Zapraszam do brania udziału w ankiecie tu, po lewej stronie. Pomóżcie mi podjąć decyzję. Dzięki!
Chcieliście Draco, macie Draco. Rozdział trochę dłuższy niż zwykle, ale uznałam, że to nie problem.
Chcieliście Draco, macie Draco. Rozdział trochę dłuższy niż zwykle, ale uznałam, że to nie problem.
--------------
Po
raz kolejny wspominała dzień, w którym wszystko się zaczęło.
Pamiętała dokładnie, jak bardzo przerażała ją myśl, że
zostanie z nim sam na sam w zamkniętej klasie. Zastanawiała się,
jakie plany na zemstę układa sobie w głowie Ślizgon. A później
przyszło to zaskoczenie, gdy wyznawał jej miłość.
Niedowierzanie, strach, później niepewność i ta dziwna,
łaskocząca żołądek radość, która rosła ze spotkania na
spotkanie. Wieczór przy otwartym oknie w łazience Jęczącej Marty,
nauka animagii, spotkania na dębie.
Wojna
i jego powrót. Zaskakujący powrót zupełnie w jego stylu.
Nie
żałowała żadnego dnia, który spędzili razem, nawet teraz, gdy
wszystko było przekreślone grubą kreską i przekatalogowane do
działu „zapomnieć”.
I
mimo tego, że faktycznie powinna wyrzucić wszystkie wspomnienia z
pamięci, by zrobić miejsce na zupełnie nowe przeżycia, które
czekały ją w przyszłości, wcale nie chciała zapominać.
Bolało,
owszem, ale zawsze tak jest. Rozstania zawsze ranią i nie ma recepty
na rozbite serce. Dlaczego więc nie próbowała pozbyć się
wspomnień?
Były
zbyt kolorowe. O wiele łatwiej było pominąć
na chwilę te kilka raniących słów zapisanych w dzienniku.
„Dziś
wiem, że byłem jedynie głupcem.
Miałem
szczęście, że ona mnie pokochała, ale nigdy nie byłem
szczęśliwy. Nie z nią.”
Słowa
te zacierały się w jej pamięci zupełnie tak, jakby nic nie
znaczyły, nawet w zestawieniu z trzaskiem zamykanych drzwi. Nic nie
znaczyły w porównaniu z wyznaniem zapisanym w książce, która
pozwoliła jej odzyskać wspomnienia. I w porównaniu z faktem, że
ta książka w ogóle została napisana.
Usiadła
na łóżku, zaciskając palce na granatowej pościeli. Po jej
policzkach spłynęły dwie duże łzy, których ślad delikatnie
połyskiwał w porannych promieniach słońca.
Za
oknem drobne obłoczki snuły się po intensywnie błękitnym niebie.
Przez chwilę zdawało jej się, że świat próbuje w ten sposób
wlać w jej serce nieco radości, ale ona nie zdołała wykrzesać z
siebie uśmiechu.
Odwróciła
się, by spojrzeć na pogrążonego we śnie Jeffa.
Co
tak właściwie wydarzyło się poprzedniego wieczora? Dlaczego
postąpili tak nieodpowiedzialnie i całkowicie bezmyślnie?
Być
może to wino uderzyło im obojgu do głowy, a może naprawdę
zaczynała kochać swojego psychologa?
Na
tą myśl uśmiechnęła się do siebie ironicznie i pokręciła
głową z niedowierzaniem. Oczywiście, że go nie kochała, bo gdyby
było inaczej, nie myślałaby o Draco przez cały czas, gdy Jeff
trzymał ją w swoich objęciach. Nie czułaby teraz tego bólu,
który ściskał ją za serce i sprawiał, że kolejne łzy wytaczały
się na jej policzki.
Próbowała
dokładnie prześledzić wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia, ale
wszystko, co pamiętała, to ich długa rozmowa, kolejne kieliszki
wina wychylane jeden po drugim, a później...
Tak
strasznie za nim tęskniła.
Tęskniła
za delikatnością, z jaką brał ją na ręce, niosąc do sypialni.
Tęskniła za czułymi pocałunkami, którymi obsypywał jej ciało.
Tęskniła za budzeniem się w jego objęciach.
Spojrzała
na Jeffa i po raz pierwszy w życiu poczuła do niego odrazę. A może
raczej odrazę do samej siebie?
Oboje
postąpili głupio, dając się ponieść emocjom, ale dostrzegła
jeden plus w całej tej sytuacji. Uświadomiła sobie, że wciąż
kocha Dracona i chce dla niego żyć bez względu na to, gdzie jest i
dlaczego postanowił ją opuścić. Z niezrozumiałych dla siebie
powodów czuła również, że i on wciąż ją kocha. Co więc
sprawiło, że postanowił odejść? Jeżeli Aurorzy nie znaleźli go
u Isabelle...
Aurorzy.
I
właśnie w tym momencie wszystko do niej dotarło. Zrozumiała.
Spojrzała
raz jeszcze na Jeffa, a potem potężna fala wyrzutów sumienia
zalała ją, pozbawiając na chwilę tchu.
-Na
Godryka, Draco... - szepnęła niemalże niedosłyszalnie, po czym
zerwała się na równe nogi i wybiegła z sypialni swojego lekarza.
W
mgnieniu oka założyła ubrania pozostawione poprzedniego dnia na
kanapie w salonie i pobiegła w kierunku schodów. Chwilę później
na piętrze rozległo się głośne pyknięcie.
-Hermiona?
- Ginny była nie tyle zaskoczona widokiem swojej przyjaciółki, co
bardziej zaniepokojona ogólnym jej stanem. -Jak ty wyglądasz,
kochanie... - szepnęła, wpuszczając ją do środka.
Faktycznie
wygląd kobiety pozostawiał wiele do życzenia. Nieczesane z rana
włosy opadały splątanymi kaskadami na ramiona okryte niedbale
założoną, kraciastą koszulą, a pojedyncze kosmyki przykleiły
się do zalanych łzami policzków.
Hermiona
niepewnie zrobiła krok na przód, a kiedy Ginny zamknęła za nią
drzwi, oparła się i osunęła po nich na podłogę, wydając z
siebie cichy, ale mrożący krew w żyłach jęk.
-Czy
Jeff coś ci zrobił? - spytała ostrożnie, choć z bojowym
nastawieniem.
W
innym przypadku Hermiona pewnie zaczęłaby się śmiać, słysząc,
jak ten typowy dla Ginevry, waleczny charakter przebija przez każde
wypowiedziane słowo.
Teraz
jednak jedynie pokręciła głową, zakrywając sobie usta dłonią,
aby nie krzyknąć.
-Więc
co się stało? - dopytywała ruda, nie dając za wygraną, jednak
nie uzyskała odpowiedzi, ponieważ ktoś szarpnął za klamkę.
-Och, to pewnie Harry.
Hermiona
chwyciła wyciągniętą do niej dłoń przyjaciółki i podniosła
się z podłogi, drugą ręką ocierając łzy.
Ginny
otworzyła drzwi i zgodnie z oczekiwaniami zastała za nimi swojego
męża.
-Harry,
co…
-Hermiona
- Harry zdawał się zaskoczony i przerażony jednocześnie.
Wpatrywał się w kobietę przez chwilę, próbując opanować
emocje.
Już
dawno nie widział jej w takim stanie, być może to rozmazany
makijaż i te rozczochrane włosy, nie wiedział. Wiedział jedynie,
że stało się coś złego, a jednak… Cóż, to jednak nie było
najważniejsze w danym momencie.
-Musimy
natychmiast wracać do Londynu - rzekł tonem nie znoszącym
sprzeciwu, ona jednak nie słuchała. Nawet na niego nie patrzyła.
Wpatrywała
się w mężczyznę stojącego tuż za jego plecami.
Na
chwilę w pokoju zapadła głucha cisza, która niemalże raniła w
uszy.
Ginny
również przeniosła wzrok z Harry’ego na korytarz i zakryła usta
dłonią.
-Draco…
- szepnęła Hermiona, a z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
A
potem zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Kobieta
rzuciła się w stronę drzwi i gdy on nastawił już policzek, aby
przyjąć cios, ona oplotła rękami jego szyję i zaczęła głośno
szlochać.
Sytuacja
wprawiła w osłupienie zarówno Harry’ego i jego żonę, jak i
samego Dracona. Mężczyzna stał jak spetryfikowany, wpatrując się
w przestrzeń przed sobą.
Wreszcie
odezwał się Harry.
-Wiem,
że to nie odpowiedni moment, żeby o tym mówić, ale Hermiona… -
tu mężczyzna na chwilę zawiesił głos i ponownie przyjrzał się
parze, by upewnić się, czy kobieta na pewno go słucha. Przestała
szlochać, więc uznał, że może mówić. -Jesteście w ogromnym
niebezpieczeństwie, musicie uciekać. Natychmiast.
O
wszystkim dowiedział się podczas przesłuchania, na które został
przywieziony przez samego Williama Harveya.
-Nie
wiem o co tu chodzi, Potter, ale ten facet chyba nie jest do końca
normalny. Rozumiesz co mam na myśli? Zdaje się, że ktoś pomieszał
mu w głowie - mówił szef kanadyjskiego Biura Aurorów, kiedy obaj
znaleźli się w jego limuzynie.
-Wybacz,
ale chyba nie do końca…
-Chodzi
o to -przerwał mu Harvey - że on w kółko powtarza, że musi kogoś
chronić, że ktoś “ją” znajdzie - kontynuował, zaznaczając
cudzysłów w powietrzu. -Albo to obłęd, albo naprawdę poważna
sprawa.
-Udało
się wyciągnąć z niego coś więcej?
-Nic
poza tym, że musi się z tobą zobaczyć. Oczywiście dodał, że
musisz “ją” ochronić.
Ale
Harry doskonale wiedział, że jeżeli Malfoy jest w takim stanie, to
akcja na pewno może zostać odznaczona w aktach czerwonym atramentem
i włożona między inne “skrajnie niebezpieczne”. Ten facet
nigdy nie przejmował się błahostkami ani pustymi doniesieniami.
A
skoro dał się schwytać Aurorom i zeznawał na przesłuchaniu, to
jego przypuszczenia były błędne. Malfoy wcale nie opuścił swojej
żony ze względu na list gończy. Więc jeżeli nie zdrada i nie
poszukiwania Biura Aurorów, to co mogło zmusić go do ucieczki do
Ottawy? I dlaczego, do cholery, nie zabrał ze sobą Hermiony?
Na
jego widok Malfoy poderwał się z miejsca.
-Potter,
ratuj ją. Ratuj Hermionę - mówił drżącym, zdławionym głosem.
-Siadaj,
Malfoy - głos Harry’ego był całkowicie pozbawiony emocji.
Cokolwiek się działo, sytuacja z pewnością wymagała trzeźwości
umysłu i racjonalnego, profesjonalnego postępowania.
Dokładnie
się sobie przyjrzeli.
Minęło
mnóstwo czasu od dnia, w którym widzieli się po raz ostatni, gdy
Draco poprosił go o przekazanie Hermionie książki.
Malfoy
z pewnością nie przypominał już tego nieznośnego, pałającego
nienawiścią dupka, którego grał w szkole. Kolor jego oczu zdawał
się być o wiele głębszy i jakby cieplejszy, być może z powodu
troski zapisanej w spojrzeniu. Poza tym miał również o wiele
dłuższe włosy, które opadały mu na czoło, zasłaniając większą
część twarzy. Kilka zmarszczek dodało mu powagi, zaś rozcięcie
nad czołem i rozdarta koszulka nadały powagi sytuacji, w jakiej
musiał się znaleźć.
-Mów.
Wszystko po kolei, zaczynając od tego, dlaczego ją zostawiłeś -
ostatnie słowa Harry zaznaczył dobitnie, wykrzywiając lekko kąciki
ust ku dołowi. W ten sposób dał mu znać, że jeżeli nie znajdzie
sensownego wytłumaczenia dla całej tej sytuacji, to zacznie marzyć
o tym, aby wymierzoną karą była śmierć.
Jednak
już pierwsze słowa przekreśliły taką możliwość.
-Mój
ojciec nas znalazł - szepnął mężczyzna, rozglądając się
dokoła z przerażeniem, zupełnie tak, jakby wierzył, że gdzieś w
tym pomieszczeniu Lucjusz Malfoy ukrywa się pod zaklęciem
kameleona.
Harry
zmarszczył brwi z zaniepokojenia, jednak spróbował uspokoić
siebie i swojego rozmówcę.
-Twój
ojciec nie żyje, Malfoy. Miesiąc przed tym, jak dowiedzieliśmy
się, że Hermiona jest w szpitalu, cały Londyn świętował jego
śmierć. To znaczy… - mężczyzna zmieszał się, uświadamiając
sobie, co właśnie powiedział. -Rozumiesz, wszyscy odetchnęli, bo…
-Jasne
- odparł Draco z kwaśną miną. -Nie musisz mi mówić, sam
odetchnąłbym z ulgą, słysząc o jego śmierci. Tyle, że to
nieprawda. Lucjusz żyje, Potter.
Było
w tych słowach coś przerażającego, coś co spowodowało, że
Harry poczuł dreszcze przebiegające po jego plecach.
-Ale
był pogrzeb, ciało zostało spalone… Widzieliśmy je tuż przed
kremacją - mówił, nie wiedząc już, czy bardziej pragnie uspokoić
siebie, czy Dracona.
Jednak
na twarzy blondyna pojawił się szyderczy uśmiech, zupełnie jakby
ten dawny Malfoy powrócił.
-Na
jakim świecie ty żyjesz, Potter? - powiedział, a w jego głosie
dało się słyszeć gorycz. -Istnieje coś takiego jak magia, nie
pamiętasz już? A dodając do tego pieniądze, którymi można
przekupić każdego lekarza, możesz umierać dla ludzi dziesiątki
razy i jednocześnie cieszyć się pełnym zdrowiem jeszcze przez
długie lata.
-Ale…
-Rozmawiałem
z nim, Potter - wyrzucił w końcu z siebie, świadomy tego, że
słowa te zburzą wszelkie wątpliwości i nadzieje jednocześnie.
A
później opowiedział mu całą historię.
Zaczęło
się od dziwnych postaci mijających go na ulicy. Nie wyglądali na
mugoli i zdecydowanie nie przypominali zwykłych czarodziejów.
Zakapturzone postacie zerkające na niego z ukosa, żebracy, którzy
przestawali wyciągać ręce ku niebu, gdy tylko przechodził,
kobiety spoglądające na niego z lubieżnymi uśmiechami.
Próbował
okrężną drogą wyciągnąć informacje ze swojej żony, by
dowiedzieć się, czy i ona nie zauważyła przypadkiem czegoś
niepokojącego. Jednakże Hermiona zdawała się być całkowicie
spokojna, jakby nie miała o niczym pojęcia, postanowił więc, że
nie będzie niepokoił jej na darmo.
Zdecydował
również uznawać wszelkie obserwacje za objawy paranoi i za wszelką
cenę starał się ignorować wszystkie podejrzane postaci włóczące
się po ulicach Montrealu.
Aż
do tamtego popołudnia.
Celowo
urwał się wcześniej i wracał z pracy okrężną drogą, wstępując
do kwiaciarni, by kupić swojej żonie bukiet kwiatów i zrobić jej
niespodziankę z okazji rocznicy ich przyjazdu do Kanady.
Dlatego
właśnie nie szedł jak zwykle przez Rue West Broadway. Zamiast tego
poszedł przez Loyola Park
ścieżką pomiędzy tymi śmiesznymi boiskami do baseballu, a potem
wzdłuż kortów tenisowych.
Wychodząc
zza niewielkiego budynku szatni dla graczy, dostrzegł, że ktoś
obserwuje jego dom. Zakapturzona postać stała nieruchomo w cieniu
garażu jednego z sąsiadów, ale Draco bez problemu rozpoznał jasne
kosmyki długich włosów wymykających się spod materiału.
Strach
sparaliżował go na moment, kiedy uświadomił sobie, w jak wielkim
niebezpieczeństwie może być Hermiona.
Ukryty
za budynkiem stał tam aż do momentu, w którym jego ojciec nie
zdematerializował się, spłoszony przez sąsiada koszącego trawnik
na podwórku obok.
Wtedy
Draco rzucił się pędem w kierunku drzwi frontowych swojego domu.
Kiedy wszedł do środka, starał się za wszelką cenę opanować
strach, który wciąż jeszcze przyspieszał mu tętno, a na widok
żony ledwie powstrzymał się od westchnięcia z ulgą. Wciąż była
cała i zdrowa.
-Może
to dziwne, ale dopiero sen tamtej nocy uświadomił mi, czego tak
właściwie chciał ojciec – mówił, ocierając z oczu łzę.
Przyśnił
mu się moment, w którym na nich oboje rzucono zaklęcie Obliviate,
usłyszał krzyki Hermiony, błaganie, żeby jej nie opuszczał,
żeby nigdy o niej nie zapomniał. A potem... Potem rozległ się
głośny, szyderczy śmiech jego ojca i słowa, które słyszał od
tamtej pory już każdego dnia.
-Zapomni
o tobie, głupia dziewczyno. Zadbam o to.
Kiedy
się obudził, zrozumiał, dlaczego Lucjusz nie próbował ich
napaść, pomimo tego, że znał ich adres. Ojciec chciał za wszelką
cenę doprowadzić do tego, żeby Draco bez przymusu opuścił
Hermionę.. Żeby zranił ją z własnej woli.
Zrozumiał
też, że Lucjusz nie zrezygnuje, dopóki nie osiągnie swojego celu,
a jeżeli będzie musiał czekać zbyt długo... Istniała możliwość,
że posunie się do dużo niebezpieczniejszych metod rozdzielenia
swojego syna i mugolaczki.
-Bałem
się – mówił, dławiąc się łzami. -Bałem się, że on ją
skrzywdzi na moich oczach.
W
końcu doszedł do wniosku, że jedynym sposobem ochronienia swojej
żony jest odejść do innej kobiety.
Początkowo
planował wszystko ukartować, powiedzieć Hermionie o Lucjuszu i
upozorować rozstanie. Chciał nawet znaleźć mężczyznę, który
odegrałby rolę jej
kochanka,
ale zbyt wiele ryzykował. Nie miał przecież pewności, że Lucjusz
się na to nabierze, że będą w stanie wytrzymać bez siebie, poza
tym... Co później? Kolejna ucieczka? Doskonale wiedział już, że
przed jego ojcem nie można się ukryć.
Dlatego
właśnie postanowił nie mówić o niczym żonie
i
odejść do Isabelle.
Kim
ta kobieta była w rzeczywistości?
Czystokrwistą
czarownicą z Montrealu. O tym, że jego koleżanka z pracy świetnie
radzi sobie z czarmi,
Draco dowiedział się przypadkiem, kiedy przyłapał ją na
teleportacji (tak pozbywała
się problemu
z korkami ulicznymi).
Draco
opowiedział jej więc o swoim ojcu i jego nienawiści do Hermiony.
Nie śmiał prosić jej o pomoc, a jednak dziewczyna bez wahania
podchwyciła inicjatywę, godząc się odegrać rolę jego kochanki.
Wszystko w imię miłości, której historia wzruszyła ją do łez.
Spotykali
się w kawiarni, od czasu do czasu trzymali się za ręce, dla
wiarygodności raz nawet ją pocałował, a potem, kiedy nadszedł
czas, zamieszkali razem.
Może
to hipokryzja, ale nie
mógł znieść faktu, że w
życiu jego
żony tak
szybko pojawił
się inny mężczyzna, dlatego po tygodniu podziękował jej za
wszystko, co dla niego zrobiła i wyjechał do Ottawy, prosząc, by
od czasu do czasu pozwoliła mu jeszcze u siebie przenocować.
Kiedy
pojawiał się w Montrealu, to tylko po to, by upewnić się, że
przy Hermionie nie kręci się żaden podejrzany typ, który mógłby
okazać się potencjalnie niebezpiecznym czarnoksiężnikiem.
Wszystko
zdawało się działać zgodnie z planem.
Jednak
dzień
przed tym, jak dał się złapać Aurorom, spotkał Lucjusza po raz
drugi. Tym razem stanęli ze sobą twarzą w twarz w jego własnym
mieszkaniu.
Wrócił
właśnie od Isabelle i zastał swojego ojca w kuchni. Ten widok
zamroził na chwilę krew w jego żyłach, jednak próbował nie dać
po sobie poznać, jak bardzo przerażony jest tą wizytą.
-Witaj,
synu, dawno się nie widzieliśmy – rzekł Lucjusz, wstając od
stołu i wyciągając ramiona w zapraszającym geście.
-Witaj,
ojcze... - odpowiedział mu, próbując opanować łomotanie serca.
Po
tej krótkiej wymianie uprzejmości Malfoy senior przeszedł do
rzeczy. Opowiedział mu, że „poczynił pewne obserwacje” i jest
bardzo zadowolony z faktu, że jego syn przestał zadawać się ze
szlamą i
spotkał w końcu jakąś wartościową czystokrwistą czarownicę.
Powiedział nawet, że jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, jest
gotów zapłacić za jej przeprowadzkę do Londynu i wyprawić im
huczne wesele.
Draco
za wszelką cenę próbował wycisnąć z siebie choć kroplę
entuzjazmu, jednak granie rozgoryczonego dzieciaka w Hogwarcie
wychodziło mu o wiele lepiej, niż udawanie, że widok Lucjusza go
cieszy. Prawdopodobnie to wzbudziło w jego ojcu podejrzliwość i w
końcu padło podstępnie zadane pytanie.
-Masz
zamiar ożenić się z tą kobietą, prawda, Draco?
-Przełknąłem
ślinę i przytaknąłem niepewnie. Pewnie to mnie zdradziło, bo
zaraz po tym jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Nie pozostał
ślad po dumie i radości, jego oczy ponownie zrobiły się lodowate.
Byłem
cholernie przerażony.
-Cóż,
w takim razie tamta szlama chyba nie będzie nam już dłużej
potrzebna, prawda?
-Tato...
Ona... Po prostu zostaw ją w spokoju, między nami naprawdę nic już
nie ma – zapewniał, próbując opanować narastającą w nim
panikę. -To, że przestałem ją kochać, nie znaczy, że nagle
zacząłem pochwalać zabijanie niewinnych ludzi.
-Ta
dziewczyna pozbawiła mnie syna na prawie trzy lata! - krzyknął
Lucjusz.
-Wcale nie jest niewinna!
-To
była nasza wspólna decyzja, której teraz żałuję – przekonywał
go jeszcze. -Jeżeli zabijesz ją, to zabij także i mnie!
Te
słowa zawisły w powietrzu i sprawiły, że Lucjusz
zamilkł na chwilę, przyglądając się synowi z zaciekawieniem.
Draco
doskonale wiedział, że to nie powinno było tak zabrzmieć, a
jednak było za późno. Tłumaczenie się nic by tu nie pomogło.
-Wcale
nie przestałeś jej kochać – zawyrokował
ojciec.
-W przeciwnym wypadku nie byłbyś gotów umrzeć razem z nią,
głupcze.
Draco
stał tam i wpatrywał się
z nienawiścią w
mężczyznę, którego niegdyś z dumą nazywał swoim ojcem. Tego
dnia jednak miał ochotę pozbawić go życia przy pomocy jednego
zaklęcia.
A
jednak zwyciężył racjonalizm.
Upadł
na kolana i zaczął błagać go, by zostawił ich w spokoju. Malfoy
senior był jednak nieustępliwy.
-To
się musi skończyć, chłopcze – oznajmił, jakby ganił syna za
złe stopnie.