Nienawidzę Cię, edytorze tekstowy blogspota.
-------
-------
„(...)-Kto
taki wyleciał stąd jak z procy? - usłyszeli głęboki, lekko
zachrypnięty głos za swoimi plecami.
Wszyscy,
którzy siedzieli niedaleko, czekali teraz na rozwój wypadków, gdy
oczy Rona spoczęły na Malfoyu i jego pełnym pogardy uśmiechu.
-Dobra łasicu, oszczędzaj szare komórki. Granger, idziesz ze mną
- oznajmił beznamiętnym tonem i odwrócił się na pięcie, żeby
odejść.
-Ona
nigdzie z Tobą nie pójdzie - powiedział Ron, wstając i wyciągając
różdżkę z kieszeni.
Draco
jednak jedynie uśmiechnął się szyderczo na ten widok.
-Myślę,
że profesor McGonagall bardzo się ucieszy, kiedy dowie się, że
prefekt Gryffindoru nie stawiła się na jej prośbę, bo jej chłopak
sobie tego nie życzył - powiedział, ocierając z oka niewidzialną
łzę.
Rona
zamurowało.
-Po
co dyrektor mnie wzywa, Malfoy? - zapytała sucho Gryfonka, ratując
tyłek Rona po raz kolejny.
-Drugoroczne
szczeniaki z naszych domów próbowały się pojedynkować na
korytarzu. Prefekci mają pilnować wykonania kary (...)
-Gdzie
ci drugoroczni się plączą? - zapytała z oburzeniem, gdy skręcali
w jeszcze ciemniejsze, wąskie przejście.
-Nie
było żadnej bójki, pani prefekt - oznajmił Draco, po czym
przycisnął ją do ściany i złożył na jej ustach długi, gorący
pocałunek. -Tęskniłem - wyszeptał cicho, gdy udało im się na
chwilę od siebie oderwać...”
Początkowo
nie dotarło do niej, co tak właściwie oznajmił jej lekarz.
Patrzyła się na niego tępo i analizowała słowa pojedynczo,
podczas gdy jej wargi bez przerwy poruszały się w rytm bezgłośnie
wypowiadanych słów: „mam raka”.
Spodziewał
się tego, że kobieta w każdej chwili może wybuchnąć głośnym,
niepowstrzymanym płaczem, który mógłby pogorszyć jej stan. A
jednak po dłuższej chwili milczenia wybudziła się z transu, w
który wprowadziły ją jego słowa. Zacisnęła mocno powieki, a gdy
je otworzyła, Jeff dostrzegł, że spojrzenie Natalie ma zupełnie
inny wyraz. Wcale nie wyglądała na kogoś, kto przed chwilą
dowiedział się o swojej chorobie, przeciwnie, bardziej przypominała
osobę po cudownym ozdrowieniu.
-Dziękuję
za szczerość – rzekła oficjalnym tonem.
Jeff
usiadł na skraju jej łóżka i przyglądał się przez chwilę
kobiecie o najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek przyszło mu
oglądać. Podziwiał jej długie, mokre od łez rzęsy, zarumienione
policzki i ponętne usta, których widok na chwilę wciągnął go do
świata zapomnienia. W wyobraźni składał już na tych właśnie
ustach pocałunek. W tamtym momencie dostrzegł pierwszą zaletę
tego trudnego zadania, którego wypełnienie w ciągu kilku godzin
przysporzyło mu całego tuzina nieprzyjemności.
-Możemy
rozpocząć pierwszą sesję? - spytał cichym, delikatnym głosem,
który faktycznie zabrzmiał jak głos doświadczonego psychologa.
-Oczywiście
– odpowiedziała, podnosząc się do pozycji półleżącej.
-Zanim
rozpoczniemy, pragnę zapewnić panią, że wszystko, co zostanie
powiedziane podczas mojej wizyty, nie przedostanie się poza ściany
tej sali. Proszę mi zaufać i nie bać się otwartej rozmowy. W ten
sposób łatwiej będzie mi pani pomóc, a musi pani wiedzieć, że
stan pani psychiki...
-Natalie
– powiedziała, wtrącając mu się w pół zdania.
-Proszę?
-Niech
pan mówi do mnie po imieniu, unikniemy tego ciągłego powtarzania
zwrotów grzecznościowych.
-W
porządku. Więc, Natalie, stan twojej psychiki może mieć
zasadniczy wpływ na postęp leczenia nowotworu. Najważniejszy jest
komfort psychiczny.
-Czy
możemy nie mówić o mojej chorobie? Rak to naprawdę nic
strasznego.
Te
słowa były czymś w rodzaju szklanki wody wylanej mu prosto w
twarz. Sprawiły, że pojął sytuację, z jaką przyszło mu się
zmierzyć. Kobieta, którą miał przed sobą, nie była figurką z
kruchej porcelany, którą należało skleić po tym, jak przydarzyło
jej się spaść z toaletki. Natalie była najsilniejszą osobą,
jaką spotkał w swoim życiu. Nie bała się śmierci, dlatego
właśnie poprzedniego wieczora zadecydowała o zejściu z tego
świata, czując, że nie ma powodu, by dalej żyć. Nie bała się
przyszłości bez męża, który ją opuścił, ale nie miała
zamiaru tłuc się przez życie bez niego. Samobójstwo nie miało
uwidaczniać jej słabości, miało być manifestem buntu wobec losu,
który odebrał jej najważniejszą w życiu osobę.
Teraz,
gdy dowiedziała się, że przyjdzie jej zmierzyć się z nowotworem,
nie miała strachu w oczach. A słowa, które wypowiedziała przed
chwilą, sugerowały, że naprawdę nie uznaje swojej choroby za
zbliżające się wykonanie wyroku śmierci.
Te
kilka słów pomogło mu ułożyć sobie w głowie tymczasowy plan
działania.
-W
porządku, jak sobie życzysz. Powiedz mi więc, co dokładnie stało
się wczoraj wieczorem?
To
pytanie sprawiło, że zwiesiła głowę i zaczęła przesuwać
wzrokiem z jednego krańca kołdry na drugi, zupełnie tak, jakby
czytała z niej opowieść zawierającą odpowiedź na postawione
pytanie.
-Draco,
to znaczy John... Byliśmy nierozłączni od piątej klasy.
Poznaliśmy się dużo wcześniej, ale uznawałam go za swojego wroga
aż do momentu, w którym poznałam jego prawdziwe oblicze. Przez to,
że należeliśmy... z pewnych względów nie mogliśmy być razem,
więc on przez te cztery lata taił swoje uczucia, o których mówił
„miłość od pierwszego wejrzenia”. Potem udało nam się uc...
pokonać bariery, które zmuszały nas do ukrywania naszego związku.
Niedługo dane było mi cieszyć się tym szczęściem. Wczoraj
Draco, to znaczy John wrócił do domu i oznajmił, że odchodzi do
innej kobiety. Resztę chyba pan zna.
Opowiadała
tą historię tak, jakby powtarzała ją sobie codziennie. Jakby
każdego dnia, kładąc się do łóżka, odtwarzała ją w swoich
wspomnieniach i delektowała się swoimi przeżyciami. Słowa te w
jej ustach nie brzmiały jak zwykła opowiastka, miały raczej wymiar
swego rodzaju modlitewny, być może dziękczynny, a być może
błagalny.
-Dlaczego
mówi pani na męża „Draco”? - spytał zaciekawiony Jeff,
próbując zadawać rzeczowe pytania. Tak, jak uczyły internetowe
poradniki.
-To
był jego pseudonim w czasach szkolnych – odpowiedziała, a jej
myśli zdawały się ponownie powoli ulatywać poza mury szpitala i
cofać się do pierwszych lat ich miłości. -Nazywali go tak, bo był
niebezpieczny jak smok. Rządził całą szkołą – kontynuowała,
a na jej twarzy wykwitł rozmarzony uśmiech.
Do
końca sesji rozmawiali o Johnie. Jeff dostrzegł, że wymienianie
jego zalet było jednym z ulubionych torów, na które wkraczał jej
monolog, gdy temat główny rozmowy zaczynał się wyczerpywać.
Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że chętnie odnalazłby jej
ukochanego i udusił gołymi rękami za to, że z własnej głupoty
porzucił on tak wspaniałą i bezgranicznie kochającą go kobietę.
Ponadto pierwszy raz w życiu poczuł dotkliwe ukłucie zazdrości,
gdy myślał o tym, że w jego życiu nigdy nie pojawił się nikt,
kto potrafiłby pokochać go miłością tak bezwzględną i
prawdziwą. Być może była jeszcze szansa, by Natalie zapomniała o
tym dupku, który ją zranił i podarowała mu choć pierwiastek tej
potężnej miłości?
A
potem przypomniał sobie, że jego rozmyślania do niczego nie
prowadzą. Nie mógł przecież pokochać Natalie i nie mógł z nią
być, ponieważ ZLECONO mu uwiedzenie jej i otrzyma za to ZAPŁATĘ.
A która kobieta chciałaby pokochać mężczyznę, który podrywa
ją, ponieważ ktoś obiecał mu za to pieniądze? Co za
niedorzeczność.
W
końcu sesja psychologiczna dobiegła końca, więc Jeff poinformował
swoją pacjentkę, że odwiedzi ją wieczorem, by zawiadomić ją o
terminie kolejnej wizyty. Tłumaczył się ilością pacjentów i
napiętym grafikiem, w rzeczywistości jednak musiał dokładnie
zaplanować sobie kolejny ruch, który mógłby przybliżyć ich do
siebie.
Raport
z dnia 20 lipca 2000 roku.
Oddział
Aurorów pod dowództwem Williama Harveya natrafił na informacje
dotyczące lokalizacji Hermiony Granger uznanej za uprowadzoną przez
poszukiwanego byłego Śmierciożercę i zbiega Dracona Malfoya.
Czarownica
Hermiona Granger została odnaleziona w Montrealu pod nazwiskiem
Natalie Studfield. Poszukiwana znajduje się aktualnie pod obserwacją
lekarzy w szpitalu św. Katarzyny w Montrealu, gdzie została
przewieziona po dokonaniu próby samobójczej.
Brak
informacji dotyczących jej aktualnego stanu zdrowia.
Dodatkowe
informacje w sprawie : Wysłano jednostki do przeprowadzenia
przesłuchania, dochodzenie rozpoczęto.
Oddział
oczekuje na dalsze rozkazy.
Wszelkie
nowe informacje przekazywane będą niezwłocznie bezpośrednio do
Biura Aurorów z siedzibą w Londynie.
Szyfr
Cu24.17.
Odszyfrowano
przez Główna Siedziba Biura Aurorów. 20 lipca 2000 roku, godz.
18:31:26.
-Cholera
jasna! Co to ma znaczyć? - wrzasnął Harry Potter, kiedy
przyniesiono mu do gabinetu raport przesłany przez Biuro Aurorów z
Montrealu. -Co ma znaczyć „po dokonaniu próby samobójczej” ja
się pytam?! I dlaczego wciąż nie znaleziono Malfoya, skoro
trafiono na ślad Hermiony?
-Próbowaliśmy
dowiedzieć się czegoś na własną rękę, niestety bez skutku. Nie
mamy bezpośrednich szpiegów, a tym z Kanady najwidoczniej się nie
spieszy – oświadczył z kwaśną miną Randalf Archer,
głównodowodzący operacji.
Ton
głosu mężczyzny zasugerował Harry'emu, że jego podwładny jest
tak sam przejęty sytuacją, jak on sam, co sprawiło, że szefowi
Biura Aurorów nieco złagodniało spojrzenie.
-Już
nie wiem co robić. Ta sytuacja chyba zaczęła mnie przerastać. Ile
to już czasu, jak nie miałem od niej żadnych informacji? Nie mam
pojęcia co się tam dzieje – mówił załamanym głosem.
Faktycznie
Hermiona od dawna nie dawała znaków życia.
Nigdy
nie pisała o tym, gdzie zamieszkali razem z Malfoyem po ucieczce z
kraju (bo co do tego, że opuścili Anglię, nie miał najmniejszych
wątpliwości). Wciąż bała się, że przechwycą jej maile, bała
się, że ktoś ich odnajdzie i zmusi do powrotu oraz kolejnego
rozstania, dlatego właśnie udzielała mu jedynie zdawkowych
informacji.
Harry
Potter nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił być niedoinformowany. A
teraz, podobnie jak niegdyś siedząc w zamkniętej na klucz sypialni
w domu Dursleyów, czuł się zupełnie przytłoczony przez brak
informacji. Nie odzywała się od ponad dwóch miesięcy, nie
napisała nawet jednego maila, który zapewniłby go, że wszystko
jest w porządku. Miał więc prawo, by się zaniepokoić i zacząć
działać, czyż nie?
Wciąż
uważał, że ma prawo wiedzieć, skoro to on uratował ich związek.
Hermiona pewnie poprawiłaby go, mówiąc: „pomogłeś uratować
nasz związek, Harry”, ale to uczucie, które w nim rosło,
zagłuszało zdrowy rozsądek. Ponownie czuł się jak bohater
zapomniany przez ludzi, których ocalił. Znowu paliło go od środka
nieprzyjemne uczucie, które próbował w stłumić, to jednak nie
ustępowało.
Zastanawiał
się przez chwilę, czy jego przyjaciółka wybaczy mu to, że wtrąca
się w jej prywatne życie. Podejrzewał, że być może ułożyła
sobie życie gdzieś z dala od magicznego świata i jest naprawdę
szczęśliwa, ale mimo wszystko nie potrafił pozostać biernym wobec
faktu, że nie otrzymuje od niej nowych informacji. Niepokój
przewyższył zaufanie i postanowił działać.
Zadziałał
i czego się dowiaduje? Że Hermiona próbowała popełnić
samobójstwo, a jej ukochany gdzieś zniknął! Więc jednak postąpił
słusznie, rozsyłając za Malfoyem listy gończe. W prawdzie
początkowo miał zamiar odnaleźć go i ściągnąć do kraju razem
z Hermioną, ale teraz... Teraz miał ochotę rzucić w niego Avadą.
Czyżby
ich miłość skończyła się w momencie, w którym stała się
legalna i całkowicie akceptowana przez społeczeństwo magiczne?
Tak
bardzo chciał osobiście poinformować ich oboje, że wszyscy w
magicznym Londynie czekają na ich powrót, że przekonał tych,
których musiał, że związek tych dwojga nie jest niczym
niepoprawnym. Dlaczego dopiero po tylu latach udało mu się pojąć,
że Draco nigdy nie powinien być z Hermioną? Dlaczego nie słuchał,
kiedy Ginny wykrzyczała mu w twarz, że musi być pomylony, skoro
wierzy Malfoyowi? Powinien był słuchać.
Z
lekkim uniesieniem brwi przyglądała się trzem postawnym mężczyznom
w garniturach, którzy ustawili się w rzędzie tuż przy drzwiach.
-W
czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie, nie bardzo rozumiejąc, co
ma oznaczać ta niespodziewana wizyta.
Stojący
pośrodku mężczyzna, wysoki blondyn o ostrych rysach twarzy i
niezwykle szerokim uśmiechu, zrobił krok w stronę łóżka
Hermiony i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Laus
Mourir – przedstawił się uprzejmie i delikatnie skinął głową.
-Jestem przedstawicielem Kanadyjskiego Ministerstwa Magii.
Starała
się nie skrzywić, próbowała udawać, że nie wie o czym mówią,
ale im więcej wkładała w to siły, tym gorzej jej wychodziło.
-Państwo
mnie chyba z kimś pomylili? - powiedziała z wyraźnie udawanym
zdziwieniem.
-Panno
Granger, proszę oszczędzić sobie trudu i nam czasu – rzekł
Mourir, którego twarz, w przeciwieństwie do głosu, wciąż była
uprzejmie pogodna.
-Ja
nazywam się Studfield – próbowała jeszcze, ale gdy pochylający
się ku niej mężczyzna wziął głęboki oddech, który
prawdopodobnie miał być oznaką zniecierpliwienia oraz głębokiej
irytacji, dała za wygraną. -W porządku – powiedziała. -Czego
chcecie?
-Tak
lepiej – oświadczył Laus i ponownie poszerzył swój uśmiech.
Hermiona
przypatrywała mu się w milczeniu i przeszło jej przez myśl, że
jego wyszczerz musi koszmarnie boleć. Nie wiedziała, czego chcieli
od niej ludzie z Ministerstwa, ale zdawała sobie sprawę, że
prawdopodobnie nie polubi żadnego z tych panów.
-Domyślam
się, że nie jest to odpowiednia pora na nasze odwiedziny, ale
rozumie pani...
-Owszem,
nie najodpowiedniejsza – wtrąciła z przekąsem, mając nadzieję,
że w ten sposób pozbędzie się ich szybciej.
-Tak
czy siak nie mamy wyjścia i musimy panią zapytać o kilka ważnych
spraw.
Nie
wiedziała dlaczego, ale czuła, że zapytają o Dracona. W sumie to
o co innego mogliby pytać? Lucjusz Malfoy na pewno nie odpuścił,
być może nasłał tych ludzi, by się jej pozbyli, choć przecież
nie muszą. Draco zostawił ją, niszcząc jej życie, właśnie tak,
jak chciałby tego jego ojciec.
-Proszę
pytać – rzekła zrezygnowanym tonem i odchyliła głowę tak, by
móc nieskrępowanie obserwować sufit.
-Gdzie
aktualnie znajduje się Draco Malfoy?
-Nie
mam pojęcia.
-Panno
Granger, proszę...
-Nie
mam pojęcia, do cholery. Czy widzi pan go gdzieś tutaj? Może
schował się pod łóżkiem? - to nie była odpowiedź broniącej
się kobiety. To był atak drapieżnej lwicy.
Na
te słowa Laus cofnął się o krok i ponownie przyjrzał się
poszukiwanej od dwóch miesięcy Hermionie Granger. Zdecydowanie nie
pasowała ona do opisu, który przekazywano sobie pomiędzy biurami.
Szukali porwanej, zastraszonej kobiety po przejściach. Znaleźli
żywioł ukryty w ciele młodej czarownicy.
Laus
odkrząknął, starając się ukryć zdumienie.
-Rozumiem.
W takim wypadku mam do pani już tylko jedno pytanie.
-Słucham
– warknęła.
-Czy
zechciałaby pani wrócić do Londynu?
-Czy
panowie dostali pozwolenie na odwiedziny? - Do sali weszła tęga
kobieta w białym jak śnieg fartuchu pielęgniarskim. Jej twarz
zdobił uśmiech tak ironiczny i wstrętny, że trzej panowie w
garniturach odruchowo odsunęli się od drzwi.
-Ale
my...
-Dostali
panowie pozwolenie?
-Nie,
ale...
-Do
widzenia. Życzę udanego dnia – rzekła stanowczym głosem,
wskazując ręką na drzwi.
Mourir
ze zdziwieniem przenosił wzrok z Hermiony na pielęgniarkę i z
powrotem, a na koniec spojrzał na swoich kolegów, którzy od momentu wejścia do sali nie powiedzieli ani słowa. Skinął na nich głową
i wszyscy trzej opuścili pomieszczenie, uprzednio skinąwszy
kulturalnie głowami w kierunku Hermiony. Żaden z nich nawet nie
spojrzał na podstarzałą, zgryźliwą pielęgniarkę, która
odprowadzała ich gniewnym spojrzeniem.
-No
już kochanie, odpoczywaj – zwróciła się do swojej pacjentki z
matczyną troską w głosie.
Gdy
pielęgniarka wyszła, Gryfonka zaczęła rozpamiętywać sytuację
sprzed lat, kiedy to pani Pince wygoniła z biblioteki Malfoya
odgrywającego tam jedną ze scen nienawiści.
To
zadziwiające, jak wiele rzeczy przypominało jej o nim. Każdy,
nawet najdrobniejszy element pojawiający się w rozmowie przywoływał
jedno ze wspomnień związanych z Draconem. Nie chciała o tym
myśleć, nie chciała płakać. Gdy dowiedziała się o chorobie,
postanowiła cieszyć się każdym dniem i nie wracać do
przeszłości.
Zerknęła
na notatnik, który na jej prośbę przywieziono razem z
najpotrzebniejszymi rzeczami. Po chwili zawahania wzięła go do ręki
i otworzyła na ostatnim wpisie umieszczonym tam przez Malfoya.
Szybkim ruchem wydarła ową kartkę i zgniotła ją w dłoni.
-Tego
nie było – rzekła z satysfakcją sama do siebie.
----
Mogą być błędy, ale po męczeniu się z umieszczeniem tego tekstu w edytorze nie mam siły na korektę :c.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, mówię : Tak, ta historia dotyczy pairingu dramione, niech początek was nie zwiedzie (:
Wow...Ty to potrafisz wbić człowieka w fotel;) Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wszystkie emocje, wyjaśnienia są tak perfekcyjnie ukazane i połączone, że czyta się to z zapartym tchem!
OdpowiedzUsuńKochanie ta część będzie prawdziwym mistrzostwem!
Cieszę się, że Harry trzyma rękę na pulsie;) A Hermiona z rozdziału na rozdział mnie zadziwia i...podobuje mnie się;D
Czekam na kolejny rozdział!;)
Ściskam ciepło,
V;*
Prawda,,zgodzę się z Villemo - wbijasz w fotel. Rozdział wspaniały, nie mam nic do zarzucenia. Jesteś prześwietna, chylę czoła i cierpliwie czekam na następny. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Maadź.
www.dramione-impossible-love.blogspot.com
Hej.:)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim podobała mi się reakcja Hermiony na wiadomość o nowotworze - jest nietuzinkowa, oryginalna. Rzadko kiedy ludzie tak reagują. Jednak sądzę, że jej reakcja jest związana z próbą samobójczą - to by było możliwie z punktu widzenia psychologii.
Harry jak zwykle dba o swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że uda mu się odnaleźć również Draco.
Nie będę oryginalna mówiąc, a raczej pisząc, że zgadzam się z Villemo i Maadź. Dziewczyny powiedziały wszystko <3
Uwielbiam Twoje Dramione. Jest tak zaskakujące, momentami słodkie, momentami tragiczne, że aż brak mi słów.;D
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.:)
Pozdrawiam,
la_tua_cantante_
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
Cudowny rozdział. Jestem bardzo ciekawa czy Draco zostawił Hermionę, bo przestał ją kochać czy miało to jakiś głębszy sens. Czekam na rozwiązanie historii i zastanawiam się co będzie z chorobą Hermiony.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hermione Granger
Na samym początku chcę Ci przeprosić, że nie komentowałam poprzednich postów. Nie będę się usprawiedliwiać, po prostu tak wyszło. Trzy ostatnie rozdziały były cudowne, jak zawsze zresztą. Mam dziwne wrażenie, że Draco miał jakiś głębszy powód, żeby zostawić Hermionę. Może ktoś mu grozi? Nie będę zgadywać :D No i Hermiona ma raka. Biedulka, wszystko jej się posypało. Kiedy nareszcie mogi wrócić, to coś się rozwaliło. Mimo tego, że ten "psycholog" nie wydaje się jakiś bardzo zły, to ja i tak mu nie ufam. Jestem ciekawa kto zlecił mu uwiedzenie Hermiony. Mam swoje podejrzenia :) Nie przedłużam już. Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam. Od dziś obiecuję, a przynajmniej postaram się komentować każdą notkę. Niecierpliwie czekam na nowy rozdział. Życzę dużo weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCoffie
PS. To chyba mój najdłuższy komentarz :D
* mogli
Usuń