Chłodny podmuch powietrza wdarł się do pokoju.
Okno.
Niedokładnie zamknięte okno, które wiatr niemalże wyrwał z zawiasów, kiedy zerwała się burza.
A przecież wczoraj wieczorem jeszcze dwukrotnie upewniała się, że je zamknęła.
Trzeba będzie wezwać specjalistę, najwidoczniej poluzowała się klamka. Dobrze, że było to okno na drugim piętrze, przynajmniej nie było ryzyka, że w jej mieszkaniu pojawią się włamywacze.
Panele podłogowe. Przeraźliwie zimne panele.
Drobne stopy wiszące nad podłogą zaczęły powoli szukać miękkich różowych kapci, które zawsze stały tuż obok łóżka. Jeden był na swoim miejscu, ale drugi... Gdzie jest drugi?
Prawa stopa powędrowała nieco dalej, szukając swojego puchatego okrycia.
Prawy but leżał prawie metr od swojego towarzysza. Dlaczego? Czyżby lunatykowała i kopnęła go gdzieś przez sen? Więc może otworzyła też okno?
W takim wypadku powinna sama wybrać się do specjalisty.
Podeszła do okna i zamknęła je z trzaskiem, a następnie mocno pociągnęła za klamkę, żeby upewnić się, że tym razem się nie otworzy. Wydawało się być solidnie zamknięte.
Światło pioruna na chwilę wypełniło cały pokój, a następnie rozległ się głośny grzmot.
Zdawało się, że burza była tuż nad jej domem. Lubiła takie klimaty, zupełnie jakby do nich należała, jakby były jej pokrewne.
Skoro już wstała, skorzysta z łazienki.
Nie zapalała światła, jej oczy wystarczająco przyzwyczaiły się do ciemności, by mogła swobodnie się przemieszczać. Poza tym nad umywalką mała jarzeniówka przez okrągłą dobę roztaczała niebieskawą poświatę.
Stanęła przed lustrem i zobaczyła delikatne iskierki światła odbijające się w jej oczach. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że wciąż wygląda trochę jak dziecko. A może po prostu chciałaby znowu nim być? Lata szkolne wydały jej się być czasem pełnym radości i spokoju, choć pamiętała je jak przez mgłę i nie mogła przypomnieć sobie imion żadnej z koleżanek.
Na drugim roku studiów medycznych właściwie też nie pamiętała imion koleżanek z roku. Niewiele rozmawiały, właściwie to prawie wcale. Nauka była dla nich wszystkich najważniejsza.
No i proszę, do czego ją to doprowadziło. Przez sen otwierała okna w burzową noc!
-Co się z Tobą dzieje, Hermiono? - powiedziała do swojego odbicia i przymknęła oczy, opierając się o umywalkę.
Promienie słoneczne powoli zaczęły przedzierać się przez chmury i rozświetlać mały pokoik pomalowany na pastelowe kolory w odcieniach różu i zieleni.
Do nozdrzy dziewczyny wdarł się zapach letniego poranka - mieszanina woni skoszonej trawy i ozonu, który pojawił się w powietrzu po burzy.
Okno. Znowu było otwarte.
To musiała być wina mechanizmu, tym razem była już tego pewna.
To już czwarta noc z rzędu. A przecież takie sytuacje zdarzały się także wcześniej, w ubiegłych tygodniach.
Musiała zadzwonić po fachowca, bo jesienią zrobi się z tego ogromny problem.
Po założeniu szlafroka zeszła na parter, do kuchni.
Na schodach odruchowo zerknęła jeszcze na liczne zdjęcia pary w średnim wieku oprawione w kolorowe ramki i zawieszone na ścianie.
Swego czasu te fotografie pomogły jej przywyknąć do faktu, że jej rodziców już nie ma. Patrzyła na ich uśmiechnięte twarze i przekonywała samą siebie, że w chwili śmierci z pewnością byli szczęśliwi. Przecież byli wtedy razem, a to zawsze wystarczało im do szczęścia.
Teraz jedno spojrzenie na którekolwiek ze zdjęć wystarczyło, by ukoić nerwy Hermiony. Serdeczny uśmiech jej mamy był wszystkim, czego potrzebowała, aby zacząć dzień z dobrym humorem. Nawet jeśli miała kiepską noc, bo jej okno nieustannie otwierało się z bliżej niewyjaśnionej przyczyny.
Jedyną rzeczą, której jeszcze jej brakowało tego poranka, był kubek świeżej herbaty.
Nalała więc wody do czajnika i postawiła go na gazie. Ze zdumieniem stwierdziła, że to pierwszy raz, kiedy wymierzyła odpowiednią ilość wody, zupełnie tak, jakby przyzwyczajenie przygotowywania porannej herbaty dla trzech lub nawet czterech osób zaczynało powoli ustępować.
Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na tę myśl, czując, że to dobry znak. Być może przyjdzie moment, w którym odbuduje całe swoje życie cegiełka po cegiełce?
Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że potrzebowałaby do tego kogoś jeszcze. Nie potrafiła zbudować pełnego szczęścia w pojedynkę, ale czy jest na świecie ktoś, kto by to potrafił?
Tylko skąd wziąć tę drugą osobę?
Jej uczelnia pełna była ludzi zaaferowanych własną karierą, wielkimi celami i ambicjami sięgającymi sufitu. Przez dwa lata studiów nie znalazła nikogo, kto chociaż trochę przypominałby jej bratnią duszę.
A może za mało się rozglądała? Może sama była tak wciągnięta w wir nauki i zaliczania kolejnych semestrów, że przeoczyła kogoś wartościowego?
Nie wykluczała takiej możliwości, zwłaszcza na ostatnim semestrze, który okazał się dla niej wyjątkowo ciężkim. Dlatego właśnie prawdopodobnym wydawało jej się nawet to, że mogła lunatykować nocami i uparcie otwierać okno w swojej sypialni. Pamiętała przecież, że zmęczenie fizyczne może prowadzić do podobnych epizodów, a przecież jej życie ostatnio było niekończącym się pasmem nieprzespanych nocy i wielogodzinnych przygotowań do egzaminów. Jeśli dodać do tego kilkanaście litrów wypitej kawy... Tak, lunatykowanie było całkiem sensownym wytłumaczeniem.
Mimo wszystko należało wezwać kogoś, kto obejrzałby to okno.
Zabrała z kuchni kubek parującej herbaty i rozsiadła się z nim wygodnie na kanapie w salonie.
Tuż obok sofy stał stolik, a na nim aparat telefoniczny. Stary, niemalże zabytkowy telefon z tarczą do wykręcania cyfr. Uwielbiała go. Był jednym z tych przedmiotów, który, była tego pewna, już zawsze będzie przypominał jej o rodzicach.
-Halo, panna Finn? - zaczęła, kiedy po drugiej stronie zgłosiła się młoda dyspozytorka. -Tak, czy pan Ian ma dzisiaj dyżur? Chciałabym, aby wpadł do mnie i obejrzał jedno z moich okien. Wydaje mi się, że może mieć wadliwy zamek, ostatnimi czasy okno samoczynnie się otwiera przy silniejszym wietrze. Właściwie to tylko nocami, dlatego nie jestem pewna, czy chodzi o zamek, bo nigdy nie byłam tego... hm... świadkiem. - Nie była pewna, czy ostatnie zdanie zabrzmiało sensownie.
Wszystko jedno, kiedy pan Ian się pojawi, wyjaśni mu wszystko jeszcze raz.
-Tak, dziękuję bardzo. Oczywiście, jestem w domu przez cały dzień, proszę jedynie o telefon pół godziny przed wizytą, tak na wszelki wypadek. Dziękuję, do usłyszenia.
Jedna sprawa z głowy.
Dobrze, co dalej?
Rozejrzała się po salonie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.
Komputer, telefon? Nie miała ochoty na kontakty ze znajomymi. O ile znajomymi można nazwać garstkę ludzi, którzy od czasu do czasu poświęcają chwilę na krótkie spotkanie, na którym właściwie i tak wszystkie rozmowy sprowadzają się do jednego - przyszłości zawodowej.
Więc może spróbuje się pouczyć czegoś na przyszły semestr?
To nic, że były wakacje. Studenci medycyny nie mają prawdziwych wakacji, zawsze jest coś do nauki.
Dlaczego wybrała ten cholerny kierunek? Czy nie było niczego równie pasjonującego?
Teraz wiedziała już, że medycyna niekoniecznie jest tym, co powinno pochłonąć całe jej życie. A co powinno ją zastąpić? Nie była pewna. Gdzieś w środku czuła, że jest to coś, czego jeszcze nie próbowała. Może prawo? Albo jakiś sport wodny, na który nigdy nie miała czasu?
Jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed rzuceniem studiów i rozpoczęciem wszystkiego od nowa, był brak kolejnego celu, jakiegoś nowego punktu zaczepienia.
Jej wzrok nadal błądził po pokoju. Wszystko kojarzyło jej się z cholerną medycyną, fałszywą pasją, którą próbowała ugasić coś innego, zupełnie jej nieznanego, a jednak silnie dającego o sobie znać.
Pragnęła wolności od tego życia, w którym utknęła.
Może książka? Nie medyczna, nie naukowa, ale lekka, młodzieżowa lektura z tych, przy których na zmianę płacze się ze śmiechu i smutku.
Spojrzała na biblioteczkę, na której ustawione były kolorowe dwustustronicowe powiastki dla nastolatek. Mając te trzynaście czy czternaście lat nałogowo czytała tego typu książki, uwielbiała to, co wnosiły w jej życie - niedogonione marzenia o romantycznej miłości i przygodach.
Teraz nie mogła przypomnieć sobie treści żadnej z nich, ale wiedziała, że jest w nich coś, czego dziś zdecydowanie potrzebowała.
Podeszła bliżej, żeby wybrać konkretny tytuł i zauważyła, że na półce z książkami jej ojca brakuje jednej powieści kryminalnej. Pewnie nie zauważyłaby tego, gdyby nie wyraźna luka na samym środku.
Dreszcz przerażenia przeszedł jej po plecach.
Była pewna, że jeszcze dwa dni temu podczas sprzątania ustawiała wszystkie książki jedna obok drugiej.
Nie miała ostatnio gości. Właściwie nigdy ich nie miewała. Więc kto zabrał książkę z półki?
Rozejrzała się po salonie, jakby szukała tam odpowiedzi.
-Przecież to nie duchy - powiedziała na głos do półki, jakby próbowała przekonać całą biblioteczkę, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało.
Może naprawdę lunatykowała? Wyszła z łóżka, potknęła się o kapcie, zeszła na dół i wzięła książkę z półki?
To wydawało jej się dość racjonalnie napisanym scenariuszem, ale na wszelki wypadek podeszła do drzwi wejściowych i sprawdziła, czy są zamknięte.
Zamek był nieruszony, wszystko tak, jak być powinno.
Kiedy była obok drzwi, zadzwonił telefon.
Jej serce omal nie wyskoczyło z piersi, a ona cała zesztywniała ze strachu. Jednakże trwało to tylko chwilę, ponieważ sekundę później Hermiona szła już do telefonu, kręcąc głową z niedowierzaniem, myśląc o tym, jak jeden dzwonek mógł wytrącić ją z równowagi.
-Tak? - powiedziała do słuchawki, w której usłyszała głos panny Finn. -Dobrze, będę czekać. Dziękuję i życzę miłego dnia.
Pan Ian miał być u niej za piętnaście minut, a ona wciąż była w szlafroku.
Rzuciła się biegiem do garderoby na pierwszym piętrze, omal nie wywijając orła na śliskich schodach.
Wybieranie stroju nie zajęło jej długo, to był tylko pan Ian, prawda?
Starszy, poczciwy mężczyzna, który zawsze prawił jej komplementy na temat wyglądu, bez względu na to, co na siebie włożyła i jak uczesała włosy.
Więc zazwyczaj kiedy przychodził coś u niej naprawić, ona pokazywała mu się bez makijażu, z niedbale związanymi włosami, w zwykłej białej podkoszulce i czarnych dresowych szortach.
Tym razem nie było inaczej, nie miała zamiaru stroić się dla złotej rączki, nawet jeśli był to wyjątkowo uprzejmy pan Ian.
Kiedy związywała włosy, zadzwonił dzwonek do drzwi.
W pośpiechu zaczęła zbiegać po schodach i już krzyknęła, że idzie, ale właśnie w tym momencie jej kapcie okazały się być zdradliwym obuwiem, ponieważ już drugi raz tego dnia poślizgnęła się i niemalże widziała jak ląduje na twardej posadzce u stóp schodów, gubiąc przy tym wszystkie zęby. Jednakże zanim spadła na sam dół, chwyciły ją silne męskie ramiona. Ramiona, które bynajmniej nie należały do sześćdziesięcioletniego pana Iana, który miał przyjść i obejrzeć okno w jej sypialni.
A kiedy w końcu otrząsnęła się z szoku i podniosła wzrok, by spojrzeć w twarz swojemu wybawicielowi, okazało się, że z całą pewnością ten mężczyzna mógłby być wnukiem pana Iana, gdyby ten miał dzieci.
-Nic panu nie jest?
Właśnie, cała Hermiona.
Nie, nie "dziękuję, za uratowanie mi życia". Nie "jak pan wszedł do mojego zamkniętego na cztery spusty mieszkania", ani nawet nie "gdzie jest pan Ian?".
Kobieta spada ze schodów, jakiś nieznajomy mężczyzna łapie ją, ratując przed kalectwem, a ona pyta JEGO, czy JEMU nic nie jest, podczas gdy on wyraźnie stoi (wciąż z nią na rękach) niewzruszony całą sytuacją.
A kiedy w końcu postawił ją na ziemi i gdy ona jeszcze raz mogła go obejrzeć od stóp do głów, zaczęła się prawdziwa katastrofa.
-Przepraszam, że tak na pana lecę bez makijażu. To znaczy, że spadłam na pana taka nieumalowana. To znaczy myślałam, że to pan Ian, no wie pan, złota rączka, miał zerknąć na moje okno, bo się nie zamyka. Czy pan przyszedł zamiast pana Iana? Czy coś mu się stało? Mam nadzieję, że nie spadł ze schodów, jak ja...
Ale mężczyzna zdawał się być tak samo zmieszany sytuacją jak ona, ponieważ stał w bezruchu i patrzył na nią, jakby przed chwilą oberwał tępym narzędziem w głowę.
W końcu delikatnie rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zdawało się, że słowa uwięzły mu w gardle.
-Przepraszam, powinnam podziękować za ratunek - odezwała się Hermiona, zakrywając twarz dłońmi. -Pan pewnie przyszedł zająć się moim oknem, prawda?
Nastała chwila ciszy, po której mężczyzna jakby się ocknął, ponieważ zamrugał dwukrotnie i powiedział:
-Tak, rzeczywiście. Jestem Peter.
Na te słowa Hermiona wyciągnęła ku niemu dłoń, aby również się przedstawić.
-Hermiona Granger - rzekła, ale mężczyzna ku jej zaskoczeniu nie uścisnął jej dłoni. Nie, Peter delikatnie ujął wyciągniętą dłoń w swoje i ucałował delikatnie jej wierzch.
-Miło mi cię poznać - powiedział, patrząc jej w oczy z szerokim uśmiechem.
-A... a gdzie są pana narzędzia? - spytała zdziwiona kobieta.
Na to pytanie Peter lekko się zmieszał.
-Cóż... miałem się tu tylko rozejrzeć, sprawdzić, co jest do naprawienia. Wiesz, Hermiono, pracuję... pracuję od niedawna, dopiero się uczę i nie pozwalają mi niczego dotykać.
Hermiona była odrobinę zaskoczona takim wyjaśnieniem, ale cóż, ostatecznie uznała, że mężczyzna mówi prawdę. Ciężko było nie uwierzyć w jakiekolwiek słowo tak przystojnego faceta jak Peter.
Pomijając już wrażenie, jakie zrobił na niej łapiąc ją w ramiona podczas jej popisowego lotu ze schodów, o dreszcz przyprawiało Hermionę także jego spojrzenie. Choć oczy miał niebieskie jak bezchmurne niebo w samo południe, a samo spojrzenie chłodne i zdystansowane, to było w tym coś tak przyciągającego, że kobieta nie mogła oderwać od niego wzroku. Dodatkowo rozpraszały ją nieco przydługie kosmyki włosów opadające miejscami na jego czoło i przysłaniające te pełne uroku oczy.
Peter nie był jednak ubrany jak ktoś, kto pracowałby przy brudnej robocie. Biała koszula z podwiniętymi rękawami i spodnie do kolan w kolorze khaki wyglądały dość dziwnie na osobie, która miała za chwilę zająć się naprawą okna. No ale... jak on to ujął? A tak, "nie pozwalają mu niczego dotykać". Więc po co go tu wysłali? Wyraźnie prosiła przecież o specjalistę, zaufanego specjalistę, który naprawiał wszystko w jej domu. A przysłali jej chłopaka, którego widok pozbawiał ją rozumu.
Co było z tym facetem nie tak? A może co było nie tak z nią?
Czy wystarczył jeden pocałunek złożony na wierzchu jej dłoni, aby całkowicie straciła głowę dla podejrzanego nieznajomego?
-To w czym jest problem? - spytał Peter, wyraźnie już opanowany.
Problem? Problem jest w tym, że ona nigdy w życiu nie spotkała mężczyzny takiego jak Peter. Nie spotkała mężczyzny, dla którego straciłaby głowę w ciągu kilku sekund. Nikt wcześniej nie działał na nią w ten sposób, choć uczucie to wydało jej się dziwnie znajome.
Mężczyzna machnął dłonią przed sobą, jakby chciał ją przywrócić do rzeczywistego świata. To wybudziło ją z zamyślenia.
-A tak, przepraszam. Chodź za mną - rzekła, ruszając po schodach, na których chwilę wcześniej omal nie straciła życia.
Po drodze na drugie piętro opowiedziała mu pokrótce o swoim problemie - o tym, że kiedy kładzie się spać, okno zawsze jest szczelnie zamknięte, a kiedy się budzi, zastaje je otworzone. Nie wspomniała tylko o tym, że podejrzewa siebie o lunatykowanie, ponieważ z jakiegoś powodu nagle wydało jej się to głupią i całkowicie nieomawialną sprawą.
Mężczyzna słuchał jej w skupieniu, co chwilę uśmiechając się do siebie pod nosem. Jednakże Hermiona nie mogła zauważyć jego półuśmiechów, ponieważ nie odwracała się do niego podczas marszu na górę, tak na wszelki wypadek, żeby nie stracić równowagi, gdyby ich spojrzenia znów się skrzyżowały.
Jego wzrok zaś wbity był w jej... krótkie, luźne szorty, które kołysały się rytmicznie i hipnotyzowały go coraz bardziej z każdym kolejnym stopniem schodów.
Wreszcie dotarli do jej sypialni.
Okno było szeroko otwarte, choć była pewna, że rano je zamknęła.
-Właśnie o tym mówiłam. Było zamknięte, gdy rano wychodziłam z tego pokoju.
Peter dokładnie oglądał każdy skrawek mechanizmu w oknie, zatrzaskiwał je i próbował otworzyć siłą oraz delikatnymi ruchami w górę i w dół. Nic nie wskazywało na to, aby okno było zepsute. Próbował również modyfikować pozycję klamki, ale to nie wniosło niczego nowego.
-Wygląda na to, że okno jest całkowicie sprawne. Nikt tutaj z Tobą nie mieszka? - zapytał.
-Nikt... - odpowiedziała Hermiona, a później zawahała się na chwilę.
Czy wspomnieć mu o pomyśle z lunatykowaniem? Czy wyjdzie wtedy na chorą psychicznie?
Ostatecznie uznała, że po prostu to przemilczy.
-No cóż, więc nie mam pojęcia co to może być.
-Żadnego pomysłu? - zapytał Peter w zamyśleniu spoglądając na okno.
-Myślałam, że to może włamywacze, ale to drugie piętro, więc... No cóż, to przecież niemożliwe, żeby ktokolwiek się tu włamywał, prędzej do któregoś z pokoi na dole.
-Masz rację, to na pewno nie włamywacze. Przyślę tu jeszcze kogoś mądrzejszego - zachichotał - żeby to lepiej sprawdził.
Dziesięć minut później już go nie było.
Kiedy wyszedł, Hermiona wróciła do salonu i opadła na kanapę. Wzięła trzy głębokie oddechy i duży łyk herbaty. Spojrzała na naścienny zegar z wahadłem, który jej ojciec dostał kiedyś od swojego przyjaciela, pana Pierre'a.
Za wcześnie na alkohol. A jednak, co jej zależało?
Podeszła do barku i wyjęła z niego czerwone wino. Powinna je najpierw schłodzić, ale taką okazję musiała uczcić natychmiast. W końcu nie co dzień w jej domu pojawiał się mężczyzna, na którego widok uginały jej się kolana. I nie codziennie ktoś taki ratował jej życie.
Otworzyła więc butelkę i nalała sobie pół kieliszka, a resztę wstawiła do lodówki i już miała ponownie zabrać się za czytanie, kiedy zadzwonił telefon.
-Halo, panno Granger? - odezwał się kobiecy głos w telefonie. -Dzwonię poinformować, że pan Ian trochę się spóźni, są jakieś utrudnienia na drodze ze względu na to niezwykłe wydarzenie, o którym wszędzie głośno od godziny - poinformowała rzeczowym tonem panna Finn. -Moja koleżanka mówiła, że widziała całe zajście na własne oczy - dodała konspiracyjnym szeptem.
Niezwykłe wydarzenie? Całe zajście? O co chodziło?
Hermiona czuła się lekko skołowana, ale nie chciała okazywać, jak bardzo jest niedoinformowana. Z doświadczenia wiedziała, że panna Finn lubi wszystko wyolbrzymiać, a jeszcze bardziej lubi plotkować z klientami firmy. Ona zaś nie przepadała za pogaduszkami z obcymi, stwierdziła więc, że skoro wszędzie jest głośno "o tym", to włączy telewizor i za chwilę dowie się wszystkiego.
-Dobrze, dziękuję. Będę czekać - odpowiedziała do słuchawki. -Do usłyszenia, panno Finn.
Odłożyła słuchawkę i przez chwilę patrzyła na telefon, jakby był zaczarowany.
-Ale jak to "pan Ian się spóźni"? - rzekła sama do siebie, mrugając przy tym zawzięcie. -Więc... kim był Peter? Panna Finn nawet o nim nie wspomniała.
Podniosła kieliszek ze stolika do kawy i upiła duży łyk wina.
Nie wiedziała, czy to błyskawiczna reakcja organizmu na alkohol, czy może raczej na zaistniałą sytuację, ale nagle zakręciło jej się w głowie.
Usiadła więc w fotelu i zapatrzyła się w puste miejsce na ścianie w kolorze marengo.
Zastanawiała się, co powinna o tym sądzić. Przypomniała sobie o tym, jak sprawdzała zamki w drzwiach chwilę przez przybyciem Petera, były zamknięte. Więc jak dostał się do środka? Była tak zaaferowana jego urokiem osobistym, że nawet go o to nie zapytała.
Spokojnie, najpierw zapyta pana Iana, może to jakaś pomyłka, może naprawdę Petera przysłała firma? Tylko że to wciąż nie wyjaśniało jego przenikania przez ściany i zamknięte na cztery spusty drzwi.
Pan Ian pojawił się w jej domu ponad pół godziny później. Do tego czasu Hermiona nie ruszyła się z miejsca, zniknęło za to całe wino z kieliszka.
Starszy mężczyzna był zdziwiony pytaniem kobiety o Petera, stwierdził, że nie mają w firmie nikogo, kto zajmowałby się jedynie konsultacjami. Również opis wyglądu zewnętrznego nic mu nie mówił. A więc została oszukana. Poczuła delikatne ukłucie niepokoju w sercu i postanowiła, że kiedy tylko pan Ian skończy oglądać jej okno, koniecznym będzie zweryfikowanie, czy z domu nie zniknęło nic cennego.
Podobnie jak Peter, kimkolwiek był, również pan Ian nie znalazł w oknie nic, co mogłoby wyglądać na usterkę. Złota rączka bez ogródek stwierdził, że jeśli Hermiona mieszka w tym domu sama, to musiała także sama otwierać to okno, niewykluczone, że przez sen. Innej opcji nie widział.
Po wyjściu pana Iana, Hermiona rozpoczęła przeglądanie swoich rzeczy. Sprawdziła wszystkie skrytki, w których chowała oszczędności - wszystko było na swoim miejscu. Później obejrzała dokładnie wszystkie sprzęty na parterze, gdzie zastała Petera. Również niczego nie brakowało. Przełamała nawet swoje lęki przed wspomnieniami i weszła do pokoju swoich rodziców, gdzie wciąż leżała biżuteria jej matki. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że niczego nie brakuje.
Z jednej strony odetchnęła z ulgą. Z drugiej strony... Nie czuła się już bezpiecznie w swoim domu.
Skoro Peter wszedł do niego mimo zamkniętych drzwi, musiała być jakaś luka w zabezpieczeniach.
Kobieta poczuła bezradność i coś w rodzaju panicznego lęku przed wszystkim, co ją otaczało. Stwierdziła, że całkowicie trzeźwa nie zniesie dłużej tej sytuacji. Mimo że do wieczora było jeszcze kilka długich godzin, ona już czuła strach przed nocą. Dolała sobie schłodzonego wina i wróciła na kanapę w salonie. Tym razem zdołała rozpocząć lekturę książki.
Pierwsze strony powieści i kolejne łyki wina powoli zaczęły ją rozluźniać, jednakże co chwilę powracało do niej napięcie, podobne do tego, które często towarzyszy nam, gdy przypominamy sobie o nieubłaganie nadchodzącej wizycie u dentysty. Co kilka stron kobieta odwracała się za siebie, a później także wstawała i sprawdzała, czy aby na pewno nikogo nie ma na parterze.
Dopiero po pewnym czasie kobieta stwierdziła, że to co wyrabia, zakrawa o szaleństwo i że czas z tym skończyć.
Książka zatytułowana "Osiem minut" pochłonęła Hermionę w takim samym stopniu, jak bywało to w latach jej wczesnej młodości. Nawet nie zauważyła, kiedy wypiła całe wino i kiedy zrobiło się późno. Gdy dotarła do ostatniej strony, świat za oknami był już całkowicie pogrążony w ciemności, a ona była niemalże całkowicie pijana. Zdołała więc jedynie odłożyć książkę i kieliszek na stolik do kawy i zasnęła.
Kiedy obudziła się w środku nocy, poczuła, że jest przykryta kocem.
Nie była pewna, czy nakrywała się nim, kiedy odkładała książkę, ale uznała, że to bardzo możliwe, ponieważ w ciągu dnia leżał on na fotelu obok sofy. Być może sięgnęła po niego, kiedy w pokoju zrobiło się chłodno?
Delikatnie rozchyliła powieki, próbując dostrzec na zegarze naściennym, która jest godzina.
Jednak zamiast tego, na wpół otwartymi oczami dostrzegła, że w pokoju przy biblioteczce ktoś stoi.
Nie była pewna tego, czy był to człowiek i czy to, co widzi, faktycznie jest prawdą. Wydawało jej się, że od wina wciąż dwoi jej się w oczach, jednakże zadziałała adrenalina.
Kobieta poderwała się do pozycji siedzącej, zahaczając przy tym o stolik do kawy. Syknęła z bólu i spojrzała na swoją stopę, a kiedy ponownie uniosła głowę... postać przy biblioteczce zniknęła!
Czy to był duch, czy tylko alkohol w jej krwi doprowadził do halucynacji, których z reguły nie miewała? A może ona nadal śpi?
Tak, to zdecydowanie musiał być sen.
W tej samej chwili, w której o tym pomyślała, poczuła jak grawitacja jej sofy zaczyna się podwajać i przyciągać do siebie, kusząc długim i spokojnym odpoczynkiem.
Położyła się ponownie na poduszce i nakryła kocem po same uszy.
Dziwny sen.
Naprawdę dziwny sen.
Dziwny.
Kiedy Hermiona obudziła się ponownie, było już widno.
Przy biblioteczce, ani w ogóle w salonie nie było nikogo poza nią samą. Kobieta zaczęła powoli przypominać sobie wydarzenia z ostatniej nocy. Sekunda po sekundzie analizowała to, co widziała.
Kto stał przy półce z książkami? Czy naprawdę tam ktoś był? Przypomniała sobie jeden istotny szczegół - kilka jasnych kosmyków odbijających światło z latarni stojącej za oknem.
Czy to był Peter?!
Niee, to musiało jej się przyśnić. To nie mógł być on. Co on znowu robiłby w jej mieszkaniu?
Najwidoczniej popadała w obłęd.
Sytuacja z poprzedniego dnia musiała wyprowadzić ją z równowagi do tego stopnia, że sny zaczynały mieszać jej się z jawą. I to jakie sny!
Chyba najwyższy czas wybrać się do psychologa.
W ciągu dnia Hermiona niewiele ruszała się z kanapy. Pierwsze dwie godziny przeleżała, patrząc się w sufit i analizując dokładnie poprzedni dzień, a także wspominając przeżycia, jakich doświadczyła podczas czytania książki. Rozmyślała nad zakończeniem, gdzie główna bohaterka straciła swoje życie, ratując matkę swojego ukochanego. Pomyślała o tym, że poza miłością do swoich rodziców, właściwie nigdy nie czuła niczego podobnego do innych osób. W pewnym momencie poczuła się niesamowicie osamotniona. Zupełnie tak, jakby całe jej życie, wszystko, co do tej pory przeżyła, miało w sobie jakąś wielką lukę, ponieważ nigdy nie poznała ludzi, dla których warto byłoby się poświęcić, dla których warto byłoby oddać swoje życie.
I tak powoli kolejne myśli doprowadzały do tego, że zaczęła wypełniać ją pustka, doprowadzając do tego, że wszystkie inne emocje, nawet ten strach przez obcymi, mogącymi wkraść się do jej domu, odchodziły na dalszy plan. Wiedziała co to oznacza.
Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, pogrąży się z powrotem w tym, z czego niedawno ciężko było jej wyjść.
Postanowiła sięgnąć po jeszcze jedną książkę, aby nie dopuszczać do siebie własnych myśli.
Podniosła ze stolika powieść, którą wczoraj skończyła i nieco chwiejnym krokiem podeszła do biblioteczki.
A po jej plecach po raz kolejny przeszedł dreszcz.
Luka na półce została wypełniona brakującą książką.
A więc to nie był sen?
Po tym, co kobieta zauważyła, nie mogła zdecydować, co powinna zrobić. Czy po prostu wynieść się z tego domu, sprzedać go i więcej nie wracać, czy zaczaić się na osobę, która podbierała jej książki (czy to naprawdę mógł być Peter?!) i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
Ostatecznie postanowiła, że nie podda się bez walki, nawet pomimo strachu, który paraliżował ją niemalże od stóp do głów za każdym razem, kiedy tylko pomyślała o tym, że ma zamiar rozmawiać z włamywaczem.
Wieczorem położyła się ponownie w salonie z książką obok poduszki, koc pozostawiając tam, gdzie poprzednio.
Czy miała pewność, że on w ogóle ponownie się pojawi?
Nie.
Stwierdziła jednak, że będzie spać w ciągu dnia i czuwać nocami, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Musiała dowiedzieć się, co jest grane.
Udawała, że śpi, ale ze wszystkich sił starała się nie zasnąć. Zresztą adrenalina robiła swoje, jej serce waliło jak oszalałe, a kiedy przykładała głowę do poduszki, każde uderzenie wydawało się jeszcze głośniejsze.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w ten sposób - pół godziny? Godzinę? Dwie? Nieważne.
Opłaciło się, bo w końcu posłyszała kroki, które dobiegały... ze schodów. Włamywacz schodził z piętra.
A więc jednak okno!
Ale czy to jest w ogóle w jakikolwiek sposób logiczne? Kto włamuje się do domu przez okno w jedynym pomieszczeniu, w którym ktoś zazwyczaj śpi?
Kroki stały się głośniejsze, aż w końcu kobieta dostrzegła jednym otwartym okiem postać ubraną na czarno.
Mężczyzna - jak stwierdziła po zarysie postury, ledwo zauważalnej w tych egipskich ciemnościach - skierował się prosto do sofy, na której leżała. Wziął leżący obok niej koc, usłyszała, jak go rozkłada, a później poczuła, jak miękki materiał delikatnie opada na jej ciało. Kiedy jego ręka sięgnęła do krawędzi materiału, żeby podciągnąć koc pod sam podbródek Hermiony, ona nagle chwyciła go za nadgarstek.
-Teraz cię mam - powiedziała, odwracając głowę w jego kierunku.
Nie wiedziała, czy na widok kilku jasnych pasm włosów, czuła się bardziej zaskoczona, zła, czy uradowana.
Nie wypuszczając jego nadgarstka ze swojego niezbyt silnego uścisku, usiadła na kanapie.
-Wyjaśnisz mi, co tu robisz, Peter?
Mężczyzna w milczeniu usiadł obok niej. Mogła przysiąc, że na ustach miał delikatny uśmiech dziecka przyłapanego na gorącym uczynku.
Wolną dłonią sięgnął do kieszeni, na co Hermiona zadrżała, zastanawiając się, czy za chwilę nie wyciągnie on noża i nie będzie jej groził.
Na szczęście jednak tą groźną bronią, której się spodziewała, okazał się wąski, podłużny przedmiot, który w słabym świetle latarni przypominał nieco patyk.
-Zacznijmy od tego, Hermiono, że nie jestem Peter. Nazywam się Draco. Draco Malfoy - rzekł spokojnym głosem. -Lumos.
-----------
Cześć! To jest pierwsza część mojej nieco przydługawej miniaturki.
Postaram się, aby druga część pojawiła się już niebawem, rozgrzewam palce i biorę się za kontynuację! ;)
Tęskniliście?