czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział V Szanse.

Tych którzy jeszcze nie byli zapraszam na mojego nowego bloga z miniaturkami : www.dramione-f.blogspot.com

Przepraszam, że tak długo zajęło mi napisanie tego rozdziału. Po waszych blogach widzę, że nie tylko ja mam problemy z czasem, więc liczę na wasze zrozumienie. 
A nawet jeżeli nie chodzi o czas lub jego brak, to jesień najwyraźniej mi nie służy, jeżeli mówimy o pisaniu. Naprawdę ciężko jest mi skleić kilka sensownych zdań, dlatego nie jestem pewna, czy ten rozdział wyszedł tak jak powinien. Zdecydowanie łatwiej jest mi teraz pisać krótkie, niezobowiązujące historie. 
Nie przedłużając już więcej... Miłej lektury ;-)

-Nareszcie sami – westchnął, rzucając się na kanapę tuż obok swojej żony.
-Daj spokój, przecież to miłe, że sąsiedzi zechcieli nas przywitać. Przynajmniej mamy już od kogo pożyczać cukier – powiedziała i pocałowała go czule.
-Podejrzewam, że nic by się nie stało, gdyby przywitali się z nami jutro – mruknął z udawanym niezadowoleniem. -Chyba że to taki sąsiedzki obowiązek, zawracać ludziom głowę, zanim w ogóle zabiorą się za rozpakowywanie.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że jedyne rzeczy, które musisz rozpakować, to zakupy z tej torby? - zaśmiała się, wskazując na dużą papierową torbę stojącą na stole.
-Później – szepnął tuż przy jej uchu.
             Nie wiedziała dlaczego, ale ten dźwięk przyprawił ją o gęsią skórkę. Czuła, jak Draco składa na jej szyi pocałunki jeden po drugim. Zaczęła delikatnie gładzić jego policzek, rozkoszując się ciepłem jego oddechu, który najpierw otulał jej szyję, a później dekolt. Jej dłoń powędrowała wyżej, niemalże ginąc w gęstwinie jasnych włosów. Delikatne muśnięcia jego ust stopniowo przeradzały się w namiętne pocałunki, które sugerowały jej to, o czym myślała w czasie ich podróży do Montrealu. Jej mąż czekał już wystarczająco długo i nie było mowy o tym, by wstrzymać go choćby jeden dzień dłużej.

             Nie było siły, która zatrzymałaby ją w szpitalu.
Gdy tylko Jeff zgodził się wypisać jej pozytywną opinię, była gotowa do opuszczenia sali. Leżała więc w łóżku zniecierpliwiona, oczekując na jakieś informacje o decyzji ordynatora. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie pomyślnie i zezwolą jej opuścić szpital jeszcze tego samego dnia.
W końcu dostrzegła w szybie siwą czuprynę sędziwego lekarza, człapiącego powoli w kierunku drzwi jej sali.
-Witam, pani Studfield – rzekł oficjalnym tonem, mrużąc lekko oczy. -Jak się pani czuje?
-Och, naprawdę świetnie, choć muszę przyznać, że od tego ciągłego leżenia zaczynają mnie boleć kości – odparła z uśmiechem i nadzieją w głosie.
-Cóż... Doktor Egner poinformował mnie, że chciałaby pani opuścić nasz szpital.
-Owszem. Rozumie pan chyba, że ciężko jest leżeć całymi dniami bez jakiegokolwiek zajęcia.
Mężczyzna pokiwał potakująco głową, przyglądając się karcie swojej pacjentki.
             Wyniki ostatnich badań były niepokojące, musieli zacząć działać, jeżeli chcieli ją uratować.
-Mam nadzieję, że pani również zrozumie mnie, kiedy powiem, że powinniśmy rozpocząć leczenie nowotworu – rzekł ponuro, tym razem patrząc prosto w jej oczy.
-Chemioterapia? - spytała rzeczowym tonem, nie odwracając wzroku od lekarza, który skinął głową w odpowiedzi. -A jakie są szanse, że się uda?
-Im szybciej zaczniemy, tym większe będą szanse – rzekł z nadzieja, że to ją przekona. Natalie jednak była nieugięta.
-Jakie są szanse? - upierała się.
-Przy pani obecnym stanie... - zawahał się na moment, obserwując jej twarz. -Jeden do trzydziestu.
-Chcę wrócić do domu – odparła i po raz pierwszy od rozpoczęcia wizyty odwróciła wzrok od lekarza. Patrzyła za okno, obserwując nieskazitelnie czyste niebo.
-W takim razie wypełnię potrzebne dokumenty, jednak proszę się jeszcze zastanowić – powiedział i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

-Natalie, mówiłem ci przecież, że to jedyna szansa... - wypalił Jeff od samego progu. -Dlaczego nie chcesz podjąć leczenia?
-Jeff, a jaki to ma sens, do cholery? Będę tak słaba, że nie wstanę z łóżka, wypadną mi wszystkie włosy i będę wyglądać jak potwór z najgorszych koszmarów. Nie tak chcę skończyć swoje życie...
-A skąd od razu to przekonanie, że się nie uda? - wybuchnął, nie mogąc uwierzyć w jej pesymizm.
Zamilkła, bo co miała mu powiedzieć? Że mugolska medycyna jest niczym w porównaniu do magicznych metod leczenia? Wiedziała już, że musi wrócić do Londynu, jeżeli chce wyzdrowieć, ale w jej głowie pojawiło się dziwaczne pytanie. Czy aby na pewno tego chce? Czy chce zostać wyleczona? Z każdym dniem spędzonym w szpitalu wątpiła w to coraz bardziej.
             Oglądała świat zza szpitalnej szyby i wszystko wydawało się mieć o wiele mniej kolorów, niż przedtem. Być może to jednolita, nieskazitelna biel pokrywająca wszystko dookoła sprawiła, że niebo i obłoki zdawały się zlewać w jedną, niewyraźną masę, a może po prostu ona nie potrafiła już dostrzec tego piękna, jakie tkwiło w sklepieniu niebieskim i owieczkach po nim spacerujących.
Mimo wszystko wolała jednak spędzać czas pod gołym niebem, niż w sali, która powoli zaczynała kojarzyć jej się z kostnicą.
-Jak myślisz, czy po drugiej stronie niebo jest bardziej niebieskie? - wypaliła, przerywając zalegającą ciszę.
Widziała jak Jeff podrywa się z miejsca, kompletnie wyrwany z zamyślenia.
-Słucham?
-Nie, nic, tak tylko sobie rozmyślam – uśmiechnęła się do niego. -Czy mogę już wstać i wyjść z tego cholernego szpitala? - spytała, wbijając wzrok w torbę podróżną, w której znajdowały się wszystkie rzeczy, o które poprosiła prawie dwa tygodnie temu.
-T-tak – odpowiedział nieco skołowany lekarz, przecierając oczy. -Ordynator przekazał mi już wszystkie dokumenty – mówiąc to pomachał jej przed nosem białą teczką.
-Dobrze, więc chodźmy – powiedziała ożywiona, odkrywając kołdrę.
             Minęła długa chwila, zanim Jeff pojął, że Natalie leżała w łóżku w pełnym stroju, czekając jedynie na znak, że może opuścić salę 404. Zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Jesteś niemożliwa – rzekł, gdy ta ruszyła żwawym krokiem w kierunku swoich rzeczy. -Ja to wezmę – dodał, zabierając jej torbę sprzed nosa.
Kobieta przez chwilę patrzyła na niego ze szczerym zdziwieniem, ale później oprzytomniała.
-Przestań, tam nie ma nic ciężkiego – oznajmiła, chwytając za rączkę torby.
W ten sposób ich dłonie zetknęły się ze sobą na chwilę i choć Natalie poczuła przyjemne ciepło wewnątrz siebie, nie dała tego po sobie poznać.
-Nie myśl sobie, że pozwolę ci to nieść – oświadczył Jeff patrząc jej prosto w oczy. -Ordynator by mnie zamordował.
-Daj spokój – zaśmiała się.
-No cóż, skoro taki jest twój plan na pozbycie psychologa... - zaczął, ale dalsze jego słowa zagłuszył głośny śmiech kobiety.
-Dobrze już, dobrze – powiedziała, dając za wygraną i niechętnie oddalając swoją dłoń.
Naprawdę nie rozumiem faceta, który ją zostawił” - pomyślał Jeff, otwierając drzwi przed Natalie.
             Zeszli na parking, gdzie stał zaparkowany srebrny ford mustang Jeffa.
Mężczyzna wrzucił torbę do bagażnika, po czym otworzył drzwi od strony pasażera, szarmancko zapraszając swoją pacjentkę do środka.
Kobieta była nieco zdezorientowana, ale posłusznie wsiadła. Dopiero gdy Jeff zajął miejsce za kierownicą, udało jej się wydusić kilka słów.
-Myślałam, że zamówiłeś mi taksówkę – wyznała lekko zażenowana całą sytuacją.
-Daj spokój, na dziś skończyłem już pracę, więc mogę cię podwieźć – powiedział, uprzednio machnąwszy ręką w geście „och, codziennie odwożę swoich pacjentów do ich mieszkań”.

-Dowiedzieliście się czegoś? - spytał, gdy do jego biura weszło trzech postawnych mężczyzn.
-Oczywiście – oznajmił Laus Mourir z typowym dla niego, szerokim uśmiechem.
W gabinecie Szefa Biura Aurorów zaległa cisza. Chudy, wysoki mulat opierał się o biurko, przyglądając się swoim gościom z zaciśniętymi zębami.
Jeżeli kiedyś otrzymałby możliwość unicestwienia jednej jednostki żyjącej na ziemi, z pewnością wskazałby Mourira.
-A czy ja również mógłbym się tego dowiedzieć? - wycedził przez zęby, pochylając głowę i patrząc na nich spode łba.
-Otóż, szefie, Hermiona Granger, znana nam również jako Natalie Studfield, opuściła szpital świętej Katarzyny i wróciła do swojego mieszkania w towarzystwie mugolskiego lekarza, Jeffa Egnera. Z tego co mi wiadomo, ten właśnie lekarz zaświadczył o właściwym postępie jej leczenia w sferze psychicznej i to dzięki niemu Hermionę lub jak kto woli Natalie wypisano ze szpitala.
Gdy Mourir wyrzucił z siebie wszystkie zdobyte informacje, twarz Williama Harveya nawet nie drgnęła, głównie dlatego, że pełna podniecenia mina Lausa krzyczała bezgłośnie „Zapytaj! No zapytaj mnie!”.
-Mów – warknął Harvey zupełnie wyprowadzony już z równowagi.
-Istnieją podejrzenia, że pani Granger tudzież pani Studfield ma romans ze swoim lekarzem.
Na te słowa Szef Biura Aurorów nieco się rozluźnił. Cóż, przynajmniej na tyle, że przestał mu skakać nerw tuż nad okiem. Zaczynało być coraz ciekawiej.
-Możecie odejść – rzucił, odwracając się do nich tyłem. -Wyślijcie informacje do Londynu, ale nie wspominajcie o tym romansie – dodał jeszcze, zanim Laus zamknął za sobą drzwi.

             Harry nie mógł usiedzieć na miejscu, kiedy poinformowano go o tym, że Hermiona wróciła do domu. Biegał po całym biurze, wydając całkowicie nieskładne rozkazy tylko po to, by zaraz zawrócić i wycofać wszystko, co przed chwilą powiedział.
-Daj spokój, Harry – usłyszał za swoimi plecami głęboki głos swojego przyjaciela. -Grunt, że Hermiona jest cała i zdrowa.
-Randalf, coś tu nie gra, rozumiesz? Coś tu nie gra, a ja nie mogę nic zrobić, bo ona jest za oceanem – powiedział, opadając na krzesło. -Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny – jęknął.
-Więc może polecisz do Kanady? - zasugerował mężczyzna.
Głowa Harry'ego natychmiast wystrzeliła w górę.
-Myślisz, że mógłbym? - spytał głosem pozbawionym tego typowego dla siebie zdecydowania. -A co z biurem?
-Od tego masz zastępców – zaśmiał się Archer, który dosłownie wychodził z siebie, obmyślając cały plan przez ostatnich kilka dni. Wszystko było już gotowe, bilety zarezerwowane, pokój hotelowy wynajęty, list do kanadyjskich Aurorów spisany.
Harry w ciągu sekundy poderwał się z krzesła i zanotował coś na kartce, po czym złożył ją w samolocik i wysłał za drzwi.
-Ale... na pewno dasz sobie radę, Randy? - spytał jeszcze z nutą wątpliwości w głosie, choć widać było, że nawet odpowiedź przecząca nie byłaby w stanie powstrzymać go od wyjazdu.
Randalf przytaknął skinięciem głowy, po czym poprowadził swojego przyjaciela w kierunku boksu sekretarki.
-Zabierz ze sobą Ginny, myślę, że ona potrzebuje tego tak samo jak ty – szepnął mu do ucha i skierował przyjaciela ku wyjściu z biura. -Będę wysyłał ci raporty dwa razy dziennie przy pomocy tego no..
-Maila – dokończył za niego Harry. - W porządku, trzymam cię za słowo -rzekł z powagą.
-Dobra, podpisz tutaj – rzucił Archer lekkim tonem, gdy przystanęli przy biurku sekretarki. Całkowicie zdezorientowany Harry spojrzał na zapisaną kartkę papieru.
-List do kanadyjskiego biura, muszą się przygotować na twój przyjazd – wyjaśnił, zanim Potter zdążył otworzyć usta, żeby zadać pytanie.
             Naprawdę nie do wiary, że pierwsza część planu została bezproblemowo wprowadzona w życie. Były pewne obawy, że Potter nie zgodzi się wyjechać za ocean, ale cóż... najwidoczniej naprawdę zależało mu na życiu i zdrowiu panny Granger. Kto by pomyślał, że wydarzenia ułożą się tak pomyślnie?
-Thunder! - ryknął Archer, zakładając nogi na biurko Szefa Biura Aurorów.
W drzwiach pojawiła się szczupła, wysoka blondynka z długimi włosami upiętymi w perfekcyjny kok. Jej mina wcale nie wyrażała zdziwienia, kiedy zobaczyła swojego przyjaciela za biurkiem Harry'ego.
-Udało się? - spytała z nieskrywanym podnieceniem w głosie.
-Za godzinę mają samolot do Kanady. Będziemy mieli dość czasu, żeby wszystko zorganizować -odpowiedział Randalf z cwaniackim uśmiechem zdobiącym jego twarz.

             Choć ich dom stał pusty zaledwie dwa tygodnie, Hermiona miała wrażenie, że nie była w nim od wieków. Wszystko wydało jej się nagle zupełnie obce i nieprzyjazne.
Przedpokój, w którym Draco zawsze brał ją na ręce po powrocie z pracy, składając na jej ustach miliony czułych pocałunków.
Kuchnia, która zawsze przypominała jej o tym, że on wróci na obiad i będą jeść w milczeniu, wpatrując się sobie w oczy.
I wreszcie salon razem z kanapą, na której kochali się po raz pierwszy tuż po przeprowadzce do Kanady.
Po powrocie ze szpitala wszystko to przypominało jej o dniu, w którym Draco odszedł.
Już w przedpokoju pojęła, że wydarzyło się coś złego, w kuchni jego chłodne milczenie utwierdziło ją w tym przekonaniu, a w salonie na piętrze dowiedziała się prawdy.
             Spojrzała niepewnie na Jeffa, mając nadzieję, że mężczyzna nie zauważył przygnębienia, które w jednej chwili zawładnęło jej umysłem.
Nagle uświadomiła sobie, że nie jest jeszcze gotowa, by zostać w tym domu sam na sam ze wspomnieniami, które wciąż dręczyły jej psychikę.
-Jeff? - wydusiła z siebie.
             Czuł, że coś jest nie tak. Widział, jak jej oczy biegają wokoło, omiatając spojrzeniem wszystkie przedmioty stojące w kuchni. Widział też, że kobieta usilnie stara się nie patrzeć w kierunku mikrofalówki, nad którą zawieszona była antyrama o szerokości około metra. W antyramie umieszczone było zdjęcie jej i jak mniemał mężczyzny, który ją zranił. Połowa jego twarzy ukryta była we włosach Natalie, oczy natomiast były zmrużone w szerokim uśmiechu i częściowo zakryte przez jasne kosmyki opadające na jego czoło
Przeniósł wzrok ze zdjęcia na stojącą obok niego kobietę i zaczął porównywać. Trudno było pojąć, że potrafiła ona promienieć szczęściem z taką siłą. Owszem, widział ją śmiejącą się zaledwie godzinę wcześniej, ale trudno było nazwać to prawdziwym, beztroskim śmiechem.
Nie miał pojęcia, co powinien zrobić.
Ściągnąć zdjęcie i ulżyć jej cierpieniom? A może spróbować odwrócić jej uwagę czymś innym?
-Tak, Natalie? - spytał, kładąc na jej ramieniu swoją dłoń.
-Chyba jednak nie jestem jeszcze gotowa – oznajmiła łamiącym się głosem.
             W jednej chwili pojął, że właśnie nadarza się idealna okazja do tego, by zabrać Natalie do swojego mieszkania. Może to nie było taktowne posunięcie, ale przecież nie miał zamiaru prowadzić jej do swojej sypialni. A przynajmniej nie od razu.
-Mam kilka pokojów gościnnych u siebie – zaczął ostrożnie. -Możesz zamieszkać u mnie na kilka dni.
Propozycja, którą właśnie złożył swojej pacjentce, była bezsensowna i kompletnie nie do przyjęcia, a przynajmniej tak uważał zaraz po tym, gdy słowa zdołały przecisnąć się przez jego gardło.
-Zgoda – usłyszał w odpowiedzi, ale jeszcze przez długą chwilę trawił to słowo.
-Naprawdę?
-Jeżeli to nie będzie kłopot, byłabym ci naprawdę wdzięczna. Będę tu przyjeżdżać codziennie i stopniowo zmieniać wystrój. Myślę, że za kilka dni będę mogła wrócić do siebie.
Nie wiedział co na to odpowiedzieć. Nie sądził, że Natalie się zgodzi.
-To co, jedziemy? - spytała, gdy Jeff milczał, stojąc z odrobinę głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-Jedziemy – rzekł, ożywiając się nagle i chwytając jej torbę.


              Wyszli na zewnątrz. Wciąż było jasno, choć słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi.
-Idealny dzień, żeby rozpocząć nowe życie – zaśmiała się kobieta, próbując rozładować atmosferę.
-Faktycznie, doskonały – przytaknął Jeff, otwierając przed nią drzwi auta.

-----
Z podziękowaniami grupie Coldplay za ich wspaniałą muzykę.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Faceless i jej miniaturki. [update]

Skoro pojawiły się jakieś głosy poparcia dla mojego pomysłu stworzenia bloga z miniaturkami, to stwierdziłam, że nie zaszkodzi spróbować.

Tych, którym spodobały się miniaturki "Ojciec" i "Dzwonek do drzwi", tych, którzy lubią jak piszę, a także tych, którzy mnie nie cierpią i chętnie ponabijają się z mojego niekwiecistego i całkowicie prostackiego języka, no i wszystkich pozostałych zapraszam więc na mojego nowego bloga : 


/*Blogspot postanowił dodawać "%20" na końcu linka bez względu na to, co mu podawałam w adresie hiperłącza, a później się zbuntował i nie pozwalał na edytowanie posta.
Teraz już wszystko działa ;-) */


Nowy rozdział opowiadania już niebawem ;-)