Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Teraz rozdziały powinny pojawiać się nieco częściej, chociaż niczego nie chcę obiecywać, żeby potem nikogo nie zawieść.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten rozdział...
-----------------
„-Zastanawiałeś
się kiedyś, co stałoby się, gdybyś nigdy nie wyznał mi prawdy?
-Kiedyś.
Zaraz po tym, jak zmodyfikowali nam pamięć. Co by się stało?
Przekonałem się o tym na własnej skórze – wyznał, nie
odrywając wzroku od idealnie błękitnego nieba.
-To
znaczy? - spytała, ściągając lekko brwi.
-Kilka
dni po powrocie do domu ojciec przedstawił mi moją narzeczoną. Jej
rodzice robili z nim interesy, więc wspólnie zadecydowali o ślubie.
Nikt nie pytał nas o zdanie.
-Więc
gdybym nie dostała tej książki na czas...
-Nie,
nie – zachichotał. -Obiecałem sobie czekać na Ciebie do końca
życia, więc ewentualnie uciekłbym z kraju sam, gdybyś się nie
pojawiła.
Szli
przez chwilę w milczeniu, obserwując liście spadające na nich z
rozłożystych koron klonów.
-Kiedy
patrzę wstecz, dostrzegam, że jesteś jedynym pozytywnym aspektem
mojego życia – wyznał.
-Zdajesz
sobie sprawę z tego, jak bardzo nierealnie brzmią twoje słowa?
-spytała, odrzucając z ramion długie, brązowe włosy.
-A
zdajesz sobie sprawę z tego, jak bajecznie wyglądasz, gdy twoje
włosy odbijają słoneczne refleksy?
Długo
próbowała pojąć, dlaczego leży w szpitalu podpięta do aparatury
wydającej rytmiczne, hipnotyzujące jęki.
Niemiłosiernie bolał ją kręgosłup, miejsca po ukłuciach igieł
oraz głowa, która sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała
eksplodować. Hermionie nigdy nie zdarzyło się wypić za dużo, ale
była przekonana, że właśnie tak objawia się kac.
Wpatrywała
się w sufit, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia,
podczas których była jeszcze przytomna.
Draco.
Ostre
ukłucie w sercu i ledwo powstrzymany odruch wymiotny doprowadziły
do tego, że kobieta skuliła się na łóżku, nie zważając na
podłączone do niej rurki i kabelki.
Draco
odszedł, nie zważając na ich przeszłość. Porzucił sentymenty i
zdecydował się podążać za własnym pożądaniem, które
prowadziło go w ramiona pięknej Isabelle. Czym zasłużyła sobie
na tak silny i bezwzględny cios ze strony losu?
Tak
bardzo chciała przestać czuć i myśleć.
Teraz
już przypomniała sobie, dlaczego leży w szpitalu. Nałykała się
leków, które pozbawiły ją przytomności, ale nie zdołały
odebrać jej życia. Poczuła ogromny gniew, który piętrzył się w
jej wnętrzu i sprawiał, że nienawidziła siebie jeszcze bardziej.
Nieudacznica, nie potrafiła nawet skutecznie popełnić samobójstwa.
Nagle
do pokoju weszła jakaś pielęgniarka, która widząc, że Hermiona
się obudziła, zawróciła na pięcie i pobiegła korytarzem w lewo,
upewniając się jeszcze przez szybę, że nie miała złudzeń.
Kobieta
obserwowała, jak chwilę później ta sama pielęgniarka prowadzi do
jej sali dwóch lekarzy, po czym znika w głębi korytarza,
zostawiając ją sam na sam z mężczyznami w białych kitlach.
Mężczyźni przez chwilę zdawali się nie zauważać obecności
pacjentki i rozprawiali ze sobą, gestykulując żywo, ustawieni
bokiem do jej łóżka.
Hermiona
zwróciła uwagę na fakt, że lekarze ci wyglądają jak swoje
przeciwieństwa... albo dopełnienia. Jeden z nich wyglądał na
doświadczonego, być może emerytowanego lekarza, który zdeptał
się do wzrostu metr siedemdziesiąt podczas porannych i wieczornych
dyżurów. Jego bielutkie jak śnieg włosy sugerowały, że w swoim
życiu przeżył i zobaczył niejedno, ale pełne życia, rozbiegane
oczy wskazywały na to, że niejedno w życiu zamierza jeszcze
ujrzeć. Drugi lekarz był ciemnym brunetem o wzroście co najmniej
metr osiemdziesiąt pięć, a jego opalenizna i ciemne, obramowane
czarnymi rzęsami oczy przywodziły na myśl plażę pełną
przystojnych, wysportowanych latynosów. Temu zresztą także nie
można było zbyt wiele zarzucić, jeżeli chodzi o sylwetkę. Mało
brakowało, a Hermiona uśmiechnęłaby się do siebie, obserwując
szerokie i zapewne dobrze wyrzeźbione ramiona ukryte pod lekarskim
kitlem. Na chwilę udało jej się zapomnieć o Draconie, gdy
podziwiała niemalże czarne, elegancko, choć może nieco zbyt
zawadiacko jak na lekarza, ułożone włosy – krótko przystrzyżone
z tyłu, a nieco dłuższe ponad czołem.
-Pani
Studfield, cieszę się, że wróciła pani przytomność –
oświadczył starszy z nich. -Jeff będzie się panią opiekował
przez cały czas pani pobytu w naszym szpitalu – dodał, wskazując
na swojego młodszego kolegę. -Czy długo mieszka pani w Kanadzie? -
spytał uprzejmie.
-Od
ośmiu lat – odpowiedziała wedle niegdyś ustalonej z Draco wersji
wydarzeń. -Z przerwami – dodała po chwili, widząc cień
zaniepokojenia na twarzy starszego z mężczyzn.
-Gdzie
mieszkała pani w czasie tych przerw? - zadał kolejne pytanie, nie
odrywając oczu od wyników badań.
-W
Anglii.
-Latała
tam pani na leczenie? - spytał, a pytanie to wywołało na twarzy
jego pacjentki szczere zdziwienie, które było dla niego
wystarczającą odpowiedzią. I to na więcej niż jedno pytanie.
-Słyszałem, że mają tam świetne sanatoria – rzekł po chwili
namysłu, zaprzęgając do rozmowy ton przeznaczony dla lekkich
pogawędek.
-Niestety
nigdy nie miałam okazji tego sprawdzić – odparła uprzejmie. Coś
jej nie pasowało w sposobie zachowania starszego mężczyzny, do
którego chwilę później pielęgniarka zwróciła się jako do
ordynatora, prosząc, by poszedł razem z nią.
-W
porządku, pani wybaczy, ale obowiązki wzywają – powiedział
ordynator nad wyraz oficjalnym tonem, po czym ruszył za salową.
Nastała
cisza, której ani Hermiona, ani Jeff nie mieli odwagi przerwać.
Jego
zachowanie było dość dziwne, jak na lekarza. Czy nie powinien
spytać jej o samopoczucie? O jakieś dolegliwości? Jeff nie pytał,
jedynie stał i wpatrywał się w kobietę z na wpół otwartymi
ustami.
-Doktorze?
-Tak?
-Kiedy
będę mogła wrócić do domu? - Pytanie to sprawiło, że lekarz
spuścił wzrok. Zaniepokojenie Hermiony wzrosło, ale czekała
cierpliwie na odpowiedź.
-Cóż,
pani Studfield - zaczął niepewnie brunet – myślę, że będzie
pani musiała zostać na obserwacji przez pewien czas.
-Rozumiem
– odpowiedziała, chowając za tym słowem wszystkie uczucia, które
miała ochotę wykrzyczeć. -Więc leki, które przyjęłam,
zaszkodziły mi na trwałe, tak?
-Nie
do końca o to chodzi. Wciąż nie mamy pewności, co dokładnie pani
dolega – oznajmił lekarz, siadając na krzesełku, które
ustawiono przy łóżku na wypadek odwiedzin.
Próbowała
wyczytać jakieś informacje z jego oczu, ale były zupełnie nie do
rozszyfrowania, milczała więc, czekając, aż Jeff powie coś
więcej.
-Natalie
musisz wiedzieć – rzekł i zawahał się na moment, biorąc przy
tym głęboki oddech. -Po próbie samobójczej, musisz zostać
poddana obserwacji psychologa. Nie możemy dopuścić do tego, żeby
powtórzyła się sytuacja ze wczoraj.
Patrzyła
na niego przez moment, analizując jego wypowiedź słowo po słowie.
-Rozumiem.
Od kiedy mam zacząć terapię? - zadawała rzeczowe pytania, aby
powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wrodzony
racjonalizm jak zwykle ratował ją przed niszczącą siłą uczuć.
Gdzie więc był poprzedniego dnia, gdy potrzebowała tego zimnego,
stonowanego przekonania, że świat rządzi się własnymi prawami,
które należy zaakceptować?
-Zaczniemy
od dzisiaj. Przyjdę po południu – oznajmił, wstając.
-Słucham?
Nie
odpowiedział, zostawił ją samą. Chciał, by przetrawiła tę
informację bez zadawania mu milionów pytań prowadzących donikąd.
Czuł,
że to zadanie będzie o wiele trudniejsze od poprzednich, ale
potrzebował pieniędzy, więc nie mógł odmówić.
Wszedł
do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Gabinet
był ciasny i duszny, a okna szczelnie zasłonięte, co jedynie
potęgowało wrażenie panującej w nim duchoty. W kącie pokoju
stało dębowe biurko, a obok niego niemalże pusta, zakurzona półka
na dokumenty.
Mężczyzna
podszedł do okna i odgiął żaluzje, wyglądając na zewnątrz.
Deszcz siąpił ponuro, przykrywając krajobraz szarawą płachtą,
pochłaniającą wszelkie kolory kojarzące się z radością oraz
szczęściem.
Nagle
dostrzegł na szpitalnym parkingu znajomą postać, która wpatrywała
się w jego okno. Zauważył go, był tego pewien. Chwilę później
przekonało go o tym lekkie skinięcie głową. Za późno na
ukrywanie się za żaluzjami.
Mężczyzna,
nie odrywając wzroku od okna, powolnym ruchem sięgnął do kieszeni
i wyjął z niej telefon. Wciąż wpatrując się w ten sam punkt, po
omacku wybrał numer i przyłożył słuchawkę do ucha.
Komórka
Jeffa jęknęła cichym, kakofonicznym dzwonkiem, który ktoś, chyba
ironicznie, nazwał „Relax”. Właściciel telefonu aż podskoczył
ze strachu, czując wibracje w kieszeni kitla. Zręcznym ruchem
wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz, na którym
pokazał się migoczący napis: „21 dzwoni...”
Nacisnął
zieloną słuchawkę, po czym przyłożył telefon do ucha. Wiedział,
czego się spodziewać, wiedział kto dzwoni, a jednak nadzieja nie
opuściła go do samego końca. Wierzył, że to pomyłka, aż do
momentu, w którym usłyszał w słuchawce znajomy, lodowaty głos.
-Jak
ci idzie, Egner?
-Wciąż
nie dostałem dokładnych wytycznych, więc jak może mi iść? -
spytał, udając bardziej wkurzonego, niż przestraszonego. W
rzeczywistości jednak było zupełnie odwrotnie.
-Nie
denerwuj mnie, dostałeś proste zadanie. Masz ją uwieźć, czy
potrzebne ci jeszcze jakieś wytyczne do cholery?
-Skąd
mogę wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć? - Te słowa
sprawiły, że w słuchawce pojawił się lekko zachrypnięty,
szyderczy śmiech.
-Jeszcze
nic nie zrobiłeś, a już myślisz o posuwaniu? - spytał z kpiną.
-Rób, co uznasz za stosowne. Ma się w tobie zakochać i zapomnieć
o swoim byłym. W tym przypadku cel uświęca środki. Czy teraz
możesz ruszyć swój zakichany tyłek i zrobić, co do ciebie
należy?
-Nie
zapominaj o przelewach – powiedział w końcu i rozłączył się z
nadzieją, że już nigdy nie przyjdzie mu słyszeć głosu swojego
dwudziestego pierwszego klienta.
Jeff
Egner nie był tchórzem. Był zawodowcem.
Wszystko
działało na bardzo prostych zasadach. Ogłaszał się jako
„Człowiek na żądanie” na forach internetowych, które skupiały
niekoniecznie dobrych ludzi. W poście podawał jedynie numer
telefonu, na który od czasu do czasu odzywali się różni panowie,
rzadziej panie, potrzebujący wsparcia przy wykonaniu brudnej roboty.
Nie, nie, nie, nie był mordercą. Czasem zdarzyło mu się połamać
komuś rękę albo nogę, ale przeważnie wszystko kończyło się na
pogróżkach, stłuczeniu samochodowej szyby albo przebiciu opon.
Polecenie
uwiedzenia szalenie pięknej kobiety zdarzyło mu się po raz
pierwszy, dlatego nie bardzo wiedział, jak zabrać się za robotę.
Połamać kogoś, to nie problem, ale poderwać panią Studfield? To
zadanie z pewnością nie należało do najprostszych. Potrzebował
jednak pieniędzy, nie pozostało mu więc nic innego, jak przyjąć
zlecenie od człowieka, którego spojrzenie napawało go strachem od
pierwszego spotkania.
Zgodnie
z poleceniem otrzymanym przez telefon o szóstej rano, Jeff wcielił
się w postać psychologa pracującego na oddziale, na którym
położono nieprzytomną Natalie. Nie wiedział, jakim cudem jego
zleceniodawcy udało się załatwić wszystko w ciągu kilku godzin
od całego zdarzenia – musiał przecież przekupić ordynatora
szpitala sporą sumą, żeby przyjął on na stanowisko lekarza
mężczyznę bez wiedzy i doświadczenia. Oprócz tego, w ciągu
kilku godzin załatwiono mu dwupiętrowy dom w bogatej dzienicy, do
którego miał przeprowadzić się zaraz po pracy, a także
specjalnie na jego potrzeby załatwiono sportowy samochód, który
już czekał na parkingu szpitalnym.
Godzina
pierwszej sesji terapeutycznej, mającej się odbyć w szpitalnej sali, nadeszła o wiele szybciej, niż się spodziewał.
Wciąż
nie miał żadnego planu, postanowił działać spontanicznie,
starając się zachować wszelkie naturalne odruchy.
Szedł
korytarzem, przeglądając się w każdej z napotkanych szyb.
Poprawiał włosy, kołnierz kitla, strzepywał nitki ze spodni,
znowu poprawiał włosy. I już miał pukać do jednych z niewielu
zamkniętych w tym korytarzu drzwi, gdy ktoś położył mu dłoń na
ramieniu.
-Panie
Egler, proszę do mojego gabinetu – usłyszał znajomy głos.
-Coś
się stało? - spytał, widząc ponurą minę ordynatora siadającego
za swoim biurkiem.
Siwy
mężczyzna zapraszającym gestem wskazał na krzesło i cierpliwie
zaczekał, aż Jeff wygodnie się usadowi.
-Przed
godziną dostaliśmy wyniki badań pani Studfield – oznajmił i
rzucił teczkę, która upadła na blat biurka z głośnym
plaśnięciem. -Niech pan na to zerknie.
Mężczyzna
przeglądał przez chwilę pokreślone tabelki, w których
gdzieniegdzie widniały cyfry, a w pozostałych miejscach luki były
poprzekreślane albo odhaczone.
-Zdaje
pan sobie sprawę z tego, że niewiele mi to mówi?
Ordynator
westchnął głośno i wyrwał z rąk Jeffa wyniki badań.
-Natalie Studfield nie zdołała dokonać próby
samobójczej.
Kierował
się do sali 404 z jeszcze większym zdenerwowaniem niż poprzednio.
Czuł, jak na jego przedramionach stopniowo pojawia się gęsia
skórka. Po drodze udało mu się ustalić, że zdecydowanie nie
przypadł do gustu ordynatorowi, skoro w zamian za pozwolenie
kontynuowania tej całej szopki, zlecił mu on tak trudne zadanie.
Za
jakie grzechy dostało mu się takie zlecenie? Czy to nie mógł być
kolejny zgrzyt między licealistami, który należałoby zakończyć
kilkoma ciosami w brzuch? Po jaką cholerę przyjął to zadanie?
W
końcu stanął przed drzwiami, które teraz wydawały mu się o
wiele straszniejsze, niż dwadzieścia minut wcześniej.
Zapukał
zdecydowanie, a gdy usłyszał słabe „proszę” po drugiej
stronie, nacisnął na klamkę.
Leżała
na łóżku zalana łzami i otoczona stosem zużytych chusteczek. Gdy
zobaczyła, że do sali wszedł jej psycholog, próbowała zatuszować
faktyczny stan swojego samopoczucia, ale te nieudolne starania
jedynie pogłębiły dramatyzm sytuacji.
Była
załamana, a on przyszedł ze złymi wieściami. Świetnie, nie mogło
być lepiej.
Obserwowała
go zapuchniętymi oczami wciąż jeszcze mokrymi od wylanych łez.
Dostrzegła, że miał nietęgą minę i od razu domyśliła się, że
mężczyzna ma jej coś ważnego do powiedzenia. Ważnego i
nieprzyjemnego. Było jej jednak wszystko jedno. Draco odszedł, nie
mogło być już gorzej.
Widziała
na jego twarzy coś, co przypominało jej dawne, szkolne czasy.
Wydawało jej się, że podobną minę miała profesor McGonagall,
gdy oznajmiała jej i Draconowi, że muszą zmodyfikować im pamięć.
-Powie
mi pan w końcu? - spytała, zdradzając na starcie, że orientuje
się w sytuacji. Nie chciała jego współczucia, chciała znać
prawdę i ze zniecierpliwieniem czekała na odpowiedź.
Jeff,
zaszokowany pewnością, która pojawiła się w jej głosie, już
otworzył usta, by „wydać wyrok”, gdy przypomniał sobie słowa
z wczesnoporannej rozmowy przez telefon. „Niech nie spadnie jej
włos z głowy”.
Jak
do cholery miał ją przed tym uchronić?
Zacisnęła
powieki, żeby nie krzyknąć. To dziwne, jak nerwowa stała się po
dawce leków, które przecież miały działać na nią uspokajająco.
Czyżby była uodporniona na takie specyfiki?
Wziął
głęboki oddech. Chciał, by jego słowa zabrzmiały jak informacja,
którą każdy człowiek słyszy milion razy w swej codzienności, a
jednak nie potrafił odpowiednio zbudować zdania. W dodatku przez
cały czas bał się, iż zawiedzie go głos i wyjdzie z tego żałosna
przemowa, która doprowadzi Natalie do kolejnego załamania
nerwowego. Postawił więc na wypowiedź zupełnie pozbawioną
emocji, z nadzieją, że kobieta dzielnie zniesie jej przekaz.
-Przed
godziną pojawiły się wyniki badań i odkryto, że nie zdążyłaś
połknąć tabletek przed utratą przytomności.
Widział,
jak ściągnęła brwi, próbując pojąć sens jego słów, więc
kontynuował, spiesząc wyjaśnieniami.
-Emocje
poprzedniego wieczora sprawiły, że twój układ nerwowy został
przeciążony – ciągnął regułkę usłyszaną w gabinecie
ordynatora. -Dzięki temu zdołano wykryć, że jesteś poważnie
chora.
-Co
to znaczy? - spytała , wciąż nie do końca rozumiejąc, ku czemu
zmierza jej psycholog.
-To
znaczy, że – rzekł i zawahał się na chwilę. Nie było wyjścia,
musiał jej powiedzieć. -To znaczy, że masz raka, Natalie.
-----
Wybaczcie mi moją głupotę, serio.