czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział V Szanse.

Tych którzy jeszcze nie byli zapraszam na mojego nowego bloga z miniaturkami : www.dramione-f.blogspot.com

Przepraszam, że tak długo zajęło mi napisanie tego rozdziału. Po waszych blogach widzę, że nie tylko ja mam problemy z czasem, więc liczę na wasze zrozumienie. 
A nawet jeżeli nie chodzi o czas lub jego brak, to jesień najwyraźniej mi nie służy, jeżeli mówimy o pisaniu. Naprawdę ciężko jest mi skleić kilka sensownych zdań, dlatego nie jestem pewna, czy ten rozdział wyszedł tak jak powinien. Zdecydowanie łatwiej jest mi teraz pisać krótkie, niezobowiązujące historie. 
Nie przedłużając już więcej... Miłej lektury ;-)

-Nareszcie sami – westchnął, rzucając się na kanapę tuż obok swojej żony.
-Daj spokój, przecież to miłe, że sąsiedzi zechcieli nas przywitać. Przynajmniej mamy już od kogo pożyczać cukier – powiedziała i pocałowała go czule.
-Podejrzewam, że nic by się nie stało, gdyby przywitali się z nami jutro – mruknął z udawanym niezadowoleniem. -Chyba że to taki sąsiedzki obowiązek, zawracać ludziom głowę, zanim w ogóle zabiorą się za rozpakowywanie.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że jedyne rzeczy, które musisz rozpakować, to zakupy z tej torby? - zaśmiała się, wskazując na dużą papierową torbę stojącą na stole.
-Później – szepnął tuż przy jej uchu.
             Nie wiedziała dlaczego, ale ten dźwięk przyprawił ją o gęsią skórkę. Czuła, jak Draco składa na jej szyi pocałunki jeden po drugim. Zaczęła delikatnie gładzić jego policzek, rozkoszując się ciepłem jego oddechu, który najpierw otulał jej szyję, a później dekolt. Jej dłoń powędrowała wyżej, niemalże ginąc w gęstwinie jasnych włosów. Delikatne muśnięcia jego ust stopniowo przeradzały się w namiętne pocałunki, które sugerowały jej to, o czym myślała w czasie ich podróży do Montrealu. Jej mąż czekał już wystarczająco długo i nie było mowy o tym, by wstrzymać go choćby jeden dzień dłużej.

             Nie było siły, która zatrzymałaby ją w szpitalu.
Gdy tylko Jeff zgodził się wypisać jej pozytywną opinię, była gotowa do opuszczenia sali. Leżała więc w łóżku zniecierpliwiona, oczekując na jakieś informacje o decyzji ordynatora. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie pomyślnie i zezwolą jej opuścić szpital jeszcze tego samego dnia.
W końcu dostrzegła w szybie siwą czuprynę sędziwego lekarza, człapiącego powoli w kierunku drzwi jej sali.
-Witam, pani Studfield – rzekł oficjalnym tonem, mrużąc lekko oczy. -Jak się pani czuje?
-Och, naprawdę świetnie, choć muszę przyznać, że od tego ciągłego leżenia zaczynają mnie boleć kości – odparła z uśmiechem i nadzieją w głosie.
-Cóż... Doktor Egner poinformował mnie, że chciałaby pani opuścić nasz szpital.
-Owszem. Rozumie pan chyba, że ciężko jest leżeć całymi dniami bez jakiegokolwiek zajęcia.
Mężczyzna pokiwał potakująco głową, przyglądając się karcie swojej pacjentki.
             Wyniki ostatnich badań były niepokojące, musieli zacząć działać, jeżeli chcieli ją uratować.
-Mam nadzieję, że pani również zrozumie mnie, kiedy powiem, że powinniśmy rozpocząć leczenie nowotworu – rzekł ponuro, tym razem patrząc prosto w jej oczy.
-Chemioterapia? - spytała rzeczowym tonem, nie odwracając wzroku od lekarza, który skinął głową w odpowiedzi. -A jakie są szanse, że się uda?
-Im szybciej zaczniemy, tym większe będą szanse – rzekł z nadzieja, że to ją przekona. Natalie jednak była nieugięta.
-Jakie są szanse? - upierała się.
-Przy pani obecnym stanie... - zawahał się na moment, obserwując jej twarz. -Jeden do trzydziestu.
-Chcę wrócić do domu – odparła i po raz pierwszy od rozpoczęcia wizyty odwróciła wzrok od lekarza. Patrzyła za okno, obserwując nieskazitelnie czyste niebo.
-W takim razie wypełnię potrzebne dokumenty, jednak proszę się jeszcze zastanowić – powiedział i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

-Natalie, mówiłem ci przecież, że to jedyna szansa... - wypalił Jeff od samego progu. -Dlaczego nie chcesz podjąć leczenia?
-Jeff, a jaki to ma sens, do cholery? Będę tak słaba, że nie wstanę z łóżka, wypadną mi wszystkie włosy i będę wyglądać jak potwór z najgorszych koszmarów. Nie tak chcę skończyć swoje życie...
-A skąd od razu to przekonanie, że się nie uda? - wybuchnął, nie mogąc uwierzyć w jej pesymizm.
Zamilkła, bo co miała mu powiedzieć? Że mugolska medycyna jest niczym w porównaniu do magicznych metod leczenia? Wiedziała już, że musi wrócić do Londynu, jeżeli chce wyzdrowieć, ale w jej głowie pojawiło się dziwaczne pytanie. Czy aby na pewno tego chce? Czy chce zostać wyleczona? Z każdym dniem spędzonym w szpitalu wątpiła w to coraz bardziej.
             Oglądała świat zza szpitalnej szyby i wszystko wydawało się mieć o wiele mniej kolorów, niż przedtem. Być może to jednolita, nieskazitelna biel pokrywająca wszystko dookoła sprawiła, że niebo i obłoki zdawały się zlewać w jedną, niewyraźną masę, a może po prostu ona nie potrafiła już dostrzec tego piękna, jakie tkwiło w sklepieniu niebieskim i owieczkach po nim spacerujących.
Mimo wszystko wolała jednak spędzać czas pod gołym niebem, niż w sali, która powoli zaczynała kojarzyć jej się z kostnicą.
-Jak myślisz, czy po drugiej stronie niebo jest bardziej niebieskie? - wypaliła, przerywając zalegającą ciszę.
Widziała jak Jeff podrywa się z miejsca, kompletnie wyrwany z zamyślenia.
-Słucham?
-Nie, nic, tak tylko sobie rozmyślam – uśmiechnęła się do niego. -Czy mogę już wstać i wyjść z tego cholernego szpitala? - spytała, wbijając wzrok w torbę podróżną, w której znajdowały się wszystkie rzeczy, o które poprosiła prawie dwa tygodnie temu.
-T-tak – odpowiedział nieco skołowany lekarz, przecierając oczy. -Ordynator przekazał mi już wszystkie dokumenty – mówiąc to pomachał jej przed nosem białą teczką.
-Dobrze, więc chodźmy – powiedziała ożywiona, odkrywając kołdrę.
             Minęła długa chwila, zanim Jeff pojął, że Natalie leżała w łóżku w pełnym stroju, czekając jedynie na znak, że może opuścić salę 404. Zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Jesteś niemożliwa – rzekł, gdy ta ruszyła żwawym krokiem w kierunku swoich rzeczy. -Ja to wezmę – dodał, zabierając jej torbę sprzed nosa.
Kobieta przez chwilę patrzyła na niego ze szczerym zdziwieniem, ale później oprzytomniała.
-Przestań, tam nie ma nic ciężkiego – oznajmiła, chwytając za rączkę torby.
W ten sposób ich dłonie zetknęły się ze sobą na chwilę i choć Natalie poczuła przyjemne ciepło wewnątrz siebie, nie dała tego po sobie poznać.
-Nie myśl sobie, że pozwolę ci to nieść – oświadczył Jeff patrząc jej prosto w oczy. -Ordynator by mnie zamordował.
-Daj spokój – zaśmiała się.
-No cóż, skoro taki jest twój plan na pozbycie psychologa... - zaczął, ale dalsze jego słowa zagłuszył głośny śmiech kobiety.
-Dobrze już, dobrze – powiedziała, dając za wygraną i niechętnie oddalając swoją dłoń.
Naprawdę nie rozumiem faceta, który ją zostawił” - pomyślał Jeff, otwierając drzwi przed Natalie.
             Zeszli na parking, gdzie stał zaparkowany srebrny ford mustang Jeffa.
Mężczyzna wrzucił torbę do bagażnika, po czym otworzył drzwi od strony pasażera, szarmancko zapraszając swoją pacjentkę do środka.
Kobieta była nieco zdezorientowana, ale posłusznie wsiadła. Dopiero gdy Jeff zajął miejsce za kierownicą, udało jej się wydusić kilka słów.
-Myślałam, że zamówiłeś mi taksówkę – wyznała lekko zażenowana całą sytuacją.
-Daj spokój, na dziś skończyłem już pracę, więc mogę cię podwieźć – powiedział, uprzednio machnąwszy ręką w geście „och, codziennie odwożę swoich pacjentów do ich mieszkań”.

-Dowiedzieliście się czegoś? - spytał, gdy do jego biura weszło trzech postawnych mężczyzn.
-Oczywiście – oznajmił Laus Mourir z typowym dla niego, szerokim uśmiechem.
W gabinecie Szefa Biura Aurorów zaległa cisza. Chudy, wysoki mulat opierał się o biurko, przyglądając się swoim gościom z zaciśniętymi zębami.
Jeżeli kiedyś otrzymałby możliwość unicestwienia jednej jednostki żyjącej na ziemi, z pewnością wskazałby Mourira.
-A czy ja również mógłbym się tego dowiedzieć? - wycedził przez zęby, pochylając głowę i patrząc na nich spode łba.
-Otóż, szefie, Hermiona Granger, znana nam również jako Natalie Studfield, opuściła szpital świętej Katarzyny i wróciła do swojego mieszkania w towarzystwie mugolskiego lekarza, Jeffa Egnera. Z tego co mi wiadomo, ten właśnie lekarz zaświadczył o właściwym postępie jej leczenia w sferze psychicznej i to dzięki niemu Hermionę lub jak kto woli Natalie wypisano ze szpitala.
Gdy Mourir wyrzucił z siebie wszystkie zdobyte informacje, twarz Williama Harveya nawet nie drgnęła, głównie dlatego, że pełna podniecenia mina Lausa krzyczała bezgłośnie „Zapytaj! No zapytaj mnie!”.
-Mów – warknął Harvey zupełnie wyprowadzony już z równowagi.
-Istnieją podejrzenia, że pani Granger tudzież pani Studfield ma romans ze swoim lekarzem.
Na te słowa Szef Biura Aurorów nieco się rozluźnił. Cóż, przynajmniej na tyle, że przestał mu skakać nerw tuż nad okiem. Zaczynało być coraz ciekawiej.
-Możecie odejść – rzucił, odwracając się do nich tyłem. -Wyślijcie informacje do Londynu, ale nie wspominajcie o tym romansie – dodał jeszcze, zanim Laus zamknął za sobą drzwi.

             Harry nie mógł usiedzieć na miejscu, kiedy poinformowano go o tym, że Hermiona wróciła do domu. Biegał po całym biurze, wydając całkowicie nieskładne rozkazy tylko po to, by zaraz zawrócić i wycofać wszystko, co przed chwilą powiedział.
-Daj spokój, Harry – usłyszał za swoimi plecami głęboki głos swojego przyjaciela. -Grunt, że Hermiona jest cała i zdrowa.
-Randalf, coś tu nie gra, rozumiesz? Coś tu nie gra, a ja nie mogę nic zrobić, bo ona jest za oceanem – powiedział, opadając na krzesło. -Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny – jęknął.
-Więc może polecisz do Kanady? - zasugerował mężczyzna.
Głowa Harry'ego natychmiast wystrzeliła w górę.
-Myślisz, że mógłbym? - spytał głosem pozbawionym tego typowego dla siebie zdecydowania. -A co z biurem?
-Od tego masz zastępców – zaśmiał się Archer, który dosłownie wychodził z siebie, obmyślając cały plan przez ostatnich kilka dni. Wszystko było już gotowe, bilety zarezerwowane, pokój hotelowy wynajęty, list do kanadyjskich Aurorów spisany.
Harry w ciągu sekundy poderwał się z krzesła i zanotował coś na kartce, po czym złożył ją w samolocik i wysłał za drzwi.
-Ale... na pewno dasz sobie radę, Randy? - spytał jeszcze z nutą wątpliwości w głosie, choć widać było, że nawet odpowiedź przecząca nie byłaby w stanie powstrzymać go od wyjazdu.
Randalf przytaknął skinięciem głowy, po czym poprowadził swojego przyjaciela w kierunku boksu sekretarki.
-Zabierz ze sobą Ginny, myślę, że ona potrzebuje tego tak samo jak ty – szepnął mu do ucha i skierował przyjaciela ku wyjściu z biura. -Będę wysyłał ci raporty dwa razy dziennie przy pomocy tego no..
-Maila – dokończył za niego Harry. - W porządku, trzymam cię za słowo -rzekł z powagą.
-Dobra, podpisz tutaj – rzucił Archer lekkim tonem, gdy przystanęli przy biurku sekretarki. Całkowicie zdezorientowany Harry spojrzał na zapisaną kartkę papieru.
-List do kanadyjskiego biura, muszą się przygotować na twój przyjazd – wyjaśnił, zanim Potter zdążył otworzyć usta, żeby zadać pytanie.
             Naprawdę nie do wiary, że pierwsza część planu została bezproblemowo wprowadzona w życie. Były pewne obawy, że Potter nie zgodzi się wyjechać za ocean, ale cóż... najwidoczniej naprawdę zależało mu na życiu i zdrowiu panny Granger. Kto by pomyślał, że wydarzenia ułożą się tak pomyślnie?
-Thunder! - ryknął Archer, zakładając nogi na biurko Szefa Biura Aurorów.
W drzwiach pojawiła się szczupła, wysoka blondynka z długimi włosami upiętymi w perfekcyjny kok. Jej mina wcale nie wyrażała zdziwienia, kiedy zobaczyła swojego przyjaciela za biurkiem Harry'ego.
-Udało się? - spytała z nieskrywanym podnieceniem w głosie.
-Za godzinę mają samolot do Kanady. Będziemy mieli dość czasu, żeby wszystko zorganizować -odpowiedział Randalf z cwaniackim uśmiechem zdobiącym jego twarz.

             Choć ich dom stał pusty zaledwie dwa tygodnie, Hermiona miała wrażenie, że nie była w nim od wieków. Wszystko wydało jej się nagle zupełnie obce i nieprzyjazne.
Przedpokój, w którym Draco zawsze brał ją na ręce po powrocie z pracy, składając na jej ustach miliony czułych pocałunków.
Kuchnia, która zawsze przypominała jej o tym, że on wróci na obiad i będą jeść w milczeniu, wpatrując się sobie w oczy.
I wreszcie salon razem z kanapą, na której kochali się po raz pierwszy tuż po przeprowadzce do Kanady.
Po powrocie ze szpitala wszystko to przypominało jej o dniu, w którym Draco odszedł.
Już w przedpokoju pojęła, że wydarzyło się coś złego, w kuchni jego chłodne milczenie utwierdziło ją w tym przekonaniu, a w salonie na piętrze dowiedziała się prawdy.
             Spojrzała niepewnie na Jeffa, mając nadzieję, że mężczyzna nie zauważył przygnębienia, które w jednej chwili zawładnęło jej umysłem.
Nagle uświadomiła sobie, że nie jest jeszcze gotowa, by zostać w tym domu sam na sam ze wspomnieniami, które wciąż dręczyły jej psychikę.
-Jeff? - wydusiła z siebie.
             Czuł, że coś jest nie tak. Widział, jak jej oczy biegają wokoło, omiatając spojrzeniem wszystkie przedmioty stojące w kuchni. Widział też, że kobieta usilnie stara się nie patrzeć w kierunku mikrofalówki, nad którą zawieszona była antyrama o szerokości około metra. W antyramie umieszczone było zdjęcie jej i jak mniemał mężczyzny, który ją zranił. Połowa jego twarzy ukryta była we włosach Natalie, oczy natomiast były zmrużone w szerokim uśmiechu i częściowo zakryte przez jasne kosmyki opadające na jego czoło
Przeniósł wzrok ze zdjęcia na stojącą obok niego kobietę i zaczął porównywać. Trudno było pojąć, że potrafiła ona promienieć szczęściem z taką siłą. Owszem, widział ją śmiejącą się zaledwie godzinę wcześniej, ale trudno było nazwać to prawdziwym, beztroskim śmiechem.
Nie miał pojęcia, co powinien zrobić.
Ściągnąć zdjęcie i ulżyć jej cierpieniom? A może spróbować odwrócić jej uwagę czymś innym?
-Tak, Natalie? - spytał, kładąc na jej ramieniu swoją dłoń.
-Chyba jednak nie jestem jeszcze gotowa – oznajmiła łamiącym się głosem.
             W jednej chwili pojął, że właśnie nadarza się idealna okazja do tego, by zabrać Natalie do swojego mieszkania. Może to nie było taktowne posunięcie, ale przecież nie miał zamiaru prowadzić jej do swojej sypialni. A przynajmniej nie od razu.
-Mam kilka pokojów gościnnych u siebie – zaczął ostrożnie. -Możesz zamieszkać u mnie na kilka dni.
Propozycja, którą właśnie złożył swojej pacjentce, była bezsensowna i kompletnie nie do przyjęcia, a przynajmniej tak uważał zaraz po tym, gdy słowa zdołały przecisnąć się przez jego gardło.
-Zgoda – usłyszał w odpowiedzi, ale jeszcze przez długą chwilę trawił to słowo.
-Naprawdę?
-Jeżeli to nie będzie kłopot, byłabym ci naprawdę wdzięczna. Będę tu przyjeżdżać codziennie i stopniowo zmieniać wystrój. Myślę, że za kilka dni będę mogła wrócić do siebie.
Nie wiedział co na to odpowiedzieć. Nie sądził, że Natalie się zgodzi.
-To co, jedziemy? - spytała, gdy Jeff milczał, stojąc z odrobinę głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-Jedziemy – rzekł, ożywiając się nagle i chwytając jej torbę.


              Wyszli na zewnątrz. Wciąż było jasno, choć słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi.
-Idealny dzień, żeby rozpocząć nowe życie – zaśmiała się kobieta, próbując rozładować atmosferę.
-Faktycznie, doskonały – przytaknął Jeff, otwierając przed nią drzwi auta.

-----
Z podziękowaniami grupie Coldplay za ich wspaniałą muzykę.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Faceless i jej miniaturki. [update]

Skoro pojawiły się jakieś głosy poparcia dla mojego pomysłu stworzenia bloga z miniaturkami, to stwierdziłam, że nie zaszkodzi spróbować.

Tych, którym spodobały się miniaturki "Ojciec" i "Dzwonek do drzwi", tych, którzy lubią jak piszę, a także tych, którzy mnie nie cierpią i chętnie ponabijają się z mojego niekwiecistego i całkowicie prostackiego języka, no i wszystkich pozostałych zapraszam więc na mojego nowego bloga : 


/*Blogspot postanowił dodawać "%20" na końcu linka bez względu na to, co mu podawałam w adresie hiperłącza, a później się zbuntował i nie pozwalał na edytowanie posta.
Teraz już wszystko działa ;-) */


Nowy rozdział opowiadania już niebawem ;-)

wtorek, 26 listopada 2013

Miniaturka "Dzwonek do drzwi"

Powiem wam, że ciężko mi ostatnio zebrać myśli do kupy i nie jestem w stanie dokończyć rozdziału, chociaż do końca została mi strona z kawałkiem. Na pocieszenie mam dla was dzisiaj miniaturkę (naprawdę miniaturową), napisaną w stylu "och, zobaczymy co mi wyjdzie, jak nie będę zastanawiać się co dalej". W sumie to nie wiem, co o tym myśleć, chciałam, żeby wyszło lekko i przyjemnie, bez żadnej spiny, bo ostatnio w życiu mam zbyt wiele sytuacji, o których wolałabym nie pamiętać. Nie jest to raczej nic typowo potterowskiego, ale może mi jakoś wybaczycie, no wiecie... trenuję.
Zastanawiam się też nad stworzeniem bloga z miniaturkami. Co wy na to?

Ze specjalną dedykacją mojej kochanej Villemo, za to, że pomaga mi uporać się z uczuciami do takiego Malfoya.
-------------------------------------------
Dzwonek do drzwi.
Dobra, to nikt ważny.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Miesiąc i dwa dni temu.
Nienawidziliśmy się, ale o tym wie już każdy.  Co nas różniło? Wszystko. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Inne zainteresowania, inne…
NOSZ CHOLERA JASNA.
Dobra, chyba mam go z głowy.
Na czym skończyłam? A tak, różniliśmy się, bo pochodziliśmy z dwóch różnych światów. Och nie, nie dosłownie, ale wiecie, to takie romantyczne mówić o sobie “pochodzimy z dwóch odmiennych światów”. Powinnam dodać “a jednak jesteśmy dla siebie stworzeni”, ale nie. Wcale nie.
To było głupie z mojej strony, że w ogóle dałam się wciągnąć w ten romans.
Znaliśmy się już dwanaście lat, bo on zawsze jakimś cudem trafiał do tej samej szkoły, co ja. W liceum miałam trochę spokoju, bo był na innym profilu, ale na studiach? Cholera, zgadnijcie. Tak, tak, dobrze się domyślacie… Pierwszy dzień na uczelni uderzył mnie w twarz jego widokiem wśród innych studentów mojego roku.
Byłam zdziwiona, bo kto by nie był? Wszyscy spodziewali się, że wyląduje na uczelni w stolicy albo na najbardziej prestiżowym uniwersytecie w kraju. Ale nie, Draco Malfoy stał pod przeszkloną ścianą tuż obok stali K205 i mierzył wzrokiem wszystkie dziewczyny, które odważyły się przejść tuż obok niego. W dodatku wcale nie wyglądał na zdziwionego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Jego mina nie wyrażała nic poza pogardą i czymś w stylu : “Och Granger, miałem nadzieję, że jednak cię tu nie spotkam”.
Zignorowałam tą idiotyczną minę i zajęłam się poznawaniem nowych ludzi.
Okej, wcale nie. Usiadłam na ławce obok dwóch chłopaków, którzy do złudzenia przypominali Bolka i Lolka, z tą różnicą, że żaden z nich nie nosił krótkich spodni na szelkach. No więc Bolek był zapatrzony w swój laptop, który z lubością gładził po obudowie, przy okazji pilnując, aby ten nie spadł mu z kolan. Lolek natomiast wgapiał się w ekran owego laptopa z miną rasowego fanatyka. “Dwóch psycholi” - pomyślałam i zaczęłam rozglądać się po korytarzu, poszukując przy okazji jakiegoś interesującego punktu zaczepienia.
Ku mojemu niezadowoleniu najciekawszym elementem okazał się być jednak Malfoy, który zdawał się być o wiele dojrzalszy niż kilka miesięcy przed wakacjami.
No tak, nie widziałam go pół roku, najwidoczniej pozytywnie wpłynęło to na jego wygląd. Mniejsza.
Co było dalej?
Och, do cholery, momencik. Wyłączę tylko domofon i wracam.
Spokój. Wreszcie.
Na czym skończyłam?
Okej, więc postanowiłam podroczyć się z Malfoyem, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zmienił się też z charakteru (miesiąc i dwa dni temu wierzyłam jeszcze w cuda). I wiecie co?
Zmienił się.
-Fajne buty - rzucił na przywitanie, kiedy oparłam się o ścianę tuż obok niego.
-Fajna fryzura - odbiłam piłeczkę obojętnym tonem. -Czyżbyś w końcu przestał chodzić do tego niewidomego fryzjera?
-Do jakie… Bardzo zabawne, Granger - warknął, ale dostrzegłam coś interesującego na jego twarzy. Uśmiech.
Malfoy zaśmiał się z mojego żartu. No, to było już coś.
Chwilę później zjawił się wykładowca i wpuścił nas na aulę.
I wiecie co? On usiadł obok mnie.
Nie, nie wykładowca. Malfoy.
Bawiło mnie, jak dziewczyny z przednich rzędów odwracały się do nas i mierzyły mnie zazdrosnymi spojrzeniami. “Nie macie pojęcia…” - pomyślałam, ale ta myśl zawisła w powietrzu, kiedy Malfoy złapał mnie za kolano.
-Co Ty, do cholery, wyprawiasz? - warknęłam, gromiąc go spojrzeniem.
-Co? - spytał nieprzytomnie, a potem poderwał się z miejsca, uderzając się ręką w blat, rozrzucając dookoła kilka zeszytów i wbijając łokieć drugiej ręki prosto w brzuch dziewczyny, która właśnie próbowała zająć miejsce obok niego.
Nie wiem co działo się potem, ponieważ łzy, które popłynęły z moich oczu, zakryły mi cały świat. Śmiałam się jak psychopatka, nie mogąc tego powstrzymać.
A Malfoy… cóż, najpierw przepraszał dziewczynę, która omal nie zemdlała. Potem zaczął zbierać zeszyty i oddawać je ich właścicielom. Na koniec popatrzył na mnie i… nic nie powiedział.
Następnego dnia spotkałam go na schodach przed budynkiem wydziału. Stał z jakimś chłopakiem, którego najwidoczniej udało mu się przygruchać poprzedniego dnia. Obaj opierali się o barierkę i palili papierosy.
Minęłam ich, krzywiąc się na smród dymu, jaki wypuszczali co chwilę i weszłam do środka. Chwilę później usłyszałam swoje nazwisko.
-Granger, czekaj!
-Śmierdzisz, Malfoy - powiedziałam, nawet się nie odwracając i ruszyłam schodami na piętro.
To nie była obraza, ani uszczypliwość. To była szczerość i tyle.
Nie gonił mnie, nie krzyczał, nic z tych rzeczy. I to było w przypadku Malfoya dziwne i niepokojące.
Zawróciłam w jednej sekundzie.
-Oddawaj, warknęłam.
Popatrzył na mniej jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?
-Jeszcze nie wiem, ale pewnie zaraz się dowiem.
Wciąż miał minę kompletnego idioty. Niby dzień jak co dzień, ale zwątpiłam.
-Granger, chciałem z tobą pogadać o wczorajszym… - zawahał się - incydencie.
Na wspomnienie tej sceny ryknęłam śmiechem.
-Daj spokój, Malfoy - powiedziałam przez łzy, wstępując ponownie na kolejne stopnie. -Nie ma o czym mówić.
Właśnie tak to się zaczęło i…
Dzwonek do drzwi? Bez domofonu?
Ej, to wcale nie było takie zabawne. Nie wiem, czemu tak ją śmieszy wspomnienie tamtego dnia.
Właściwie nigdy nie wyjaśniłem jej dlaczego złapałem ją wtedy za kolano. Chodzi o to, że trochę zawiesił mi się system operacyjny, na którym pracuje mój umysł i byłem przekonany, że kieruję samochodem. Słowo daję, że jeszcze chwilę i  wrzuciłbym bieg wsteczny jej kolanem.
Dobra, spytacie, gdzie ona teraz jest?
Za drzwiami. Zamknąłem je na klucz i teraz wali pięściami, krzyczy i piszczy. Ciekaw jestem kiedy pojawią się pierwsze skargi jej sąsiadów.
Dobra, skończyła na tym, że paliłem fajki z Oksym.
Może papierosy nie są zdrowe, ale lubię się czasem zaciągnąć, to wszystko. Ale nie o tym, nie o tym.
No więc tamtego dnia zaprosiłem ją na kawę.
Jej śmiech był zaraźliwy, a ja potrzebowałem relaksu i dobrego humoru, więc postanowiłem spędzić z nią trochę czasu. To, że wylądowaliśmy potem w łóżku, to już trochę inna sprawa.
Och, dobra, przypomniałem sobie coś. Wybaczcie, muszę ją wpuścić, bo ona… no cóż, nie powinna się denerwować, jeśli wiecie o co mi chodzi.  

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział IV Tego nie było.

Nienawidzę Cię, edytorze tekstowy blogspota.
-------
(...)-Kto taki wyleciał stąd jak z procy? - usłyszeli głęboki, lekko zachrypnięty głos za swoimi plecami.
Wszyscy, którzy siedzieli niedaleko, czekali teraz na rozwój wypadków, gdy oczy Rona spoczęły na Malfoyu i jego pełnym pogardy uśmiechu. -Dobra łasicu, oszczędzaj szare komórki. Granger, idziesz ze mną - oznajmił beznamiętnym tonem i odwrócił się na pięcie, żeby odejść.
-Ona nigdzie z Tobą nie pójdzie - powiedział Ron, wstając i wyciągając różdżkę z kieszeni.
Draco jednak jedynie uśmiechnął się szyderczo na ten widok.
-Myślę, że profesor McGonagall bardzo się ucieszy, kiedy dowie się, że prefekt Gryffindoru nie stawiła się na jej prośbę, bo jej chłopak sobie tego nie życzył - powiedział, ocierając z oka niewidzialną łzę.
Rona zamurowało.
-Po co dyrektor mnie wzywa, Malfoy? - zapytała sucho Gryfonka, ratując tyłek Rona po raz kolejny.
-Drugoroczne szczeniaki z naszych domów próbowały się pojedynkować na korytarzu. Prefekci mają pilnować wykonania kary (...)
-Gdzie ci drugoroczni się plączą? - zapytała z oburzeniem, gdy skręcali w jeszcze ciemniejsze, wąskie przejście.
-Nie było żadnej bójki, pani prefekt - oznajmił Draco, po czym przycisnął ją do ściany i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. -Tęskniłem - wyszeptał cicho, gdy udało im się na chwilę od siebie oderwać...”

             Początkowo nie dotarło do niej, co tak właściwie oznajmił jej lekarz. Patrzyła się na niego tępo i analizowała słowa pojedynczo, podczas gdy jej wargi bez przerwy poruszały się w rytm bezgłośnie wypowiadanych słów: „mam raka”.
             Spodziewał się tego, że kobieta w każdej chwili może wybuchnąć głośnym, niepowstrzymanym płaczem, który mógłby pogorszyć jej stan. A jednak po dłuższej chwili milczenia wybudziła się z transu, w który wprowadziły ją jego słowa. Zacisnęła mocno powieki, a gdy je otworzyła, Jeff dostrzegł, że spojrzenie Natalie ma zupełnie inny wyraz. Wcale nie wyglądała na kogoś, kto przed chwilą dowiedział się o swojej chorobie, przeciwnie, bardziej przypominała osobę po cudownym ozdrowieniu.
-Dziękuję za szczerość – rzekła oficjalnym tonem.
Jeff usiadł na skraju jej łóżka i przyglądał się przez chwilę kobiecie o najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek przyszło mu oglądać. Podziwiał jej długie, mokre od łez rzęsy, zarumienione policzki i ponętne usta, których widok na chwilę wciągnął go do świata zapomnienia. W wyobraźni składał już na tych właśnie ustach pocałunek. W tamtym momencie dostrzegł pierwszą zaletę tego trudnego zadania, którego wypełnienie w ciągu kilku godzin przysporzyło mu całego tuzina nieprzyjemności.
-Możemy rozpocząć pierwszą sesję? - spytał cichym, delikatnym głosem, który faktycznie zabrzmiał jak głos doświadczonego psychologa.
-Oczywiście – odpowiedziała, podnosząc się do pozycji półleżącej.
-Zanim rozpoczniemy, pragnę zapewnić panią, że wszystko, co zostanie powiedziane podczas mojej wizyty, nie przedostanie się poza ściany tej sali. Proszę mi zaufać i nie bać się otwartej rozmowy. W ten sposób łatwiej będzie mi pani pomóc, a musi pani wiedzieć, że stan pani psychiki...
-Natalie – powiedziała, wtrącając mu się w pół zdania.
-Proszę?
-Niech pan mówi do mnie po imieniu, unikniemy tego ciągłego powtarzania zwrotów grzecznościowych.
-W porządku. Więc, Natalie, stan twojej psychiki może mieć zasadniczy wpływ na postęp leczenia nowotworu. Najważniejszy jest komfort psychiczny.
-Czy możemy nie mówić o mojej chorobie? Rak to naprawdę nic strasznego.
             Te słowa były czymś w rodzaju szklanki wody wylanej mu prosto w twarz. Sprawiły, że pojął sytuację, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Kobieta, którą miał przed sobą, nie była figurką z kruchej porcelany, którą należało skleić po tym, jak przydarzyło jej się spaść z toaletki. Natalie była najsilniejszą osobą, jaką spotkał w swoim życiu. Nie bała się śmierci, dlatego właśnie poprzedniego wieczora zadecydowała o zejściu z tego świata, czując, że nie ma powodu, by dalej żyć. Nie bała się przyszłości bez męża, który ją opuścił, ale nie miała zamiaru tłuc się przez życie bez niego. Samobójstwo nie miało uwidaczniać jej słabości, miało być manifestem buntu wobec losu, który odebrał jej najważniejszą w życiu osobę.
Teraz, gdy dowiedziała się, że przyjdzie jej zmierzyć się z nowotworem, nie miała strachu w oczach. A słowa, które wypowiedziała przed chwilą, sugerowały, że naprawdę nie uznaje swojej choroby za zbliżające się wykonanie wyroku śmierci.
Te kilka słów pomogło mu ułożyć sobie w głowie tymczasowy plan działania.
-W porządku, jak sobie życzysz. Powiedz mi więc, co dokładnie stało się wczoraj wieczorem?
             To pytanie sprawiło, że zwiesiła głowę i zaczęła przesuwać wzrokiem z jednego krańca kołdry na drugi, zupełnie tak, jakby czytała z niej opowieść zawierającą odpowiedź na postawione pytanie.
-Draco, to znaczy John... Byliśmy nierozłączni od piątej klasy. Poznaliśmy się dużo wcześniej, ale uznawałam go za swojego wroga aż do momentu, w którym poznałam jego prawdziwe oblicze. Przez to, że należeliśmy... z pewnych względów nie mogliśmy być razem, więc on przez te cztery lata taił swoje uczucia, o których mówił „miłość od pierwszego wejrzenia”. Potem udało nam się uc... pokonać bariery, które zmuszały nas do ukrywania naszego związku. Niedługo dane było mi cieszyć się tym szczęściem. Wczoraj Draco, to znaczy John wrócił do domu i oznajmił, że odchodzi do innej kobiety. Resztę chyba pan zna.
Opowiadała tą historię tak, jakby powtarzała ją sobie codziennie. Jakby każdego dnia, kładąc się do łóżka, odtwarzała ją w swoich wspomnieniach i delektowała się swoimi przeżyciami. Słowa te w jej ustach nie brzmiały jak zwykła opowiastka, miały raczej wymiar swego rodzaju modlitewny, być może dziękczynny, a być może błagalny.
-Dlaczego mówi pani na męża „Draco”? - spytał zaciekawiony Jeff, próbując zadawać rzeczowe pytania. Tak, jak uczyły internetowe poradniki.
-To był jego pseudonim w czasach szkolnych – odpowiedziała, a jej myśli zdawały się ponownie powoli ulatywać poza mury szpitala i cofać się do pierwszych lat ich miłości. -Nazywali go tak, bo był niebezpieczny jak smok. Rządził całą szkołą – kontynuowała, a na jej twarzy wykwitł rozmarzony uśmiech.
             Do końca sesji rozmawiali o Johnie. Jeff dostrzegł, że wymienianie jego zalet było jednym z ulubionych torów, na które wkraczał jej monolog, gdy temat główny rozmowy zaczynał się wyczerpywać. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że chętnie odnalazłby jej ukochanego i udusił gołymi rękami za to, że z własnej głupoty porzucił on tak wspaniałą i bezgranicznie kochającą go kobietę. Ponadto pierwszy raz w życiu poczuł dotkliwe ukłucie zazdrości, gdy myślał o tym, że w jego życiu nigdy nie pojawił się nikt, kto potrafiłby pokochać go miłością tak bezwzględną i prawdziwą. Być może była jeszcze szansa, by Natalie zapomniała o tym dupku, który ją zranił i podarowała mu choć pierwiastek tej potężnej miłości?
A potem przypomniał sobie, że jego rozmyślania do niczego nie prowadzą. Nie mógł przecież pokochać Natalie i nie mógł z nią być, ponieważ ZLECONO mu uwiedzenie jej i otrzyma za to ZAPŁATĘ. A która kobieta chciałaby pokochać mężczyznę, który podrywa ją, ponieważ ktoś obiecał mu za to pieniądze? Co za niedorzeczność.
W końcu sesja psychologiczna dobiegła końca, więc Jeff poinformował swoją pacjentkę, że odwiedzi ją wieczorem, by zawiadomić ją o terminie kolejnej wizyty. Tłumaczył się ilością pacjentów i napiętym grafikiem, w rzeczywistości jednak musiał dokładnie zaplanować sobie kolejny ruch, który mógłby przybliżyć ich do siebie.


             Raport z dnia 20 lipca 2000 roku.

             Oddział Aurorów pod dowództwem Williama Harveya natrafił na informacje dotyczące lokalizacji Hermiony Granger uznanej za uprowadzoną przez poszukiwanego byłego Śmierciożercę i zbiega Dracona Malfoya.
Czarownica Hermiona Granger została odnaleziona w Montrealu pod nazwiskiem Natalie Studfield. Poszukiwana znajduje się aktualnie pod obserwacją lekarzy w szpitalu św. Katarzyny w Montrealu, gdzie została przewieziona po dokonaniu próby samobójczej.
Brak informacji dotyczących jej aktualnego stanu zdrowia.
Dodatkowe informacje w sprawie : Wysłano jednostki do przeprowadzenia przesłuchania, dochodzenie rozpoczęto.
Oddział oczekuje na dalsze rozkazy.
Wszelkie nowe informacje przekazywane będą niezwłocznie bezpośrednio do Biura Aurorów z siedzibą w Londynie.

Szyfr Cu24.17.
Odszyfrowano przez Główna Siedziba Biura Aurorów. 20 lipca 2000 roku, godz. 18:31:26.

-Cholera jasna! Co to ma znaczyć? - wrzasnął Harry Potter, kiedy przyniesiono mu do gabinetu raport przesłany przez Biuro Aurorów z Montrealu. -Co ma znaczyć „po dokonaniu próby samobójczej” ja się pytam?! I dlaczego wciąż nie znaleziono Malfoya, skoro trafiono na ślad Hermiony?
-Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś na własną rękę, niestety bez skutku. Nie mamy bezpośrednich szpiegów, a tym z Kanady najwidoczniej się nie spieszy – oświadczył z kwaśną miną Randalf Archer, głównodowodzący operacji.
Ton głosu mężczyzny zasugerował Harry'emu, że jego podwładny jest tak sam przejęty sytuacją, jak on sam, co sprawiło, że szefowi Biura Aurorów nieco złagodniało spojrzenie.
-Już nie wiem co robić. Ta sytuacja chyba zaczęła mnie przerastać. Ile to już czasu, jak nie miałem od niej żadnych informacji? Nie mam pojęcia co się tam dzieje – mówił załamanym głosem.
             Faktycznie Hermiona od dawna nie dawała znaków życia.
Nigdy nie pisała o tym, gdzie zamieszkali razem z Malfoyem po ucieczce z kraju (bo co do tego, że opuścili Anglię, nie miał najmniejszych wątpliwości). Wciąż bała się, że przechwycą jej maile, bała się, że ktoś ich odnajdzie i zmusi do powrotu oraz kolejnego rozstania, dlatego właśnie udzielała mu jedynie zdawkowych informacji.
Harry Potter nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił być niedoinformowany. A teraz, podobnie jak niegdyś siedząc w zamkniętej na klucz sypialni w domu Dursleyów, czuł się zupełnie przytłoczony przez brak informacji. Nie odzywała się od ponad dwóch miesięcy, nie napisała nawet jednego maila, który zapewniłby go, że wszystko jest w porządku. Miał więc prawo, by się zaniepokoić i zacząć działać, czyż nie?
Wciąż uważał, że ma prawo wiedzieć, skoro to on uratował ich związek. Hermiona pewnie poprawiłaby go, mówiąc: „pomogłeś uratować nasz związek, Harry”, ale to uczucie, które w nim rosło, zagłuszało zdrowy rozsądek. Ponownie czuł się jak bohater zapomniany przez ludzi, których ocalił. Znowu paliło go od środka nieprzyjemne uczucie, które próbował w stłumić, to jednak nie ustępowało.
             Zastanawiał się przez chwilę, czy jego przyjaciółka wybaczy mu to, że wtrąca się w jej prywatne życie. Podejrzewał, że być może ułożyła sobie życie gdzieś z dala od magicznego świata i jest naprawdę szczęśliwa, ale mimo wszystko nie potrafił pozostać biernym wobec faktu, że nie otrzymuje od niej nowych informacji. Niepokój przewyższył zaufanie i postanowił działać.
Zadziałał i czego się dowiaduje? Że Hermiona próbowała popełnić samobójstwo, a jej ukochany gdzieś zniknął! Więc jednak postąpił słusznie, rozsyłając za Malfoyem listy gończe. W prawdzie początkowo miał zamiar odnaleźć go i ściągnąć do kraju razem z Hermioną, ale teraz... Teraz miał ochotę rzucić w niego Avadą.
Czyżby ich miłość skończyła się w momencie, w którym stała się legalna i całkowicie akceptowana przez społeczeństwo magiczne?
Tak bardzo chciał osobiście poinformować ich oboje, że wszyscy w magicznym Londynie czekają na ich powrót, że przekonał tych, których musiał, że związek tych dwojga nie jest niczym niepoprawnym. Dlaczego dopiero po tylu latach udało mu się pojąć, że Draco nigdy nie powinien być z Hermioną? Dlaczego nie słuchał, kiedy Ginny wykrzyczała mu w twarz, że musi być pomylony, skoro wierzy Malfoyowi? Powinien był słuchać.

             Z lekkim uniesieniem brwi przyglądała się trzem postawnym mężczyznom w garniturach, którzy ustawili się w rzędzie tuż przy drzwiach.
-W czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie, nie bardzo rozumiejąc, co ma oznaczać ta niespodziewana wizyta.
Stojący pośrodku mężczyzna, wysoki blondyn o ostrych rysach twarzy i niezwykle szerokim uśmiechu, zrobił krok w stronę łóżka Hermiony i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Laus Mourir – przedstawił się uprzejmie i delikatnie skinął głową. -Jestem przedstawicielem Kanadyjskiego Ministerstwa Magii.
             Starała się nie skrzywić, próbowała udawać, że nie wie o czym mówią, ale im więcej wkładała w to siły, tym gorzej jej wychodziło.
-Państwo mnie chyba z kimś pomylili? - powiedziała z wyraźnie udawanym zdziwieniem.
-Panno Granger, proszę oszczędzić sobie trudu i nam czasu – rzekł Mourir, którego twarz, w przeciwieństwie do głosu, wciąż była uprzejmie pogodna.
-Ja nazywam się Studfield – próbowała jeszcze, ale gdy pochylający się ku niej mężczyzna wziął głęboki oddech, który prawdopodobnie miał być oznaką zniecierpliwienia oraz głębokiej irytacji, dała za wygraną. -W porządku – powiedziała. -Czego chcecie?
-Tak lepiej – oświadczył Laus i ponownie poszerzył swój uśmiech.
             Hermiona przypatrywała mu się w milczeniu i przeszło jej przez myśl, że jego wyszczerz musi koszmarnie boleć. Nie wiedziała, czego chcieli od niej ludzie z Ministerstwa, ale zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie polubi żadnego z tych panów.
-Domyślam się, że nie jest to odpowiednia pora na nasze odwiedziny, ale rozumie pani...
-Owszem, nie najodpowiedniejsza – wtrąciła z przekąsem, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się ich szybciej.
-Tak czy siak nie mamy wyjścia i musimy panią zapytać o kilka ważnych spraw.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że zapytają o Dracona. W sumie to o co innego mogliby pytać? Lucjusz Malfoy na pewno nie odpuścił, być może nasłał tych ludzi, by się jej pozbyli, choć przecież nie muszą. Draco zostawił ją, niszcząc jej życie, właśnie tak, jak chciałby tego jego ojciec.
-Proszę pytać – rzekła zrezygnowanym tonem i odchyliła głowę tak, by móc nieskrępowanie obserwować sufit.
-Gdzie aktualnie znajduje się Draco Malfoy?
-Nie mam pojęcia.
-Panno Granger, proszę...
-Nie mam pojęcia, do cholery. Czy widzi pan go gdzieś tutaj? Może schował się pod łóżkiem? - to nie była odpowiedź broniącej się kobiety. To był atak drapieżnej lwicy.
Na te słowa Laus cofnął się o krok i ponownie przyjrzał się poszukiwanej od dwóch miesięcy Hermionie Granger. Zdecydowanie nie pasowała ona do opisu, który przekazywano sobie pomiędzy biurami. Szukali porwanej, zastraszonej kobiety po przejściach. Znaleźli żywioł ukryty w ciele młodej czarownicy.
             Laus odkrząknął, starając się ukryć zdumienie.
-Rozumiem. W takim wypadku mam do pani już tylko jedno pytanie.
-Słucham – warknęła.
-Czy zechciałaby pani wrócić do Londynu?
-Czy panowie dostali pozwolenie na odwiedziny? - Do sali weszła tęga kobieta w białym jak śnieg fartuchu pielęgniarskim. Jej twarz zdobił uśmiech tak ironiczny i wstrętny, że trzej panowie w garniturach odruchowo odsunęli się od drzwi.
-Ale my...
-Dostali panowie pozwolenie?
-Nie, ale...
-Do widzenia. Życzę udanego dnia – rzekła stanowczym głosem, wskazując ręką na drzwi.
Mourir ze zdziwieniem przenosił wzrok z Hermiony na pielęgniarkę i z powrotem, a na koniec spojrzał na swoich kolegów, którzy od momentu wejścia do sali nie powiedzieli ani słowa. Skinął na nich głową i wszyscy trzej opuścili pomieszczenie, uprzednio skinąwszy kulturalnie głowami w kierunku Hermiony. Żaden z nich nawet nie spojrzał na podstarzałą, zgryźliwą pielęgniarkę, która odprowadzała ich gniewnym spojrzeniem.
-No już kochanie, odpoczywaj – zwróciła się do swojej pacjentki z matczyną troską w głosie.
             Gdy pielęgniarka wyszła, Gryfonka zaczęła rozpamiętywać sytuację sprzed lat, kiedy to pani Pince wygoniła z biblioteki Malfoya odgrywającego tam jedną ze scen nienawiści.
To zadziwiające, jak wiele rzeczy przypominało jej o nim. Każdy, nawet najdrobniejszy element pojawiający się w rozmowie przywoływał jedno ze wspomnień związanych z Draconem. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała płakać. Gdy dowiedziała się o chorobie, postanowiła cieszyć się każdym dniem i nie wracać do przeszłości.
Zerknęła na notatnik, który na jej prośbę przywieziono razem z najpotrzebniejszymi rzeczami. Po chwili zawahania wzięła go do ręki i otworzyła na ostatnim wpisie umieszczonym tam przez Malfoya. Szybkim ruchem wydarła ową kartkę i zgniotła ją w dłoni.

-Tego nie było – rzekła z satysfakcją sama do siebie.

----
Mogą być błędy, ale po męczeniu się z umieszczeniem tego tekstu w edytorze nie mam siły na korektę :c. 
Gdyby ktoś miał wątpliwości, mówię : Tak, ta historia dotyczy pairingu dramione, niech początek was nie zwiedzie (: