Przepraszam, za długą nieobecność. Przepraszam, że nie komentuję waszych blogów. Dziękuję, za nominację na bloga miesiąca (w gruncie rzeczy to, że ktoś docenił moje starania, zmotywowało mnie do napisania tego rozdziału). Przepraszam, jeżeli kogoś zmęczę tym rozdziałem. Obiecuję poprawę.
Zbliża się sesja, więc kap, kap, płyną łzy...
To był jeden z tych dni, które człowiek ma ochotę spędzić, nie wychylając się spod kołdry nawet na chwilę.
Zbliża się sesja, więc kap, kap, płyną łzy...
Nadyi Craus, za to, że czekała i upominała się o rozdział,
no i mojej kochanej Villemo, Ty świetnie wiesz za co :)
----To był jeden z tych dni, które człowiek ma ochotę spędzić, nie wychylając się spod kołdry nawet na chwilę.
Deszcz
bezlitośnie bębnił w szyby, a dochodzące gdzieś z oddali
pojedyncze grzmoty były niczym wspomnienie kłótni, którą odbyli
poprzedniego wieczora.
Hermiona
wpatrywała się w okno, obserwując ołowiane chmury ciężko sunące
po szarym niebie. Krople deszczu przypominały jej łzy, które po
raz pierwszy z jego powodu popłynęły po jej policzkach.
Nie
myślała już o tym, dlaczego się kłócili. Chciałaby go
przeprosić, bez względu na to, czy miała rację, czy też nie.
Chciała powiedzieć, że jej przykro, ale Draco nie wrócił na noc
do domu, a ona leżąc spokojnie w ich wspólnym łóżku, umierała
z niepokoju, zastanawiając się, gdzie mężczyzna spędził noc.
Na
jej miejscu każda kobieta obawiałaby się zdrady i ona doskonale o
tym wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna się o to
martwić, ale nie potrafiła. Jej głowa przepełniona była czarnymi
scenariuszami, ale żaden z nich nawet nie zahaczał o zdradę.
Ciągle widziała ciemną uliczkę i kilku oprychów atakujących jej
męża. Czy Draco użyłby czarów, gdyby znalazł się w sytuacji
zagrażającej jego życiu? Czy poradziłby sobie, gdyby przyszło mu
walczyć?
Nagle
usłyszała szczęk kluczy rzuconych na komodę stojącą w
przedpokoju. Serce uderzyło jej mocniej, kiedy po domu rozległo się
ciche skrzypnięcie pierwszego stopnia schodów. Zastanawiała się,
jak bardzo zagniewany będzie Draco, kiedy wejdzie do ich sypialni. W
myślach zaczęła układać sobie wypowiedź, która miała posłużyć
za wyjaśnienie, przeprosiny i zadośćuczynienie.
Dostrzegła
cień męskiej sylwetki, a chwilę później zza rogu wyszedł jej
mąż z włosami przyklejonymi do czoła, przemoknięty do suchej
nitki, z bukietem herbacianych róż w ręku.
-Przepraszam,
że tyle mnie nie było, ale czekałem, aż otworzą kwiaciarnię.
Harry
jeszcze nigdy nie korzystał z samolotu jako środka transportu i
pomimo zapewnień mugoli o tym, że jest to całkowicie bezpieczne,
całą drogę miał przed oczami wszystkie informacje o katastrofach
lotniczych, które widział w telewizji za czasów mieszkania na
Privet Drive. Obłoki, w
których co pewien czas tonęli, budziły w jego sercu jeszcze
większą panikę, niż wysokość, na której aktualnie się
znajdowali. Równie silnie oddziaływał na niego widok oceanu, który
kojarzył mu się jedynie ze śmiercią.
Kiedy
w końcu za szybą pojawił się skrawek lądu, Harry poczuł, jak
Ginny chwyta jego dłoń. Przez własne przerażenie zupełnie
zapomniał o swojej ukochanej, dlatego właśnie jej dotyk
spowodował, że mężczyzna drgnął ze strachu i machinalnie cofnął
rękę. Jego żona przyglądała mu się przez chwilę z niepokojem,
ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, aby pojęła, co się dzieje.
-Nie
bój się, skarbie, niedługo lądujemy – zapewniła go, wskazując
na wyłaniające się spomiędzy chmur wybrzeże.
-Ginny,
jak ty to robisz? - spytał z szeroko otwartymi oczami. -Jak to jest,
że ty wcale się nie boisz?
Na
te słowa kobieta uśmiechnęła się szeroko i położyła mu głowę
na ramieniu.
-Mam
teraz większe zmartwienie, niż to, czy bezpiecznie wylądujemy –
powiedziała spokojnie.
-Boisz
się tego spotkania?
-Nie,
zastanawiam się, czy jakakolwiek pralnia w Kanadzie dopierze twoje
spodnie – zaśmiała się, wskazując na plamę, która pojawiła
się, gdy Harry próbował coś zjeść na początku podróży.
Harry
właśnie za to najbardziej kochał swoją żonę – wszystkie
zmartwienia, które dręczyły jego myśli, ona potrafiła rozwiać
jednym zdaniem wypowiedzianym tym
charakterystycznym,
lekkim
tonem.
Pocałował ją w policzek i szepnął jej do ucha jedyne słowa,
które przyszły mu wtedy do głowy.
-Kocham
cię.
Wtedy
właśnie dostrzegł, że mimo tych jej słów, które z jego serca
zdjęły kamień, Ginny ma w oczach smutek.
-Skarbie...
- zaczął, ale ona uciszyła go delikatnym ruchem dłoni.
-Wiem,
że już o tym rozmawialiśmy, ale ja... - na chwilę zawiesiła
głos, próbując dobrać słowa. -To nic, nie martw się o mnie. I
tak wszystko niedługo się wyjaśni.
Niedługo
potem samolot wylądował.
Na
lotnisku parę odebrała czwórka ludzi ubranych w czarne garnitury i
okulary przeciwsłoneczne, które
zdecydowanie nie pasowały do pogody, ponieważ
ta zdecydowanie przypominała angielską. Harry
musiał przyznać, że ci
mężczyźni bardziej
przypominali mu postaci z filmów oglądanych w domu Dursleyów, niż
pracowników Ministerstwa Magii, ale ostatecznie doszedł do wniosku,
że za oceanem wszystko musi wyglądać zupełnie inaczej, niż w
Anglii i starał się do tego przyzwyczaić.
-Laus
Mourir – przedstawił się grzecznie jeden z nich, po czym zwrócił
się do Ginny. -Przepiękne kobiety rodzą się w tej waszej Anglii –
rzekł, składając na jej dłoni szarmancki pocałunek.
W
oku Harry'ego pojawił się błysk wrogości, ale momentalnie znikł,
zastąpiony uprzejmym spojrzeniem biznesmena
odwiedzającego swoich partnerów w interesach.
-Moja
żona, Ginevra – przedstawił ją grzecznie, po czym zerknął na
Mourira tak, aby ten już nigdy więcej nie odważył się dotknąć
kobiety mu towarzyszącej.
Potter
nie był pewien, co przeraża go bardziej – szeroki uśmiech
stojącego przed nim mężczyzny, czy świadomość, że ani przez
sekundę nie uśmiechał się on szczerze. Nie wiedział też,
dlaczego podróż do Kanady od samego początku wywiera na nim tak
przykre wrażenie – najpierw Archer i jego błyskawiczne działanie
w celu wysłania go do Kanady, później lot samolotem, a teraz ten
cały Mourir i jego nienaturalnie szeroki uśmiech.
A
najgorsze w tym wszystkim zdawało mu się to, że o ile Archerowi
ufał jak bratu, to nie Randy znajdował się teraz przy nim, ale ten
obcy czarodziej, który prawdopodobnie jedynie zgrywał idiotę, a
pod ową maską ukrywał niebezpieczną osobowość, której
należałoby się bać.
Pod
Biuro
Aurorów zostali
odwiezieni czarną limuzyną, a następnie, eskortowani przez Mourira
i jego partnerów, trafili do samego Williama Harveya, który powitał
Harry'ego jak starego przyjaciela.
Potter
musiał przyznać, że gdy Laus i jego przyjaciele opuścili gabinet
Szefa Biura Aurorów, w pomieszczeniu zrobiło się o wiele
przyjemniej, co widać było także po minie Ginny, która w końcu
mogła przestać martwić się o to, że jej mąż w każdej chwili
może zaatakować jednego z ważnych, kanadyjskich czarodziejów.
Dochodzący
z kuchni dźwięk dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Po raz kolejny
tego dnia przyłapała się na tym, że myślała o Draconie. Wciąż
dręczyły ją wspomnienia, ale było coś jeszcze, co pojawiło się
w jej głowie po raz pierwszy od momentu rozstania. Zdawała sobie
sprawę z tego, że uczucie, którym darzyła tego chłopaka od tylu
lat, wcale nie zgasło, przeciwnie, tliło się, każąc jej
troszczyć się o niego tak, jak za czasów, gdy jeszcze byli razem.
Tylko że tym razem jej sercem zaczął szastać niepokój powoli
obezwładniający kolejne sfery myślowe. Wtedy po raz pierwszy
pomyślała, że być może Draco wcale nie chciał odejść, że
mogło grozić im jakieś niebezpieczeństwo i zmuszony był zniknąć.
Zdawała sobie sprawę z tego, że takie myślenie, to budowanie
rusztowania, które w każdej chwili może zwalić się jej na głowę
i zaprzepaścić to, co udało jej się osiągnąć we współpracy z
lekarzem, który ją prowadził.
Z
piekarnika wyjęła kurczaka i ustawiła go na drewnianej podstawie.
Zapach przypraw, którymi panierowała pieczone udka, od razu
przypomniał jej jeden z pięknych niedzielnych popołudni spędzonych
na Somerled Avenue. Mimo to cieszyła się, że potrawa udała jej
się tak jak kiedyś. Chciała w ten sposób okazać wdzięczność
swojemu lekarzowi za okazaną jej pomoc, poza tym od kiedy się
poznali, Jeff zawsze służył jej zrozumieniem i pomocą, uznała
więc, że jako jedyny mężczyzna, który aktualnie jest blisko
niej, zasługuje na wszystko co najlepsze.
W
jej głowie pojawiło się pytanie, czy istnieje możliwość, aby
jeszcze kiedyś się zakochała i automatycznie pomyślała o Jeffie.
Zaczęła analizować jego cechy, sposób zachowania i próbowała
porównać go do Dracona. Niestety, bez względu na to, jak bardzo
starała się skupić na zaletach Jeffa oraz przypominać sobie
wszystkie najgorsze momenty z jej życia z Malfoyem, Jeff wciąż
wypadał blado przy jej byłym partnerze. Przynajmniej na tyle, na
ile blado może wypaść przystojny, dobrze zbudowany latynos.
Z
przykrością jednak stwierdziła, że bez względu na to, jak
przystojny i miły był Jeff, nie potrafiła myśleć o nim inaczej,
niż tylko w kategoriach przyjaźni. A gdyby tak się uprzeć? Gdyby
spróbować romansu jako leku na wszystko, czego doświadczyła w
ciągu ostatnich tygodni? Choć... czy romans z mugolskim lekarzem
nie był czymś w rodzaju pogrążania się w bagnie, z którego i
tak nie dawała rady wyjść?
A
potem nagle stwierdziła, że nie powinna przejmować się
konsekwencjami ewentualnego zbliżenia się do Jeffa, ponieważ
przypomniała sobie o swojej chorobie.
Jeżeli
nie wróci do Londynu i nie odda się w ręce uzdrowicieli z kliniki
św. Munga, już niebawem przestanie przejmować się tym z kim i co
robiła.
Czy
Draco przyszedłby na jej pogrzeb? Czy znaczyła dla niego choć
tyle, by stanął nad jej grobem z kwiatami i powiedział: „Żegnaj,
kochanie”?
Coś
ścisnęło ją w dołku, gdy wyobraziła sobie, jak on przychodzi na
ceremonię z Isabelle. Trzymają się za ręce, on patrzy przez
chwilę na zasypywaną trumnę, a gdy jego towarzyszka patrzy na
niego zmartwionymi oczyma, on mówi jej: „To nic, skarbie. Teraz
mam przecież ciebie.”
I
wtedy pojęła, że najwidoczniej tak właśnie miało być.
Najwidoczniej Draco miał ją opuścić przed ujawnieniem się
choroby, bo ktoś na górze chciał oszczędzić mu cierpienia
związanego z tym szczególnym rozstaniem, od którego nie ma już
powrotu.
Ta
właśnie myśl sprawiła, że Hermiona poczuła nagły zawrót
głowy. Świat zaczął wirować jak szalony, a ona próbowała się
czegoś chwycić, jednak szukając po omacku stabilnego przedmiotu,
jej ręka natrafiła na gorące drzwi piekarnika. Gwałtowne
szarpnięcie, jeszcze jedna próba pochwycenia regału, a potem
poczuła, że spada w otchłań. Zupełnie tak, jakby ktoś zepchnął
ją ze skarpy do lodowatego morza. Próbowała złapać oddech, ale
odniosła wrażenie, że woda zalewa jej płuca, że się topi, że
to już koniec.
Właśnie
wtedy, gdzieś z bardzo daleka, dobiegł do niej głos Jeffa.
-Doktorze,
czy możemy ją zobaczyć? - spytała Ginny zdławionym od płaczu
głosem.
Jeff
patrzył na tę drobną istotę z wyrazem głębokiego politowania na
twarzy, ale jednocześnie czuł płonący w nim gniew. Nie wiedział,
kim jest owa kobieta, nie miał również pojęcia dlaczego ona i jej
mąż pojawili się w szpitalu dopiero teraz, podczas gdy prawie nikt
nie odwiedzał Natalie przez cały jej poprzedni pobyt. No może nie
licząc tych trzech dziwacznych facetów, którzy robili zamęt,
jakby pracowali dla FBI. Dlaczego nikt jej nie wspierał w
najtrudniejszym okresie, przez który przyszło jej przejść,
opierając się jedynie o ramię psychologa?
Właściwie
dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie Natalie nie
była odwiedzana ani przez rodzinę, ani przez znajomych. Czyżby ona
i jej mąż pewnego dnia odcięli się od swoich znajomych, próbując
ułożyć sobie życie w swoim własnym świecie?
-Państwo
jesteście spokrewnieni? - zadał podstawowe pytanie, choć postawił
je bardziej z ciekawości, niż z konieczności. Natalie czuła się
już lepiej i nie było potrzeby, aby utrudniać ludziom wizyty w jej
sali.
-Nie -odpowiedziała zmieszana- ale przyjaźnimy się z nią od małego.
-No
cóż, to dość dziwne, że nie odwiedzili jej państwo, kiedy
wylądowała tu po próbie samobójczej -rzucił kąśliwie, unosząc
brwi i oczekując ich odpowiedzi.
W
tym momencie do rozmowy włączył się Harry.
-Nie
wiem jak wam, lekarzom, ale nam w ministerstwie nie pozwalają
wyjeżdżać na drugi kontynent kiedy nam się rzewnie podoba –
warknął, spoglądając mu wyzywająco w oczy.
Jeff
jednak nie zareagował, ponieważ w jego głowie utknęła nowa
informacja. Przyjaciel, który pracuje w ministerstwie, w dodatku na
innym kontynencie? Zdumiewające.
-Choć,
ten uzdrowiciel – zaczęła Ginny, po czym szybko się
zreflektowała – ekhm, ten lekarz nam chyba nie pomoże, Harry –
mruknęła, ukrywając zmieszanie.
Uzdrowiciel.
To samo słowo padło z ust jego zleceniodawcy. „Odegrasz rolę
uzdrowiciela, to znaczy... jak wy to nazywacie? Lekarza?”
Czyżby
facet, który zlecił mu robotę, pochodził z tego samego kraju, z
którego pochodzi tych dwoje?
-Zaraz,
chwileczkę – ożywił się Jeff. -Myślę, że mogę was do niej
zaprowadzić na krótką wizytę, skoro przylecieliście z... -
powiedział i zawiesił głos.
-Z
Anglii – oznajmiła Ginny z powagą i ruszyła za lekarzem.
-Oh,
oczywiście, jak mogłem nie rozpoznać po akcencie – przyznał
kobiecie rację, zupełnie zmieniając ton swojego głosu.
-Pan
jest jej psychologiem, zgadza się? - spytał Harry, przypominając
sobie nazwisko Egner z ostatniego raportu otrzymanego od Harveya.
Jak
na psychologa, był jego zdaniem dość... niezrównoważony.
-Owszem.
Proszę mi wybaczyć, że byłem dla państwa taki niemiły, ale
rozumiecie państwo, Natalie to wyjątkowa osoba i jej problem bardzo
mnie poruszył. To, przez co przeszła... Bałem się, że nie uda mi
się na nowo wskrzesić w niej chęci do życia – tłumaczył się,
starając, by jego słowa brzmiały w miarę naturalnie i rzeczowo.
Tak
więc to, co Harry i Ginny uznali za służalstwo wobec ludzi
wysokiego szczebla, było w rzeczywistości jedną z cech charakteru
Jeffa, którą ludzie zwykli nazywać przebiegłością.
Więc
choć niechęć pary nie zmalała, gdy ten zaczął odnosić się do
nich we właściwy sposób, wciąż miał on możliwość wyłuskania
cennych informacji z ich wypowiedzi.
Jeff
podszedł do drzwi sali 404 i zapukał delikatnie.
-Natalie,
masz gości – oznajmił łagodnym tonem i przepuścił parę w
drzwiach.
-Harry?
Ginny? - Hermiona nie mogła uwierzyć, że widzi swoich przyjaciół.
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu, a w jej gardle zaczęło
rosnąć coś naprawdę ciężkiego do przełknięcia.
Tak
wiele czasu minęło od dnia, w którym uciekła z Nory pod postacią
jaskółki. Uciekła bez pożegnania, nie dziękując pani Weasley za
przyjęcie jej pod swój dach, nie przepraszając Rona za złamanie
mu serca.
Pomimo,
że utrzymywała kontakt z Harrym, który jako jedyny zaakceptował
ich związek, nie miała pojęcia, jak jej zniknięcie zniosła
Ginny. Nigdy o to nie pytała, w obawie, że usłyszy, iż
przyjaciółka jej nie wybaczyła.
-To
ja... zostawię was samych. Gdybyś czegoś potrzebowała..
-Wiem,
doktorze. Dziękuję – rzekła oficjalnym tonem, starając się za
wszelką cenę ukryć przed przyjaciółmi faktyczny stan relacji
pomiędzy nimi. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wolała zatrzymać
tą tajemnicę dla siebie. Przynajmniej przez jakiś czas.
Gdy
tylko Jeff zamkną za sobą drzwi do sali, Ginny rzuciła się pędem
w kierunku łóżka Hermiony.
-Tak
bardzo cię przepraszam! - krzyknęła, a z jej oczu trysnęły
strumienie łez, gdy tylko wtuliła się w ramiona przyjaciółki.
-Przepraszam cię, przepraszam! - powtarzała.
-Ginny,
nie przepraszaj mnie, to moja wina. Nie powinnam była wyjeżdżać.
– Hermiona walczyła ze łzami, ale szybko przegrała tą walkę i
jej policzki również pokryły słone krople. -Tak bardzo żałuję...
wszystkiego – wyszeptała zduszonym głosem.
Harry
przyglądał się tej scenie ze ściśniętym gardłem, jednak
zdawało mu się, że przeżył w swoim życiu zbyt wiele, by
rozklejać się w takim momencie. Poza tym ulżyło mu, gdy
dowiedział się, że Hermiona wcale nie gniewa się na Ginny za to,
że ta nie chciała zaakceptować jej związku z Malfoyem. Już sto
razy próbował przekonać swoją żonę do tego, że jej
przyjaciółka na pewno nie chowa urazy, ale to nigdy nie skutkowało,
zwłaszcza, że on też nie miał co do tego stuprocentowej pewności.
Teraz
był świadkiem pięknego powrotu przyjaźni, która niegdyś
przegrała walkę z miłością, ale najpiękniejsze w tej scenie
wydawało mu się jednak to, że wiedział, iż nic już nie zdoła
rozdzielić tych dwóch, najważniejszych w jego życiu kobiet.
Spędzili
wiele czasu, rozmawiając o wszystkim i o niczym, ciesząc się swoją
obecnością i wracając pamięcią do czasów szkolnych, o których
myśl, choć natrętnie powracająca do tematu Malfoya, przywoływała
na twarz Hermiony uśmiech.
W
końcu stwierdziła, że warto poradzić się swoich przyjaciół w
kwestii leczenia.
-Wiecie,
zaproponowano mi chemioterapię – zaczęła niepewnie, ale nie dane
było jej skończyć, ponieważ Harry momentalnie jej przerwał.
-Chemioterapię?
Po co, przecież ty... no, twoja... przypadłość....
-Powiedziano
wam, że próbowałam popełnić samobójstwo, tak? - spytała
Hermiona, widząc zmieszanie na twarzy Harry'ego i niepokój w oczach
Ginny. Uśmiechnęła się ironicznie, przypominając sobie
odwiedziny Lausa Mourira. -No tak, pewnie nikt nie przekazał im
oficjalnych informacji.
-Hermiona,
o czym ty mówisz? - spytał Harry.
-Podobno
nie zdążyłam zażyć tabletek, którymi chciałam się uśmiercić,
tylko straciłam przytomność na skutek jakiegoś tam nadmiernego
pobudzenia nerwów. Dzięki temu wykryto, że... - zawahała się,
zastanawiając się, czy dobrze robi, mówiąc im o tym. Ale było
już za późno, aby się wycofać. -Okazało się, że mam raka.
Spodziewała
się, że Ginny wpadnie w panikę, a Harry zacznie na nią
wrzeszczeć, że na siebie nie uważała, że o siebie nie dbała,
nawet spodziewała się, że będzie musiała bronić Dracona, kiedy
usłyszy, że to „jego wina”. Zapomniała jednak, że Ginny słowo
„rak” i „nowotwór” są raczej obce.
Harry
natomiast zaskoczył ją zupełnie.
-Po
powrocie do hotelu napiszę maila do Archera, załatwią ci w Mungu
najlepszą opiekę specjalistyczną i jak będzie trzeba, to
ściągniemy do Anglii najlepszych chirurgów. Nie martw się,
zoperują cię i będzie po sprawie – powiedział, a na koniec
prawie się uśmiechnął.
-Harry,
to bardzo miłe z twojej strony, ale zaproponowano mi chemioterapię,
bo leczenie chirurgiczne jest w moim przypadku niemożliwe.
-Więc
uzdrowiciele z Munga poradzą sobie w nasz sposób – powiedział,
twardo upierając się przy swoim. Nie chciał dopuścić do siebie
myśli, że mógłby stracić Hermionę.
-Harry...
-Nie,
Hermiona, wracasz z nami do Londynu, bez względu na to, czy tego
chcesz, czy nie.
-Ale
Draco...
Na
dźwięk tego imienia, ożywiła się Ginny. Nie miała co prawda
pojęcia, czym jest ten cały „nowotwór” i jak bardzo jest to
niebezpieczne, ale po tonie głosu Harry'ego rozpoznała, że sprawa
jest poważna.
-O
nie, nie, nie! Ten dupek cię zostawił, Hermiona, rozumiesz? I
nieważne, gdzie teraz jest, co robi i z kim się spotyka, teraz ty
jesteś najważniejsza i masz natychmiast o nim zapomnieć.
Zrozumiano?
Kobieta
patrzyła na swoją przyjaciółkę w milczeniu i zastanawiała się,
gdzie podziało się to ciche, rude stworzenie, które w swej
nieśmiałości nie mówiło ani słowa przy chłopcu, który jej się
podobał.
Niczego
nie rozumiał z rozmowy, którą słyszał przez drzwi.
Dlaczego
nazywali Natalie „Hermioną”, co to za „Mung” i dlaczego, do
cholery, ktoś próbuje sprzątnąć mu tą kobietę sprzed nosa,
skoro jeszcze nie zdążył wykonać swojego zadania?
Nie
mógł dopuścić do jej wyjazdu, musiał zrobić wszystko, żeby
została. To było duże zlecenie, za duże, by pozwolić mu tak po
prostu odejść.
----
Muszę się pozbierać z tego bałaganu, bo teraz będzie już ciekawie.
----
Muszę się pozbierać z tego bałaganu, bo teraz będzie już ciekawie.