy wydał polecenie i zacisnął pięści.
Beniamin nie miał żadnych trudności z lataniem, prawidłowo wykonał swoje zadanie, wbijając się w powietrze bez najmniejszego zawahania oraz lądując miękko na ugiętych nogach.
To nie może być syn Weasleya - pomyślał.

          Hermiona przez okno obserwowała swojego syna, który po raz pierwszy w życiu korzystał z miotły jako środka lokomocji. Świetnie mu wychodziło, miał do tego wrodzony talent. Żadnych problemów ze sterowaniem czy lądowaniem.
-Profesor Weasley, czy będziemy zamieniać kiedyś zwierzęta w przedmioty? - spytał jeden z uczniów, wyrywając ją z zamyślenia.
-Tak, ale jeszcze nie w tym roku – odpowiedziała zgodnie z prawdą, ponownie wyglądając przez okno.
Beniamin rozmawiał z Malfoyem, oboje śmiali się serdecznie, obserwując jak jeden z uczniów próbuje wystartować, ale nie może odbić się od ziemi. W końcu Draco podszedł do niego i zaczął mu coś tłumaczyć. Potem wskazał ręką w kierunku jej syna, a chwilę później ten ponownie demonstrował sposób, w jaki wzbija się w powietrze.
Łatwo było poznać, że latanie sprawia mu dużą przyjemność.
Przypomniała sobie Harry'ego i to, że dla niego latanie było tak samo potrzebne jak powietrze. Myślał, mówił i przejmował się tylko tym. Czy z Beniaminem będzie podobnie?
Nie wiedziała skąd u niego ten talent. W zasadzie Ron grał w quiddicha, ale nie był to jeden z tych zawodników, którzy przechodzą do legendy jako niezwyciężeni. Ona sama nie cierpiała latania, bała się wysokości. Może jednak umiejętności Rona spotęgowały się w tym chłopcu i dlatego tak dobrze mu idzie?

-Granger, możemy pomówić? - usłyszała za sobą głos, który od zawsze przyprawiał ją o drżenie rąk.
Odwróciła się w jego kierunku z poirytowaną twarzą.
-Weasley – poprawiła go po raz setny od rozpoczęcia roku szkolnego. -Czego chcesz?
-Na osobności – powiedział, spoglądając znacząco na uczniów kręcących się po korytarzu.
Weszli do jej gabinetu.
-No więc? - spytała głosem pełnym zniecierpliwienia.
Nie patrzył na nią. Jego wzrok był utkwiony w zdjęciu ustawionym na biurku. Chłopiec zakrywał swoją twarz małymi dłońmi, a przez drobne palce przebijał promienny uśmiech.
-Posłuchaj... - zaczął niepewnie. -Miałem dzisiaj zajęcia z drugorocznymi i... Beniamin nie ma jedenastu lat, prawda? - spytał przełykając głośno ślinę.
Hermiona ściągnęła brwi, próbując zrozumieć o co chodzi. Czyżby starsi uczniowie znęcali się nad jej synem?
-Nie, profesor McGonagall zaproponowała, żeby przyjąć go do szkoły rok wcześniej ze względu na jego wysoki poziom intelektualny. Twierdzą, że powinni zrobić to już rok temu, ale martwili się, że Beniamin może mieć problemy ze starszymi od siebie – wyjaśniła.
-Tak myślałem – powiedział i opadł na krzesło stojące obok biurka.
Ukrył twarz w dłoniach i przez chwilę trwali w milczeniu. On próbując dopasować słowo do słowa, ona oczekując na wyjaśnienia.
-Jak już mówiłem, miałem dzisiaj zajęcia z drugorocznymi – oznajmił ponownie, próbując przeciągnąć rozmowę. -I jeden z nich spytał mnie... Spytał, dlaczego mój syn nie nosi mojego nazwiska.
Hermiona spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem.
-Masz syna?
-Granger, ja nie mam nawet dziewczyny, do cholery. Ostatnia zostawiła mnie w sierpniu, bo nie chciałem z nią polecieć na Teneryfę.
Nie miała siły po raz kolejny poprawiać swojego nazwiska. Próbowała jednak pojąć, dlaczego Malfoy, jej odwieczny wróg, przyszedł do niej, bo dzieciaki myślą, że ma syna.
-Więc o co chodzi? - spytała wyraźnie zniecierpliwiona.
-Byłem skołowany, kiedy mnie spytali. Nic nie odpowiedziałem, zastanawiając się, czy to jakiś żart albo nieporozumienie. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, postawili swoją hipotezę. Zapytali, czy to dlatego, że go faworyzuję i nie chcę, żeby się wydało. Nadal nie wiedziałem, o czym mówią, ale mi wytłumaczyli. Chodziło o zabranie pierwszorocznego na treningi drużyny quiddicha.
Hermiona nadal nie rozumiała, co ona ma z tym wspólnego. Uniosła brwi, próbując zachęcić go do wyrzucenia z siebie tego, co naprawdę chciał powiedzieć.
-Dzisiaj po zajęciach zaprosiłem Beniamina na trening, bo świetnie lata na miotle – wyrzucił z siebie.
Nie wiedziała jak ma zareagować. Z jednej strony chciała wybuchnąć śmiechem prosto w jego twarz, bagatelizując całą sprawę. Z drugiej jednak strony bała się, że ta reakcja przywoła u opiekuna Slytherinu niechęć, jaką darzył ją za czasów szkolnych, a to z kolei mogłoby odbić się także na jego relacjach z Beniaminem.
-Malfoy, naprawdę przejmujesz się tym, że dzieciaki uważają Beniamina za twojego syna, bo go dobrze traktujesz? - spytała, ukrywając swoje rozbawienie.
-Nie chodzi o to, jak go traktuję. Oni uważają, że jesteśmy do siebie podobni jak dwie krople wody. Kolor włosów, kształt nosa, rysy twarzy, ruchy... I wiesz co jest najgorsze? - rzekł, a jego oczy spojrzały na nią z przerażeniem. -Wydaje mi się, że oni mają rację.
Zawahała się. Często obserwowała ich podczas lekcji, które prowadzili za jej oknem i sama zauważyła, że są do siebie trochę podobni, ale przecież to jest niedorzeczne. Gdyby to było dziecko Malfoya, wiedziałaby o tym. Nie spała nigdy z nikim oprócz Rona, więc miała pewność.
-Może tego nie wiesz, Malfoy, ale nie jestem wiatropylna, do cholery. Gdybyś ze mną spał, wiedziałbyś o tym, czyż nie?
Draco prychnął, słysząc ten niedorzeczny argument.
-Czyżbyś zapomniała, że jesteśmy CZARODZIEJAMI? Ile czasu zajmuje zmodyfikowanie człowiekowi pamięci, co Granger? - spytał, wstając z krzesła.
Właśnie złamał jedyny argument, jaki miała na swoją obronę.
-Ale...
-On jest w Slytherinie, Granger. Lepiej chodźmy z tym do McGonagall, może ona będzie mogła nam pomóc.

-Wiedziałam, że to się nie uda – rzekła smutno dyrektorka szkoły.
Zarówno Hermiona, jak i Draco ściągnęli brwi i nerwowo spojrzeli po sobie.
-Co się nie uda? - spytała była Gryfonka.
Opowiedziała im całą historię.
Opowiedziała o tym, jak w siódmej klasie, zaraz po wojnie domy Gryffindoru i Slytherinu doszły do porozumienia. Zaczęły się wspólne rozmowy, zabawy i żarty. Jednym z ich wspólnych dowcipów było dolanie amortencji do ich napojów.
-Pomyśleli, że zabawnie będzie zobaczyć ciebie, Draco, wyznającego miłość Hermionie. Nie przewidzieli jednak, że amortencja zadziała na was tak silnie. Cały żart zakończył się ciążą Hermiony. Z racji tego, że wciąż nie darzyliście się zbyt ciepłymi uczuciami, postanowiliśmy zmodyfikować wam pamięć. Pan Weasley zgodził się adoptować wtedy jeszcze nienarodzone dziecko. Nie wiem dlaczego, ale tylko ja zdawałam sobie wtedy sprawę z tego, że kiedyś w końcu zrozumiecie i pojawi się problem. Wszyscy byli wtedy zaślepieni nadzieją, że dziecko będzie bardziej podobne do matki, niż do ojca, więc zrobiliśmy tak, jak zadecydowała większość.

          To nie mieściło się jej w głowie. Malfoy naprawdę był ojcem jej dziecka. Nie miała pojęcia, co powinna w tej sytuacji zrobić, jak się zachować.
Usłyszała pukanie do drzwi.
-Proszę – powiedziała słabym głosem.
Mężczyzna wszedł do jej gabinetu. Wyraz jego twarzy bardzo się zmienił od momentu, w którym dowiedział się prawdy. Od dziesięciu lat był ojcem, ale o tym nie wiedział. Miał wspaniałego syna, którego poznał dopiero teraz.
-To był najgłupszy żart, jaki mogli nam wyciąć – zaczął spokojnie. -Ale chyba powinienem im podziękować.
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem. O czym on mówił? Stali u wrót cholernie skomplikowanej sytuacji i nie była pewna, czy zdołają się z tego wyplątać, a on chce im za to dziękować?
-O czym ty, do cholery, mówisz? - spytała, ocierając łzy.
-Dzięki nim mam najwspanialszego syna na świecie - oznajmił bez najmniejszego zawahania. -Nawet w najśmielszych snach nie marzyłem o tym, że będę miał takiego bystrego, zdolnego i przystojnego syna.
Kobieta zaśmiała się pod nosem. Ten Malfoy, którego znała, nic się nie zmienił.
-Jak chcesz mu powiedzieć?
Na to pytanie nauczycielka transmutacji aż poderwała się z krzesła.
-Powiedzieć mu? Żartujesz? Chyba nie chcesz, żeby prawda ujrzała światło dzienne?
-Granger, mam syna. Chciałbym, żeby wiedział, kto jest jego prawdziwym ojcem – wytłumaczył jej z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że nie brała tego pod uwagę?
-Nie ma mowy, Malfoy! To, że jesteś ojcem Beniamina zostanie między nami, rozumiesz? - powiedziała z ostrą desperacją w głosie. -Poza tym ty w życiu nie przyznałbyś się do tego, że spałeś ze szlamą – wyrzuciła mu z goryczą.
-Granger, Granger... Ile to już lat od wojny, co?
-Proszę cię, nie mów Beniaminowi. - Teraz już nie prosiła. Ona błagała.
Obawiała się momentu, w którym jej syn dowiedziałby się, że całe życie uważał za ojca nie tego człowieka. To mogłoby go kompletnie złamać.
-Wydaje mi się, że jest już trochę za późno – oznajmił wciąż spokojnym głosem.
-Malfoy... dlaczego? - spytała, bacznie go obserwując. Czyżby już zdążył mu powiedzieć?
-Po pierwsze dlatego, że jak najbardziej chcę uważać go za swojego syna. A po drugie dlatego, że on już o tym wie – rzekł, wbijając wzrok w otwarte drzwi, w których chwilę wcześniej pojawiła się mała główka pokryta platynową czupryną.
Hermiona odwróciła się nerwowo w kierunku wejścia i zobaczyła Beniamina, który wpatrywał się w nich z szeroko otwartymi oczami.
Rzuciła się w jego stronę, chcąc mu wszystko wytłumaczyć, jednak chłopiec uciekł jak spłoszone zwierzątko.
-Cholera – jęknęła cicho, osuwając się na ziemię.
          Draco podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
-Spokojnie, poradzi sobie z tym. W końcu jest moim synem – szepnął, pochylając się nad nią.
Hermiona podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
Otarł łzę z jej policzka, a potem podał jej dłoń.
-Posłuchaj... - zaczął ponownie, gdy już udało im się wstać z ziemi. -Czy nie masz wrażenia, że McGonagall nie powiedziała nam całej prawdy? - spytał, wbijając wzrok w swoje buty.
Milczała. Nie miała pojęcia, o czym on mówił, ale ton jego głosu nie brzmiał zbyt wesoło.
-Nieważne – powiedział w końcu, gdy nie doczekał się odpowiedzi.
Wkrótce potem wyszedł, z nadzieją, że dowie się prawdy.

          „Nie rozumiem, dlaczego mi to zrobiłeś. Dlaczego oszukiwałeś mnie i Beniamina przez tyle czasu. Nie wiem, dlaczego tak po prostu nie pozwoliliście mi świadomie podjąć decyzji dotyczącej mojego dziecka.
Oczywiście, powiedziałbyś mi, że to było dla mojego dobra. Może i tak.
Chcę, żebyś wiedział, że nie mam do Ciebie żalu. Nie wyobrażam sobie jednak życia z Tobą, podczas gdy ojciec mojego dziecka będzie nie wiadomo gdzie.
Przykro mi, Ron,
wiesz, że Cię kocham.
Zawsze Twoja,
Hermiona.
PS. Beniamin już wie.”

-Miałem cholerną rację – rzucił na wejściu.
Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem. Właśnie kończyła przywiązywać list do nóżki swojej płomykówki, gdy on wszedł do jej gabinetu bez pukania.
-Rację? - spytała, ukrywając łzy, które wciąż jeszcze lśniły na jej twarzy.
-McGonagall nie powiedziała nam całej prawdy, ale udawałem przy Slughornie, że już wiem o wszystkim, a on zaczął mnie przepraszać.
-Przepraszać?
-To dziecko, to nie była wpadka, Hermiono.
Poczuła, że zaschło jej w gardle, a ręce zaczęły jej niebezpiecznie drżeć. Zwrócił się do niej po imieniu. Draco Malfoy użył jej imienia podczas rozmowy w cztery oczy.
-Co masz na myśli? - spytała, próbując ukryć swoje zdenerwowanie.
-Mam na myśli to, że od ponad dziesięciu lat masz na nazwisko Malfoy.

          Obudziła się w skrzydle szpitalnym.
Draco siedział obok niej razem z Beniaminem i oboje przyglądali się jej twarzy. Gdy otworzyła oczy, chłopczyk rzucił się matce na szyję.
-Mamo, ile można spać? - zaśmiał się, gdy pocałowała go w czoło. -Tato zaczął się już denerwować.
Tato? O kim Beniamin mówi tato? Czyżby Ron zjawił się w Hogwarcie?
Spojrzała na Malfoya, który uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
-Mamo, udało mi się przetransmutować ołówek w pióro! - pisnął zachwycony chłopczyk. -Przyniosę ci je pokazać!
Po tych słowach zostali na chwilę sami.
Hermiona spojrzała na mężczyznę, oczekując wyjaśnień.
-Mówiłem ci, że on sobie z tym poradzi. To mój syn – powiedział lekkim tonem. -A jeśli chodzi o nas...
          Powiedział jej wszystko, czego dowiedział się od Slughorna.
Byli razem pół roku, potem potajemnie wzięli ślub, którego udzielił im sam Albus Dumbledore. Ze względu na groźbę wojny, która zawisła nad Hogwartem, wiedzieli o tym jedynie nieliczni, w tym profesor McGonagall. Gdy Draco próbował chronić swoją żonę i dziecko, stanął po stronie Śmierciożerców, by nie wzbudzać podejrzeń. Wiedział, że jego bunt wobec woli ojca zakończyłby się śmiercią nie tylko jego, ale także Hermiony i ich nienarodzonego syna.
Gryfonka zdawała sobie sprawę z tego, że jej mąż naraża swoje życie, przez co coraz częściej popadała w stany lękowe. Było to niebezpieczne dla dziecka, więc postanowiono zmodyfikować jej pamięć tak, by była przekonana, że to Ron jest ojcem Beniamina. Chłopak zgodził się na to bez wahania, ponieważ już od dawna darzył miłością swoją przyjaciółkę.
-Nigdy nie udzielono wam ślubu, nigdy nie nosiłaś nazwiska Weasley – tymi słowami zakończył swoją opowieść.
Hermiona patrzyła na niego z niedowierzaniem.
-A więc wszystkie moje wspomnienia związane z tobą ograniczały się tylko do...
-Wzajemnej nienawiści – dokończył za nią. -Ale już po wszystkim, teraz znamy już prawdę, Granger.
-Malfoy -poprawiła go, a na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.

-Mówiłem wam, że oni są małżeństwem – rzekł Maurice Wood. -Ojciec mi o tym opowiadał.
-To, że się całują, jeszcze o niczym nie świadczy – zauważyła stojąca obok niego Penelopa.

-Chrzanisz – rzucili jednocześnie pozostali Gryfoni, zaglądając do sali przez szparę w drzwiach. 

----
Przypominam, że wciąż można oddać głos na moje opowiadanie "Osiem minut" w konkursie literackim na stronie www.chomikuj.pl/konkurs_literacki/zgloszenia  
Pozdrawiam was i raz jeszcze dziękuję za wszystkie miłe komentarze i maile, które otrzymuję! <3

sobota, 7 września 2013

Epilog

         Hermiona leżała na łóżku swojego narzeczonego, przyglądając się z rozbawieniem jego krzątaninie.
-Jesteś pewna, że nie zostawiłem jej tutaj? - spytał, marszcząc brwi.
-Owszem, jestem pewna. Mogę się założyć, że George ją wziął, żeby wykręcić ci jakiś numer. - odpowiedziała, wracając do lektury.
Ron przystanął na moment.
-A tak właściwie to co Ty czytasz?
-Kończę książkę od Harry'ego. Podarował mi ją na święta, ale przez przygotowania do wesela nie miałam czasu, żeby do niej zajrzeć.
Rudzielec uśmiechnął się na wspomnienie o zbliżającym się wydarzeniu. Już za tydzień Hermiona oficjalnie zostanie panią Weasley, co za wspaniałe uczucie. Podszedł do narzeczonej i złożył na jej czole czuły pocałunek.
-Pójdę poszukać jej na dole - oznajmił i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Hermiona wróciła do lektury i natychmiast z jej oczu popłynęły strumyki łez. Historia, którą czytała, była wzruszająca od samego początku do końca. Nie mogła uwierzyć, że wydarzyła się naprawdę, a jednak tak twierdził Harry.

      „Gdyby nie dzienniki, które znalazłem przy swoich kluczach, dziś nie mógłbym opowiedzieć światu tej historii. Nie miałbym pojęcia o tym, że kiedyś wyjawiłem jej swoje uczucia i o tym, że ona je odwzajemniła. Nie wiedziałbym, że nasza miłość była silniejsza od nienawiści, którą otoczyli nas nasi przyjaciele.
Kiedy byłem młodszy, planowałem napisać książkę o mojej miłości, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Los ze mnie zadrwił. Napisałem o miłości, o której nawet ja nie miałem pojęcia. Już raz uratowały nas słowa uwiecznione na papierze i mam nadzieję, że uratują nas po raz drugi.(...)
I nie wiem już dziś, czy zapomniałaś o mnie, gdy próbowali nas rozdzielić. Wiem tylko, że wolałem Cię chronić i nigdy nie popełnić tego samego błędu, nie pozwolić, by świat dowiedział się o tej miłości. W końcu przypomniałem sobie jednak, że nie pozostawiłaś mi wyboru.
Dziś po głowie kołacze mi się tylko to jedno zdanie, które wypowiedziałaś pod naszym drzewem.

Jeśli świat zechce nas kiedyś rozdzielić, to obiecaj mi, obiecaj że odnajdziesz mnie, nim będzie za późno...
Więc jeśli czytasz to, Jaskółko, wiedz, że Kos czeka na Ciebie nocami tam gdzie zawsze.”

Jaskółka.

         Ron wszedł do pokoju, wymachując różdżką, którą znalazł w pokoju George'a.
-Znalazłem, faktycznie leżała... - zaczął, ale urwał w pół zdania, gdy rozejrzał się po swojej sypialni.
-Harry! - zawołał.
Po chwili w drzwiach stanął uśmiechnięty Harry Potter z Ginny uczepioną jego ramienia.
-Coś się stało? - spytał i natychmiast przytulił swoją dziewczynę, ponieważ w pokoju rudzielca panował przeraźliwy chłód. Pomimo mrozu panującego na dworze, okno było otwarte. Ron stał tuż obok i wpatrywał się w książkę, którą chwilę wcześniej podniósł z parapetu.
Harry'emu połączenie faktów zajęło zaledwie ułamek sekundy.

Dług za uratowanie mu życia został spłacony, teraz czekało go już tylko znalezienie nowej dziewczyny jego przyjacielowi.  



środa, 4 września 2013

Rozdział XIV Tylko Avada może nas uratować.


            Profesor McGonagall z surowym wyrazem twarzy przyglądała się papierom złożonym na jej biurku.
-Do szkoły napłynęły zeznania świadków, którzy obserwowali zajście z okien swoich domów, a także list od jednego z aurorów, który potwierdził, iż Nicolas Dipfoot był poszukiwanym zbiegłym śmierciożercą, który przed wojną zajmował się handlem młodymi czarodziejami.
Dyrektorka odłożyła papiery z powrotem na drewniany blat i przeniosła swój wzrok na uczniów.
-Czy może mi ktoś wyjaśnić, jakim cudem znaleźliście się w pobliżu domu tego człowieka? - spytała.
Nikt nie próbował odpowiadać, ponieważ odpowiedź wcale nie była prosta. Zarówno Draco, jak i Hermiona wciąż łudzili się, że sprawa ich związku może pozostać tajemnicą, Ron natomiast pamiętał o obietnicy danej przyjaciółce. I cóż, że powiedział o tym jednej osobie, to miało być dla jej dobra, nie mógł przecież przewidzieć następstw tego czynu.
-Cóż, jeśli nie chcecie mówić w swojej obecności, proszę teraz, by panowie zaczekali na zewnątrz, podczas gdy ja porozmawiam z panną Granger – rzekła profesor McGonagall, uważnie przyglądając się swoim uczniom. -I byłabym wdzięczna, gdybyście się nie pozabijali.
Rozmowa wcale nie była łatwa.
Hermiona długo opierała się przed wyjawieniem prawdy, ale wiedziała, że układanie kłamstw niczego nie przyniesie, nie mogli przecież ustalić wspólnej wersji, było na to za późno. Opowiedziała więc w końcu historię ze swojej perspektywy. Wspomniała o szlabanie oraz spotkaniach w łazience na drugim piętrze, o udawanej nienawiści i momencie, w którym Ron dowiedział się prawdy. Potem wyjawiła powody, dla których uciekła z zamku oraz o tym, jak oboje z Draconem znaleźli się w ciemnej piwnicy. W ciągu całej opowieści pominęła tylko jeden szczegół. Nie powiedziała nauczycielce o swoich animagicznych zdolnościach.
Podobnie przedstawiała się wersja wydarzeń opowiedziana przez Malfoya, uzupełniona jedynie historią o szantażu, w którą wcześniej nie chciała uwierzyć Hermiona. Jednak profesor McGonagall kiwała jedynie głową na znak, że rozumie i zachęcająco gestykulowała, prosząc, by kontynuował.
Kiedy Ślizgon opuścił jej gabinet, wzięła głęboki oddech. Ciężko było uwierzyć w słowa tych dwojga, gdy przez siedem lat ich nauki w Hogwarcie ani razu nie usłyszała, by zwracali się do siebie życzliwie. A jednak wątpiła, by zdołali oni wymyślić wspólnie tak niewiarygodne kłamstwo, naiwnie wierząc w to, że ktoś uzna to za prawdę. Było to tak nieprawdopodobne, że absurdalnie postanowiła w to uwierzyć.

          Pozostała jeszcze tylko jedna kwestia do ustalenia.
-Panie Weasley chciałabym wiedzieć...
-Pani profesor – przerwał jej Ron drżącym głosem – ja wiedziałem, że on ją skrzywdzi. Nie mogłem na to pozwolić. Sama pani widzi, Lucjusz Malfoy chciał wysłać Hermionę na pewną śmierć!
-Spokojnie, panie Weasley, proszę powiedzieć mi...
-Pani profesor, przyznaję, owszem, razem z Zabinim zmusiliśmy Malfoya, żeby...
-Z Zabinim? Z panem Blaisem Zabinim? - spytała, przerywając mu.
Ron skrzywił się, jakby właśnie połknął fasolkę Bertiego Botta o smaku wymiocin.
-Proszę chwileczkę zaczekać – oznajmiła dyrektorka spokojnym tonem, po czym wstała i wyszła za drzwi. -Panie Malfoy proszę znaleźć i przyprowadzić do mnie pana Zabiniego.
Ron milczał, a jego twarz powoli nabierała wyrazu rozpaczy.
-Proszę kontynuować. Po co zmusiliście pana Malfoya do odstawienia tego cyrku?
Opowiedział o wszystkim, czując, jak wzbiera w nim gniew. Nie udało się, cholera jasna. Chciał przecież jej szczęścia, chciał, żeby ona przejrzała na oczy, dostrzegła, że ten cały Malfoy to facet zupełnie nie dla niej. Już widział, jak za kilka miesięcy porzuci ją dla innej i będzie szydził z jej uczucia, cały Ślizgon. Dlatego właśnie wysłał sowę do Zabiniego i po to spotkali się w Trzech Miotłach. Miał nadzieję, że przyjaciel tej tępej fretki pomoże mu ich rozdzielić, bez względu na to, jakie kierowały nim motywy. A ten, kiedy dowiedział się o wszystkim, zgodził się na pakt, pomimo że Ron był Gryfonem. To było tylko chwilowe zawieszenie broni. Najpierw zagrozili, że Lucjusz dowie się o wszystkim, a potem wysłali Collina po Hermionę. Wszystko szło jak po maśle, aż do momentu, w którym okazało się, że dziewczyna nie wytrzymała i uciekła ze szkoły. Był w szoku, zupełnie nie spodziewał się po niej takiej reakcji i nie dopuszczał do siebie myśli, że ona mogłaby być zdolna do czegoś takiego, przecież kochała szkołę! Spotkali się w ponownie w Trzech Miotłach, gdzie Zabini zadał to pamiętne pytanie : „Dlaczego tak ci na tym zależało?”.
Wtedy dopiero uświadomił sobie, że robi to, bo ją kocha. Nie po to, żeby uratować ją przed Malfoyem, ale po to, żeby mieć ją dla siebie.
Nie udało się, ale pomyślał, że jeśli ją odnajdzie, to wyjdzie na bohatera. W końcu Ślizgon był w jej oczach skończony, więc co się mogło stać?
Ale stało się. Ze względu na ich zaciętą walkę ze szmuglerem, która zakończyła się jego śmiercią, musiał przyznać się do wszystkiego. Bo jaki sens było kłamać?
Nagle do gabinetu wszedł wściekły Zabini. Ciskał piorunującymi spojrzeniami we wszystkie strony, zdając sobie sprawę, że Weasley go wkopał.
-Na co się gapisz, zdrajco? - warknął poirytowany.
-Daj spokój, jak nie ja, to Malfoy by...
-A co ty wiesz – rzucił agresywnie, wchodząc mu w słowo, jednak zamilkł, widząc zdumione spojrzenie dyrektorki.
-Panie Weasley, jest pan wolny - oświadczyła spokojnym tonem, po czym zaczekała, aż rudzielec opuści jej gabinet i zabrała się do zadawania pytań Ślizgonowi.
Z początku Blaise nie chciał przyznać się do napisania listu do Lucjusza Malfoya, ponieważ to było chyba jedyne, czemu mógł zaprzeczyć po scenie, jaką odegrał, wchodząc do gabinetu. Widział jednak niedowierzające spojrzenie profesor McGonagall i w końcu pojął, że jeżeli nie po dobroci, to wyciągnął z niego prawdę za pomocą czarów.
-Nie mogłem uwierzyć, że on umawia się ze szlamą - powiedział w końcu. - Weasley spartaczył robotę, pozwolił jej uciec, zamiast przypilnować, żeby wygłosiła jedną ze swoich mów na temat swojej siły i z podniesionym czołem ignorowała tego barana.
-Proszę się wyrażać – pouczyła go nauczycielka surowym tonem.
-Jasne, ale proszę postawić się na moim miejscu. Okłamywał mnie i wszystkich dookoła, wmawiając nam, że jej nienawidzi. Kiedy reszta się dowiedziała, byli równie wściekli co ja.
Dyrektorka zamrugała oczami z niedowierzaniem. „Reszta się dowiedziała”? To nie wróżyło niczego dobrego.
-Stary Malfoy zareagował jednak błyskawicznie. W odpowiedzi dostałem tylko „Dziękuję. Zajmę się tym.” i tyle. Nie miałem pojęcia, co on chce zrobić. Chociaż muszę przyznać, że inwencja twórcza mu dopisała.
Potem nastała głucha cisza.
-Dziękuję, może pan iść – rzekła w końcu profesor McGonagall, stwierdzając w duchu, że wystarczy już rozmowy z tym zarozumiałym Ślizgonem.
Zamknęła oczy, próbując zebrać myśli.
Nie miała pojęcia, czy Ministerstwo wytoczy proces Draconowi za użycie zaklęcia uśmiercającego, ale zeznania świadków wyraźnie i jednogłośnie uznawały jego niewinność. Ludzie pisali, że Malfoy działał w obronie życia swojego oraz swoich towarzyszy. Była duża szansa, że wszelkie okoliczności, w tym fakt, że Nicolas Dipfoot był poszukiwanym śmierciożercą, pozwolą mu kontynuować naukę w Hogwarcie.
Szybko przekonała się również o tym, że faktycznie nikt nie będzie ścigał żadnego z jej uczniów za zamordowanie Dipfoot'a. Jako powód podano do opinii publicznej wiadomość, iż Draco Malfoy oraz Hermiona Granger zostali przez niego uprowadzeni z zamiarem nielegalnego przehandlowania ich do Albanii. Niestety oprócz słów Zabiniego oraz Rona nie było jednak nikogo, kto mógłby potwierdzić współpracę Nicolasa Dipfoota z Lucjuszem Malfoyem, więc ten pozostał czysty.
Jednak pojawił się inny, ważniejszy problem, z którym ona, jako dyrektor Hogwartu musiała się zmierzyć.
Gdy romans Gryfonki i Ślizgona wyszedł na jaw, w całej szkole dosłownie zawrzało. Uczniowie domu Godryka Gryffindora po raz pierwszy w historii żądali zmiany prefekta, uznając Hermionę Granger za zdrajczynię. Pojawiły się również prośby o wydalenie jej z domu, bądź przeniesienie do dormitorium poza obręb ich wieży. Nikt nie chciał słuchać o wyrozumiałości ani o frazesach typu „serce nie sługa”. Równie oburzeni byli Ślizgoni, którzy także pragnęli zmienić swojego prefekta, nazywając Dracona zdrajcą krwi i niegodnym swojego pochodzenia „brudnym arystokratą”. Nienawiść pomiędzy domami zaostrzyła się, wzmogła kłótnie na korytarzach oraz pozwoliła zapomnieć o spokojnych posiłkach jedzonych w ciszy.
Hermiona wychodziła ze swojego dormitorium jedynie na lekcje, posiłki jadła w kuchni razem ze skrzatami, które jako jedyne nie żywiły do niej o nic urazy. Chciała co prawda odwiedzać Harry'ego, który nadal leżał nieprzytomny w skrzydle szpitalnym, jednak za każdym razem, gdy udawało jej się do niego przedostać, okazywało się, że siedzi tam Ginny.
Siostra Rona również źle zniosła wiadomość o związku jej przyjaciółki ze Ślizgonem. Początkowo nie chciała w to wierzyć, gdy jednak Hermiona potwierdziła te informacje, dziewczyna dostała ataku szału. Długo próbowała przemówić starszej Gryfonce do rozumu, krzyczała i płakała, ale na próżno. Nic nie mogło ugasić uczucia, które powstało między tą dwójką.
A jednak przez niemalże tydzień żadne z nich nie odezwało się do siebie. Wszystko zmieniła plotka, która rozniosła się po szkole z prędkością światła.
Lucjusz Malfoy postanowił zabrać swojego syna z Hogwartu.
Jeszcze tego samego dnia Draco dostał list.

Przepraszam,
Jaskółka.

To były dwa słowa, które sprawiły, że chłopak na chwilę zapomniał o swoim problemie. Hermiona mu uwierzyła, uwierzyła w jego niewinność. Natychmiast odesłał sowę z kartką, na której odwrocie nabazgrał szybko godzinę i miejsce spotkania.
Miał zaproponować jej wspólną ucieczkę. Chciał powiedzieć, że to właściwy moment na decyzję, że wszystko już zaplanował i mogą ruszać w drogę. A jednak do tego spotkania nigdy nie doszło, ponieważ już pół godziny później zarówno Dracona, jak i Hermionę zabrano z ich prywatnych dormitoriów i umieszczono na szczytach dwóch wież. Był to swego rodzaju środek bezpieczeństwa, z którego trzeba było skorzystać ze względu na stale rosnące wzburzenie, które podczas obiadu postąpiło o krok do przodu, przyjmując postać gróźb. Mieli spędzić tam czas do momentu, w którym nauczyciele i uczniowie nie dojdą do porozumienia.

Profesor McGonagall stała w swoim gabinecie wpatrując się ze zdziwieniem w twarz mężczyzny, którego nienawidziła całym swoim sercem.
-Lucjuszu, chcesz zabrać swojego syna ze szkoły na pół roku przed egzaminami końcowymi? -spytała z niedowierzaniem.
-Nie mam wyjścia. Muszę mieć pewność, że mój syn i panna Granger nie będą mieli ze sobą żadnej styczności - odpowiedział blondyn. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, głos natomiast był pełen oburzenia. Nie mógł uwierzyć, że szkoła dopuściła do takiego skandalu.
-Uważam, że wykształcenie Dracona jest jednak ważniejsze od tego, czy twój syn będzie widywał się z Hermioną, czy też nie – broniła swojego zdania dyrektorka.
Malfoy zmarszczył brwi.
-Rozumiem, że dla ciebie, Minerwo, czystość krwi nic nie znaczy. Dla mnie jednak byłoby to hańbą, gdyby mój syn ożenił się z mugolaczką – oświadczył bez najmniejszego zawahania. -Chcę zabrać Dracona jeszcze dzisiaj. Przez kolejne pół roku będzie pobierał nauki u prywatnych nauczycieli, do szkoły natomiast wróci jedynie na czas pisania egzaminów.
Profesor McGonagall już otwierała usta, by zaproponować inne rozwiązanie, gdy do jej gabinetu wpadł zdyszany profesor Slughorn z kawałkiem pergaminu w ręce.
-Pani dyrektor, pani natychmiast musi to zobaczyć – wysapał, podchodząc do zdziwionej dyrektorki i odpychając przy tym poirytowanego Malfoya.
Kobieta wzięła do ręki papier, a jej usta zastygły w niemym okrzyku przerażenia.

Możemy próbować uciekać,
ale w tej sytuacji chyba tylko Avada może nas uratować.

List nie był podpisany, ale łatwo było się domyślić, iż został nadany w sowiarni, gdzie aktualnie zamknięty był Draco Malfoy.
-W tej sytuacji musimy więc posunąć się do czynów, które zaplanowaliśmy na najgorszą ewentualność. Panie Slughorn proszę sprowadzić profesora Flitwicka na trzecie piętro oraz jak najszybciej przyprowadzić tam pana Malfoya oraz pannę Granger – rozkazała jednym tchem, a gdy profesor wyszedł, dyrektorka odwróciła się w kierunku swojego gościa. -W obliczu zagrożenia życia, jesteśmy zmuszeni zmodyfikować pamięć pana synowi oraz jego przyjaciółce. Zapewniam, że gdy Draco zapomni o Hermionie, będzie mógł wrócić do domu. Proszę tu na mnie zaczekać, niedługo wrócę - oznajmiła ponurym tonem i wyszła.

Nie mieli pojęcia, po co zabrano ich pod klasę zaklęć. Patrzyli na siebie zdezorientowani, jednocześnie próbując nacieszyć się swoim widokiem. Hermionie stanęły w oczach łzy.
-Draco, przepraszam – szepnęła. - To moja wina.
On z kolei nie mógł uwierzyć w to, że Gryfonka obwinia się o całą tę sytuację. Wszystko przez Weasleya i Zabiniego, głównie przez Weasleya. Chciał jej to powiedzieć, ale w korytarzu pojawiła się dyrektorka i popatrzyła na wszystkich zebranych.
-Proszę do środka – rozkazała ponuro i weszła do klasy jako ostatnia.
Spojrzała na dwójkę stojących przed nią uczniów, którzy teraz trzymali się już za ręce. Rozumiała to doskonale, musieli wiedzieć, że przynosi złe wieści.
-Panno Granger, panie Malfoy, podjęliśmy decyzję – rzekła z wahaniem w głosie. -Jedyny sposób, w jaki możemy oszczędzić wam cierpienia w tej trudnej sytuacji, to modyfikacja pamięci.
Draco na te słowa mocniej ścisnął dłoń dziewczyny.
Hermiona przypomniała sobie wtedy dzień, w którym to wszystko się zaczęło. Zdanie, które wypowiedział on tamtego wieczora, zadudniło echem w jej głowie. „Kocham cię miłością tak zakazaną, że świat nie zniósłby jej ujawnienia.” Miał wtedy rację, cholerną rację.
-Kiedy? - spytała drżącym głosem.
-Teraz.
Tego już nie zniosła. Wybuchnęła głośnym płaczem, wtulając się w ramię ukochanego. Uświadamiając sobie, że za chwilę nie będą o sobie pamiętać, przestali zwracać uwagę na to, że wszyscy przyglądają im się z uwagą. Hermiona wbiła mocno palce w ramiona, które w ciągu ostatnich lat były jedynym miejscem, w którym czuła się bezpiecznie. On tulił ją do siebie z całych sił, bojąc się, że jeżeli zelży ucisk chociaż na chwilę, to zostanie mu ona odebrana bezpowrotnie. Płakali oboje, próbując odwlec chwilę wykonania wyroku choć na moment, ale nauczyciele, choć głęboko wzruszeni, poprosili ich o odsunięcie się od siebie. Profesor Flitwick otarł ukradkiem łzę, która zaczęła spływać mu po policzku.
Posadzili ich na krzesłach tyłem do siebie. Hermiona po omacku znalazła jego dłoń i chwyciła ją ze wszystkich sił.
-Proszę puścić jego dłoń, panno Granger - rozkazała surowym tonem stojąca naprzeciw niej profesor McGonagall. - Wymogi bezpieczeństwa – dodała łagoniej, wpatrując się w zalaną łzami twarz jej ulubionej uczennicy.
-Pozwólcie, że przytoczę ogólne zasady postępowania, żeby wszystko odbyło się z godnie z prawem – oznajmił profesor Slughorn lekko drżącym głosem. -Proces modyfikacji pamięci zostanie przeprowadzony przez dwóch pracowników szkoły, w tym przypadku profesor Minerwy McGonagall oraz profesora Filiusa Flitwicka. Zaklęcie Obliviate rzucone będzie jednocześnie z odległości dwóch metrów, a sama modyfikacja pamięci uwzględniać będzie jedynie wasze relacje zbudowane w ciągu ostatnich czterech lat. Po całym procesie będziecie przekonani, że jako ochotnicy braliście udział w testowaniu nowego zaklęcia zaprojektowanego przez nauczycieli obecnych w sali. Czy wszystko jest jasne?
Dwójka uczniów lekko pokiwała głowami na znak potwierdzenia.
-W takim razie rozpoczynamy proces modyfikacji.
Naprzeciwko Dracona ustawił się profesor Flitwick. Jednocześnie z dyrektorką unieśli oni różdżki.
Przez chwilę jeszcze patrzyli oni na siebie w niepewności, próbując upewnić się nawzajem, że postępują właściwie. Profesor McGonagall kiwnęła głową na znak gotowości, chwilę później to samo zrobił profesor Flitwick.
-Obliviate! - ryknęli oboje, a wypowiedziane przez nich zaklęcie zmieszało się w sali z hukiem głośnego „kocham cię” wykrzyczanego z gardeł zrozpaczonej pary. Blade światło oślepiło wszystkich obecnych w klasie zaklęć, otaczając Hermionę i Dracona.
Chwilę później było po wszystkim. Zaległa głucha cisza, którą od czasu do czasu przerywało ciche pociągnięcie nosem.
-Pani profesor, czy mogę już pójść do swojego dormitorium? - spytała Hermiona. - To doświadczenie było wyjątkowo dziwne – oznajmiła typowym dla niej tonem.
-Granger? - Draco zmarszczył brwi, odwracając się do niej niepewnie.
Nie odpowiedziała.
Dlaczego widziała na jego twarzy błyszczące ślady łez? Najwidoczniej zaklęcie przywołujące przykre wspomnienia, które testowali na nich, jako na ochotnikach, musiało podziałać na niego tak silnie, jak działało na niej.
Mimo to czuła się dziwnie przygnębiona, zupełnie tak, jakby straciła coś na zawsze. Czy powinna poinformować o tym nauczycieli? Stwierdziła, że zajmie się tym zaraz po długim, relaksującym śnie. Była wykończona.
Wróciła do swojego dormitorium i usiadła na łóżku. Dziewczyny jeszcze nie przyszły z kolacji, pomyślała więc, że pójdzie najpierw do łazienki i weźmie długą kąpiel.
-Radosne orzeźwienie – wyrecytowała hasło i weszła.
Zaczęła powoli zdejmować z siebie ubrania i wtedy poczuła, że ma coś w kieszeni. Dziwne, nie przypominała sobie, żeby coś tam wkładała.
Wyciągnęła sfatygowany kawałek pergaminu, lekko pożółknięty i rozdarty. Wciąż jednak można było rozróżnić poszczególne słowa.

Wczoraj po raz pierwszy wszystko było jak należy, pierwszy szlaban, w czasie którego nie zrobiłem z siebie kompletnego idioty. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Czuję, że piękny domek na przedmieściach jest w zasięgu mojej ręki.”




--------
To już ostatni rozdział. Epilog pojawi się jeszcze w tym tygodniu (a przynajmniej mam taką nadzieję :) ). 
Nie wyszło dokładnie tak, jak chciałam, a jednak i tak jestem z tej części zadowolona.
No to do ostatniego :)