Uf, udało mi się skończyć. Rozdział strasznie się ciągnie, bo władowałam w to chyba wszystkie emocje, które aktualnie siedzą we mnie i próbują się wydostać. Wybaczcie :)
--
-A co
ty na to, żebyśmy wrócili do Anglii? - spytał nieśmiało.
-Masz
na m-myśli... do Londynu? - Hermiona nie mogła uwierzyć własnym
uszom. Po tak długim czasie, jaki spędziła w Kanadzie, nie
wyobrażała sobie, że Draco w ogóle jej to zaproponuje.
Przyzwyczaiła się do myśli, że z Harrym już zawsze będą
kontaktować się mailowo, że już nigdy nie zobaczy Rona, że...-A
jeżeli twój ojciec nas znajdzie?
Może
to dziwne, ale naprawdę najbardziej przerażała ją wizja
przypadkowego spotkania z Lucjuszem Malfoyem. Nie miała pojęcia,
czy mężczyzna pogodził się już z tym, że jego syn postanowił
związać się z czarownicą mugolskiego pochodzenia. Hermionie
jednak bardziej prawdopodobnym wydawało się to, że poszukiwania
nie ustają, jego nienawiść wzbiera na sile i pewnego dnia
przyjdzie jej zmierzyć się z tym, co szykuje dla niej Malfoy
senior. Właśnie ta myśl sprawiła, że jej odpowiedź brzmiała
tak, a nie inaczej.
-Nie,
to zbyt niebezpieczne, Draco.
Nie
patrzyła na niego, wiedziała, że będzie zawiedziony. Była
przekonana, że on również tęskni za rodziną i przyjaciółmi.
I
trudno było się temu dziwić, bo ucieczka do Kanady odcięła ich
od całego świata, pozostawiając tych dwoje samym sobie i choć
byli przy sobie szczęśliwi, z czasem zaczynali rozumieć, że nie
jest to życie, o którym marzyli.
-No
tak, ojciec... - mruknął mężczyzna i położył swoją głowę na
jej kolanach. Mimo całej tej samotności, która nie dawała mu
spokoju, wciąż było to jego ulubione miejsce. Wciąż kochał
spędzać na kanapie deszczowe wieczory, wpatrując się w jej oczy.
W tej kwestii nic się nie zmieniło. Tylko czasem, wstając do
pracy, czuł, że dłużej tego nie zniesie. Tęsknił za magią, za
quiddichem, za matką, za Londynem, za wszystkim, co wcześniej było
codziennością, a ze względu na Hermionę stało się tylko
wspomnieniem.
Nie
żałował swojej decyzji, ale wciąż zastanawiał się, co powinien
zrobić, aby tamto życie mogło wrócić. Tamto życie, ale tym
razem dzielone z nią.
-Myślisz,
że wciąż nas szukają? - usłyszał jej cichy szept tuż nad sobą.
-Jeżeli
tylko ojciec jeszcze żyje – odpowiedział zgodnie ze swoim
przekonaniem. Zbyt dobrze znał tego człowieka, by spodziewać się
po nim innego zachowania. Wiedział, że Lucjusz Malfoy należy do
osób, które nigdy nie zapominają, nigdy się nie poddają i nigdy
nie uznają słowa „porażka”.
To
było głupie i Hermiona wiedziała o tym dobrze, ale nie mogła
stłumić w sercu nadziei na to, że Harry w końcu przyśle jej
maila z informacją dotyczącą śmierci Lucjusza Malfoya.
Bo
tylko to mogłoby pozwolić jej ponownie zobaczyć Londyn, Harry'ego,
Ginny i Rona. Nawet jeżeli Ron nie chciał jej widzieć.
Wciąż
zastanawiała się nad tym, o czym mówili Harry i Ginny. Teraz liczy
się tylko to, żeby wyzdrowieć, żeby pokonać chorobę. Z
pewnością uzdrowiciele z Munga mogliby jej pomóc, pod warunkiem,
że wciąż nie jest na to za późno. I że ona sama chce tego tak
samo, jak jej przyjaciele.
Próbowała
wyobrazić sobie, jak wygląda Londyn o tej porze roku.
Prawdopodobnie nic się nie zmieniło – ulice wciąż są
zatłoczone, deszcz nadal pada, niebo znowu jest szare, a ciemne
chmury nie ustępują słońcu miejsca. Czarno-biały, mglisty
Londyn, jej Londyn.
Tylko
że... do czego miała wracać? Nie miała już rodziców, większość
przyjaciół zapewne nie chciała jej znać po tym, co zrobiła
Ronowi, a Draco... Gdzie on był i co się z nim działo? Skoro
Aurorzy znaleźli ją w szpitalu i wypytywali o niego, to do tego
czasu powinni już odwiedzić mieszkanie Isabelle, ale gdyby tak
było, Harry na pewno by o tym wiedział.
Tymczasem
jednak Harry nawet nie wspomniał o tutejszych Aurorach, nie
powiedział jej, dlaczego właściwie szukają Malfoya, ani jak
postępują poszukiwania.
Prawda
jednak była taka, że Harry Potter nie dbał o Malfoya i nie
próbował dowiedzieć się niczego nowego w tej sprawie, bo w końcu
jego ucieczka pozbawiła sensu całą ideę poszukiwań.
Harry
wciąż nie mógł wybaczyć sobie tego, że w ogóle wysłał list
gończy, tym samym niszcząc życie swojej przyjaciółce. Wciąż
jeszcze nie przyznał się jej, że to prawdopodobnie przez niego
Draco uciekł i zaszył się gdzieś, gdzie Aurorzy nie potrafią go
wytropić.
Oczywiście,
miał dobre zamiary.
Po
śmierci Lucjusza Malfoya chciał ściągnąć parę do Anglii i
osobiście opowiedzieć im o wszystkim. O tym, jak profesor
McGonagall odwiedziła go w biurze, prosząc, żeby odnalazł
zakochanych i sprowadził ich z powrotem do domu. O tym, jak Ginny i
Ron pojęli fenomen tej wielkiej miłości zaraz po tym, jak w
Proroku Codziennym pojawił się wywiad z Narcyzą Malfoy, która
powiedziała prasie, że niczego nie pragnie tak bardzo, jak
spotkania ze swoją synową i przeproszenia jej za wszystkie krzywdy.
Zdawało
się, że razem z odejściem Lucjusza, odeszły również zło i
wzajemna nienawiść, które dotąd mieszkały w sercach czarodziejów
z Londynu.
Dlaczego
więc właśnie teraz, gdy wszystko mogło być już jak w bajce, ten
kretyn musiał wszystko zniszczyć?
Zostawił
Hermionę na pastwę losu, wmawiając jej, że ma romans, tylko po
to, żeby uciec, ratując własny tyłek. Czy wiedział, że jego
żona próbowała popełnić samobójstwo z tego powodu? Że przez
kilka tygodni zastanawiała się tylko nad tym, jaką śmiercią
chciałaby umrzeć?
Czy
wróciłby, wiedząc o tych wydarzeniach?
Wszystko
rozsypało się jak domek z kart i to wszystko właściwie przez
niego, przez jej przyjaciela.
Przez
niego Draco przywrócił Hermionie wspomnienia, przez niego uciekli,
przez niego ona żyła bez najbliższych przyjaciół, a teraz przez
niego nawet ich związek stał się przeszłością.
Dlatego
właśnie postanowił, ze zrobi wszystko, żeby uratować swoją
przyjaciółkę przed śmiercią. Załatwi jej najlepszą opiekę
medyczną, a później... Później, gdy już będzie zdrowa, pomoże
jej zapomnieć o przeszłości, choćby wymagało to kolejnego
zaklęcia Obliviate.
-Natalie...?
- usłyszała za sobą znajomy głos.
Szybkim
ruchem otarła łzy i odwróciła się w stronę drzwi.
-Coś
się stało? - spytał.
W
jego oczach widziała wyraz prawdziwego zatroskania.
Kiedy
przestała być dla niego tylko pacjentką? Nie miała pojęcia, ale
nie ukrywała przed samą sobą, że był to jeden z niewielu punktów
zaczepienia, które utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach.
Czarne,
gęste włosy, ciemne oczy i opalona skóra, przywołująca na myśl
wspomnienie gorącej, tropikalnej plaży. Wszystko to sprawiało, że
mężczyzna był jej zdaniem niesamowicie interesujący fizycznie,
choć wcale nie przypominał Dracona. Był jego przeciwieństwem nie
tylko pod względem powierzchowności, ale również całkowicie
odróżniał ich sposób bycia i poglądy na świat.
Owszem,
oboje byli dobrze wychowani, kochali żarty i luźne pogawędki,
jednak Jeff był bardzo tajemniczy i to wydało się Hermionie
najbardziej pociągające w jej psychologu. Ten mężczyzna był
jedną wielką zagadką, którą człowiek miał ochotę rozwiązywać
krok po kroku, powoli, bez pośpiechu, delektując się każdą
wydobytą z niego informacją.
Draco
zawsze mówił jej o wszystkim wprost od momentu, w którym wyjawił
jej swoje uczucia pamiętnego wieczora na szlabanie u Snape'a. To nie
tak, że tego nie lubiła, oczywiście doceniała szczerość i
całkowite zaufanie, jakim darzył ją mąż, ale Jeff był jak
powiew świeżości w jej życiu.
A
przynajmniej tak uważała pomiędzy godzinami rozpamiętywań
pięknej miłości między nią i Draco. Wciąż nie rozumiała, co
tak właściwie się stało, ale z dnia na dzień miała coraz miej
siły na to, by w ogóle się nad tym zastanawiać. Kilkukrotnie
obiecała sobie nawet, że raz na zawsze zapomni o wszystkim i
zacznie nowe życie.
Dziś
był jeden z tych dni, w których tę obietnicę trzeba było składać
na nowo.
-Wszystko
w porządku – skłamała, siląc się na uśmiech.
-Posłuchaj,
chciałem cię o coś spytać... - zaczął, a jego mina zdradzała,
że każde słowo próbuje dobrać jak najprecyzyjniej, tak by nie
urazić swojej pacjentki.
-Pytaj,
Jeff – rzekła stanowczym głosem, dając mu do zrozumienia, że
nie musi być taki ostrożny.
-Słyszałem,
że twoi przyjaciele chcą zabrać cię ze sobą do Anglii i
zastanawiam się...
-Owszem,
Harry ma tam kontakty i wierzy, że w ten sposób może wyleczyć
mnie z nowotworu – przerwała mu w pół zdania. -Ale ja chyba
wcale nie chcę tam jechać.
Nie
przyznała się, że to głównie przez niego chce zostać w
Kanadzie. W rzeczy samej nie bardzo wierzyła w to, że cokolwiek
może ją jeszcze uratować i stwierdziła, że woli umrzeć
szczęśliwa przy boku mężczyzny, który wyciągnął ją z
depresji, niż podłączona do drogiej aparatury, obserwując, jak
wszyscy przyjaciele opłakują jej cierpienia.
Kilkukrotnie
zdarzyło jej się przenosić w wyobraźni do sceny, w której
przychodzi moment jej śmierci. Widziała zapłakaną twarz Ginny,
smutne oczy Harry'ego, ale jednak nie to sprawiało, że nagle
zaczynała płakać jak dziecko we śnie. Najbardziej bolała
świadomość, że nie ma przy niej Draco, nie ma mężczyzny, dla
którego poświęciła swoje życie.
-Więc
zostajesz? - spytał, a ona była przekonana, że słyszy nutę
entuzjazmu w jego głosie.
-Jeszcze
nie wiem, dali mi kilka dni na podjęcie decyzji. Harry ma tu jeszcze
jakieś sprawy służbowe do załatwienia.
Nie
wspomniała o tym, że ową „sprawą” jest znalezienie jej męża
i... Właściwie po co był im Draco?
-Rozumiem,
przemyśl to dokładnie. Nie chciałbym, żebyś później czegoś
żałowała – zapewnił ją, po czym wziął jej dłoń i złożył
na niej delikatny pocałunek, patrząc kobiecie prosto w oczy.
To
było granie na jej uczuciach, wiedział o tym doskonale, ale chciał
mieć te pieniądze. Niewiele brakowało do skończenia zlecenia, za
kilka dni na jego wyświetlaczu po raz ostatni miało pojawić się
to złowieszcze „21 dzwoni...”, a później już tylko odebrać
pieniądze i zapomnieć o sprawie. Zapomnieć tą twarz, która nie
dawała mu spokoju. To spojrzenie, które z każdym kolejnym
spotkaniem było nasycone coraz większą nienawiścią. Głos
przepełniony goryczą i to, w jaki sposób pojawiał się na miejscu
spotkania. To nie było normalne, zupełnie tak, jakby ukryty pod
osłoną nocy zdejmował z siebie na moment płaszcz, którym ta go
okrywała, a po chwili chował się pod niego i już nie można go
było wypatrzeć. Nigdy nie zdołał pojąć, dlaczego ten mężczyzna
tak po prostu wychodzi z mrocznego zaułka, jakby cały czas siedział
w tym cieniu i czekał na odpowiedni moment, by ujawnić swoją
obecność. To było dziwne, bardzo dziwne, ale Jeff nawet nie był
pewien, czy chce wiedzieć, jak to się dzieje.
Po
raz pierwszy dostał tak dziwne zlecenie i choć właściwie nie
robił nic złego, również po raz pierwszy czuł wyrzuty sumienia.
Nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć.
Chciał
skończyć to jak najszybciej i zniknąć. Na początku, gdy tylko
poznał Natalie, wydawało mu się, że to kobieta, z którą mógłby
spędzić całe swoje życie. Była piękna, inteligentna, zabawna
i... taka bezradna.
Dopiero
odwiedziny tej dziwnej pary sprawiły, że spojrzał na całą sprawę
z zupełnie innego kąta. Dostrzegł rzeczy, które wcześniej były
dla niego niewidoczne.
Jak
oni się do niej zwracali? Nieważne. Ważne, że Natalie, to
prawdopodobnie nie jest jej prawdziwe imię. No i skąd ona wzięłaby
przyjaciół na innym kontynencie? W jednej chwili zdał sobie
sprawę, że od samego początku był okłamywany. Nie czuł żalu,
oczywiście, przecież to tylko interes. Dostał zlecenie, które
samo w sobie również było dziwne, dlaczego miałoby dotyczyć
zwykłej kobiety o zwykłej przeszłości? Miał wrażenie, że
Natalie może być równie dziwna, co człowiek, który zlecił mu
zadanie uwiedzenia jej. A może nie tyle dziwna, co owiana dziwną
tajemnicą? Tak czy inaczej naprawdę nie chciał niczego wiedzieć.
Nie był typem człowieka, który wtrącałby nos w nieswoje sprawy.
Chciał tylko dostać swoje pieniądze. Wyznawał zasadę „im mniej
wiesz, tym lepiej dla ciebie”.
A
jednak zasugerował jej, że wolałby, aby została. Taka decyzja
oczywiście przekreśli jej szanse na wyjście z choroby i prędzej
czy później nowotwór doprowadzi do śmierci, ale teraz już o to
nie dbał. Chciał tylko skończyć to zlecenie, dostać swoje
należne i zniknąć z życia Natalie, Fermiony, czy jak jej tam na
imię.
Właśnie
w ten sposób próbował zagłuszyć wyrzuty sumienia, które po raz
pierwszy od dawna odezwały się w jego sercu. Zupełnie tak, jakby
obecność Natalie w jego życiu obudziła jakąś nową, nieznaną
mu dotąd sferę jego osobowości.
Popatrzył
na drzwi i przez chwilę zawahał się, wpatrując się w niedbale
wygrawerowaną tabliczkę. Fuszerka – pomyślał, po czym uniósł
rękę na wysokość twarzy i zastukał trzykrotnie.
-Wejść
– odezwał się stłumiony głos, więc Jeff nacisnął na klamkę.
-Och, to pan, panie Egner. Czy coś się stało?
-Mam
do pana pewną sprawę, panie ordynatorze.
-Mourir,
obiecaj mi proszę, że nadejdzie taki dzień, kiedy przyjdziesz do
mojego gabinetu i po prostu powiesz, co masz do powiedzenia –
warknął Harvey, mrużąc niebezpiecznie oczy.
Laus
natomiast stał naprzeciw niego, jak struna wyciągnięty w ekstazie,
z charakterystycznym dla niego, szerokim uśmiechem, który Szefowi
Biura Aurorów wydawał się najbardziej idiotycznym elementem z
całej osoby jego podwładnego.
-Niech
szef usiądzie, bo to będzie prawdziwa bomba – oznajmił Mourir z
dumą.
Na
te słowa mężczyzna ściągnął brwi i oparł się obiema rękami
o blat biurka, ściskając drewno z całej siły. Przez chwilę miał
wrażenie, że zostawi w tym miejscu wgniecenia.
-Co
masz? - rzekł w końcu, czując, że jego cierpliwość właśnie
sięga kresu.
-Lepiej
niech szef usiądzie. Gdybym ja stał, otrzymując taką informację,
z pewnością usiadłbym z wrażenia.
-Będę
stał, do cholery!
-Niech
pan...
-Mourir!
- wrzasnął Harvey, a szyby w drzwiach niebezpiecznie się
zatrzęsły.
-W
porządku, proszę – mruknął zawiedziony i lekko przestraszony
Mourir, jednak po chwili jego mina ponownie przybrała wyraz
najwyższej ekscytacji. Jeszcze więcej otuchy dodał mu fakt, że
jego zwierzchnik faktycznie usiadł po przeczytaniu raportu.
-Ottawa?
-Owszem.
Spodziewaliśmy się raczej jakichś informacji od biura z innego
kraju, może nawet kontynentu, a tymczasem mieliśmy go pod samym
nosem. Rozumiem, że powinienem wysłać odpowiednie jednostki, żeby
ściągnąć go tutaj siłą, jeżeli będzie stawiał opór?
-To
znaczy, że jeszcze tego nie zrobiłeś, Mourir? On JUŻ powinien
tutaj być! - wrzasnął Auror. -Nie płacą ci za paplanie bez
sensu! Do roboty!
Po
chwili jednak zreflektował się i ponownie wezwał swojego
podwładnego.
-Powiadomiliście
już Pottera? - spytał, marszcząc brwi.
-Jeszcze
nie.
-W
takim razie zostawcie to mnie. Wynocha.
Wypuścili
ją ze szpitala trzy dni wcześniej i choć nie rozumiała dlaczego,
cieszyła się, że znów może wyjść na świeże powietrze.
Dzień
był o wiele piękniejszy, niż mogłaby się spodziewać. Widok za
oknem bardziej przypominał jej jesienny poranek, jednak gdy wyszli
na zewnątrz, okazało się, że temperatura jest o kilka stopni
wyższa, niż się spodziewała, w dodatku po wietrze sprzed kilku
dni nie został nawet ślad.
Wzięła
głęboki oddech i poczuła tą charakterystyczną radość z
przebywania na świeżym powietrzu, którą przeważnie czuje się
pierwszego dnia prawdziwej wiosny.
-Jeff?
-Tak,
Natalie?
-Zostaję.