wtorek, 26 listopada 2013

Miniaturka "Dzwonek do drzwi"

Powiem wam, że ciężko mi ostatnio zebrać myśli do kupy i nie jestem w stanie dokończyć rozdziału, chociaż do końca została mi strona z kawałkiem. Na pocieszenie mam dla was dzisiaj miniaturkę (naprawdę miniaturową), napisaną w stylu "och, zobaczymy co mi wyjdzie, jak nie będę zastanawiać się co dalej". W sumie to nie wiem, co o tym myśleć, chciałam, żeby wyszło lekko i przyjemnie, bez żadnej spiny, bo ostatnio w życiu mam zbyt wiele sytuacji, o których wolałabym nie pamiętać. Nie jest to raczej nic typowo potterowskiego, ale może mi jakoś wybaczycie, no wiecie... trenuję.
Zastanawiam się też nad stworzeniem bloga z miniaturkami. Co wy na to?

Ze specjalną dedykacją mojej kochanej Villemo, za to, że pomaga mi uporać się z uczuciami do takiego Malfoya.
-------------------------------------------
Dzwonek do drzwi.
Dobra, to nikt ważny.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Miesiąc i dwa dni temu.
Nienawidziliśmy się, ale o tym wie już każdy.  Co nas różniło? Wszystko. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Inne zainteresowania, inne…
NOSZ CHOLERA JASNA.
Dobra, chyba mam go z głowy.
Na czym skończyłam? A tak, różniliśmy się, bo pochodziliśmy z dwóch różnych światów. Och nie, nie dosłownie, ale wiecie, to takie romantyczne mówić o sobie “pochodzimy z dwóch odmiennych światów”. Powinnam dodać “a jednak jesteśmy dla siebie stworzeni”, ale nie. Wcale nie.
To było głupie z mojej strony, że w ogóle dałam się wciągnąć w ten romans.
Znaliśmy się już dwanaście lat, bo on zawsze jakimś cudem trafiał do tej samej szkoły, co ja. W liceum miałam trochę spokoju, bo był na innym profilu, ale na studiach? Cholera, zgadnijcie. Tak, tak, dobrze się domyślacie… Pierwszy dzień na uczelni uderzył mnie w twarz jego widokiem wśród innych studentów mojego roku.
Byłam zdziwiona, bo kto by nie był? Wszyscy spodziewali się, że wyląduje na uczelni w stolicy albo na najbardziej prestiżowym uniwersytecie w kraju. Ale nie, Draco Malfoy stał pod przeszkloną ścianą tuż obok stali K205 i mierzył wzrokiem wszystkie dziewczyny, które odważyły się przejść tuż obok niego. W dodatku wcale nie wyglądał na zdziwionego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Jego mina nie wyrażała nic poza pogardą i czymś w stylu : “Och Granger, miałem nadzieję, że jednak cię tu nie spotkam”.
Zignorowałam tą idiotyczną minę i zajęłam się poznawaniem nowych ludzi.
Okej, wcale nie. Usiadłam na ławce obok dwóch chłopaków, którzy do złudzenia przypominali Bolka i Lolka, z tą różnicą, że żaden z nich nie nosił krótkich spodni na szelkach. No więc Bolek był zapatrzony w swój laptop, który z lubością gładził po obudowie, przy okazji pilnując, aby ten nie spadł mu z kolan. Lolek natomiast wgapiał się w ekran owego laptopa z miną rasowego fanatyka. “Dwóch psycholi” - pomyślałam i zaczęłam rozglądać się po korytarzu, poszukując przy okazji jakiegoś interesującego punktu zaczepienia.
Ku mojemu niezadowoleniu najciekawszym elementem okazał się być jednak Malfoy, który zdawał się być o wiele dojrzalszy niż kilka miesięcy przed wakacjami.
No tak, nie widziałam go pół roku, najwidoczniej pozytywnie wpłynęło to na jego wygląd. Mniejsza.
Co było dalej?
Och, do cholery, momencik. Wyłączę tylko domofon i wracam.
Spokój. Wreszcie.
Na czym skończyłam?
Okej, więc postanowiłam podroczyć się z Malfoyem, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zmienił się też z charakteru (miesiąc i dwa dni temu wierzyłam jeszcze w cuda). I wiecie co?
Zmienił się.
-Fajne buty - rzucił na przywitanie, kiedy oparłam się o ścianę tuż obok niego.
-Fajna fryzura - odbiłam piłeczkę obojętnym tonem. -Czyżbyś w końcu przestał chodzić do tego niewidomego fryzjera?
-Do jakie… Bardzo zabawne, Granger - warknął, ale dostrzegłam coś interesującego na jego twarzy. Uśmiech.
Malfoy zaśmiał się z mojego żartu. No, to było już coś.
Chwilę później zjawił się wykładowca i wpuścił nas na aulę.
I wiecie co? On usiadł obok mnie.
Nie, nie wykładowca. Malfoy.
Bawiło mnie, jak dziewczyny z przednich rzędów odwracały się do nas i mierzyły mnie zazdrosnymi spojrzeniami. “Nie macie pojęcia…” - pomyślałam, ale ta myśl zawisła w powietrzu, kiedy Malfoy złapał mnie za kolano.
-Co Ty, do cholery, wyprawiasz? - warknęłam, gromiąc go spojrzeniem.
-Co? - spytał nieprzytomnie, a potem poderwał się z miejsca, uderzając się ręką w blat, rozrzucając dookoła kilka zeszytów i wbijając łokieć drugiej ręki prosto w brzuch dziewczyny, która właśnie próbowała zająć miejsce obok niego.
Nie wiem co działo się potem, ponieważ łzy, które popłynęły z moich oczu, zakryły mi cały świat. Śmiałam się jak psychopatka, nie mogąc tego powstrzymać.
A Malfoy… cóż, najpierw przepraszał dziewczynę, która omal nie zemdlała. Potem zaczął zbierać zeszyty i oddawać je ich właścicielom. Na koniec popatrzył na mnie i… nic nie powiedział.
Następnego dnia spotkałam go na schodach przed budynkiem wydziału. Stał z jakimś chłopakiem, którego najwidoczniej udało mu się przygruchać poprzedniego dnia. Obaj opierali się o barierkę i palili papierosy.
Minęłam ich, krzywiąc się na smród dymu, jaki wypuszczali co chwilę i weszłam do środka. Chwilę później usłyszałam swoje nazwisko.
-Granger, czekaj!
-Śmierdzisz, Malfoy - powiedziałam, nawet się nie odwracając i ruszyłam schodami na piętro.
To nie była obraza, ani uszczypliwość. To była szczerość i tyle.
Nie gonił mnie, nie krzyczał, nic z tych rzeczy. I to było w przypadku Malfoya dziwne i niepokojące.
Zawróciłam w jednej sekundzie.
-Oddawaj, warknęłam.
Popatrzył na mniej jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?
-Jeszcze nie wiem, ale pewnie zaraz się dowiem.
Wciąż miał minę kompletnego idioty. Niby dzień jak co dzień, ale zwątpiłam.
-Granger, chciałem z tobą pogadać o wczorajszym… - zawahał się - incydencie.
Na wspomnienie tej sceny ryknęłam śmiechem.
-Daj spokój, Malfoy - powiedziałam przez łzy, wstępując ponownie na kolejne stopnie. -Nie ma o czym mówić.
Właśnie tak to się zaczęło i…
Dzwonek do drzwi? Bez domofonu?
Ej, to wcale nie było takie zabawne. Nie wiem, czemu tak ją śmieszy wspomnienie tamtego dnia.
Właściwie nigdy nie wyjaśniłem jej dlaczego złapałem ją wtedy za kolano. Chodzi o to, że trochę zawiesił mi się system operacyjny, na którym pracuje mój umysł i byłem przekonany, że kieruję samochodem. Słowo daję, że jeszcze chwilę i  wrzuciłbym bieg wsteczny jej kolanem.
Dobra, spytacie, gdzie ona teraz jest?
Za drzwiami. Zamknąłem je na klucz i teraz wali pięściami, krzyczy i piszczy. Ciekaw jestem kiedy pojawią się pierwsze skargi jej sąsiadów.
Dobra, skończyła na tym, że paliłem fajki z Oksym.
Może papierosy nie są zdrowe, ale lubię się czasem zaciągnąć, to wszystko. Ale nie o tym, nie o tym.
No więc tamtego dnia zaprosiłem ją na kawę.
Jej śmiech był zaraźliwy, a ja potrzebowałem relaksu i dobrego humoru, więc postanowiłem spędzić z nią trochę czasu. To, że wylądowaliśmy potem w łóżku, to już trochę inna sprawa.
Och, dobra, przypomniałem sobie coś. Wybaczcie, muszę ją wpuścić, bo ona… no cóż, nie powinna się denerwować, jeśli wiecie o co mi chodzi.  

13 komentarzy:

  1. O, wow. To jest genialne :D

    // Ronnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się ciekawie:)! Fajna perspektywa, najpierw sytuacja ze strony Hermiony, a później Draco.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No to czekamy na nowy blog ^_^

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajrzałam i przeczytałam.
    szkoda tylko że miniaturka taka krótka bo muszę przyznać naprawdę ciekawa!
    Na pewno można zawsze rozwinąć jeszcze bardziej żeby była znacznie ciekawsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, tutaj chodziło mi właśnie o takie minimalistyczne, choć niedosłownie, przedstawienie dramione. Celowo zostawiłam mnóstwo niedopowiedzeń, żeby każda z czytelniczek mogła zastanowić się nad takimi kwestiami jak na przykład - dlaczego Draco trafił na tą samą uczelnię co Hermiona albo choćby tak banalne pytanie - czemu nie chciała wpuścić ojca swojego dziecka do mieszkania? ;-)

      Usuń
  5. Cudowna miniaturka.
    Bardzo minimalistyczna, ale dobrze się ją czyta.
    Życzę weny i myślę, że blog z miniaturkami to świetny pomysł.
    Hermione Granger

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze, dziękuję za dedykację;* Choć nie wydaje mi się, żebym na nią zasłużyła.
    Kochanie, ta miniaturka to mistrzostwo świata! Prosto, zwięźle i na temat! Żałuję, że to już koniec, ale domyślam się, że miniaturka miała pozostawiać pewien niedosyt;)
    Kurczę, kobieto no! Pisz więcej takich rzeczy! To jest świetne! Naprawdę;)
    Można to też uznać za swego rodzaju terapię anty...;) Wyrzuć to z siebie, kochana w tekstach. To pomaga. Oczyścisz umysł...chociaż trochę;)
    Udało Ci się mnie zafascynować, rozbawić, zaintrygować i to wszystko w tak krótkim fragmencie;)
    Masz szczęście, że miniaturka jest tak dobra, bo gęsto byś się tłumaczyła z braku rozdziału;p
    Tak trzymaj!
    I pamiętaj, że aby móc zobaczyć piękną tęczę, najpierw trzeba przeczekać porządna ulewa;*
    Ściskam,
    V.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że zasłużyłaś :) Pomogłaś mi przeczekać rzeczoną ulewę, a teraz pojawia się tęcza :)
      Bez Ciebie nie dałabym sobie rady! :* Jesteś najlepsza!
      W takim razie w następnym tygodniu zakładam bloga z miniaturkami! ;)
      Czekam na Twój rozdział ;-)

      Usuń
    2. E tam, twarda babka jesteś i dlatego to przetrwałaś;) Ale jakby co, to pamiętaj, że jestem i możesz na mnie liczyć.
      Cieszę się, że przestało lać;) Mam nadzieję, że teraz u Ciebie zapowiada się upalne lato albo chociaż ciepła, piękna wiosna;)
      Już nie mogę się doczekać! Tylko nie zapominaj o rozdziale...;>
      Może nie rozmawiajmy na temat mojego rozdziału?;D Bo jedna, nikczemna Morgana świadkiem, że nie zawiera on ani jednej literki...
      Ale dobrze, bądź moim katem;D Podoba mi się to;p
      Ściskam mocno!
      V;*

      Usuń
  7. Cudowne <3
    Czekam na bloga z miniaturkami : D
    Pozdrawiam,
    Coffie

    OdpowiedzUsuń
  8. Geniuszu <3 moje wspollokatorki cię nienawidzą, bo jako jedyne maja neta i podbieram im komórki w nocy żeby wpadać do ciebie :) miniaturka swietna ! A najlepszy koniec ! A co do tego pomysłu z miniaturkowym blogiem , to jestem jak najbardziej za! Oby więcej takich cudeniek :*
    Pozdrawiam serdecznie.

    Nadya

    OdpowiedzUsuń