poniedziałek, 7 listopada 2016

Miniaturka "Okno". Część druga.

       Z końcówki przedmiotu, który Peter, a raczej Draco, trzymał w ręku, błysnęło jasne światło. Hermiona podskoczyła z wrażenia, wpatrując się w oślepiający blask.
-To jakaś nowa technologia? - zapytała, próbując opanować nerwy.
-Technologia? - powtórzył za nią mężczyzna, po czym zręcznie obrócił przedmiot w palcach, a kula światła zatoczyła okrąg. -To nie technologia - dodał szeptem.
Hermiona musiała przyznać, że to krótkie zdanie zabrzmiało naprawdę tajemniczo, przez co na chwilę zupełnie zapomniała, dlaczego właściwie znalazła się w tej przedziwnej sytuacji.
Nie wiedziała, jakie powinno być kolejne pytanie, które zada. Czy powinna dopytywać o to światło? Bała się, że w oczach tego obcego, ale nieziemsko przystojnego mężczyzny wyjdzie na osobę, która nie nadąża za współczesnym światem. A jednak ciekawość aż paliła ją od środka, musiała wiedzieć, jak to działa. Poza tym, ten facet od pewnego czasu włamywał się do jej mieszkania! Dlaczego w ogóle obchodziło ją, co on sobie pomyśli?
-Więc co to jest? - Gdy to pytanie padło z jej ust, aż zdziwiła się, jak bardzo desperacko zabrzmiało.
Odpowiedziała jej cisza. Draco patrzył na nią z delikatnym uśmiechem, którego nie potrafiła rozszyfrować, a blask niebieskawego światła potęgował wrażenie, jakie robiły na niej jego oczy.
-Zastanawiam się, co powinienem ci teraz odpowiedzieć, Hermiono - rzekł w końcu, a wyraz jego twarzy znacząco złagodniał. -Wciąż pamiętam cię z dawnych lat, kiedy byłaś w tej sztuce niedościgniona. A teraz...
Jego wzrok przeniósł się ponownie na światło, sprawiając, że mężczyzna wyglądał na głęboko zamyślonego, jakby w świetle dostrzegał sceny z przeszłości.
O czym ten facet mówił? W jakiej sztuce? I dlaczego on twierdzi, że już kiedyś mieli ze sobą styczność? Ona widziała go po raz pierwszy w momencie, kiedy złapał ją u stóp schodów. Była tego pewna, jak niczego innego w życiu.
-Posłuchaj, nie wiem, co masz na myśli, mówiąc, że pamiętasz mnie z dawnych lat. Chodziliśmy razem do szkoły?
-Owszem - uśmiechnął się, nie odwracając wzroku od światła. -Byłaś najlepszą uczennicą w naszej szkole. Nauczyciele cię uwielbiali. A ja... - przez chwilę nie był pewien, jak powinien to ująć, żeby jej od siebie nie odstraszyć. -...niezbyt się lubiliśmy.
-Nie sądzę. Musiałeś mnie z kimś pomylić. Gdybym cię nie lubiła, z pewnością pamiętałabym o tym. A ja po prostu nie kojarzę ani twojej twarzy, ani twojego nazwiska.
-A kojarzysz Harry'ego Pottera? - to pytanie brzmiało w jego ustach jakby ta informacja była naprawdę istotna.
-Harry'ego? Tak, kojarzę - odpowiedziała, zgodnie z prawdą. -Przemiły mężczyzna. Tak samo zresztą jak jego żona, Ginny.
Kiedy Draco to usłyszał, automatycznie odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał jej prosto w oczy.
-N-naprawdę pamiętasz Potterów?
Kobieta nie była pewna, co widzi w tych oczach. Czy to był żal? Złość? Zaskoczenie? Radość? Te wszystkie emocje wydawały się mieszać na jego twarzy, tworząc coś nadzwyczaj trudnego do rozszyfrowania.
-No... tak. Harry zgłosił się do mnie, kiedy szukałam kogoś do pomocy przy ogródku. Czasami przychodzą do mnie razem z Ginny, on kosi trawnik, a ona rozplanowuje ze mną kolejne alejki kwiatowe. Chcę mieć za domem kolorowy azyl, gdzie będę mogła cieszyć się pięknem przyrody podczas odpoczynku. Moi rodzice zawsze o tym marzyli, ale nigdy nie mieli dość czasu, żeby się tym zająć. Zostawili mi w spadku wszystko, co zarobili w tej codziennej gonitwie za pieniądzem, teraz chcę poświęcić im to miejsce.
           Nie wiedziała, dlaczego mu o tym mówiła. I dlaczego ten cały Malfoy w ogóle pytał o Potterów. Co oni mieli z tym wspólnego? Na pewno nie chodziła z nimi do jednej szkoły, bo kiedy spytała, skąd się tu przenieśli, odpowiedzieli nieco pokrętnie, że mieszkali na odludziu i uczyli się w szkole, o której niewielu ludzi w ogóle słyszało. Hermiona uznała wtedy, że z ich przeszłością musi wiązać się niezbyt przyjemna historia, o której nie chcą mówić i z grzeczności więcej do tego nie wracała.
Draco milczał, a jego uwaga ponownie skupiła się kuli światła. Zdawało się, że wszystkie emocje, które wcześniej zmieszały się na jego twarzy, teraz umknęły gdzieś w ciemność.
Po dłuższej chwili ciszy, kobieta w końcu nie wytrzymała i poderwała się z kanapy.
-Dobra, człowieku, dłużej tego nie zniosę. Powiedz mi, co robisz w moim domu w środku nocy, a właściwie co robiłeś tu co noc ostatnimi czasy. Powiedz mi co to jest - mówiąc to, wskazała na źródło światła - i kim ty właściwie jesteś. Bo jeśli nie...
-To co, zadzwonisz po policję? - Draco uśmiechnął się z lekko drwiącym uśmieszkiem. -To nie będzie potrzebne, powiem ci wszystko. Usiądź proszę - to powiedziawszy, wskazał na miejsce, na którym wcześniej siedziała Hermiona - i nie denerwuj się. Wszystko ci wytłumaczę. Lumos maxima.
Na ostatnie słowa wypowiedziane przez mężczyznę, kula światła zaczęła rosnąć, aż w końcu oderwała się od trzymanego przez niego przedmiotu i uniosła się ku górze.
Hermiona nie mogła w to uwierzyć, mieli nad sobą lewitujący lampion światła wydobywającego się znikąd.
-To chyba jakieś czary - zaśmiała się cicho, wpatrując się w niebieską łunę roztaczającą się nad stolikiem do kawy.
Draco, słysząc te słowa, uśmiechnął się szeroko.
-W końcu zrozumiałaś - rzekł, sięgając do kieszeni, skąd wyciągnął drugi, podobny do poprzedniego, lecz dłuższy i jaśniejszy drewniany przedmiot. Podał go swojej rozmówczyni. -To Twoja różdżka, Hermiono.
          Kobieta popatrzyła na mężczyznę jakby oszalał. Różdżka? Skąd on wytrzasnął taką zabawkę?
-No weź - zachęcił ją, widząc, że Hermiona się waha. -Należała do Ciebie, kiedy jeszcze byliśmy w jednej szkole.
Hermiona wzięła do ręki różdżkę, wpatrując się w nią ze ściągniętymi brwiami.
Pierwszy kontakt fizyczny z drewnem winorośli spowodował, że przed jej oczami pojawiło się zagubione gdzieś wspomnienie.
Widziała tam swoich rodziców i starszego mężczyznę, który podawał jej tę właśnie różdżkę w jakimś sklepie, przypominającym nieco antykwariat. Choć szczegóły wciąż wydawały się zamazane, poczuła w sercu ogromną radość na myśl o tamtym momencie. Co to było za miejsce i co to za człowiek?
-Draco... Nie baw się ze mną dłużej, powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.
          Mężczyzna popatrzył na nią z pełnią powagi wypisaną na twarzy.
Wziął głęboki oddech, jakby chciał zacząć długą, pełną powagi opowieść, ale w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się sam z siebie.
-Wybacz, nie wiem od czego mam zacząć - pokręcił głową, opuszczając wzrok na swoją różdżkę.
-Więc może zacznij od tego, co robisz u mnie w domu o trzeciej w nocy? - Hermiona również się roześmiała, choć to pytanie w rzeczywistości wciąż ciążyło na jej ramionach i naprawdę paliła ją potrzeba poznania odpowiedzi na nie.
-To akurat jest koniec tej historii, wolałbym jakoś po kolei, jeśli pozwolisz. Zapewniam, że w pewnym momencie już sama się domyślisz, co tu robię. W porządku?
Kobieta zawahała się na moment, ale po chwili zrozumiała, że opieranie się jest bez sensu. Skinęła głową, dając znać, że zamienia się w słuch.
-Jak już zauważyłaś, to co wisi nad nami, to czysta magia. To zaklęcie przestanie działać, zanim skończę opowiadać Ci o wszystkim, czego nie pamiętasz. Oboje jesteśmy czarodziejami, Hermiono i od tego trzeba zacząć.
-Więc twierdzisz, że ja... też tak potrafię? - spytała nie dowierzając.
-Tak? Potrafisz dużo, dużo więcej. Kiedy oboje trafiliśmy do Hogwartu, byłaś naj...
-Do czego trafiliśmy?
-Przepraszam, do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, gdzie oboje się uczyliśmy. My i Potterowie.
-Oni?
-Kiedy oboje trafiliśmy do tej szkoły, wszyscy wiedzieli, że będziesz jedną z najzdolniejszych czarownic w historii. Wiedziałem to również ja i byłem o to zazdrosny, przyznaję. Poza tym różniła nas także czystość krwi, moi przodkowie byli czarodziejami od pokoleń, a ty pochodziłaś z rodziny niemagicznej. Zostałem wychowany w nienawiści do ludzi twojego pokroju i ta nienawiść niestety przez długi czas dawała ci o sobie znać. Wyrządziłem ci wiele krzywd, których do dziś żałuję.
Oparcie znalazłaś w Harrym Potterze, który stał się twoim najlepszym przyjacielem, a później do szkoły przyszła także Ginny i oboje dbali o to, żebyś nie przejmowała się moim idiotycznym zachowaniem. Z tego co usłyszałem przed chwilą mogę wywnioskować, że wciąż są Twoimi przyjaciółmi, choć Ty nawet do końca o tym nie wiesz.
O tym, co działo się w pierwszych latach szkoły, oni muszą opowiedzieć Ci sami, kiedy zobaczycie się następnym razem, bo ja niestety wiem niewiele.
Znam za to kilka istotnych szczegółów z czasów wojny, o których...
-Wojny? - przerwała mu nagle Hermiona. -O jakiej wojnie mówisz? Znam historię ostatnich lat, nie było tu żadnej wojny.
-Tu nie, ale nasz świat w pewnym momencie był już na krawędzi. A ja stałem po niewłaściwej stronie w tej walce między siłami dobra i zła. Potężny czarnoksiężnik, Voldemort odrodził się po wielu latach, próbując zemścić się na osobie, która doprowadziła do jego upadku - na twoim przyjacielu, Harrym. Chciał pozbyć się jego, ale także wszystkich czarodziejów podobnych do ciebie, urodzonych w niemagicznych rodzinach, ponieważ uważał, że są oni niegodni tego cennego daru, jakim jest magia.
Ostatecznie Czarny Pan poległ, próbując zabić Harry'ego, ale jego poplecznicy postanowili się nie poddawać. Mój ojciec zmusił mnie do tego, abym i ja stanął po ich stronie, choć byłem już całkowicie zmęczony wyniszczającą nas wszystkich nienawiścią i jedyne czego pragnąłem, to stać się tym dobrym, stanąć u waszego boku i walczyć za Hogwart.
           A jednak stchórzyłem i wciąż odgrywałem rolę czarnego charakteru. Mój ojciec przejął władzę nad Czarnym Wojskiem, a ja byłem jego prawą ręką.
W pewnym momencie dowiedziałem się, że zostałaś uprowadzona. Byłaś przetrzymywana w lochach przez kilka tygodni. Próbowali cię wygłodzić tak, abyś była u skraju sił, kiedy postawią cię przed ostateczną próbą, torturami wydobywając informacje na temat miejsca, w którym ukrywał się Harry.
Nie mogłem pozwolić na to, aby traktowali cię w ten sposób. Dobro, które zakiełkowało we mnie po przegranej wojnie, zaczęło powoli wypuszczać pierwsze pędy. Potajemnie przynosiłem ci tyle jedzenia, ile tylko byłem w stanie, przychodząc do ciebie pod pretekstem tortur psychicznych.
W końcu nadszedł dzień, kiedy postawiono cię przed próbą ostateczną.
Stałem obok fotela mojego ojca, kiedy rzucił na ciebie zaklęcie torturujące. Nie mogłem patrzeć na to, jak cierpisz. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co powinienem zrobić, ale do głowy przychodził mi tylko jeden sposób na to, aby to zakończyć.
Rzuciłem na ciebie zaklęcie zapomnienia, jednakże na tyle nieumiejętnie, że wymazałem z Twojej pamięci wszystkie wspomnienia związane z magią. Chwilę później rozpętało się piekło. Mój ojciec był wściekły, a ja byłem świadomy tego, że nie jestem w stanie wygrać z nim i jego służbą, która po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, próbowała mnie schwytać. Zanim jednak trafiło mnie którekolwiek z zaklęć, chwyciłem cię za rękę i teleportowałem się na peron, z którego zwykle odjeżdżały pociągi do Hogwartu.
Nie wiedziałem, co mam z tobą zrobić, byłem świadom tego, że ojciec będzie nas szukał. Przez dwa dni opiekowałem się tobą w hotelu niedaleko dworca, a później zapłaciłem za dalszą opiekę pokojówce i wyruszyłem szukać pomocy.
W Hogwarcie nikt nie chciał uwierzyć mi w to, że mam dobre zamiary, jednak po długiej i ciężkiej rozmowie z dyrektorką szkoły, zgodzili się na to, abym dostarczył cię pod drzwi zamku. Tak więc wróciłem do Londynu i stamtąd teleportowałem nas oboje ponownie pod szkołę. Nie chcieli mnie przyjąć, ale rozumiałem to. Stałem się wyrzutkiem, całkowicie bezradnym i bezstronnym czarodziejem, którego dodatkowo ścigał jego własny ojciec.
           Ale wiesz co? Oprócz tego wszystkiego, co czułem, a co tak strasznie mnie przygniatało, w moim sercu pojawiło się jeszcze coś innego. Poczułem, że w pewnym sensie jestem za Ciebie odpowiedzialny. Odebrałem Ci wspomnienia związane z Twoją największą pasją, ale nie żałowałem, bo dzięki temu uratowałem Ci życie i w pewien sposób zapewniłem Ci ochronę przed swoim ojcem. Ponieważ on już nie miał powodu, żeby Cię ścigać - nie pamiętałaś Harry'ego Pottera ani niczego, co byłoby z nim związane.
Kilka miesięcy później wojna się skończyła, bo Hogwart urósł w siłę i mój ojciec się poddał, mając nadzieję, że w ten sposób zapewni sobie spokojną starość na wolności. Liczył na to, że nikt nie pociągnie go do odpowiedzialności za popełnione zbrodnie, ale jakże się mylił.
Gdy tylko wyraził chęć zawarcia pokoju, wszyscy czarodzieje stanęli przeciwko niemu - nie tylko ci z którymi tak zacięcie walczył, ale także ci, którym przewodził, a którzy wiedzieli, co stanie się z nimi po oficjalnym zakończeniu wojny. O ironio, był w nienawiści u wszystkich, zupełnie jak ja. Zanim Hogwart zdążył podjąć decyzję, mój ojciec zginął z rąk swoich podwładnych.
Wojsko bez przywódcy nie utrzymało się nawet trzech dni, większość dawnych popleczników Voldemorta została schwytana i stracona w ciągu następnego tygodnia.
A ci którzy uciekli?
No właśnie, przez nich tu jestem.
           Po zakończeniu wojny dyrektor Hogwartu, profesor McGonagall zdecydowała, że Twoje zagrożenie minęło i postanowiła, że zamieszkasz z powrotem w swoim rodzinnym domu. Z artykułów w gazetach wynika, że szkoła ma poważne problemy z zaprowadzeniem porządku pomiędzy potomkami uczestników wojny, więc pewnie nie mogli się Tobą dłużej zajmować.
Od początku nie podobał mi się ten pomysł, ciągle byłem przekonany, że w mugolskim świecie nie jesteś całkowicie bezpieczna i wcale się nie pomyliłem.
Dwa miesiące temu przeprowadziłem się na Twoje osiedle, żeby mieć oko na to, co się dzieje.
Obserwowałem, czy nikt podejrzany nie kręci się przy Twoim domu i do pewnego momentu wydawało się, że wszystko jest jak należy.
Miesiąc temu na pierwszych stronach gazet pojawił się list gończy za jednym z popleczników Voldemorta, a pod nim informacja, że widziano go w Londynie. Niedługo potem sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, zmieniły się tylko drukowane twarze.
Znałem całą czwórkę i wiedziałem, o co im chodzi.
Wszyscy czterej byli na przesłuchaniu, podczas którego wymazałem Ci pamięć. Z całą pewnością chcieli dopaść i Ciebie i mnie, żeby zemścić się za porażkę mojego ojca.
Nie mogłem pozwolić na to, żeby coś Ci się stało, więc każdego dnia obserwowałem Twój dom, a nocami, jak może już się domyśliłaś, przychodziłem do Ciebie do domu i pilnowałem Cię kiedy spałaś. Wchodziłem przez okno w Twojej sypialni, bo zamki w drzwiach wejściowych za bardzo hałasowały, a nie chciałem ryzykować, że Cię obudzę.
Siedziałem w twoim pokoju i, przyświecając sobie różdżką, czytałem książki, które znalazłem w biblioteczce.
           Pewnie zastanawiasz się, co robiłem u Ciebie w dniu, kiedy poślizgnęłaś się na schodach...

           Nastała cisza. Światło wypuszczone z różdżki Dracona zaczęło blednąć, aż w końcu całkowicie zgasło. Hermiona nie odezwała się słowem, próbując nadążyć za historią, która brzmiała jak bajka dla dzieci. I gdyby nie to lewitujące światło, nawet nie rozważałaby możliwości, żeby przyjąć to wszystko za prawdę.
-Twoja kolej, skup się i rzuć zaklęcie, Hermiono. Znasz je.
Kobieta się zawahała. Nie widziała przed sobą niczego, ale dokładnie czuła w dłoni każdy cal swojej różdżki. Swojej? Czy aby na pewno należała do niej?
-L-lumos m-m-maxima.
Ciemność. Nic się nie działo.
Serce kobiety zabiło mocniej. A więc jednak to tylko bajka, prawda? Ona nie ma żadnych magicznych mocy, a tamta kula światła była tylko sztuczką?
Do tego zrobiła z siebie idiotkę.
-Pewniej. - Usłyszała głos tuż obok swojego ucha.
-Słucham? - Niespodziewanie zadrżał jej głos.
-Powiedz to pewniej. Musisz być pewna tego, co wypowiadasz. Z magią jest jak z miłością. Nie możesz wyznać komuś swoich uczuć, jeśli nie jesteś ich do końca pewna.
-Lumos maxima - raz jeszcze wypowiedziała zaklęcie, tym razem pewniej niż poprzednio. Jej różdżka zajarzyła się na chwilę, ale zaraz zgasła. To jednak wystarczyło, by kobieta podskoczyła z wrażenia.
-To działa! - Wyrwało jej się ze zdumienia. -Lumos maxima! - powtórzyła, a z końcówki jej różdżki strzelił jeszcze jaśniejszy, kulisty promień światła.
-Draco, ja naprawdę jestem czarownicą?! - spytała w pełni podniecona tym faktem, całkowicie zapominając o niedokończonej opowieści swojego towarzysza.
-Jak widzisz. -Mężczyzna nie wiedział dlaczego, ale widok podekscytowanej Hermiony, która wyłaniała się z ciemności przy świetle co chwilę strzelających z jej różdżki iskierek, doprowadził do tego, że jego oczy stały się wilgotne ze wzruszenia.
-Lumos maxima - szepnął, uwalniając kolejną kulę światła tuż nad kanapą.
           W blasku swojego zaklęcia Draco dostrzegł wyraz najwyższego skupienia na twarzy swojej rozmówczyni. Pomyślał wtedy, że nic się nie zmieniło. Przez chwilę miał wrażenie, że wciąż siedzi obok niego ta sama dumna Hermiona Granger, którą darzył szczerą niechęcią przez cały okres nauki. I w tym momencie jeszcze silniej uderzyła w niego świadomość, że przez całe życie był zaślepiony nienawiścią do kogoś, kto na to nigdy nie zasłużył.
Bo przecież kiedyś ta skoncentrowana mina, źle odczytana jako oznaka wyższości i pogardy wywołałaby w nim falę złości i pragnienie skrzywdzenia tej niewinnej istoty. A dziś rozczulała go jak nic i nikt inny na całym świecie.
-Powiedz mi, dlaczego byłeś na dole Lumos maxima tamtego dnia - powiedziała Hermiona, nie odrywając wzroku od swojej różdżki i jarzącego się na jej końcu światła.
Draco nie był pewien, czy aby na pewno kobieta uważnie go słucha, więc cierpliwie czekał z kontynuowaniem opowieści, aż Hermiona odwróci wzrok w jego kierunku.
Kiedy w końcu głucha cisza dała jej do zrozumienia, że musi skupić się na opowieści, odłożyła różdżkę na kolana i nieśmiałym uśmiechem dała znak, aby mężczyzna zaczął mówić.

-Tamtego dnia, kiedy poznałaś mnie jako Petera, przyszedłem do Ciebie z polecenia dyrektora Hogwartu i Ministra Magii, którzy ku mojemu zdziwieniu cały czas pilnowali mnie, kiedy ja pilnowałem Ciebie. Okazało się, że wywiad Ministerstwa wytropił kryjówkę zbiegów wojennych niebezpiecznie blisko Twojego domu, postanowiono więc działać natychmiast.
W ciągu kilku godzin zorganizowano czterdziestu dwóch czarodziejów, którzy mieli zapewnić pomyślne przeprowadzenie całej akcji przy jednoczesnym zachowaniu wszelkich środków ostrożności ze względu na mugoli. To znaczy na ludzi, którzy nie mają pojęcia o czarach.
Całe osiedle było obsadzone ludźmi z Ministerstwa, ale większość z nich nie miała pojęcia o tym, że straciłaś pamięć. Z jakiegoś powodu sam fakt i okoliczności tego zdarzenia stały się pilnie strzeżoną tajemnicą pracowników Hogwartu.
Zdaje się, że ja sam musiałem być do tej pory równie skrupulatnie pilnowany, ponieważ kiedy odwiedziła mnie dyrektorka szkoły, nie miała już żadnych wątpliwości co do moich intencji i poprosiła mnie o pomoc.
Uznała, że w czasie trwania akcji ktoś powinien być bezpośrednio przy Tobie i chciała, żebym to był ja. Moim zadaniem było ukryć się w Twoim domu i pilnować, żeby nikt się do Ciebie nie zbliżył, dopóki nie dostanę sygnału, że wszyscy zbiegowie zostali złapani.
            Okazało się, że grupa nie była tak starannie zorganizowana, jak to przewidywało Ministerstwo, więc złapanie trzech z nich było właściwie formalnością, potrwało dosłownie pięć minut. Problem natomiast pojawił się, kiedy czwarty, Zed, zaczął symulować atak epilepsji. Nikt nie wie, albo nie chcą mi powiedzieć, w jaki sposób udało mu się w ten sposób rozproszyć straż i uciec z kryjówki. Rozpoczęto pościg, dając mi znak, że mam zwiększyć swoją czujność. Jak przewidywano, ruszył on w kierunku Twojego domu, nie spodziewając się, że po drodze porozsiewani są pracownicy Ministerstwa. Po kilku kolejnych minutach był on już otoczony przez zwykłych szarych ludzi, których nie podejrzewał o przynależność do magicznego świata. Próbował przestraszyć ich różdżką, wysyłając w niebo pociski imitujące ogień i czarny dym, a kiedy dostrzegł, że jego przeciwnicy również wyciągają różdżki, jednocześnie zacieśniając koło wokół niego... Rzucił na siebie jedno z zaklęć zakazanych w naszym świecie. Popełnił samobójstwo na oczach nie tylko czarodziejów, ale też mugoli. Mogłaś słyszeć o tym wydarzeniu w telewizji, wciąż jest głośno na ten temat w mediach.

Hermiona przypomniała sobie o telefonie od panny Finn, która koniecznie chciała podzielić się z nią wieściami i gorącymi plotkami dotyczącymi jakiegoś niezwykłego wydarzenia. Zapomniała wtedy zajrzeć do mediów, była zbyt przejęta odwiedzinami Petera, a właściwie Dracona, które totalnie namąciły jej w głowie.

-Kiedy dostałem informację, że zagrożenie minęło, akurat byłaś na górze, poszłaś się przebrać, jak wnioskuję. Opuściłem więc swoją kryjówkę i już miałem wynieść się z Twojego domu, kiedy do Twoich drzwi zadzwonił dzwonek. Zerknąłem przez okno, stał tam Harry Potter, jedna z najważniejszych postaci podczas całej akcji. Najwidoczniej przyszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku, a ja w panice zacząłem machać do niego przez okno. Właściwie nie wiem, co chciałem przez to osiągnąć, chyba liczyłem, że on wymyśli coś na szybko i uratuje mnie z opresji. I usłyszałem jak schodzisz po schodach i już miałem wskoczyć gdzieś za kanapę, ale Ty się poślizgnęłaś, więc skoczyłem, żeby Cię złapać, zupełnie nie myśląc o konsekwencjach. Nie wiedziałem jak mam się wytłumaczyć, ale sama podsunęłaś mi pomysł, więc jedyne co mi pozostało, to udawać, że mam obejrzeć Twoje okno i modlić się, żeby ten stary monter nie przyjechał w najbliższym czasie i mnie nie zdemaskował.

           Po tych słowach mężczyzna uznał, że opowiedział już wszystko, co istotne w kwestii jego nagłego pojawienia się w domu Hermiony. Ta jednak analizowała usłyszaną historię ze ściągniętymi brwiami i wyraźnie próbowała połączyć wszystkie fakty w całość.

-Rozumiem, to wszystko wydaje się być dosyć logicznie, kiedy bierzemy pod uwagę fakt, że istnieje coś takiego jak magia i świat magiczny - powiedziała rzeczowo Hermiona, wciąż jeszcze analizując pojedyncze szczegóły.
-To znaczy, że mi wierzysz? - spytał Draco z nadzieją w głosie.
-Tak, chyba tak. - Po tych słowach w pokoju dało się słyszeć głośne westchnienie sugerujące, że mężczyźnie naprawdę ulżyło.
-Mogę cię o coś jeszcze zapytać? - Hermiona próbowała zachować poważną minę przy stawianiu tego pytania, jednakże nie było to łatwe, gdy patrzyła w te głębokie, niebieskie oczy w całkowicie niemagiczny sposób obezwładniające jej serce.
-Oczywiście - odpowiedział Draco, nie wiedząc, czego może się spodziewać.
-Dlaczego zostawiałeś otwarte okno w mojej sypialni?
Teraz, po zadaniu tego pytania Hermionie wydawało się ono brzmieć głupio i nierzeczowo, a jednak przez cały czas, gdy mężczyzna opowiadał jej o tych wszystkich wydarzeniach, to pytanie kołatało się po jej głowie i musiała znać na nie odpowiedź.
Draco zamyślił się na chwilę, sprawiając wrażenie, jakby bardzo ostrożnie układał w swojej głowie odpowiedź.
-Zazwyczaj zostawiałem je otwarte, kiedy na dworze było dosyć ciepło. W Twoim pokoju bywało duszno, nie chciałem siedzieć wieczorem w piekarniku. - Po tych słowach nerwowo się zaśmiał, a na jego twarzy pojawił się wyraz satysfakcji, jakby udało mu się przekonać samego siebie co do tej wersji wydarzeń. Szybko jednak wyraz ten zmienił się, zdradzając lekką rezygnację. -No i chciałem, żeby ci się lepiej spało - dodał niechętnie, po czym przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl. -Kilka razy zdarzyło się też, że przebudziłaś się w środku nocy i po prostu musiałem się ewakuować. - Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się, widząc, że Hermiona wydaje się być rozbawiona jego odpowiedzią.
-Rozumiem, a powiedz mi jeszcze... - zaczęła z łagodnym, lekko podejrzliwym uśmiechem -wszyscy potencjalnie niebezpieczni zbiegowie zostali schwytani, prawda?
Draco wyczuł po tonie głosu kobiety, że to pytanie kieruje rozmowę w stronę bardzo, bardzo kruchego lodu. Przełknął głośno ślinę.
-Taak - odpowiedział z ociąganiem.
-I jestem tu całkowicie bezpieczna, prawda?
-Taak - powtórzył mężczyzna, czując, że zaczynają pocić mu się dłonie. Niemalże słyszał w wyobraźni, jak ten cienki lód pod jego stopami zaczyna pękać.
-Rozumiem, a więc dlaczego dziś znowu przyszedłeś do mojego domu? - Na twarzy byłej Gryfonki pojawił się szeroki uśmiech, a w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki.
Stało się. Lód pękł, a Draco utonął.
Utonął bez reszty w tych iskierkach, w tym uśmiechu, utonął w całej Hermionie Granger.
Szukał sposobu, aby się wybronić, ale ostatecznie do głowy przyszła mu tylko jedna, jedyna rzecz.
-Nox.


----
Przepraszam, jeśli was zanudziłam, chyba nie przemyślałam do końca tej miniaturki :) Może następnym razem będzie lepiej! Buziaki!

poniedziałek, 5 września 2016

Miniaturka "Okno". Część pierwsza.

        Chłodny podmuch powietrza wdarł się do pokoju.
Okno.
Niedokładnie zamknięte okno, które wiatr niemalże wyrwał z zawiasów, kiedy zerwała się burza.
A przecież wczoraj wieczorem jeszcze dwukrotnie upewniała się, że je zamknęła.
Trzeba będzie wezwać specjalistę, najwidoczniej poluzowała się klamka. Dobrze, że było to okno na drugim piętrze, przynajmniej nie było ryzyka, że w jej mieszkaniu pojawią się włamywacze.
        Panele podłogowe. Przeraźliwie zimne panele.
Drobne stopy wiszące nad podłogą zaczęły powoli szukać miękkich różowych kapci, które zawsze stały tuż obok łóżka. Jeden był na swoim miejscu, ale drugi... Gdzie jest drugi?
Prawa stopa powędrowała nieco dalej, szukając swojego puchatego okrycia.
Prawy but leżał prawie metr od swojego towarzysza. Dlaczego? Czyżby lunatykowała i kopnęła go gdzieś przez sen? Więc może otworzyła też okno?
W takim wypadku powinna sama wybrać się do specjalisty.
        Podeszła do okna i zamknęła je z trzaskiem, a następnie mocno pociągnęła za klamkę, żeby upewnić się, że tym razem się nie otworzy. Wydawało się być solidnie zamknięte.
Światło pioruna na chwilę wypełniło cały pokój, a następnie rozległ się głośny grzmot.
Zdawało się, że burza była tuż nad jej domem. Lubiła takie klimaty, zupełnie jakby do nich należała, jakby były jej pokrewne.
Skoro już wstała, skorzysta z łazienki.
Nie zapalała światła, jej oczy wystarczająco przyzwyczaiły się do ciemności, by mogła swobodnie się przemieszczać. Poza tym nad umywalką mała jarzeniówka przez okrągłą dobę roztaczała niebieskawą poświatę.
Stanęła przed lustrem i zobaczyła delikatne iskierki światła odbijające się w jej oczach. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że wciąż wygląda trochę jak dziecko. A może po prostu chciałaby znowu nim być? Lata szkolne wydały jej się być czasem pełnym radości i spokoju, choć pamiętała je jak przez mgłę i nie mogła przypomnieć sobie imion żadnej z koleżanek.
Na drugim roku studiów medycznych właściwie też nie pamiętała imion koleżanek z roku. Niewiele rozmawiały, właściwie to prawie wcale. Nauka była dla nich wszystkich najważniejsza.
No i proszę, do czego ją to doprowadziło. Przez sen otwierała okna w burzową noc!
-Co się z Tobą dzieje, Hermiono? - powiedziała do swojego odbicia i przymknęła oczy, opierając się o umywalkę.

        Promienie słoneczne powoli zaczęły przedzierać się przez chmury i rozświetlać mały pokoik pomalowany na pastelowe kolory w odcieniach różu i zieleni.
Do nozdrzy dziewczyny wdarł się zapach letniego poranka - mieszanina woni skoszonej trawy i ozonu, który pojawił się w powietrzu po burzy.
Okno. Znowu było otwarte.
To musiała być wina mechanizmu, tym razem była już tego pewna.
To już czwarta noc z rzędu. A przecież takie sytuacje zdarzały się także wcześniej, w ubiegłych tygodniach.
Musiała zadzwonić po fachowca, bo jesienią zrobi się z tego ogromny problem.
Po założeniu szlafroka zeszła na parter, do kuchni.
        Na schodach odruchowo zerknęła jeszcze na liczne zdjęcia pary w średnim wieku oprawione w kolorowe ramki i zawieszone na ścianie.
Swego czasu te fotografie pomogły jej przywyknąć do faktu, że jej rodziców już nie ma. Patrzyła na ich uśmiechnięte twarze i przekonywała samą siebie, że w chwili śmierci z pewnością byli szczęśliwi. Przecież byli wtedy razem, a to zawsze wystarczało im do szczęścia.
Teraz jedno spojrzenie na którekolwiek ze zdjęć wystarczyło, by ukoić nerwy Hermiony. Serdeczny uśmiech jej mamy był wszystkim, czego potrzebowała, aby zacząć dzień z dobrym humorem. Nawet jeśli miała kiepską noc, bo jej okno nieustannie otwierało się z bliżej niewyjaśnionej przyczyny.
        Jedyną rzeczą, której jeszcze jej brakowało tego poranka, był kubek świeżej herbaty.
Nalała więc wody do czajnika i postawiła go na gazie. Ze zdumieniem stwierdziła, że to pierwszy raz, kiedy wymierzyła odpowiednią ilość wody, zupełnie tak, jakby przyzwyczajenie przygotowywania porannej herbaty dla trzech lub nawet czterech osób zaczynało powoli ustępować.
Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na tę myśl, czując, że to dobry znak. Być może przyjdzie moment, w którym odbuduje całe swoje życie cegiełka po cegiełce?
Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że potrzebowałaby do tego kogoś jeszcze. Nie potrafiła zbudować pełnego szczęścia w pojedynkę, ale czy jest na świecie ktoś, kto by to potrafił?
        Tylko skąd wziąć tę drugą osobę?
Jej uczelnia pełna była ludzi zaaferowanych własną karierą, wielkimi celami i ambicjami sięgającymi sufitu. Przez dwa lata studiów nie znalazła nikogo, kto chociaż trochę przypominałby jej bratnią duszę.
A może za mało się rozglądała? Może sama była tak wciągnięta w wir nauki i zaliczania kolejnych semestrów, że przeoczyła kogoś wartościowego?
Nie wykluczała takiej możliwości, zwłaszcza na ostatnim semestrze, który okazał się dla niej wyjątkowo ciężkim. Dlatego właśnie prawdopodobnym wydawało jej się nawet to, że mogła lunatykować nocami i uparcie otwierać okno w swojej sypialni. Pamiętała przecież, że zmęczenie fizyczne może prowadzić do podobnych epizodów, a przecież jej życie ostatnio było niekończącym się pasmem nieprzespanych nocy i wielogodzinnych przygotowań do egzaminów. Jeśli dodać do tego kilkanaście litrów wypitej kawy... Tak, lunatykowanie było całkiem sensownym wytłumaczeniem.
Mimo wszystko należało wezwać kogoś, kto obejrzałby to okno.
        Zabrała z kuchni kubek parującej herbaty i rozsiadła się z nim wygodnie na kanapie w salonie.
Tuż obok sofy stał stolik, a na nim aparat telefoniczny. Stary, niemalże zabytkowy telefon z tarczą do wykręcania cyfr. Uwielbiała go. Był jednym z tych przedmiotów, który, była tego pewna, już zawsze będzie przypominał jej o rodzicach.
-Halo, panna Finn? - zaczęła, kiedy po drugiej stronie zgłosiła się młoda dyspozytorka. -Tak, czy pan Ian ma dzisiaj dyżur? Chciałabym, aby wpadł do mnie i obejrzał jedno z moich okien. Wydaje mi się, że może mieć wadliwy zamek, ostatnimi czasy okno samoczynnie się otwiera przy silniejszym wietrze. Właściwie to tylko nocami, dlatego nie jestem pewna, czy chodzi o zamek, bo nigdy nie byłam tego... hm... świadkiem. - Nie była pewna, czy ostatnie zdanie zabrzmiało sensownie.
Wszystko jedno, kiedy pan Ian się pojawi, wyjaśni mu wszystko jeszcze raz.
-Tak, dziękuję bardzo. Oczywiście, jestem w domu przez cały dzień, proszę jedynie o telefon pół godziny przed wizytą, tak na wszelki wypadek. Dziękuję, do usłyszenia.
Jedna sprawa z głowy.
Dobrze, co dalej?
       Rozejrzała się po salonie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.
Komputer, telefon? Nie miała ochoty na kontakty ze znajomymi. O ile znajomymi można nazwać garstkę ludzi, którzy od czasu do czasu poświęcają chwilę na krótkie spotkanie, na którym właściwie i tak wszystkie rozmowy sprowadzają się do jednego - przyszłości zawodowej.
      Więc może spróbuje się pouczyć czegoś na przyszły semestr?
To nic, że były wakacje. Studenci medycyny nie mają prawdziwych wakacji, zawsze jest coś do nauki.
Dlaczego wybrała ten cholerny kierunek? Czy nie było niczego równie pasjonującego?
Teraz wiedziała już, że medycyna niekoniecznie jest tym, co powinno pochłonąć całe jej życie. A co powinno ją zastąpić? Nie była pewna. Gdzieś w środku czuła, że jest to coś, czego jeszcze nie próbowała. Może prawo? Albo jakiś sport wodny, na który nigdy nie miała czasu?
Jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed rzuceniem studiów i rozpoczęciem wszystkiego od nowa, był brak kolejnego celu, jakiegoś nowego punktu zaczepienia.
      Jej wzrok nadal błądził po pokoju. Wszystko kojarzyło jej się z cholerną medycyną, fałszywą pasją, którą próbowała ugasić coś innego, zupełnie jej nieznanego, a jednak silnie dającego o sobie znać.
Pragnęła wolności od tego życia, w którym utknęła.
Może książka? Nie medyczna, nie naukowa, ale lekka, młodzieżowa lektura z tych, przy których na zmianę płacze się ze śmiechu i smutku.
Spojrzała na biblioteczkę, na której ustawione były kolorowe dwustustronicowe powiastki dla nastolatek. Mając te trzynaście czy czternaście lat nałogowo czytała tego typu książki, uwielbiała to, co wnosiły w jej życie - niedogonione marzenia o romantycznej miłości i przygodach.
Teraz nie mogła przypomnieć sobie treści żadnej z nich, ale wiedziała, że jest w nich coś, czego dziś zdecydowanie potrzebowała.
      Podeszła bliżej, żeby wybrać konkretny tytuł i zauważyła, że na półce z książkami jej ojca brakuje jednej powieści kryminalnej. Pewnie nie zauważyłaby tego, gdyby nie wyraźna luka na samym środku.
Dreszcz przerażenia przeszedł jej po plecach.
Była pewna, że jeszcze dwa dni temu podczas sprzątania ustawiała wszystkie książki jedna obok drugiej.
Nie miała ostatnio gości. Właściwie nigdy ich nie miewała. Więc kto zabrał książkę z półki?
Rozejrzała się po salonie, jakby szukała tam odpowiedzi.
-Przecież to nie duchy - powiedziała na głos do półki, jakby próbowała przekonać całą biblioteczkę, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało.
Może naprawdę lunatykowała? Wyszła z łóżka, potknęła się o kapcie, zeszła na dół i wzięła książkę z półki?
To wydawało jej się dość racjonalnie napisanym scenariuszem, ale na wszelki wypadek podeszła do drzwi wejściowych i sprawdziła, czy są zamknięte.
Zamek był nieruszony, wszystko tak, jak być powinno.
      Kiedy była obok drzwi, zadzwonił telefon.
Jej serce omal nie wyskoczyło z piersi, a ona cała zesztywniała ze strachu. Jednakże trwało to tylko chwilę, ponieważ sekundę później Hermiona szła już do telefonu, kręcąc głową z niedowierzaniem, myśląc o tym, jak jeden dzwonek mógł wytrącić ją z równowagi.
-Tak? - powiedziała do słuchawki, w której usłyszała głos panny Finn. -Dobrze, będę czekać. Dziękuję i życzę miłego dnia.
Pan Ian miał być u niej za piętnaście minut, a ona wciąż była w szlafroku.
Rzuciła się biegiem do garderoby na pierwszym piętrze, omal nie wywijając orła na śliskich schodach.
      Wybieranie stroju nie zajęło jej długo, to był tylko pan Ian, prawda?
Starszy, poczciwy mężczyzna, który zawsze prawił jej komplementy na temat wyglądu, bez względu na to, co na siebie włożyła i jak uczesała włosy.
Więc zazwyczaj kiedy przychodził coś u niej naprawić, ona pokazywała mu się bez makijażu, z niedbale związanymi włosami, w zwykłej białej podkoszulce i czarnych dresowych szortach.
Tym razem nie było inaczej, nie miała zamiaru stroić się dla złotej rączki, nawet jeśli był to wyjątkowo uprzejmy pan Ian.
       Kiedy związywała włosy, zadzwonił dzwonek do drzwi.
W pośpiechu zaczęła zbiegać po schodach i już krzyknęła, że idzie, ale właśnie w tym momencie jej kapcie okazały się być zdradliwym obuwiem, ponieważ już drugi raz tego dnia poślizgnęła się i niemalże widziała jak ląduje na twardej posadzce u stóp schodów, gubiąc przy tym wszystkie zęby. Jednakże zanim spadła na sam dół, chwyciły ją silne męskie ramiona. Ramiona, które bynajmniej nie należały do sześćdziesięcioletniego pana Iana, który miał przyjść i obejrzeć okno w jej sypialni.
A kiedy w końcu otrząsnęła się z szoku i podniosła wzrok, by spojrzeć w twarz swojemu wybawicielowi, okazało się, że z całą pewnością ten mężczyzna mógłby być wnukiem pana Iana, gdyby ten miał dzieci.
-Nic panu nie jest?
       Właśnie, cała Hermiona.
Nie, nie "dziękuję, za uratowanie mi życia". Nie "jak pan wszedł do mojego zamkniętego na cztery spusty mieszkania", ani nawet nie "gdzie jest pan Ian?".
Kobieta spada ze schodów, jakiś nieznajomy mężczyzna łapie ją, ratując przed kalectwem, a ona pyta JEGO, czy JEMU nic nie jest, podczas gdy on wyraźnie stoi (wciąż z nią na rękach) niewzruszony całą sytuacją.
A kiedy w końcu postawił ją na ziemi i gdy ona jeszcze raz mogła go obejrzeć od stóp do głów, zaczęła się prawdziwa katastrofa.
-Przepraszam, że tak na pana lecę bez makijażu. To znaczy, że spadłam na pana taka nieumalowana. To znaczy myślałam, że to pan Ian, no wie pan, złota rączka, miał zerknąć na moje okno, bo się nie zamyka. Czy pan przyszedł zamiast pana Iana? Czy coś mu się stało? Mam nadzieję, że nie spadł ze schodów, jak ja...
Ale mężczyzna zdawał się być tak samo zmieszany sytuacją jak ona, ponieważ stał w bezruchu i patrzył na nią, jakby przed chwilą oberwał tępym narzędziem w głowę.
W końcu delikatnie rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zdawało się, że słowa uwięzły mu w gardle.
-Przepraszam, powinnam podziękować za ratunek - odezwała się Hermiona, zakrywając twarz dłońmi. -Pan pewnie przyszedł zająć się moim oknem, prawda?
Nastała chwila ciszy, po której mężczyzna jakby się ocknął, ponieważ zamrugał dwukrotnie i powiedział:
-Tak, rzeczywiście. Jestem Peter.
Na te słowa Hermiona wyciągnęła ku niemu dłoń, aby również się przedstawić.
-Hermiona Granger - rzekła, ale mężczyzna ku jej zaskoczeniu nie uścisnął jej dłoni. Nie, Peter delikatnie ujął wyciągniętą dłoń w swoje i ucałował delikatnie jej wierzch.
-Miło mi cię poznać - powiedział, patrząc jej w oczy z szerokim uśmiechem.
-A... a gdzie są pana narzędzia? - spytała zdziwiona kobieta.
Na to pytanie Peter lekko się zmieszał.
-Cóż... miałem się tu tylko rozejrzeć, sprawdzić, co jest do naprawienia. Wiesz, Hermiono, pracuję... pracuję od niedawna, dopiero się uczę i nie pozwalają mi niczego dotykać.
Hermiona była odrobinę zaskoczona takim wyjaśnieniem, ale cóż, ostatecznie uznała, że mężczyzna mówi prawdę. Ciężko było nie uwierzyć w jakiekolwiek słowo tak przystojnego faceta jak Peter.
         Pomijając już wrażenie, jakie zrobił na niej łapiąc ją w ramiona podczas jej popisowego lotu ze schodów, o dreszcz przyprawiało Hermionę także jego spojrzenie. Choć oczy miał niebieskie jak bezchmurne niebo w samo południe, a samo spojrzenie chłodne i zdystansowane, to było w tym coś tak przyciągającego, że kobieta nie mogła oderwać od niego wzroku. Dodatkowo rozpraszały ją nieco przydługie kosmyki włosów opadające miejscami na jego czoło i przysłaniające te pełne uroku oczy.
Peter nie był jednak ubrany jak ktoś, kto pracowałby przy brudnej robocie. Biała koszula z podwiniętymi rękawami i spodnie do kolan w kolorze khaki wyglądały dość dziwnie na osobie, która miała za chwilę zająć się naprawą okna. No ale... jak on to ujął? A tak, "nie pozwalają mu niczego dotykać". Więc po co go tu wysłali? Wyraźnie prosiła przecież o specjalistę, zaufanego specjalistę, który naprawiał wszystko w jej domu. A przysłali jej chłopaka, którego widok pozbawiał ją rozumu.
Co było z tym facetem nie tak? A może co było nie tak z nią?
Czy wystarczył jeden pocałunek złożony na wierzchu jej dłoni, aby całkowicie straciła głowę dla podejrzanego nieznajomego?
-To w czym jest problem? - spytał Peter, wyraźnie już opanowany.
          Problem? Problem jest w tym, że ona nigdy w życiu nie spotkała mężczyzny takiego jak Peter. Nie spotkała mężczyzny, dla którego straciłaby głowę w ciągu kilku sekund. Nikt wcześniej nie działał na nią w ten sposób, choć uczucie to wydało jej się dziwnie znajome.
Mężczyzna machnął dłonią przed sobą, jakby chciał ją przywrócić do rzeczywistego świata. To wybudziło ją z zamyślenia.
-A tak, przepraszam. Chodź za mną - rzekła, ruszając po schodach, na których chwilę wcześniej omal nie straciła życia.
Po drodze na drugie piętro opowiedziała mu pokrótce o swoim problemie - o tym, że kiedy kładzie się spać, okno zawsze jest szczelnie zamknięte, a kiedy się budzi, zastaje je otworzone. Nie wspomniała tylko o tym, że podejrzewa siebie o lunatykowanie, ponieważ z jakiegoś powodu nagle wydało jej się to głupią i całkowicie nieomawialną sprawą.
Mężczyzna słuchał jej w skupieniu, co chwilę uśmiechając się do siebie pod nosem. Jednakże Hermiona nie mogła zauważyć jego półuśmiechów, ponieważ nie odwracała się do niego podczas marszu na górę, tak na wszelki wypadek, żeby nie stracić równowagi, gdyby ich spojrzenia znów się skrzyżowały.
Jego wzrok zaś wbity był w jej... krótkie, luźne szorty, które kołysały się rytmicznie i hipnotyzowały go coraz bardziej z każdym kolejnym stopniem schodów.
          Wreszcie dotarli do jej sypialni.
Okno było szeroko otwarte, choć była pewna, że rano je zamknęła.
-Właśnie o tym mówiłam. Było zamknięte, gdy rano wychodziłam z tego pokoju.
Peter dokładnie oglądał każdy skrawek mechanizmu w oknie, zatrzaskiwał je i próbował otworzyć siłą oraz delikatnymi ruchami w górę i w dół. Nic nie wskazywało na to, aby okno było zepsute. Próbował również modyfikować pozycję klamki, ale to nie wniosło niczego nowego.
-Wygląda na to, że okno jest całkowicie sprawne. Nikt tutaj z Tobą nie mieszka? - zapytał.
-Nikt... - odpowiedziała Hermiona, a później zawahała się na chwilę.
Czy wspomnieć mu o pomyśle z lunatykowaniem? Czy wyjdzie wtedy na chorą psychicznie?
Ostatecznie uznała, że po prostu to przemilczy.
-No cóż, więc nie mam pojęcia co to może być.
-Żadnego pomysłu? - zapytał Peter w zamyśleniu spoglądając na okno.
-Myślałam, że to może włamywacze, ale to drugie piętro, więc... No cóż, to przecież niemożliwe, żeby ktokolwiek się tu włamywał, prędzej do któregoś z pokoi na dole.
-Masz rację, to na pewno nie włamywacze. Przyślę tu jeszcze kogoś mądrzejszego - zachichotał - żeby to lepiej sprawdził.
Dziesięć minut później już go nie było.
          Kiedy wyszedł, Hermiona wróciła do salonu i opadła na kanapę. Wzięła trzy głębokie oddechy i duży łyk herbaty. Spojrzała na naścienny zegar z wahadłem, który jej ojciec dostał kiedyś od swojego przyjaciela, pana Pierre'a.
Za wcześnie na alkohol. A jednak, co jej zależało?
Podeszła do barku i wyjęła z niego czerwone wino. Powinna je najpierw schłodzić, ale taką okazję musiała uczcić natychmiast. W końcu nie co dzień w jej domu pojawiał się mężczyzna, na którego widok uginały jej się kolana. I nie codziennie ktoś taki ratował jej życie.
Otworzyła więc butelkę i nalała sobie pół kieliszka, a resztę wstawiła do lodówki i już miała ponownie zabrać się za czytanie, kiedy zadzwonił telefon.
-Halo, panno Granger? - odezwał się kobiecy głos w telefonie. -Dzwonię poinformować, że pan Ian trochę się spóźni, są jakieś utrudnienia na drodze ze względu na to niezwykłe wydarzenie, o którym wszędzie głośno od godziny - poinformowała rzeczowym tonem panna Finn. -Moja koleżanka mówiła, że widziała całe zajście na własne oczy - dodała konspiracyjnym szeptem.
Niezwykłe wydarzenie? Całe zajście? O co chodziło?
Hermiona czuła się lekko skołowana, ale nie chciała okazywać, jak bardzo jest niedoinformowana. Z doświadczenia wiedziała, że panna Finn lubi wszystko wyolbrzymiać, a jeszcze bardziej lubi plotkować z klientami firmy. Ona zaś nie przepadała za pogaduszkami z obcymi, stwierdziła więc, że skoro wszędzie jest głośno "o tym", to włączy telewizor i za chwilę dowie się wszystkiego.
-Dobrze, dziękuję. Będę czekać - odpowiedziała do słuchawki. -Do usłyszenia, panno Finn.
          Odłożyła słuchawkę i przez chwilę patrzyła na telefon, jakby był zaczarowany.
-Ale jak to "pan Ian się spóźni"? - rzekła sama do siebie, mrugając przy tym zawzięcie. -Więc... kim był Peter? Panna Finn nawet o nim nie wspomniała.
Podniosła kieliszek ze stolika do kawy i upiła duży łyk wina.
Nie wiedziała, czy to błyskawiczna reakcja organizmu na alkohol, czy może raczej na zaistniałą sytuację, ale nagle zakręciło jej się w głowie.
Usiadła więc w fotelu i zapatrzyła się w puste miejsce na ścianie w kolorze marengo.
Zastanawiała się, co powinna o tym sądzić. Przypomniała sobie o tym, jak sprawdzała zamki w drzwiach chwilę przez przybyciem Petera, były zamknięte. Więc jak dostał się do środka? Była tak zaaferowana jego urokiem osobistym, że nawet go o to nie zapytała.
Spokojnie, najpierw zapyta pana Iana, może to jakaś pomyłka, może naprawdę Petera przysłała firma? Tylko że to wciąż nie wyjaśniało jego przenikania przez ściany i zamknięte na cztery spusty drzwi.
           Pan Ian pojawił się w jej domu ponad pół godziny później. Do tego czasu Hermiona nie ruszyła się z miejsca, zniknęło za to całe wino z kieliszka.
Starszy mężczyzna był zdziwiony pytaniem kobiety o Petera, stwierdził, że nie mają w firmie nikogo, kto zajmowałby się jedynie konsultacjami. Również opis wyglądu zewnętrznego nic mu nie mówił. A więc została oszukana. Poczuła delikatne ukłucie niepokoju w sercu i postanowiła, że kiedy tylko pan Ian skończy oglądać jej okno, koniecznym będzie zweryfikowanie, czy z domu nie zniknęło nic cennego.
Podobnie jak Peter, kimkolwiek był, również pan Ian nie znalazł w oknie nic, co mogłoby wyglądać na usterkę. Złota rączka bez ogródek stwierdził, że jeśli Hermiona mieszka w tym domu sama, to musiała także sama otwierać to okno, niewykluczone, że przez sen. Innej opcji nie widział.
Po wyjściu pana Iana, Hermiona rozpoczęła przeglądanie swoich rzeczy. Sprawdziła wszystkie skrytki, w których chowała oszczędności - wszystko było na swoim miejscu. Później obejrzała dokładnie wszystkie sprzęty na parterze, gdzie zastała Petera. Również niczego nie brakowało. Przełamała nawet swoje lęki przed wspomnieniami i weszła do pokoju swoich rodziców, gdzie wciąż leżała biżuteria jej matki. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że niczego nie brakuje.
Z jednej strony odetchnęła z ulgą. Z drugiej strony... Nie czuła się już bezpiecznie w swoim domu.
Skoro Peter wszedł do niego mimo zamkniętych drzwi, musiała być jakaś luka w zabezpieczeniach.
         Kobieta poczuła bezradność i coś w rodzaju panicznego lęku przed wszystkim, co ją otaczało. Stwierdziła, że całkowicie trzeźwa nie zniesie dłużej tej sytuacji. Mimo że do wieczora było jeszcze kilka długich godzin, ona już czuła strach przed nocą. Dolała sobie schłodzonego wina i wróciła na kanapę w salonie. Tym razem zdołała rozpocząć lekturę książki.
Pierwsze strony powieści i kolejne łyki wina powoli zaczęły ją rozluźniać, jednakże co chwilę powracało do niej napięcie, podobne do tego, które często towarzyszy nam, gdy przypominamy sobie o nieubłaganie nadchodzącej wizycie u dentysty. Co kilka stron kobieta odwracała się za siebie, a później także wstawała i sprawdzała, czy aby na pewno nikogo nie ma na parterze.
Dopiero po pewnym czasie kobieta stwierdziła, że to co wyrabia, zakrawa o szaleństwo i że czas z tym skończyć.
Książka zatytułowana "Osiem minut" pochłonęła Hermionę w takim samym stopniu, jak bywało to w latach jej wczesnej młodości. Nawet nie zauważyła, kiedy wypiła całe wino i kiedy zrobiło się późno. Gdy dotarła do ostatniej strony, świat za oknami był już całkowicie pogrążony w ciemności, a ona była niemalże całkowicie pijana. Zdołała więc jedynie odłożyć książkę i kieliszek na stolik do kawy i zasnęła.
         Kiedy obudziła się w środku nocy, poczuła, że jest przykryta kocem.
Nie była pewna, czy nakrywała się nim, kiedy odkładała książkę, ale uznała, że to bardzo możliwe, ponieważ w ciągu dnia leżał on na fotelu obok sofy. Być może sięgnęła po niego, kiedy w pokoju zrobiło się chłodno?
Delikatnie rozchyliła powieki, próbując dostrzec na zegarze naściennym, która jest godzina.
Jednak zamiast tego, na wpół otwartymi oczami dostrzegła, że w pokoju przy biblioteczce ktoś stoi.
Nie była pewna tego, czy był to człowiek i czy to, co widzi, faktycznie jest prawdą. Wydawało jej się, że od wina wciąż dwoi jej się w oczach, jednakże zadziałała adrenalina.
Kobieta poderwała się do pozycji siedzącej, zahaczając przy tym o stolik do kawy. Syknęła z bólu i spojrzała na swoją stopę, a kiedy ponownie uniosła głowę... postać przy biblioteczce zniknęła!
Czy to był duch, czy tylko alkohol w jej krwi doprowadził do halucynacji, których z reguły nie miewała? A może ona nadal śpi?
Tak, to zdecydowanie musiał być sen.
W tej samej chwili, w której o tym pomyślała, poczuła jak grawitacja jej sofy zaczyna się podwajać i przyciągać do siebie, kusząc długim i spokojnym odpoczynkiem.
Położyła się ponownie na poduszce i nakryła kocem po same uszy.
Dziwny sen.
Naprawdę dziwny sen.
Dziwny.
          Kiedy Hermiona obudziła się ponownie, było już widno.
Przy biblioteczce, ani w ogóle w salonie nie było nikogo poza nią samą. Kobieta zaczęła powoli przypominać sobie wydarzenia z ostatniej nocy. Sekunda po sekundzie analizowała to, co widziała.
Kto stał przy półce z książkami? Czy naprawdę tam ktoś był? Przypomniała sobie jeden istotny szczegół - kilka jasnych kosmyków odbijających światło z latarni stojącej za oknem.
Czy to był Peter?!
Niee, to musiało jej się przyśnić. To nie mógł być on. Co on znowu robiłby w jej mieszkaniu?
Najwidoczniej popadała w obłęd.
Sytuacja z poprzedniego dnia musiała wyprowadzić ją z równowagi do tego stopnia, że sny zaczynały mieszać jej się z jawą. I to jakie sny!
Chyba najwyższy czas wybrać się do psychologa.
          W ciągu dnia Hermiona niewiele ruszała się z kanapy. Pierwsze dwie godziny przeleżała, patrząc się w sufit i analizując dokładnie poprzedni dzień, a także wspominając przeżycia, jakich doświadczyła podczas czytania książki. Rozmyślała nad zakończeniem, gdzie główna bohaterka straciła swoje życie, ratując matkę swojego ukochanego. Pomyślała o tym, że poza miłością do swoich rodziców, właściwie nigdy nie czuła niczego podobnego do innych osób. W pewnym momencie poczuła się niesamowicie osamotniona. Zupełnie tak, jakby całe jej życie, wszystko, co do tej pory przeżyła, miało w sobie jakąś wielką lukę, ponieważ nigdy nie poznała ludzi, dla których warto byłoby się poświęcić, dla których warto byłoby oddać swoje życie.
I tak powoli kolejne myśli doprowadzały do tego, że zaczęła wypełniać ją pustka, doprowadzając do tego, że wszystkie inne emocje, nawet ten strach przez obcymi, mogącymi wkraść się do jej domu, odchodziły na dalszy plan. Wiedziała co to oznacza.
Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, pogrąży się z powrotem w tym, z czego niedawno ciężko było jej wyjść.
Postanowiła sięgnąć po jeszcze jedną książkę, aby nie dopuszczać do siebie własnych myśli.
Podniosła ze stolika powieść, którą wczoraj skończyła i nieco chwiejnym krokiem podeszła do biblioteczki.
A po jej plecach po raz kolejny przeszedł dreszcz.
Luka na półce została wypełniona brakującą książką.
A więc to nie był sen?
          Po tym, co kobieta zauważyła, nie mogła zdecydować, co powinna zrobić. Czy po prostu wynieść się z tego domu, sprzedać go i więcej nie wracać, czy zaczaić się na osobę, która podbierała jej książki (czy to naprawdę mógł być Peter?!) i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
Ostatecznie postanowiła, że nie podda się bez walki, nawet pomimo strachu, który paraliżował ją niemalże od stóp do głów za każdym razem, kiedy tylko pomyślała o tym, że ma zamiar rozmawiać z włamywaczem.
Wieczorem położyła się ponownie w salonie z książką obok poduszki, koc pozostawiając tam, gdzie poprzednio.
Czy miała pewność, że on w ogóle ponownie się pojawi?
Nie.
Stwierdziła jednak, że będzie spać w ciągu dnia i czuwać nocami, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Musiała dowiedzieć się, co jest grane.
Udawała, że śpi, ale ze wszystkich sił starała się nie zasnąć. Zresztą adrenalina robiła swoje, jej serce waliło jak oszalałe, a kiedy przykładała głowę do poduszki, każde uderzenie wydawało się jeszcze głośniejsze.
         Nie wiedziała ile czasu spędziła w ten sposób - pół godziny? Godzinę? Dwie? Nieważne.
Opłaciło się, bo w końcu posłyszała kroki, które dobiegały... ze schodów. Włamywacz schodził z piętra.
A więc jednak okno!
Ale czy to jest w ogóle w jakikolwiek sposób logiczne? Kto włamuje się do domu przez okno w jedynym pomieszczeniu, w którym ktoś zazwyczaj śpi?
Kroki stały się głośniejsze, aż w końcu kobieta dostrzegła jednym otwartym okiem postać ubraną na czarno.
Mężczyzna - jak stwierdziła po zarysie postury, ledwo zauważalnej w tych egipskich ciemnościach - skierował się prosto do sofy, na której leżała. Wziął leżący obok niej koc, usłyszała, jak go rozkłada, a później poczuła, jak miękki materiał delikatnie opada na jej ciało. Kiedy jego ręka sięgnęła do krawędzi materiału, żeby podciągnąć koc pod sam podbródek Hermiony, ona nagle chwyciła go za nadgarstek.
-Teraz cię mam - powiedziała, odwracając głowę w jego kierunku.
Nie wiedziała, czy na widok kilku jasnych pasm włosów, czuła się bardziej zaskoczona, zła, czy uradowana.
Nie wypuszczając jego nadgarstka ze swojego niezbyt silnego uścisku, usiadła na kanapie.
-Wyjaśnisz mi, co tu robisz, Peter?
Mężczyzna w milczeniu usiadł obok niej. Mogła przysiąc, że na ustach miał delikatny uśmiech dziecka przyłapanego na gorącym uczynku.
Wolną dłonią sięgnął do kieszeni, na co Hermiona zadrżała, zastanawiając się, czy za chwilę nie wyciągnie on noża i nie będzie jej groził.
Na szczęście jednak tą groźną bronią, której się spodziewała, okazał się wąski, podłużny przedmiot, który w słabym świetle latarni przypominał nieco patyk.
-Zacznijmy od tego, Hermiono, że nie jestem Peter. Nazywam się Draco. Draco Malfoy - rzekł spokojnym głosem. -Lumos. 


-----------
Cześć! To jest pierwsza część mojej nieco przydługawej miniaturki.
Postaram się, aby druga część pojawiła się już niebawem, rozgrzewam palce i biorę się za kontynuację! ;)
Tęskniliście?