wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział VII Człowieczeństwo.

Uf, udało mi się skończyć. Rozdział strasznie się ciągnie, bo władowałam w to chyba wszystkie emocje, które aktualnie siedzą we mnie i próbują się wydostać. Wybaczcie :) 

--
-A co ty na to, żebyśmy wrócili do Anglii? - spytał nieśmiało.
-Masz na m-myśli... do Londynu? - Hermiona nie mogła uwierzyć własnym uszom. Po tak długim czasie, jaki spędziła w Kanadzie, nie wyobrażała sobie, że Draco w ogóle jej to zaproponuje. Przyzwyczaiła się do myśli, że z Harrym już zawsze będą kontaktować się mailowo, że już nigdy nie zobaczy Rona, że...-A jeżeli twój ojciec nas znajdzie?
           Może to dziwne, ale naprawdę najbardziej przerażała ją wizja przypadkowego spotkania z Lucjuszem Malfoyem. Nie miała pojęcia, czy mężczyzna pogodził się już z tym, że jego syn postanowił związać się z czarownicą mugolskiego pochodzenia. Hermionie jednak bardziej prawdopodobnym wydawało się to, że poszukiwania nie ustają, jego nienawiść wzbiera na sile i pewnego dnia przyjdzie jej zmierzyć się z tym, co szykuje dla niej Malfoy senior. Właśnie ta myśl sprawiła, że jej odpowiedź brzmiała tak, a nie inaczej.
-Nie, to zbyt niebezpieczne, Draco.
Nie patrzyła na niego, wiedziała, że będzie zawiedziony. Była przekonana, że on również tęskni za rodziną i przyjaciółmi.
I trudno było się temu dziwić, bo ucieczka do Kanady odcięła ich od całego świata, pozostawiając tych dwoje samym sobie i choć byli przy sobie szczęśliwi, z czasem zaczynali rozumieć, że nie jest to życie, o którym marzyli.
-No tak, ojciec... - mruknął mężczyzna i położył swoją głowę na jej kolanach. Mimo całej tej samotności, która nie dawała mu spokoju, wciąż było to jego ulubione miejsce. Wciąż kochał spędzać na kanapie deszczowe wieczory, wpatrując się w jej oczy. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Tylko czasem, wstając do pracy, czuł, że dłużej tego nie zniesie. Tęsknił za magią, za quiddichem, za matką, za Londynem, za wszystkim, co wcześniej było codziennością, a ze względu na Hermionę stało się tylko wspomnieniem.
Nie żałował swojej decyzji, ale wciąż zastanawiał się, co powinien zrobić, aby tamto życie mogło wrócić. Tamto życie, ale tym razem dzielone z nią.
-Myślisz, że wciąż nas szukają? - usłyszał jej cichy szept tuż nad sobą.
-Jeżeli tylko ojciec jeszcze żyje – odpowiedział zgodnie ze swoim przekonaniem. Zbyt dobrze znał tego człowieka, by spodziewać się po nim innego zachowania. Wiedział, że Lucjusz Malfoy należy do osób, które nigdy nie zapominają, nigdy się nie poddają i nigdy nie uznają słowa „porażka”.
           To było głupie i Hermiona wiedziała o tym dobrze, ale nie mogła stłumić w sercu nadziei na to, że Harry w końcu przyśle jej maila z informacją dotyczącą śmierci Lucjusza Malfoya.
Bo tylko to mogłoby pozwolić jej ponownie zobaczyć Londyn, Harry'ego, Ginny i Rona. Nawet jeżeli Ron nie chciał jej widzieć.

           Wciąż zastanawiała się nad tym, o czym mówili Harry i Ginny. Teraz liczy się tylko to, żeby wyzdrowieć, żeby pokonać chorobę. Z pewnością uzdrowiciele z Munga mogliby jej pomóc, pod warunkiem, że wciąż nie jest na to za późno. I że ona sama chce tego tak samo, jak jej przyjaciele.
Próbowała wyobrazić sobie, jak wygląda Londyn o tej porze roku. Prawdopodobnie nic się nie zmieniło – ulice wciąż są zatłoczone, deszcz nadal pada, niebo znowu jest szare, a ciemne chmury nie ustępują słońcu miejsca. Czarno-biały, mglisty Londyn, jej Londyn.
Tylko że... do czego miała wracać? Nie miała już rodziców, większość przyjaciół zapewne nie chciała jej znać po tym, co zrobiła Ronowi, a Draco... Gdzie on był i co się z nim działo? Skoro Aurorzy znaleźli ją w szpitalu i wypytywali o niego, to do tego czasu powinni już odwiedzić mieszkanie Isabelle, ale gdyby tak było, Harry na pewno by o tym wiedział.
Tymczasem jednak Harry nawet nie wspomniał o tutejszych Aurorach, nie powiedział jej, dlaczego właściwie szukają Malfoya, ani jak postępują poszukiwania.

           Prawda jednak była taka, że Harry Potter nie dbał o Malfoya i nie próbował dowiedzieć się niczego nowego w tej sprawie, bo w końcu jego ucieczka pozbawiła sensu całą ideę poszukiwań.
Harry wciąż nie mógł wybaczyć sobie tego, że w ogóle wysłał list gończy, tym samym niszcząc życie swojej przyjaciółce. Wciąż jeszcze nie przyznał się jej, że to prawdopodobnie przez niego Draco uciekł i zaszył się gdzieś, gdzie Aurorzy nie potrafią go wytropić.
Oczywiście, miał dobre zamiary.
Po śmierci Lucjusza Malfoya chciał ściągnąć parę do Anglii i osobiście opowiedzieć im o wszystkim. O tym, jak profesor McGonagall odwiedziła go w biurze, prosząc, żeby odnalazł zakochanych i sprowadził ich z powrotem do domu. O tym, jak Ginny i Ron pojęli fenomen tej wielkiej miłości zaraz po tym, jak w Proroku Codziennym pojawił się wywiad z Narcyzą Malfoy, która powiedziała prasie, że niczego nie pragnie tak bardzo, jak spotkania ze swoją synową i przeproszenia jej za wszystkie krzywdy.
Zdawało się, że razem z odejściem Lucjusza, odeszły również zło i wzajemna nienawiść, które dotąd mieszkały w sercach czarodziejów z Londynu.
           Dlaczego więc właśnie teraz, gdy wszystko mogło być już jak w bajce, ten kretyn musiał wszystko zniszczyć?
Zostawił Hermionę na pastwę losu, wmawiając jej, że ma romans, tylko po to, żeby uciec, ratując własny tyłek. Czy wiedział, że jego żona próbowała popełnić samobójstwo z tego powodu? Że przez kilka tygodni zastanawiała się tylko nad tym, jaką śmiercią chciałaby umrzeć?
Czy wróciłby, wiedząc o tych wydarzeniach?
           Wszystko rozsypało się jak domek z kart i to wszystko właściwie przez niego, przez jej przyjaciela.
Przez niego Draco przywrócił Hermionie wspomnienia, przez niego uciekli, przez niego ona żyła bez najbliższych przyjaciół, a teraz przez niego nawet ich związek stał się przeszłością.
Dlatego właśnie postanowił, ze zrobi wszystko, żeby uratować swoją przyjaciółkę przed śmiercią. Załatwi jej najlepszą opiekę medyczną, a później... Później, gdy już będzie zdrowa, pomoże jej zapomnieć o przeszłości, choćby wymagało to kolejnego zaklęcia Obliviate.

-Natalie...? - usłyszała za sobą znajomy głos.
Szybkim ruchem otarła łzy i odwróciła się w stronę drzwi.
-Coś się stało? - spytał.
W jego oczach widziała wyraz prawdziwego zatroskania.
Kiedy przestała być dla niego tylko pacjentką? Nie miała pojęcia, ale nie ukrywała przed samą sobą, że był to jeden z niewielu punktów zaczepienia, które utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach.
Czarne, gęste włosy, ciemne oczy i opalona skóra, przywołująca na myśl wspomnienie gorącej, tropikalnej plaży. Wszystko to sprawiało, że mężczyzna był jej zdaniem niesamowicie interesujący fizycznie, choć wcale nie przypominał Dracona. Był jego przeciwieństwem nie tylko pod względem powierzchowności, ale również całkowicie odróżniał ich sposób bycia i poglądy na świat.
           Owszem, oboje byli dobrze wychowani, kochali żarty i luźne pogawędki, jednak Jeff był bardzo tajemniczy i to wydało się Hermionie najbardziej pociągające w jej psychologu. Ten mężczyzna był jedną wielką zagadką, którą człowiek miał ochotę rozwiązywać krok po kroku, powoli, bez pośpiechu, delektując się każdą wydobytą z niego informacją.
Draco zawsze mówił jej o wszystkim wprost od momentu, w którym wyjawił jej swoje uczucia pamiętnego wieczora na szlabanie u Snape'a. To nie tak, że tego nie lubiła, oczywiście doceniała szczerość i całkowite zaufanie, jakim darzył ją mąż, ale Jeff był jak powiew świeżości w jej życiu.
A przynajmniej tak uważała pomiędzy godzinami rozpamiętywań pięknej miłości między nią i Draco. Wciąż nie rozumiała, co tak właściwie się stało, ale z dnia na dzień miała coraz miej siły na to, by w ogóle się nad tym zastanawiać. Kilkukrotnie obiecała sobie nawet, że raz na zawsze zapomni o wszystkim i zacznie nowe życie.
Dziś był jeden z tych dni, w których tę obietnicę trzeba było składać na nowo.
-Wszystko w porządku – skłamała, siląc się na uśmiech.
-Posłuchaj, chciałem cię o coś spytać... - zaczął, a jego mina zdradzała, że każde słowo próbuje dobrać jak najprecyzyjniej, tak by nie urazić swojej pacjentki.
-Pytaj, Jeff – rzekła stanowczym głosem, dając mu do zrozumienia, że nie musi być taki ostrożny.
-Słyszałem, że twoi przyjaciele chcą zabrać cię ze sobą do Anglii i zastanawiam się...
-Owszem, Harry ma tam kontakty i wierzy, że w ten sposób może wyleczyć mnie z nowotworu – przerwała mu w pół zdania. -Ale ja chyba wcale nie chcę tam jechać.
           Nie przyznała się, że to głównie przez niego chce zostać w Kanadzie. W rzeczy samej nie bardzo wierzyła w to, że cokolwiek może ją jeszcze uratować i stwierdziła, że woli umrzeć szczęśliwa przy boku mężczyzny, który wyciągnął ją z depresji, niż podłączona do drogiej aparatury, obserwując, jak wszyscy przyjaciele opłakują jej cierpienia.
Kilkukrotnie zdarzyło jej się przenosić w wyobraźni do sceny, w której przychodzi moment jej śmierci. Widziała zapłakaną twarz Ginny, smutne oczy Harry'ego, ale jednak nie to sprawiało, że nagle zaczynała płakać jak dziecko we śnie. Najbardziej bolała świadomość, że nie ma przy niej Draco, nie ma mężczyzny, dla którego poświęciła swoje życie.
-Więc zostajesz? - spytał, a ona była przekonana, że słyszy nutę entuzjazmu w jego głosie.
-Jeszcze nie wiem, dali mi kilka dni na podjęcie decyzji. Harry ma tu jeszcze jakieś sprawy służbowe do załatwienia.
Nie wspomniała o tym, że ową „sprawą” jest znalezienie jej męża i... Właściwie po co był im Draco?
-Rozumiem, przemyśl to dokładnie. Nie chciałbym, żebyś później czegoś żałowała – zapewnił ją, po czym wziął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek, patrząc kobiecie prosto w oczy.

           To było granie na jej uczuciach, wiedział o tym doskonale, ale chciał mieć te pieniądze. Niewiele brakowało do skończenia zlecenia, za kilka dni na jego wyświetlaczu po raz ostatni miało pojawić się to złowieszcze „21 dzwoni...”, a później już tylko odebrać pieniądze i zapomnieć o sprawie. Zapomnieć tą twarz, która nie dawała mu spokoju. To spojrzenie, które z każdym kolejnym spotkaniem było nasycone coraz większą nienawiścią. Głos przepełniony goryczą i to, w jaki sposób pojawiał się na miejscu spotkania. To nie było normalne, zupełnie tak, jakby ukryty pod osłoną nocy zdejmował z siebie na moment płaszcz, którym ta go okrywała, a po chwili chował się pod niego i już nie można go było wypatrzeć. Nigdy nie zdołał pojąć, dlaczego ten mężczyzna tak po prostu wychodzi z mrocznego zaułka, jakby cały czas siedział w tym cieniu i czekał na odpowiedni moment, by ujawnić swoją obecność. To było dziwne, bardzo dziwne, ale Jeff nawet nie był pewien, czy chce wiedzieć, jak to się dzieje.
Po raz pierwszy dostał tak dziwne zlecenie i choć właściwie nie robił nic złego, również po raz pierwszy czuł wyrzuty sumienia. Nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć.
           Chciał skończyć to jak najszybciej i zniknąć. Na początku, gdy tylko poznał Natalie, wydawało mu się, że to kobieta, z którą mógłby spędzić całe swoje życie. Była piękna, inteligentna, zabawna i... taka bezradna.
Dopiero odwiedziny tej dziwnej pary sprawiły, że spojrzał na całą sprawę z zupełnie innego kąta. Dostrzegł rzeczy, które wcześniej były dla niego niewidoczne.
Jak oni się do niej zwracali? Nieważne. Ważne, że Natalie, to prawdopodobnie nie jest jej prawdziwe imię. No i skąd ona wzięłaby przyjaciół na innym kontynencie? W jednej chwili zdał sobie sprawę, że od samego początku był okłamywany. Nie czuł żalu, oczywiście, przecież to tylko interes. Dostał zlecenie, które samo w sobie również było dziwne, dlaczego miałoby dotyczyć zwykłej kobiety o zwykłej przeszłości? Miał wrażenie, że Natalie może być równie dziwna, co człowiek, który zlecił mu zadanie uwiedzenia jej. A może nie tyle dziwna, co owiana dziwną tajemnicą? Tak czy inaczej naprawdę nie chciał niczego wiedzieć. Nie był typem człowieka, który wtrącałby nos w nieswoje sprawy. Chciał tylko dostać swoje pieniądze. Wyznawał zasadę „im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie”.
           A jednak zasugerował jej, że wolałby, aby została. Taka decyzja oczywiście przekreśli jej szanse na wyjście z choroby i prędzej czy później nowotwór doprowadzi do śmierci, ale teraz już o to nie dbał. Chciał tylko skończyć to zlecenie, dostać swoje należne i zniknąć z życia Natalie, Fermiony, czy jak jej tam na imię.
Właśnie w ten sposób próbował zagłuszyć wyrzuty sumienia, które po raz pierwszy od dawna odezwały się w jego sercu. Zupełnie tak, jakby obecność Natalie w jego życiu obudziła jakąś nową, nieznaną mu dotąd sferę jego osobowości.
           Popatrzył na drzwi i przez chwilę zawahał się, wpatrując się w niedbale wygrawerowaną tabliczkę. Fuszerka – pomyślał, po czym uniósł rękę na wysokość twarzy i zastukał trzykrotnie.
-Wejść – odezwał się stłumiony głos, więc Jeff nacisnął na klamkę. -Och, to pan, panie Egner. Czy coś się stało?
-Mam do pana pewną sprawę, panie ordynatorze.

-Mourir, obiecaj mi proszę, że nadejdzie taki dzień, kiedy przyjdziesz do mojego gabinetu i po prostu powiesz, co masz do powiedzenia – warknął Harvey, mrużąc niebezpiecznie oczy.
           Laus natomiast stał naprzeciw niego, jak struna wyciągnięty w ekstazie, z charakterystycznym dla niego, szerokim uśmiechem, który Szefowi Biura Aurorów wydawał się najbardziej idiotycznym elementem z całej osoby jego podwładnego.
-Niech szef usiądzie, bo to będzie prawdziwa bomba – oznajmił Mourir z dumą.
Na te słowa mężczyzna ściągnął brwi i oparł się obiema rękami o blat biurka, ściskając drewno z całej siły. Przez chwilę miał wrażenie, że zostawi w tym miejscu wgniecenia.
-Co masz? - rzekł w końcu, czując, że jego cierpliwość właśnie sięga kresu.
-Lepiej niech szef usiądzie. Gdybym ja stał, otrzymując taką informację, z pewnością usiadłbym z wrażenia.
-Będę stał, do cholery!
-Niech pan...
-Mourir! - wrzasnął Harvey, a szyby w drzwiach niebezpiecznie się zatrzęsły.
-W porządku, proszę – mruknął zawiedziony i lekko przestraszony Mourir, jednak po chwili jego mina ponownie przybrała wyraz najwyższej ekscytacji. Jeszcze więcej otuchy dodał mu fakt, że jego zwierzchnik faktycznie usiadł po przeczytaniu raportu.
-Ottawa?
-Owszem. Spodziewaliśmy się raczej jakichś informacji od biura z innego kraju, może nawet kontynentu, a tymczasem mieliśmy go pod samym nosem. Rozumiem, że powinienem wysłać odpowiednie jednostki, żeby ściągnąć go tutaj siłą, jeżeli będzie stawiał opór?
-To znaczy, że jeszcze tego nie zrobiłeś, Mourir? On JUŻ powinien tutaj być! - wrzasnął Auror. -Nie płacą ci za paplanie bez sensu! Do roboty!
Po chwili jednak zreflektował się i ponownie wezwał swojego podwładnego.
-Powiadomiliście już Pottera? - spytał, marszcząc brwi.
-Jeszcze nie.
-W takim razie zostawcie to mnie. Wynocha.

           Wypuścili ją ze szpitala trzy dni wcześniej i choć nie rozumiała dlaczego, cieszyła się, że znów może wyjść na świeże powietrze.
Dzień był o wiele piękniejszy, niż mogłaby się spodziewać. Widok za oknem bardziej przypominał jej jesienny poranek, jednak gdy wyszli na zewnątrz, okazało się, że temperatura jest o kilka stopni wyższa, niż się spodziewała, w dodatku po wietrze sprzed kilku dni nie został nawet ślad.
Wzięła głęboki oddech i poczuła tą charakterystyczną radość z przebywania na świeżym powietrzu, którą przeważnie czuje się pierwszego dnia prawdziwej wiosny.
-Jeff?
-Tak, Natalie?
-Zostaję.