Po pierwsze przepraszam, że tak długo. Po drugie przepraszam, że rozdział jest taki krótki. Po trzecie nie obiecuję poprawy, bo naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Zdaje się, że wszystko się we mnie posypało i jakiś czas zajmie mi poodkładanie wszystkich książek na właściwe półki. Obym tylko zdołała wszędzie dosięgnąć.
Tak czy inaczej raz jeszcze przepraszam i nie przynudzam. Bawcie się dobrze!
To wszystko zdawało się być snem na jawie.
Czytała zachłannie każdą kolejną stronę, widząc przed oczami obrazy, które tratowały jej myśli i wspomnienia, zniekształcając je i zastępując. Nie wiedziała, co tak właściwie działo się z jej umysłem, ale z jakiejś przyczyny nie chciała porzucić czytania.
Ta historia była jak narkotyk, jak eliksir słodkiego snu, który koił wszelki ból, zastępując go przyjemnym uczuciem lekkości.
Wszystkie rozterki, które dotąd dręczyły jej serce, zaczęły powoli znikać i nie liczyło się nic oprócz tego.
Od dawna zastanawiała się, dlaczego jest z Ronem, skoro go nie kocha. Przekonywała siebie samą, że to silne więzi przyjaźni albo co najwyżej przyzwyczajenie, które wzięło górę nad jej uczuciami.
Może jak dotąd nie widziała powodu, dla którego miałaby się z nim rozstać. Ślub zbliżał się wielkimi krokami, a ona wiedziała, że potem nie będzie już innej drogi, ale z jakiegoś powodu nie bała się. Byli najlepszymi przyjaciółmi i to sprawiało, że wciąż słyszała w głowie ten cichy głosik, który zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze.
Tego właśnie się chwytała, przynajmniej jak dotąd.
Książka uświadomiła jej, dlaczego tak właściwie nie chciała rezygnować z Rona. Bała się samotności, jak każdy. Oprócz tego zrozumiała coś jeszcze. Zrozumiała, że o prawdziwą miłość należy walczyć do samego końca, a skoro tak, to jej ślub nie miał żadnego sensu.
W chwili, w której to pojęła, z jej serca spadł dziwny ciężar, który nosiła w sobie od tamtego dnia. Od dnia, w którym wszystko w jakiś dziwny i niezrozumiały dla niej sposób zmieniło się nie do poznania.
Przewracając kolejną stronę, Hermiona czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. Każdy kolejny fragment tekstu odkrywał bowiem przed nią coś nowego, zupełnie nieznanego, a jednocześnie tak pociągającego, że miała ochotę w jednej chwili uciec z Nory i wyruszyć na poszukiwania swojej prawdziwej miłości.
Wreszcie na stronie sześćdziesiątej trzeciej pojawiła się historia, w której główni bohaterowie rozstają się na skutek spisku ich przyjaciół. Wtedy ten jeden raz widzi twarz chłopaka, który jak dotąd pojawiał się w jej wspomnieniach jako niewyraźna postać. Rozpoznała w nim swojego największego wroga i zrozumiała. Zrozumiała wszystko, choć wciąż jeszcze nie mogła w to uwierzyć.
Bo jakim cudem nie pamiętałaby, że przez kilka lat była zakochana w kimś, do kogo dziś żywi wyłącznie nienawiść? Oczywiście, zdawała sobie sprawę z mocy czaru modyfikującego pamięć, ale przecież była w Hogwarcie. Czy ktokolwiek z ludzi tam przebywających, mógłby zrobić im coś takiego? I czy jej przyjaciele nie zrobiliby niczego, aby przywrócić im pamięć?
Wtedy właśnie po raz pierwszy popłynęły z jej oczu łzy, które Ron odczytywał jako łzy wzruszenia nad jakąś smutną historią i chichotał cicho, zapewniając, że książki to tylko fantazja autora.
Ona jednak płakała, uświadamiając sobie fragment po fragmencie, że od pewnego czasu żyła w kłamstwie i wśród kłamców.
W końcu dotarła do końca książki, gdzie zapisanych było kilka słów, wypełniających jej serce nadzieją.
„Dziś po głowie kołacze mi się tylko to jedno zdanie, które wypowiedziałaś pod naszym drzewem.
Jeśli świat zechce nas kiedyś rozdzielić, to obiecaj mi, obiecaj że odnajdziesz mnie, nim będzie za późno...
Więc jeśli czytasz to, Jaskółko, wiedz, że Kos czeka na Ciebie nocami tam gdzie zawsze.”
Kiedy Harry skończył opowiadać historię usłyszaną podczas przesłuchania, popatrzył uważnie na Hermionę. W drodze do hotelu cały czas zastanawiał się, czy kobieta mu uwierzy. A właściwie nie jemu, a swojemu mężowi, który opuścił ją i zniknął bez śladu, burząc tym samym ich wspólny świat zbudowany w Kanadzie.
To dlatego był taki przerażony, kiedy zobaczył ją w swoim pokoju hotelowym. Trochę inaczej to planowali. Najpierw mieli opowiedzieć o wszystkim Ginny, sprawdzić, jak ona na to zareaguje, a jeżeli uwierzy, poprosić ją, by przekonała również Hermionę. Z drugiej strony dobrze się stało, że nie musieli jej szukać, oszczędzili dzięki temu sporo czasu, który można było przeznaczyć teraz na natychmiastową ewakuację.
W pokoju panowała niczym niezmącona cisza, której nikt nie odważył się przerwać ze względu na stan, w jakim znajdowała się Hermiona. Żadne z nich nie miało pojęcia, co doprowadziło do tego, że kobieta w ogóle pojawiła się u Ginny tego poranka, a skoro ona sama nie próbowała nic powiedzieć, nie było również sensu, aby zadawać pytania.
Ku zdziwieniu pozostałych, ciszę przerwał Draco.
-Nie wiem, czy mi wierzysz, ale teraz nie to jest najważniejsze. Jeżeli chcesz, możesz wyjechać stąd z Harrym i Ginny, a ja zostanę w Kanadzie. Błagam Cię tylko - tu głos zniżył do zdławionego szeptu - uciekaj.
-Nie, Draco. To bez sensu – odezwała się Hermiona zmęczonym, ale pełnym czułości głosem. -Ty powinieneś uciekać, dla mnie jest już za późno.
Gdzieś w głębi świadomości Harry wiedział, o czym kobieta mówi, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli.
-Daj spokój, pakujmy się i jedźmy na lotnisko. Harvey obiecał podstawić nam odrzutowiec, żebyśmy nie musieli czekać na lot – oznajmił tonem, którym zazwyczaj namawia się ludzi na wspólny wypad pod namioty.
-Odrzutowiec? - spytała Ginny. -A teleportacja?
-Szanse, że stary Malfoy nie ma dostępu do informacji z Ministerstwa są bliskie zeru. Jeżeli się teleportujemy, będzie w Londynie jeszcze przed nami.
-Harry, dobrze wiesz, że -jęknęła Hermiona, ale mężczyzna nie dał jej dokończyć.
-Granger - tu spojrzał przez chwilę na swoją przyjaciółkę, a potem niepewnie zerknął na jej męża - nie denerwuj mnie, dobrze? Lecimy do Londynu i nie gadaj mi tu teraz, że to nie ma sensu. Przedwczoraj pisałem do Archera, obiecał, że osobiście zajmie się ściągnięciem najlepszych uzdrowicieli w całym magicznym świecie. Podobno dwóch z nich już jest w drodze, więc bądź tak łaskawa i nie marnuj naszych wysiłków, w porządku?
Wypowiedź ta wprawiła w zaszokowanie wszystkich obecnych w pokoju. Dawno nie słyszeli bowiem, żeby Harry odnosił się do kogokolwiek w taki sposób, a już na pewno nikt nie spodziewałby się, że użyje takiego tonu wobec swojej przyjaciółki, której lekarze nie dawali większych szans na przeżycie.
Hermiona jednak wcale nie wydawała się być urażona słowami przyjaciela. Przeciwnie, Harry dostrzegł jakiś dziwny błysk wesołości w jej oczach.
Chwilę później na twarzy kobiety wykwitł niepewny, ale zaskakująco szczery uśmiech, który wprawił w osłupienie wszystkich z wyjątkiem Malfoya. Mężczyzna najwidoczniej nauczył się już rozszyfrowywać swoją ukochaną, ponieważ popatrzył jej w oczy i nieśmiało odwzajemnił uśmiech.
-Więc nadal mnie kochasz? - spytała niepewnie, a jej oczy napełniły się łzami.
-Nigdy nie przestałem – wyznał, a ona ponownie poczuła to charakterystyczne łaskotanie jego grzywki na swoim czole.
-W takim razie ruszmy się, nie ma chwili do stracenia – powiedziała dziarskim tonem, z trudem odrywając się od swojego męża i wchodząc do mieszkania.
Tymi słowami Hermiona całkowicie rozładowała napięcie, które zaczynało męczyć wszystkich obecnych w pokoju i choć Harry i Ginny wymieniali ze sobą pełne zdumienia spojrzenia, ona o to nie dbała. Razem z Draconem świat zwrócił jej bowiem chęci do życia.
-Posłuchajcie, czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co tak właściwie zdarzyło się w pokoju hotelowym? - zapytał Harry z na wpół rozbawioną, na wpół zdezorientowaną miną, kiedy cisza panująca w samolocie zaczęła go przytłaczać.
Słysząc te słowa, Ginny spojrzała na swojego męża tak, jakby ten właśnie zdradził ich wspólny plan podbicia wszechświata.
-Wybaczcie mu, próbuje zająć czymś myśli, bo boi się wysokości – próbowała go wytłumaczyć, spoglądając w panice to na niego, to na małżeństwo siedzące naprzeciw nich.
Te słowa i całokształt zachowania Rudej sprawiły, że Draco i Hermiona spojrzeli po sobie i po chwili oboje wybuchnęli głośnym śmiechem.
-Ginny, błagam cię – zaczęła Hermiona przez łzy, próbując opanować chichot. -Rozumiem, że długo się nie widzieliśmy, ale doskonale pamiętam, jaki jest Harry. I wiem, że ty, ciekawska istoto, podobnie jak on, chciałabyś wiedzieć wszystko. A to nie jest żadna tajemnica – kontynuowała, kładąc swoją dłoń na dłoni Dracona. -Kiedy Harry zwrócił się do mnie po nazwisku panieńskim, zauważyłam, jak Draco drgnął i spojrzał na mnie z tym charakterystycznym dla niego, pełnym przerażenia wyrazem twarzy. Ten sam smutek miał w oczach, gdy dowiedzieliśmy się, że władze szkoły zdecydowały się zmodyfikować nam pamięć. Rozpoznałabym wszędzie to uczucie przemawiające przez jego spojrzenie. To jest to samo spojrzenie, jakim ty patrzysz na Harry'ego, a on na ciebie. Mówiąc prościej, bez problemu dostrzegłam, że Draco nadal mnie kocha. I to wystarczyło.
Słowa te nie przyniosły oczekiwanej reakcji, a przynajmniej nie od razu. Najpierw bowiem, w czasie, gdy Ginny i Harry próbowali przetrawić nowo zdobyte informacje, nastało milczenie. Dopiero potem Harry jak gdyby ocknął się z głębokiego snu i powiedział jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy.
-Aaaaaaa, teraz rozumiem... chyba.
Na to pozostała trójka ponownie ryknęła niepohamowanym śmiechem, jednak tym razem wszyscy ucichli w momencie, gdy Hermiona chwyciła Dracona za nadgarstek. Wszyscy bez trudu zauważyli tę nagłą zmianę w zachowaniu kobiety, która momentalnie spoważniała i drugą rękę przyłożyła sobie do skroni. Jej twarz w jednej chwili stała się biała jak papier.
-Cholera, co się dzieje? - spytał Harry, przerażony tym, co zobaczył.
Draco jednak nie tracił czasu na zadawanie pytań. W ułamku sekundy położył oparcie fotela, na którym siedziała Hermiona, po czym wybiegł w kierunku toalety, by wrócić stamtąd z kubkiem zimnej wody. Podał go kobiecie, która podziękowała za pomoc ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Chwilę później jej oczy zaczęły zachodzić mgłą i było jasne, że tylko sekundy dzielą ją od utraty przytomności.
-Hermiona, kochanie, słyszysz mnie? Słyszysz mnie? - mówił Draco, klepiąc ją delikatnie po policzkach. -Kochanie, nie poddawaj się – prosił.
Na próżno. Na jej twarzy dało się już dostrzec oznaki przegranej walki – powieki stały się zbyt ciężkie i opadły, przykrywając brązowe tęczówki. Ostatni blady rumieniec również nie pozostawił po sobie żadnego śladu, a delikatne, zawsze malinowe wargi stały się niemal przeźroczyste.
-Zemdlała – jęknął mężczyzna, a po jego policzkach potoczyły się łzy. -Co my teraz zrobimy?
-Musimy teleportować ją do Munga – oznajmił Harry drżącym głosem. -Nie ma innego wyjścia.
Kiedy rano obudził się i dostrzegł, że Natalie nie ma obok niego, zbiegł na dół z nadzieją, że tam ją znajdzie. Zamiast niej znalazł jednak leżącą na środku salonu niewielką paczkę owiniętą w szary papier. W środku znajdowało się obiecane mu dziesięć kawałków.
Co tak właściwie wydarzyło się w ciągu tych ostatnich tygodni? Kim tak naprawdę była Natalie i dlaczego zniknęła, skoro tej nocy było im ze sobą tak dobrze? Nie pojmował.
Zastanawiał się nad tym, czy warto byłoby jeszcze raz wykorzystać numer telefonu zapisany w jego komórce jako „21”. Być może dowiedziałby się czegoś, co pozwoliłoby mu pojąć całą istotę jego zadania. Z drugiej strony... przecież otrzymał zapłatę, a wizja spotkania się twarzą w twarz z tajemniczym człowiekiem, którego szare oczy śniły mu się po nocach, nie wydawała mu się atrakcyjną opcją. Czyż nie zdecydował, że nie zadzwoni pod ten numer, choćby miał nigdy nie otrzymać zapłaty za wykonane zadanie?
Ów zleceniodawca było koszmarem, o którym chciał za wszelką cenę zapomnieć, a jednak... Jednak uczucie, jakim obdarzył Natalie, sprawiało, że wahał się coraz bardziej.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że może to tylko zbieg okoliczności. Może dziewczyna wyszła po zakupy, a on niepotrzebnie panikuje?
Nie. To nie mógł być przypadek.
Oczywistym zdawało mu się, że w momencie, kiedy ich ciała połączyły się w jedno, jego zadanie zostało zakończone. Nieważne, czy tego chciał, czy nie. Pozostało jednak pytanie : Dlaczego?
Jeff Egner był profesjonalistą. Nigdy nie pytał zleceniodawców o pobudki, dla których pragnęli zemścić się na tej lub innej osobie. Po prostu przyjmował zadanie i wykonywał je najlepiej jak potrafił. Zazwyczaj dzień po otrzymaniu zapłaty nie pamiętał już, jak wyglądał jego płatnik i czego od niego oczekiwał. Dlatego wielu uważało, że był w tym najlepszy.
A teraz miał zamiar porzucić swój profesjonalizm i zadzwonić do swojego dwudziestego pierwszego klienta. Chciał zapytać, po co tak właściwie miał uwodzić Natalie i czy jeszcze kiedyś będzie miał możliwość zobaczenia się z nią.
Znał oczywiście odpowiedź na drugie pytanie, ale nawet profesjonaliści, tacy jak Jeff Egner, mają w swoim życiu chwile, w których nadzieja zagłusza zdrowy rozsądek.
Mężczyzna wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer z listy.
Patrzył jeszcze przez chwilę na wyświetlacz, wciąż próbując odciągnąć się od tej głupiej myśli. Doszedł jednak do wniosku, że nigdy się od tego nie uwolni. Już do końca życia będzie zadawał sobie pytanie, kim była Natalie oraz mężczyzna, który zdawał się być istotą niemalże nadprzyrodzoną.
W końcu nacisnął zieloną słuchawkę i przysunął telefon do ucha, zachowując jednak bezpieczną odległość między nimi. Zupełnie tak, jakby komórka za chwilę miała stanąć w ogniu.
Chwile oczekiwania dłużyły się w nieskończoność, jednak to, co usłyszał zamiast dźwięku połączenia, sprawiło, że jego serce na chwilę zamarło.
-Nie ma takiego numeru – powiedział sztuczny głos po drugiej stronie.
----
Tak strasznie mi wstyd.