wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział IV Tego nie było.

Nienawidzę Cię, edytorze tekstowy blogspota.
-------
(...)-Kto taki wyleciał stąd jak z procy? - usłyszeli głęboki, lekko zachrypnięty głos za swoimi plecami.
Wszyscy, którzy siedzieli niedaleko, czekali teraz na rozwój wypadków, gdy oczy Rona spoczęły na Malfoyu i jego pełnym pogardy uśmiechu. -Dobra łasicu, oszczędzaj szare komórki. Granger, idziesz ze mną - oznajmił beznamiętnym tonem i odwrócił się na pięcie, żeby odejść.
-Ona nigdzie z Tobą nie pójdzie - powiedział Ron, wstając i wyciągając różdżkę z kieszeni.
Draco jednak jedynie uśmiechnął się szyderczo na ten widok.
-Myślę, że profesor McGonagall bardzo się ucieszy, kiedy dowie się, że prefekt Gryffindoru nie stawiła się na jej prośbę, bo jej chłopak sobie tego nie życzył - powiedział, ocierając z oka niewidzialną łzę.
Rona zamurowało.
-Po co dyrektor mnie wzywa, Malfoy? - zapytała sucho Gryfonka, ratując tyłek Rona po raz kolejny.
-Drugoroczne szczeniaki z naszych domów próbowały się pojedynkować na korytarzu. Prefekci mają pilnować wykonania kary (...)
-Gdzie ci drugoroczni się plączą? - zapytała z oburzeniem, gdy skręcali w jeszcze ciemniejsze, wąskie przejście.
-Nie było żadnej bójki, pani prefekt - oznajmił Draco, po czym przycisnął ją do ściany i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. -Tęskniłem - wyszeptał cicho, gdy udało im się na chwilę od siebie oderwać...”

             Początkowo nie dotarło do niej, co tak właściwie oznajmił jej lekarz. Patrzyła się na niego tępo i analizowała słowa pojedynczo, podczas gdy jej wargi bez przerwy poruszały się w rytm bezgłośnie wypowiadanych słów: „mam raka”.
             Spodziewał się tego, że kobieta w każdej chwili może wybuchnąć głośnym, niepowstrzymanym płaczem, który mógłby pogorszyć jej stan. A jednak po dłuższej chwili milczenia wybudziła się z transu, w który wprowadziły ją jego słowa. Zacisnęła mocno powieki, a gdy je otworzyła, Jeff dostrzegł, że spojrzenie Natalie ma zupełnie inny wyraz. Wcale nie wyglądała na kogoś, kto przed chwilą dowiedział się o swojej chorobie, przeciwnie, bardziej przypominała osobę po cudownym ozdrowieniu.
-Dziękuję za szczerość – rzekła oficjalnym tonem.
Jeff usiadł na skraju jej łóżka i przyglądał się przez chwilę kobiecie o najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek przyszło mu oglądać. Podziwiał jej długie, mokre od łez rzęsy, zarumienione policzki i ponętne usta, których widok na chwilę wciągnął go do świata zapomnienia. W wyobraźni składał już na tych właśnie ustach pocałunek. W tamtym momencie dostrzegł pierwszą zaletę tego trudnego zadania, którego wypełnienie w ciągu kilku godzin przysporzyło mu całego tuzina nieprzyjemności.
-Możemy rozpocząć pierwszą sesję? - spytał cichym, delikatnym głosem, który faktycznie zabrzmiał jak głos doświadczonego psychologa.
-Oczywiście – odpowiedziała, podnosząc się do pozycji półleżącej.
-Zanim rozpoczniemy, pragnę zapewnić panią, że wszystko, co zostanie powiedziane podczas mojej wizyty, nie przedostanie się poza ściany tej sali. Proszę mi zaufać i nie bać się otwartej rozmowy. W ten sposób łatwiej będzie mi pani pomóc, a musi pani wiedzieć, że stan pani psychiki...
-Natalie – powiedziała, wtrącając mu się w pół zdania.
-Proszę?
-Niech pan mówi do mnie po imieniu, unikniemy tego ciągłego powtarzania zwrotów grzecznościowych.
-W porządku. Więc, Natalie, stan twojej psychiki może mieć zasadniczy wpływ na postęp leczenia nowotworu. Najważniejszy jest komfort psychiczny.
-Czy możemy nie mówić o mojej chorobie? Rak to naprawdę nic strasznego.
             Te słowa były czymś w rodzaju szklanki wody wylanej mu prosto w twarz. Sprawiły, że pojął sytuację, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Kobieta, którą miał przed sobą, nie była figurką z kruchej porcelany, którą należało skleić po tym, jak przydarzyło jej się spaść z toaletki. Natalie była najsilniejszą osobą, jaką spotkał w swoim życiu. Nie bała się śmierci, dlatego właśnie poprzedniego wieczora zadecydowała o zejściu z tego świata, czując, że nie ma powodu, by dalej żyć. Nie bała się przyszłości bez męża, który ją opuścił, ale nie miała zamiaru tłuc się przez życie bez niego. Samobójstwo nie miało uwidaczniać jej słabości, miało być manifestem buntu wobec losu, który odebrał jej najważniejszą w życiu osobę.
Teraz, gdy dowiedziała się, że przyjdzie jej zmierzyć się z nowotworem, nie miała strachu w oczach. A słowa, które wypowiedziała przed chwilą, sugerowały, że naprawdę nie uznaje swojej choroby za zbliżające się wykonanie wyroku śmierci.
Te kilka słów pomogło mu ułożyć sobie w głowie tymczasowy plan działania.
-W porządku, jak sobie życzysz. Powiedz mi więc, co dokładnie stało się wczoraj wieczorem?
             To pytanie sprawiło, że zwiesiła głowę i zaczęła przesuwać wzrokiem z jednego krańca kołdry na drugi, zupełnie tak, jakby czytała z niej opowieść zawierającą odpowiedź na postawione pytanie.
-Draco, to znaczy John... Byliśmy nierozłączni od piątej klasy. Poznaliśmy się dużo wcześniej, ale uznawałam go za swojego wroga aż do momentu, w którym poznałam jego prawdziwe oblicze. Przez to, że należeliśmy... z pewnych względów nie mogliśmy być razem, więc on przez te cztery lata taił swoje uczucia, o których mówił „miłość od pierwszego wejrzenia”. Potem udało nam się uc... pokonać bariery, które zmuszały nas do ukrywania naszego związku. Niedługo dane było mi cieszyć się tym szczęściem. Wczoraj Draco, to znaczy John wrócił do domu i oznajmił, że odchodzi do innej kobiety. Resztę chyba pan zna.
Opowiadała tą historię tak, jakby powtarzała ją sobie codziennie. Jakby każdego dnia, kładąc się do łóżka, odtwarzała ją w swoich wspomnieniach i delektowała się swoimi przeżyciami. Słowa te w jej ustach nie brzmiały jak zwykła opowiastka, miały raczej wymiar swego rodzaju modlitewny, być może dziękczynny, a być może błagalny.
-Dlaczego mówi pani na męża „Draco”? - spytał zaciekawiony Jeff, próbując zadawać rzeczowe pytania. Tak, jak uczyły internetowe poradniki.
-To był jego pseudonim w czasach szkolnych – odpowiedziała, a jej myśli zdawały się ponownie powoli ulatywać poza mury szpitala i cofać się do pierwszych lat ich miłości. -Nazywali go tak, bo był niebezpieczny jak smok. Rządził całą szkołą – kontynuowała, a na jej twarzy wykwitł rozmarzony uśmiech.
             Do końca sesji rozmawiali o Johnie. Jeff dostrzegł, że wymienianie jego zalet było jednym z ulubionych torów, na które wkraczał jej monolog, gdy temat główny rozmowy zaczynał się wyczerpywać. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że chętnie odnalazłby jej ukochanego i udusił gołymi rękami za to, że z własnej głupoty porzucił on tak wspaniałą i bezgranicznie kochającą go kobietę. Ponadto pierwszy raz w życiu poczuł dotkliwe ukłucie zazdrości, gdy myślał o tym, że w jego życiu nigdy nie pojawił się nikt, kto potrafiłby pokochać go miłością tak bezwzględną i prawdziwą. Być może była jeszcze szansa, by Natalie zapomniała o tym dupku, który ją zranił i podarowała mu choć pierwiastek tej potężnej miłości?
A potem przypomniał sobie, że jego rozmyślania do niczego nie prowadzą. Nie mógł przecież pokochać Natalie i nie mógł z nią być, ponieważ ZLECONO mu uwiedzenie jej i otrzyma za to ZAPŁATĘ. A która kobieta chciałaby pokochać mężczyznę, który podrywa ją, ponieważ ktoś obiecał mu za to pieniądze? Co za niedorzeczność.
W końcu sesja psychologiczna dobiegła końca, więc Jeff poinformował swoją pacjentkę, że odwiedzi ją wieczorem, by zawiadomić ją o terminie kolejnej wizyty. Tłumaczył się ilością pacjentów i napiętym grafikiem, w rzeczywistości jednak musiał dokładnie zaplanować sobie kolejny ruch, który mógłby przybliżyć ich do siebie.


             Raport z dnia 20 lipca 2000 roku.

             Oddział Aurorów pod dowództwem Williama Harveya natrafił na informacje dotyczące lokalizacji Hermiony Granger uznanej za uprowadzoną przez poszukiwanego byłego Śmierciożercę i zbiega Dracona Malfoya.
Czarownica Hermiona Granger została odnaleziona w Montrealu pod nazwiskiem Natalie Studfield. Poszukiwana znajduje się aktualnie pod obserwacją lekarzy w szpitalu św. Katarzyny w Montrealu, gdzie została przewieziona po dokonaniu próby samobójczej.
Brak informacji dotyczących jej aktualnego stanu zdrowia.
Dodatkowe informacje w sprawie : Wysłano jednostki do przeprowadzenia przesłuchania, dochodzenie rozpoczęto.
Oddział oczekuje na dalsze rozkazy.
Wszelkie nowe informacje przekazywane będą niezwłocznie bezpośrednio do Biura Aurorów z siedzibą w Londynie.

Szyfr Cu24.17.
Odszyfrowano przez Główna Siedziba Biura Aurorów. 20 lipca 2000 roku, godz. 18:31:26.

-Cholera jasna! Co to ma znaczyć? - wrzasnął Harry Potter, kiedy przyniesiono mu do gabinetu raport przesłany przez Biuro Aurorów z Montrealu. -Co ma znaczyć „po dokonaniu próby samobójczej” ja się pytam?! I dlaczego wciąż nie znaleziono Malfoya, skoro trafiono na ślad Hermiony?
-Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś na własną rękę, niestety bez skutku. Nie mamy bezpośrednich szpiegów, a tym z Kanady najwidoczniej się nie spieszy – oświadczył z kwaśną miną Randalf Archer, głównodowodzący operacji.
Ton głosu mężczyzny zasugerował Harry'emu, że jego podwładny jest tak sam przejęty sytuacją, jak on sam, co sprawiło, że szefowi Biura Aurorów nieco złagodniało spojrzenie.
-Już nie wiem co robić. Ta sytuacja chyba zaczęła mnie przerastać. Ile to już czasu, jak nie miałem od niej żadnych informacji? Nie mam pojęcia co się tam dzieje – mówił załamanym głosem.
             Faktycznie Hermiona od dawna nie dawała znaków życia.
Nigdy nie pisała o tym, gdzie zamieszkali razem z Malfoyem po ucieczce z kraju (bo co do tego, że opuścili Anglię, nie miał najmniejszych wątpliwości). Wciąż bała się, że przechwycą jej maile, bała się, że ktoś ich odnajdzie i zmusi do powrotu oraz kolejnego rozstania, dlatego właśnie udzielała mu jedynie zdawkowych informacji.
Harry Potter nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił być niedoinformowany. A teraz, podobnie jak niegdyś siedząc w zamkniętej na klucz sypialni w domu Dursleyów, czuł się zupełnie przytłoczony przez brak informacji. Nie odzywała się od ponad dwóch miesięcy, nie napisała nawet jednego maila, który zapewniłby go, że wszystko jest w porządku. Miał więc prawo, by się zaniepokoić i zacząć działać, czyż nie?
Wciąż uważał, że ma prawo wiedzieć, skoro to on uratował ich związek. Hermiona pewnie poprawiłaby go, mówiąc: „pomogłeś uratować nasz związek, Harry”, ale to uczucie, które w nim rosło, zagłuszało zdrowy rozsądek. Ponownie czuł się jak bohater zapomniany przez ludzi, których ocalił. Znowu paliło go od środka nieprzyjemne uczucie, które próbował w stłumić, to jednak nie ustępowało.
             Zastanawiał się przez chwilę, czy jego przyjaciółka wybaczy mu to, że wtrąca się w jej prywatne życie. Podejrzewał, że być może ułożyła sobie życie gdzieś z dala od magicznego świata i jest naprawdę szczęśliwa, ale mimo wszystko nie potrafił pozostać biernym wobec faktu, że nie otrzymuje od niej nowych informacji. Niepokój przewyższył zaufanie i postanowił działać.
Zadziałał i czego się dowiaduje? Że Hermiona próbowała popełnić samobójstwo, a jej ukochany gdzieś zniknął! Więc jednak postąpił słusznie, rozsyłając za Malfoyem listy gończe. W prawdzie początkowo miał zamiar odnaleźć go i ściągnąć do kraju razem z Hermioną, ale teraz... Teraz miał ochotę rzucić w niego Avadą.
Czyżby ich miłość skończyła się w momencie, w którym stała się legalna i całkowicie akceptowana przez społeczeństwo magiczne?
Tak bardzo chciał osobiście poinformować ich oboje, że wszyscy w magicznym Londynie czekają na ich powrót, że przekonał tych, których musiał, że związek tych dwojga nie jest niczym niepoprawnym. Dlaczego dopiero po tylu latach udało mu się pojąć, że Draco nigdy nie powinien być z Hermioną? Dlaczego nie słuchał, kiedy Ginny wykrzyczała mu w twarz, że musi być pomylony, skoro wierzy Malfoyowi? Powinien był słuchać.

             Z lekkim uniesieniem brwi przyglądała się trzem postawnym mężczyznom w garniturach, którzy ustawili się w rzędzie tuż przy drzwiach.
-W czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie, nie bardzo rozumiejąc, co ma oznaczać ta niespodziewana wizyta.
Stojący pośrodku mężczyzna, wysoki blondyn o ostrych rysach twarzy i niezwykle szerokim uśmiechu, zrobił krok w stronę łóżka Hermiony i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Laus Mourir – przedstawił się uprzejmie i delikatnie skinął głową. -Jestem przedstawicielem Kanadyjskiego Ministerstwa Magii.
             Starała się nie skrzywić, próbowała udawać, że nie wie o czym mówią, ale im więcej wkładała w to siły, tym gorzej jej wychodziło.
-Państwo mnie chyba z kimś pomylili? - powiedziała z wyraźnie udawanym zdziwieniem.
-Panno Granger, proszę oszczędzić sobie trudu i nam czasu – rzekł Mourir, którego twarz, w przeciwieństwie do głosu, wciąż była uprzejmie pogodna.
-Ja nazywam się Studfield – próbowała jeszcze, ale gdy pochylający się ku niej mężczyzna wziął głęboki oddech, który prawdopodobnie miał być oznaką zniecierpliwienia oraz głębokiej irytacji, dała za wygraną. -W porządku – powiedziała. -Czego chcecie?
-Tak lepiej – oświadczył Laus i ponownie poszerzył swój uśmiech.
             Hermiona przypatrywała mu się w milczeniu i przeszło jej przez myśl, że jego wyszczerz musi koszmarnie boleć. Nie wiedziała, czego chcieli od niej ludzie z Ministerstwa, ale zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie polubi żadnego z tych panów.
-Domyślam się, że nie jest to odpowiednia pora na nasze odwiedziny, ale rozumie pani...
-Owszem, nie najodpowiedniejsza – wtrąciła z przekąsem, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się ich szybciej.
-Tak czy siak nie mamy wyjścia i musimy panią zapytać o kilka ważnych spraw.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że zapytają o Dracona. W sumie to o co innego mogliby pytać? Lucjusz Malfoy na pewno nie odpuścił, być może nasłał tych ludzi, by się jej pozbyli, choć przecież nie muszą. Draco zostawił ją, niszcząc jej życie, właśnie tak, jak chciałby tego jego ojciec.
-Proszę pytać – rzekła zrezygnowanym tonem i odchyliła głowę tak, by móc nieskrępowanie obserwować sufit.
-Gdzie aktualnie znajduje się Draco Malfoy?
-Nie mam pojęcia.
-Panno Granger, proszę...
-Nie mam pojęcia, do cholery. Czy widzi pan go gdzieś tutaj? Może schował się pod łóżkiem? - to nie była odpowiedź broniącej się kobiety. To był atak drapieżnej lwicy.
Na te słowa Laus cofnął się o krok i ponownie przyjrzał się poszukiwanej od dwóch miesięcy Hermionie Granger. Zdecydowanie nie pasowała ona do opisu, który przekazywano sobie pomiędzy biurami. Szukali porwanej, zastraszonej kobiety po przejściach. Znaleźli żywioł ukryty w ciele młodej czarownicy.
             Laus odkrząknął, starając się ukryć zdumienie.
-Rozumiem. W takim wypadku mam do pani już tylko jedno pytanie.
-Słucham – warknęła.
-Czy zechciałaby pani wrócić do Londynu?
-Czy panowie dostali pozwolenie na odwiedziny? - Do sali weszła tęga kobieta w białym jak śnieg fartuchu pielęgniarskim. Jej twarz zdobił uśmiech tak ironiczny i wstrętny, że trzej panowie w garniturach odruchowo odsunęli się od drzwi.
-Ale my...
-Dostali panowie pozwolenie?
-Nie, ale...
-Do widzenia. Życzę udanego dnia – rzekła stanowczym głosem, wskazując ręką na drzwi.
Mourir ze zdziwieniem przenosił wzrok z Hermiony na pielęgniarkę i z powrotem, a na koniec spojrzał na swoich kolegów, którzy od momentu wejścia do sali nie powiedzieli ani słowa. Skinął na nich głową i wszyscy trzej opuścili pomieszczenie, uprzednio skinąwszy kulturalnie głowami w kierunku Hermiony. Żaden z nich nawet nie spojrzał na podstarzałą, zgryźliwą pielęgniarkę, która odprowadzała ich gniewnym spojrzeniem.
-No już kochanie, odpoczywaj – zwróciła się do swojej pacjentki z matczyną troską w głosie.
             Gdy pielęgniarka wyszła, Gryfonka zaczęła rozpamiętywać sytuację sprzed lat, kiedy to pani Pince wygoniła z biblioteki Malfoya odgrywającego tam jedną ze scen nienawiści.
To zadziwiające, jak wiele rzeczy przypominało jej o nim. Każdy, nawet najdrobniejszy element pojawiający się w rozmowie przywoływał jedno ze wspomnień związanych z Draconem. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała płakać. Gdy dowiedziała się o chorobie, postanowiła cieszyć się każdym dniem i nie wracać do przeszłości.
Zerknęła na notatnik, który na jej prośbę przywieziono razem z najpotrzebniejszymi rzeczami. Po chwili zawahania wzięła go do ręki i otworzyła na ostatnim wpisie umieszczonym tam przez Malfoya. Szybkim ruchem wydarła ową kartkę i zgniotła ją w dłoni.

-Tego nie było – rzekła z satysfakcją sama do siebie.

----
Mogą być błędy, ale po męczeniu się z umieszczeniem tego tekstu w edytorze nie mam siły na korektę :c. 
Gdyby ktoś miał wątpliwości, mówię : Tak, ta historia dotyczy pairingu dramione, niech początek was nie zwiedzie (: 

6 komentarzy:

  1. Wow...Ty to potrafisz wbić człowieka w fotel;) Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wszystkie emocje, wyjaśnienia są tak perfekcyjnie ukazane i połączone, że czyta się to z zapartym tchem!
    Kochanie ta część będzie prawdziwym mistrzostwem!
    Cieszę się, że Harry trzyma rękę na pulsie;) A Hermiona z rozdziału na rozdział mnie zadziwia i...podobuje mnie się;D
    Czekam na kolejny rozdział!;)
    Ściskam ciepło,
    V;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda,,zgodzę się z Villemo - wbijasz w fotel. Rozdział wspaniały, nie mam nic do zarzucenia. Jesteś prześwietna, chylę czoła i cierpliwie czekam na następny. ;)
    Pozdrawiam, Maadź.
    www.dramione-impossible-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej.:)
    Przede wszystkim podobała mi się reakcja Hermiony na wiadomość o nowotworze - jest nietuzinkowa, oryginalna. Rzadko kiedy ludzie tak reagują. Jednak sądzę, że jej reakcja jest związana z próbą samobójczą - to by było możliwie z punktu widzenia psychologii.
    Harry jak zwykle dba o swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że uda mu się odnaleźć również Draco.
    Nie będę oryginalna mówiąc, a raczej pisząc, że zgadzam się z Villemo i Maadź. Dziewczyny powiedziały wszystko <3
    Uwielbiam Twoje Dramione. Jest tak zaskakujące, momentami słodkie, momentami tragiczne, że aż brak mi słów.;D

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.:)
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział. Jestem bardzo ciekawa czy Draco zostawił Hermionę, bo przestał ją kochać czy miało to jakiś głębszy sens. Czekam na rozwiązanie historii i zastanawiam się co będzie z chorobą Hermiony.
    Pozdrawiam
    Hermione Granger

    OdpowiedzUsuń
  5. Na samym początku chcę Ci przeprosić, że nie komentowałam poprzednich postów. Nie będę się usprawiedliwiać, po prostu tak wyszło. Trzy ostatnie rozdziały były cudowne, jak zawsze zresztą. Mam dziwne wrażenie, że Draco miał jakiś głębszy powód, żeby zostawić Hermionę. Może ktoś mu grozi? Nie będę zgadywać :D No i Hermiona ma raka. Biedulka, wszystko jej się posypało. Kiedy nareszcie mogi wrócić, to coś się rozwaliło. Mimo tego, że ten "psycholog" nie wydaje się jakiś bardzo zły, to ja i tak mu nie ufam. Jestem ciekawa kto zlecił mu uwiedzenie Hermiony. Mam swoje podejrzenia :) Nie przedłużam już. Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam. Od dziś obiecuję, a przynajmniej postaram się komentować każdą notkę. Niecierpliwie czekam na nowy rozdział. Życzę dużo weny i pozdrawiam.
    Coffie
    PS. To chyba mój najdłuższy komentarz :D

    OdpowiedzUsuń