wtorek, 26 listopada 2013

Miniaturka "Dzwonek do drzwi"

Powiem wam, że ciężko mi ostatnio zebrać myśli do kupy i nie jestem w stanie dokończyć rozdziału, chociaż do końca została mi strona z kawałkiem. Na pocieszenie mam dla was dzisiaj miniaturkę (naprawdę miniaturową), napisaną w stylu "och, zobaczymy co mi wyjdzie, jak nie będę zastanawiać się co dalej". W sumie to nie wiem, co o tym myśleć, chciałam, żeby wyszło lekko i przyjemnie, bez żadnej spiny, bo ostatnio w życiu mam zbyt wiele sytuacji, o których wolałabym nie pamiętać. Nie jest to raczej nic typowo potterowskiego, ale może mi jakoś wybaczycie, no wiecie... trenuję.
Zastanawiam się też nad stworzeniem bloga z miniaturkami. Co wy na to?

Ze specjalną dedykacją mojej kochanej Villemo, za to, że pomaga mi uporać się z uczuciami do takiego Malfoya.
-------------------------------------------
Dzwonek do drzwi.
Dobra, to nikt ważny.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Miesiąc i dwa dni temu.
Nienawidziliśmy się, ale o tym wie już każdy.  Co nas różniło? Wszystko. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Inne zainteresowania, inne…
NOSZ CHOLERA JASNA.
Dobra, chyba mam go z głowy.
Na czym skończyłam? A tak, różniliśmy się, bo pochodziliśmy z dwóch różnych światów. Och nie, nie dosłownie, ale wiecie, to takie romantyczne mówić o sobie “pochodzimy z dwóch odmiennych światów”. Powinnam dodać “a jednak jesteśmy dla siebie stworzeni”, ale nie. Wcale nie.
To było głupie z mojej strony, że w ogóle dałam się wciągnąć w ten romans.
Znaliśmy się już dwanaście lat, bo on zawsze jakimś cudem trafiał do tej samej szkoły, co ja. W liceum miałam trochę spokoju, bo był na innym profilu, ale na studiach? Cholera, zgadnijcie. Tak, tak, dobrze się domyślacie… Pierwszy dzień na uczelni uderzył mnie w twarz jego widokiem wśród innych studentów mojego roku.
Byłam zdziwiona, bo kto by nie był? Wszyscy spodziewali się, że wyląduje na uczelni w stolicy albo na najbardziej prestiżowym uniwersytecie w kraju. Ale nie, Draco Malfoy stał pod przeszkloną ścianą tuż obok stali K205 i mierzył wzrokiem wszystkie dziewczyny, które odważyły się przejść tuż obok niego. W dodatku wcale nie wyglądał na zdziwionego, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Jego mina nie wyrażała nic poza pogardą i czymś w stylu : “Och Granger, miałem nadzieję, że jednak cię tu nie spotkam”.
Zignorowałam tą idiotyczną minę i zajęłam się poznawaniem nowych ludzi.
Okej, wcale nie. Usiadłam na ławce obok dwóch chłopaków, którzy do złudzenia przypominali Bolka i Lolka, z tą różnicą, że żaden z nich nie nosił krótkich spodni na szelkach. No więc Bolek był zapatrzony w swój laptop, który z lubością gładził po obudowie, przy okazji pilnując, aby ten nie spadł mu z kolan. Lolek natomiast wgapiał się w ekran owego laptopa z miną rasowego fanatyka. “Dwóch psycholi” - pomyślałam i zaczęłam rozglądać się po korytarzu, poszukując przy okazji jakiegoś interesującego punktu zaczepienia.
Ku mojemu niezadowoleniu najciekawszym elementem okazał się być jednak Malfoy, który zdawał się być o wiele dojrzalszy niż kilka miesięcy przed wakacjami.
No tak, nie widziałam go pół roku, najwidoczniej pozytywnie wpłynęło to na jego wygląd. Mniejsza.
Co było dalej?
Och, do cholery, momencik. Wyłączę tylko domofon i wracam.
Spokój. Wreszcie.
Na czym skończyłam?
Okej, więc postanowiłam podroczyć się z Malfoyem, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zmienił się też z charakteru (miesiąc i dwa dni temu wierzyłam jeszcze w cuda). I wiecie co?
Zmienił się.
-Fajne buty - rzucił na przywitanie, kiedy oparłam się o ścianę tuż obok niego.
-Fajna fryzura - odbiłam piłeczkę obojętnym tonem. -Czyżbyś w końcu przestał chodzić do tego niewidomego fryzjera?
-Do jakie… Bardzo zabawne, Granger - warknął, ale dostrzegłam coś interesującego na jego twarzy. Uśmiech.
Malfoy zaśmiał się z mojego żartu. No, to było już coś.
Chwilę później zjawił się wykładowca i wpuścił nas na aulę.
I wiecie co? On usiadł obok mnie.
Nie, nie wykładowca. Malfoy.
Bawiło mnie, jak dziewczyny z przednich rzędów odwracały się do nas i mierzyły mnie zazdrosnymi spojrzeniami. “Nie macie pojęcia…” - pomyślałam, ale ta myśl zawisła w powietrzu, kiedy Malfoy złapał mnie za kolano.
-Co Ty, do cholery, wyprawiasz? - warknęłam, gromiąc go spojrzeniem.
-Co? - spytał nieprzytomnie, a potem poderwał się z miejsca, uderzając się ręką w blat, rozrzucając dookoła kilka zeszytów i wbijając łokieć drugiej ręki prosto w brzuch dziewczyny, która właśnie próbowała zająć miejsce obok niego.
Nie wiem co działo się potem, ponieważ łzy, które popłynęły z moich oczu, zakryły mi cały świat. Śmiałam się jak psychopatka, nie mogąc tego powstrzymać.
A Malfoy… cóż, najpierw przepraszał dziewczynę, która omal nie zemdlała. Potem zaczął zbierać zeszyty i oddawać je ich właścicielom. Na koniec popatrzył na mnie i… nic nie powiedział.
Następnego dnia spotkałam go na schodach przed budynkiem wydziału. Stał z jakimś chłopakiem, którego najwidoczniej udało mu się przygruchać poprzedniego dnia. Obaj opierali się o barierkę i palili papierosy.
Minęłam ich, krzywiąc się na smród dymu, jaki wypuszczali co chwilę i weszłam do środka. Chwilę później usłyszałam swoje nazwisko.
-Granger, czekaj!
-Śmierdzisz, Malfoy - powiedziałam, nawet się nie odwracając i ruszyłam schodami na piętro.
To nie była obraza, ani uszczypliwość. To była szczerość i tyle.
Nie gonił mnie, nie krzyczał, nic z tych rzeczy. I to było w przypadku Malfoya dziwne i niepokojące.
Zawróciłam w jednej sekundzie.
-Oddawaj, warknęłam.
Popatrzył na mniej jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?
-Jeszcze nie wiem, ale pewnie zaraz się dowiem.
Wciąż miał minę kompletnego idioty. Niby dzień jak co dzień, ale zwątpiłam.
-Granger, chciałem z tobą pogadać o wczorajszym… - zawahał się - incydencie.
Na wspomnienie tej sceny ryknęłam śmiechem.
-Daj spokój, Malfoy - powiedziałam przez łzy, wstępując ponownie na kolejne stopnie. -Nie ma o czym mówić.
Właśnie tak to się zaczęło i…
Dzwonek do drzwi? Bez domofonu?
Ej, to wcale nie było takie zabawne. Nie wiem, czemu tak ją śmieszy wspomnienie tamtego dnia.
Właściwie nigdy nie wyjaśniłem jej dlaczego złapałem ją wtedy za kolano. Chodzi o to, że trochę zawiesił mi się system operacyjny, na którym pracuje mój umysł i byłem przekonany, że kieruję samochodem. Słowo daję, że jeszcze chwilę i  wrzuciłbym bieg wsteczny jej kolanem.
Dobra, spytacie, gdzie ona teraz jest?
Za drzwiami. Zamknąłem je na klucz i teraz wali pięściami, krzyczy i piszczy. Ciekaw jestem kiedy pojawią się pierwsze skargi jej sąsiadów.
Dobra, skończyła na tym, że paliłem fajki z Oksym.
Może papierosy nie są zdrowe, ale lubię się czasem zaciągnąć, to wszystko. Ale nie o tym, nie o tym.
No więc tamtego dnia zaprosiłem ją na kawę.
Jej śmiech był zaraźliwy, a ja potrzebowałem relaksu i dobrego humoru, więc postanowiłem spędzić z nią trochę czasu. To, że wylądowaliśmy potem w łóżku, to już trochę inna sprawa.
Och, dobra, przypomniałem sobie coś. Wybaczcie, muszę ją wpuścić, bo ona… no cóż, nie powinna się denerwować, jeśli wiecie o co mi chodzi.  

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział IV Tego nie było.

Nienawidzę Cię, edytorze tekstowy blogspota.
-------
(...)-Kto taki wyleciał stąd jak z procy? - usłyszeli głęboki, lekko zachrypnięty głos za swoimi plecami.
Wszyscy, którzy siedzieli niedaleko, czekali teraz na rozwój wypadków, gdy oczy Rona spoczęły na Malfoyu i jego pełnym pogardy uśmiechu. -Dobra łasicu, oszczędzaj szare komórki. Granger, idziesz ze mną - oznajmił beznamiętnym tonem i odwrócił się na pięcie, żeby odejść.
-Ona nigdzie z Tobą nie pójdzie - powiedział Ron, wstając i wyciągając różdżkę z kieszeni.
Draco jednak jedynie uśmiechnął się szyderczo na ten widok.
-Myślę, że profesor McGonagall bardzo się ucieszy, kiedy dowie się, że prefekt Gryffindoru nie stawiła się na jej prośbę, bo jej chłopak sobie tego nie życzył - powiedział, ocierając z oka niewidzialną łzę.
Rona zamurowało.
-Po co dyrektor mnie wzywa, Malfoy? - zapytała sucho Gryfonka, ratując tyłek Rona po raz kolejny.
-Drugoroczne szczeniaki z naszych domów próbowały się pojedynkować na korytarzu. Prefekci mają pilnować wykonania kary (...)
-Gdzie ci drugoroczni się plączą? - zapytała z oburzeniem, gdy skręcali w jeszcze ciemniejsze, wąskie przejście.
-Nie było żadnej bójki, pani prefekt - oznajmił Draco, po czym przycisnął ją do ściany i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. -Tęskniłem - wyszeptał cicho, gdy udało im się na chwilę od siebie oderwać...”

             Początkowo nie dotarło do niej, co tak właściwie oznajmił jej lekarz. Patrzyła się na niego tępo i analizowała słowa pojedynczo, podczas gdy jej wargi bez przerwy poruszały się w rytm bezgłośnie wypowiadanych słów: „mam raka”.
             Spodziewał się tego, że kobieta w każdej chwili może wybuchnąć głośnym, niepowstrzymanym płaczem, który mógłby pogorszyć jej stan. A jednak po dłuższej chwili milczenia wybudziła się z transu, w który wprowadziły ją jego słowa. Zacisnęła mocno powieki, a gdy je otworzyła, Jeff dostrzegł, że spojrzenie Natalie ma zupełnie inny wyraz. Wcale nie wyglądała na kogoś, kto przed chwilą dowiedział się o swojej chorobie, przeciwnie, bardziej przypominała osobę po cudownym ozdrowieniu.
-Dziękuję za szczerość – rzekła oficjalnym tonem.
Jeff usiadł na skraju jej łóżka i przyglądał się przez chwilę kobiecie o najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek przyszło mu oglądać. Podziwiał jej długie, mokre od łez rzęsy, zarumienione policzki i ponętne usta, których widok na chwilę wciągnął go do świata zapomnienia. W wyobraźni składał już na tych właśnie ustach pocałunek. W tamtym momencie dostrzegł pierwszą zaletę tego trudnego zadania, którego wypełnienie w ciągu kilku godzin przysporzyło mu całego tuzina nieprzyjemności.
-Możemy rozpocząć pierwszą sesję? - spytał cichym, delikatnym głosem, który faktycznie zabrzmiał jak głos doświadczonego psychologa.
-Oczywiście – odpowiedziała, podnosząc się do pozycji półleżącej.
-Zanim rozpoczniemy, pragnę zapewnić panią, że wszystko, co zostanie powiedziane podczas mojej wizyty, nie przedostanie się poza ściany tej sali. Proszę mi zaufać i nie bać się otwartej rozmowy. W ten sposób łatwiej będzie mi pani pomóc, a musi pani wiedzieć, że stan pani psychiki...
-Natalie – powiedziała, wtrącając mu się w pół zdania.
-Proszę?
-Niech pan mówi do mnie po imieniu, unikniemy tego ciągłego powtarzania zwrotów grzecznościowych.
-W porządku. Więc, Natalie, stan twojej psychiki może mieć zasadniczy wpływ na postęp leczenia nowotworu. Najważniejszy jest komfort psychiczny.
-Czy możemy nie mówić o mojej chorobie? Rak to naprawdę nic strasznego.
             Te słowa były czymś w rodzaju szklanki wody wylanej mu prosto w twarz. Sprawiły, że pojął sytuację, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Kobieta, którą miał przed sobą, nie była figurką z kruchej porcelany, którą należało skleić po tym, jak przydarzyło jej się spaść z toaletki. Natalie była najsilniejszą osobą, jaką spotkał w swoim życiu. Nie bała się śmierci, dlatego właśnie poprzedniego wieczora zadecydowała o zejściu z tego świata, czując, że nie ma powodu, by dalej żyć. Nie bała się przyszłości bez męża, który ją opuścił, ale nie miała zamiaru tłuc się przez życie bez niego. Samobójstwo nie miało uwidaczniać jej słabości, miało być manifestem buntu wobec losu, który odebrał jej najważniejszą w życiu osobę.
Teraz, gdy dowiedziała się, że przyjdzie jej zmierzyć się z nowotworem, nie miała strachu w oczach. A słowa, które wypowiedziała przed chwilą, sugerowały, że naprawdę nie uznaje swojej choroby za zbliżające się wykonanie wyroku śmierci.
Te kilka słów pomogło mu ułożyć sobie w głowie tymczasowy plan działania.
-W porządku, jak sobie życzysz. Powiedz mi więc, co dokładnie stało się wczoraj wieczorem?
             To pytanie sprawiło, że zwiesiła głowę i zaczęła przesuwać wzrokiem z jednego krańca kołdry na drugi, zupełnie tak, jakby czytała z niej opowieść zawierającą odpowiedź na postawione pytanie.
-Draco, to znaczy John... Byliśmy nierozłączni od piątej klasy. Poznaliśmy się dużo wcześniej, ale uznawałam go za swojego wroga aż do momentu, w którym poznałam jego prawdziwe oblicze. Przez to, że należeliśmy... z pewnych względów nie mogliśmy być razem, więc on przez te cztery lata taił swoje uczucia, o których mówił „miłość od pierwszego wejrzenia”. Potem udało nam się uc... pokonać bariery, które zmuszały nas do ukrywania naszego związku. Niedługo dane było mi cieszyć się tym szczęściem. Wczoraj Draco, to znaczy John wrócił do domu i oznajmił, że odchodzi do innej kobiety. Resztę chyba pan zna.
Opowiadała tą historię tak, jakby powtarzała ją sobie codziennie. Jakby każdego dnia, kładąc się do łóżka, odtwarzała ją w swoich wspomnieniach i delektowała się swoimi przeżyciami. Słowa te w jej ustach nie brzmiały jak zwykła opowiastka, miały raczej wymiar swego rodzaju modlitewny, być może dziękczynny, a być może błagalny.
-Dlaczego mówi pani na męża „Draco”? - spytał zaciekawiony Jeff, próbując zadawać rzeczowe pytania. Tak, jak uczyły internetowe poradniki.
-To był jego pseudonim w czasach szkolnych – odpowiedziała, a jej myśli zdawały się ponownie powoli ulatywać poza mury szpitala i cofać się do pierwszych lat ich miłości. -Nazywali go tak, bo był niebezpieczny jak smok. Rządził całą szkołą – kontynuowała, a na jej twarzy wykwitł rozmarzony uśmiech.
             Do końca sesji rozmawiali o Johnie. Jeff dostrzegł, że wymienianie jego zalet było jednym z ulubionych torów, na które wkraczał jej monolog, gdy temat główny rozmowy zaczynał się wyczerpywać. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że chętnie odnalazłby jej ukochanego i udusił gołymi rękami za to, że z własnej głupoty porzucił on tak wspaniałą i bezgranicznie kochającą go kobietę. Ponadto pierwszy raz w życiu poczuł dotkliwe ukłucie zazdrości, gdy myślał o tym, że w jego życiu nigdy nie pojawił się nikt, kto potrafiłby pokochać go miłością tak bezwzględną i prawdziwą. Być może była jeszcze szansa, by Natalie zapomniała o tym dupku, który ją zranił i podarowała mu choć pierwiastek tej potężnej miłości?
A potem przypomniał sobie, że jego rozmyślania do niczego nie prowadzą. Nie mógł przecież pokochać Natalie i nie mógł z nią być, ponieważ ZLECONO mu uwiedzenie jej i otrzyma za to ZAPŁATĘ. A która kobieta chciałaby pokochać mężczyznę, który podrywa ją, ponieważ ktoś obiecał mu za to pieniądze? Co za niedorzeczność.
W końcu sesja psychologiczna dobiegła końca, więc Jeff poinformował swoją pacjentkę, że odwiedzi ją wieczorem, by zawiadomić ją o terminie kolejnej wizyty. Tłumaczył się ilością pacjentów i napiętym grafikiem, w rzeczywistości jednak musiał dokładnie zaplanować sobie kolejny ruch, który mógłby przybliżyć ich do siebie.


             Raport z dnia 20 lipca 2000 roku.

             Oddział Aurorów pod dowództwem Williama Harveya natrafił na informacje dotyczące lokalizacji Hermiony Granger uznanej za uprowadzoną przez poszukiwanego byłego Śmierciożercę i zbiega Dracona Malfoya.
Czarownica Hermiona Granger została odnaleziona w Montrealu pod nazwiskiem Natalie Studfield. Poszukiwana znajduje się aktualnie pod obserwacją lekarzy w szpitalu św. Katarzyny w Montrealu, gdzie została przewieziona po dokonaniu próby samobójczej.
Brak informacji dotyczących jej aktualnego stanu zdrowia.
Dodatkowe informacje w sprawie : Wysłano jednostki do przeprowadzenia przesłuchania, dochodzenie rozpoczęto.
Oddział oczekuje na dalsze rozkazy.
Wszelkie nowe informacje przekazywane będą niezwłocznie bezpośrednio do Biura Aurorów z siedzibą w Londynie.

Szyfr Cu24.17.
Odszyfrowano przez Główna Siedziba Biura Aurorów. 20 lipca 2000 roku, godz. 18:31:26.

-Cholera jasna! Co to ma znaczyć? - wrzasnął Harry Potter, kiedy przyniesiono mu do gabinetu raport przesłany przez Biuro Aurorów z Montrealu. -Co ma znaczyć „po dokonaniu próby samobójczej” ja się pytam?! I dlaczego wciąż nie znaleziono Malfoya, skoro trafiono na ślad Hermiony?
-Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś na własną rękę, niestety bez skutku. Nie mamy bezpośrednich szpiegów, a tym z Kanady najwidoczniej się nie spieszy – oświadczył z kwaśną miną Randalf Archer, głównodowodzący operacji.
Ton głosu mężczyzny zasugerował Harry'emu, że jego podwładny jest tak sam przejęty sytuacją, jak on sam, co sprawiło, że szefowi Biura Aurorów nieco złagodniało spojrzenie.
-Już nie wiem co robić. Ta sytuacja chyba zaczęła mnie przerastać. Ile to już czasu, jak nie miałem od niej żadnych informacji? Nie mam pojęcia co się tam dzieje – mówił załamanym głosem.
             Faktycznie Hermiona od dawna nie dawała znaków życia.
Nigdy nie pisała o tym, gdzie zamieszkali razem z Malfoyem po ucieczce z kraju (bo co do tego, że opuścili Anglię, nie miał najmniejszych wątpliwości). Wciąż bała się, że przechwycą jej maile, bała się, że ktoś ich odnajdzie i zmusi do powrotu oraz kolejnego rozstania, dlatego właśnie udzielała mu jedynie zdawkowych informacji.
Harry Potter nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił być niedoinformowany. A teraz, podobnie jak niegdyś siedząc w zamkniętej na klucz sypialni w domu Dursleyów, czuł się zupełnie przytłoczony przez brak informacji. Nie odzywała się od ponad dwóch miesięcy, nie napisała nawet jednego maila, który zapewniłby go, że wszystko jest w porządku. Miał więc prawo, by się zaniepokoić i zacząć działać, czyż nie?
Wciąż uważał, że ma prawo wiedzieć, skoro to on uratował ich związek. Hermiona pewnie poprawiłaby go, mówiąc: „pomogłeś uratować nasz związek, Harry”, ale to uczucie, które w nim rosło, zagłuszało zdrowy rozsądek. Ponownie czuł się jak bohater zapomniany przez ludzi, których ocalił. Znowu paliło go od środka nieprzyjemne uczucie, które próbował w stłumić, to jednak nie ustępowało.
             Zastanawiał się przez chwilę, czy jego przyjaciółka wybaczy mu to, że wtrąca się w jej prywatne życie. Podejrzewał, że być może ułożyła sobie życie gdzieś z dala od magicznego świata i jest naprawdę szczęśliwa, ale mimo wszystko nie potrafił pozostać biernym wobec faktu, że nie otrzymuje od niej nowych informacji. Niepokój przewyższył zaufanie i postanowił działać.
Zadziałał i czego się dowiaduje? Że Hermiona próbowała popełnić samobójstwo, a jej ukochany gdzieś zniknął! Więc jednak postąpił słusznie, rozsyłając za Malfoyem listy gończe. W prawdzie początkowo miał zamiar odnaleźć go i ściągnąć do kraju razem z Hermioną, ale teraz... Teraz miał ochotę rzucić w niego Avadą.
Czyżby ich miłość skończyła się w momencie, w którym stała się legalna i całkowicie akceptowana przez społeczeństwo magiczne?
Tak bardzo chciał osobiście poinformować ich oboje, że wszyscy w magicznym Londynie czekają na ich powrót, że przekonał tych, których musiał, że związek tych dwojga nie jest niczym niepoprawnym. Dlaczego dopiero po tylu latach udało mu się pojąć, że Draco nigdy nie powinien być z Hermioną? Dlaczego nie słuchał, kiedy Ginny wykrzyczała mu w twarz, że musi być pomylony, skoro wierzy Malfoyowi? Powinien był słuchać.

             Z lekkim uniesieniem brwi przyglądała się trzem postawnym mężczyznom w garniturach, którzy ustawili się w rzędzie tuż przy drzwiach.
-W czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie, nie bardzo rozumiejąc, co ma oznaczać ta niespodziewana wizyta.
Stojący pośrodku mężczyzna, wysoki blondyn o ostrych rysach twarzy i niezwykle szerokim uśmiechu, zrobił krok w stronę łóżka Hermiony i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Laus Mourir – przedstawił się uprzejmie i delikatnie skinął głową. -Jestem przedstawicielem Kanadyjskiego Ministerstwa Magii.
             Starała się nie skrzywić, próbowała udawać, że nie wie o czym mówią, ale im więcej wkładała w to siły, tym gorzej jej wychodziło.
-Państwo mnie chyba z kimś pomylili? - powiedziała z wyraźnie udawanym zdziwieniem.
-Panno Granger, proszę oszczędzić sobie trudu i nam czasu – rzekł Mourir, którego twarz, w przeciwieństwie do głosu, wciąż była uprzejmie pogodna.
-Ja nazywam się Studfield – próbowała jeszcze, ale gdy pochylający się ku niej mężczyzna wziął głęboki oddech, który prawdopodobnie miał być oznaką zniecierpliwienia oraz głębokiej irytacji, dała za wygraną. -W porządku – powiedziała. -Czego chcecie?
-Tak lepiej – oświadczył Laus i ponownie poszerzył swój uśmiech.
             Hermiona przypatrywała mu się w milczeniu i przeszło jej przez myśl, że jego wyszczerz musi koszmarnie boleć. Nie wiedziała, czego chcieli od niej ludzie z Ministerstwa, ale zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie polubi żadnego z tych panów.
-Domyślam się, że nie jest to odpowiednia pora na nasze odwiedziny, ale rozumie pani...
-Owszem, nie najodpowiedniejsza – wtrąciła z przekąsem, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się ich szybciej.
-Tak czy siak nie mamy wyjścia i musimy panią zapytać o kilka ważnych spraw.
Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że zapytają o Dracona. W sumie to o co innego mogliby pytać? Lucjusz Malfoy na pewno nie odpuścił, być może nasłał tych ludzi, by się jej pozbyli, choć przecież nie muszą. Draco zostawił ją, niszcząc jej życie, właśnie tak, jak chciałby tego jego ojciec.
-Proszę pytać – rzekła zrezygnowanym tonem i odchyliła głowę tak, by móc nieskrępowanie obserwować sufit.
-Gdzie aktualnie znajduje się Draco Malfoy?
-Nie mam pojęcia.
-Panno Granger, proszę...
-Nie mam pojęcia, do cholery. Czy widzi pan go gdzieś tutaj? Może schował się pod łóżkiem? - to nie była odpowiedź broniącej się kobiety. To był atak drapieżnej lwicy.
Na te słowa Laus cofnął się o krok i ponownie przyjrzał się poszukiwanej od dwóch miesięcy Hermionie Granger. Zdecydowanie nie pasowała ona do opisu, który przekazywano sobie pomiędzy biurami. Szukali porwanej, zastraszonej kobiety po przejściach. Znaleźli żywioł ukryty w ciele młodej czarownicy.
             Laus odkrząknął, starając się ukryć zdumienie.
-Rozumiem. W takim wypadku mam do pani już tylko jedno pytanie.
-Słucham – warknęła.
-Czy zechciałaby pani wrócić do Londynu?
-Czy panowie dostali pozwolenie na odwiedziny? - Do sali weszła tęga kobieta w białym jak śnieg fartuchu pielęgniarskim. Jej twarz zdobił uśmiech tak ironiczny i wstrętny, że trzej panowie w garniturach odruchowo odsunęli się od drzwi.
-Ale my...
-Dostali panowie pozwolenie?
-Nie, ale...
-Do widzenia. Życzę udanego dnia – rzekła stanowczym głosem, wskazując ręką na drzwi.
Mourir ze zdziwieniem przenosił wzrok z Hermiony na pielęgniarkę i z powrotem, a na koniec spojrzał na swoich kolegów, którzy od momentu wejścia do sali nie powiedzieli ani słowa. Skinął na nich głową i wszyscy trzej opuścili pomieszczenie, uprzednio skinąwszy kulturalnie głowami w kierunku Hermiony. Żaden z nich nawet nie spojrzał na podstarzałą, zgryźliwą pielęgniarkę, która odprowadzała ich gniewnym spojrzeniem.
-No już kochanie, odpoczywaj – zwróciła się do swojej pacjentki z matczyną troską w głosie.
             Gdy pielęgniarka wyszła, Gryfonka zaczęła rozpamiętywać sytuację sprzed lat, kiedy to pani Pince wygoniła z biblioteki Malfoya odgrywającego tam jedną ze scen nienawiści.
To zadziwiające, jak wiele rzeczy przypominało jej o nim. Każdy, nawet najdrobniejszy element pojawiający się w rozmowie przywoływał jedno ze wspomnień związanych z Draconem. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała płakać. Gdy dowiedziała się o chorobie, postanowiła cieszyć się każdym dniem i nie wracać do przeszłości.
Zerknęła na notatnik, który na jej prośbę przywieziono razem z najpotrzebniejszymi rzeczami. Po chwili zawahania wzięła go do ręki i otworzyła na ostatnim wpisie umieszczonym tam przez Malfoya. Szybkim ruchem wydarła ową kartkę i zgniotła ją w dłoni.

-Tego nie było – rzekła z satysfakcją sama do siebie.

----
Mogą być błędy, ale po męczeniu się z umieszczeniem tego tekstu w edytorze nie mam siły na korektę :c. 
Gdyby ktoś miał wątpliwości, mówię : Tak, ta historia dotyczy pairingu dramione, niech początek was nie zwiedzie (: 

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział III Cel uświęca środki.

Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Teraz rozdziały powinny pojawiać się nieco częściej, chociaż niczego nie chcę obiecywać, żeby potem nikogo nie zawieść. 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten rozdział...
-----------------

-Zastanawiałeś się kiedyś, co stałoby się, gdybyś nigdy nie wyznał mi prawdy?
-Kiedyś. Zaraz po tym, jak zmodyfikowali nam pamięć. Co by się stało? Przekonałem się o tym na własnej skórze – wyznał, nie odrywając wzroku od idealnie błękitnego nieba.
-To znaczy? - spytała, ściągając lekko brwi.
-Kilka dni po powrocie do domu ojciec przedstawił mi moją narzeczoną. Jej rodzice robili z nim interesy, więc wspólnie zadecydowali o ślubie. Nikt nie pytał nas o zdanie.
-Więc gdybym nie dostała tej książki na czas...
-Nie, nie – zachichotał. -Obiecałem sobie czekać na Ciebie do końca życia, więc ewentualnie uciekłbym z kraju sam, gdybyś się nie pojawiła.
Szli przez chwilę w milczeniu, obserwując liście spadające na nich z rozłożystych koron klonów.
-Kiedy patrzę wstecz, dostrzegam, że jesteś jedynym pozytywnym aspektem mojego życia – wyznał.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo nierealnie brzmią twoje słowa? -spytała, odrzucając z ramion długie, brązowe włosy.
-A zdajesz sobie sprawę z tego, jak bajecznie wyglądasz, gdy twoje włosy odbijają słoneczne refleksy?

            Długo próbowała pojąć, dlaczego leży w szpitalu podpięta do aparatury wydającej rytmiczne, hipnotyzujące jęki. Niemiłosiernie bolał ją kręgosłup, miejsca po ukłuciach igieł oraz głowa, która sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała eksplodować. Hermionie nigdy nie zdarzyło się wypić za dużo, ale była przekonana, że właśnie tak objawia się kac.
Wpatrywała się w sufit, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, podczas których była jeszcze przytomna.
            Draco.
Ostre ukłucie w sercu i ledwo powstrzymany odruch wymiotny doprowadziły do tego, że kobieta skuliła się na łóżku, nie zważając na podłączone do niej rurki i kabelki.
Draco odszedł, nie zważając na ich przeszłość. Porzucił sentymenty i zdecydował się podążać za własnym pożądaniem, które prowadziło go w ramiona pięknej Isabelle. Czym zasłużyła sobie na tak silny i bezwzględny cios ze strony losu?
Tak bardzo chciała przestać czuć i myśleć.
Teraz już przypomniała sobie, dlaczego leży w szpitalu. Nałykała się leków, które pozbawiły ją przytomności, ale nie zdołały odebrać jej życia. Poczuła ogromny gniew, który piętrzył się w jej wnętrzu i sprawiał, że nienawidziła siebie jeszcze bardziej. Nieudacznica, nie potrafiła nawet skutecznie popełnić samobójstwa.
            Nagle do pokoju weszła jakaś pielęgniarka, która widząc, że Hermiona się obudziła, zawróciła na pięcie i pobiegła korytarzem w lewo, upewniając się jeszcze przez szybę, że nie miała złudzeń.
Kobieta obserwowała, jak chwilę później ta sama pielęgniarka prowadzi do jej sali dwóch lekarzy, po czym znika w głębi korytarza, zostawiając ją sam na sam z mężczyznami w białych kitlach. Mężczyźni przez chwilę zdawali się nie zauważać obecności pacjentki i rozprawiali ze sobą, gestykulując żywo, ustawieni bokiem do jej łóżka.
Hermiona zwróciła uwagę na fakt, że lekarze ci wyglądają jak swoje przeciwieństwa... albo dopełnienia. Jeden z nich wyglądał na doświadczonego, być może emerytowanego lekarza, który zdeptał się do wzrostu metr siedemdziesiąt podczas porannych i wieczornych dyżurów. Jego bielutkie jak śnieg włosy sugerowały, że w swoim życiu przeżył i zobaczył niejedno, ale pełne życia, rozbiegane oczy wskazywały na to, że niejedno w życiu zamierza jeszcze ujrzeć. Drugi lekarz był ciemnym brunetem o wzroście co najmniej metr osiemdziesiąt pięć, a jego opalenizna i ciemne, obramowane czarnymi rzęsami oczy przywodziły na myśl plażę pełną przystojnych, wysportowanych latynosów. Temu zresztą także nie można było zbyt wiele zarzucić, jeżeli chodzi o sylwetkę. Mało brakowało, a Hermiona uśmiechnęłaby się do siebie, obserwując szerokie i zapewne dobrze wyrzeźbione ramiona ukryte pod lekarskim kitlem. Na chwilę udało jej się zapomnieć o Draconie, gdy podziwiała niemalże czarne, elegancko, choć może nieco zbyt zawadiacko jak na lekarza, ułożone włosy – krótko przystrzyżone z tyłu, a nieco dłuższe ponad czołem.
-Pani Studfield, cieszę się, że wróciła pani przytomność – oświadczył starszy z nich. -Jeff będzie się panią opiekował przez cały czas pani pobytu w naszym szpitalu – dodał, wskazując na swojego młodszego kolegę. -Czy długo mieszka pani w Kanadzie? - spytał uprzejmie.
-Od ośmiu lat – odpowiedziała wedle niegdyś ustalonej z Draco wersji wydarzeń. -Z przerwami – dodała po chwili, widząc cień zaniepokojenia na twarzy starszego z mężczyzn.
-Gdzie mieszkała pani w czasie tych przerw? - zadał kolejne pytanie, nie odrywając oczu od wyników badań.
-W Anglii.
-Latała tam pani na leczenie? - spytał, a pytanie to wywołało na twarzy jego pacjentki szczere zdziwienie, które było dla niego wystarczającą odpowiedzią. I to na więcej niż jedno pytanie. -Słyszałem, że mają tam świetne sanatoria – rzekł po chwili namysłu, zaprzęgając do rozmowy ton przeznaczony dla lekkich pogawędek.
-Niestety nigdy nie miałam okazji tego sprawdzić – odparła uprzejmie. Coś jej nie pasowało w sposobie zachowania starszego mężczyzny, do którego chwilę później pielęgniarka zwróciła się jako do ordynatora, prosząc, by poszedł razem z nią.
-W porządku, pani wybaczy, ale obowiązki wzywają – powiedział ordynator nad wyraz oficjalnym tonem, po czym ruszył za salową.
            Nastała cisza, której ani Hermiona, ani Jeff nie mieli odwagi przerwać.
Jego zachowanie było dość dziwne, jak na lekarza. Czy nie powinien spytać jej o samopoczucie? O jakieś dolegliwości? Jeff nie pytał, jedynie stał i wpatrywał się w kobietę z na wpół otwartymi ustami.
-Doktorze?
-Tak?
-Kiedy będę mogła wrócić do domu? - Pytanie to sprawiło, że lekarz spuścił wzrok. Zaniepokojenie Hermiony wzrosło, ale czekała cierpliwie na odpowiedź.
-Cóż, pani Studfield - zaczął niepewnie brunet – myślę, że będzie pani musiała zostać na obserwacji przez pewien czas.
-Rozumiem – odpowiedziała, chowając za tym słowem wszystkie uczucia, które miała ochotę wykrzyczeć. -Więc leki, które przyjęłam, zaszkodziły mi na trwałe, tak?
-Nie do końca o to chodzi. Wciąż nie mamy pewności, co dokładnie pani dolega – oznajmił lekarz, siadając na krzesełku, które ustawiono przy łóżku na wypadek odwiedzin.
Próbowała wyczytać jakieś informacje z jego oczu, ale były zupełnie nie do rozszyfrowania, milczała więc, czekając, aż Jeff powie coś więcej.
-Natalie musisz wiedzieć – rzekł i zawahał się na moment, biorąc przy tym głęboki oddech. -Po próbie samobójczej, musisz zostać poddana obserwacji psychologa. Nie możemy dopuścić do tego, żeby powtórzyła się sytuacja ze wczoraj.
Patrzyła na niego przez moment, analizując jego wypowiedź słowo po słowie.
-Rozumiem. Od kiedy mam zacząć terapię? - zadawała rzeczowe pytania, aby powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wrodzony racjonalizm jak zwykle ratował ją przed niszczącą siłą uczuć. Gdzie więc był poprzedniego dnia, gdy potrzebowała tego zimnego, stonowanego przekonania, że świat rządzi się własnymi prawami, które należy zaakceptować?
-Zaczniemy od dzisiaj. Przyjdę po południu – oznajmił, wstając.
-Słucham?
            Nie odpowiedział, zostawił ją samą. Chciał, by przetrawiła tę informację bez zadawania mu milionów pytań prowadzących donikąd.
Czuł, że to zadanie będzie o wiele trudniejsze od poprzednich, ale potrzebował pieniędzy, więc nie mógł odmówić.
            Wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Gabinet był ciasny i duszny, a okna szczelnie zasłonięte, co jedynie potęgowało wrażenie panującej w nim duchoty. W kącie pokoju stało dębowe biurko, a obok niego niemalże pusta, zakurzona półka na dokumenty.
Mężczyzna podszedł do okna i odgiął żaluzje, wyglądając na zewnątrz. Deszcz siąpił ponuro, przykrywając krajobraz szarawą płachtą, pochłaniającą wszelkie kolory kojarzące się z radością oraz szczęściem.
Nagle dostrzegł na szpitalnym parkingu znajomą postać, która wpatrywała się w jego okno. Zauważył go, był tego pewien. Chwilę później przekonało go o tym lekkie skinięcie głową. Za późno na ukrywanie się za żaluzjami.
Mężczyzna, nie odrywając wzroku od okna, powolnym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon. Wciąż wpatrując się w ten sam punkt, po omacku wybrał numer i przyłożył słuchawkę do ucha.
Komórka Jeffa jęknęła cichym, kakofonicznym dzwonkiem, który ktoś, chyba ironicznie, nazwał „Relax”. Właściciel telefonu aż podskoczył ze strachu, czując wibracje w kieszeni kitla. Zręcznym ruchem wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz, na którym pokazał się migoczący napis: „21 dzwoni...”
            Nacisnął zieloną słuchawkę, po czym przyłożył telefon do ucha. Wiedział, czego się spodziewać, wiedział kto dzwoni, a jednak nadzieja nie opuściła go do samego końca. Wierzył, że to pomyłka, aż do momentu, w którym usłyszał w słuchawce znajomy, lodowaty głos.
-Jak ci idzie, Egner?
-Wciąż nie dostałem dokładnych wytycznych, więc jak może mi iść? - spytał, udając bardziej wkurzonego, niż przestraszonego. W rzeczywistości jednak było zupełnie odwrotnie.
-Nie denerwuj mnie, dostałeś proste zadanie. Masz ją uwieźć, czy potrzebne ci jeszcze jakieś wytyczne do cholery?
-Skąd mogę wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć? - Te słowa sprawiły, że w słuchawce pojawił się lekko zachrypnięty, szyderczy śmiech.
-Jeszcze nic nie zrobiłeś, a już myślisz o posuwaniu? - spytał z kpiną. -Rób, co uznasz za stosowne. Ma się w tobie zakochać i zapomnieć o swoim byłym. W tym przypadku cel uświęca środki. Czy teraz możesz ruszyć swój zakichany tyłek i zrobić, co do ciebie należy?
-Nie zapominaj o przelewach – powiedział w końcu i rozłączył się z nadzieją, że już nigdy nie przyjdzie mu słyszeć głosu swojego dwudziestego pierwszego klienta.
            Jeff Egner nie był tchórzem. Był zawodowcem.
Wszystko działało na bardzo prostych zasadach. Ogłaszał się jako „Człowiek na żądanie” na forach internetowych, które skupiały niekoniecznie dobrych ludzi. W poście podawał jedynie numer telefonu, na który od czasu do czasu odzywali się różni panowie, rzadziej panie, potrzebujący wsparcia przy wykonaniu brudnej roboty. Nie, nie, nie, nie był mordercą. Czasem zdarzyło mu się połamać komuś rękę albo nogę, ale przeważnie wszystko kończyło się na pogróżkach, stłuczeniu samochodowej szyby albo przebiciu opon.
Polecenie uwiedzenia szalenie pięknej kobiety zdarzyło mu się po raz pierwszy, dlatego nie bardzo wiedział, jak zabrać się za robotę. Połamać kogoś, to nie problem, ale poderwać panią Studfield? To zadanie z pewnością nie należało do najprostszych. Potrzebował jednak pieniędzy, nie pozostało mu więc nic innego, jak przyjąć zlecenie od człowieka, którego spojrzenie napawało go strachem od pierwszego spotkania.
            Zgodnie z poleceniem otrzymanym przez telefon o szóstej rano, Jeff wcielił się w postać psychologa pracującego na oddziale, na którym położono nieprzytomną Natalie. Nie wiedział, jakim cudem jego zleceniodawcy udało się załatwić wszystko w ciągu kilku godzin od całego zdarzenia – musiał przecież przekupić ordynatora szpitala sporą sumą, żeby przyjął on na stanowisko lekarza mężczyznę bez wiedzy i doświadczenia. Oprócz tego, w ciągu kilku godzin załatwiono mu dwupiętrowy dom w bogatej dzienicy, do którego miał przeprowadzić się zaraz po pracy, a także specjalnie na jego potrzeby załatwiono sportowy samochód, który już czekał na parkingu szpitalnym.
            Godzina pierwszej sesji terapeutycznej, mającej się odbyć w szpitalnej sali, nadeszła o wiele szybciej, niż się spodziewał.
Wciąż nie miał żadnego planu, postanowił działać spontanicznie, starając się zachować wszelkie naturalne odruchy.
Szedł korytarzem, przeglądając się w każdej z napotkanych szyb. Poprawiał włosy, kołnierz kitla, strzepywał nitki ze spodni, znowu poprawiał włosy. I już miał pukać do jednych z niewielu zamkniętych w tym korytarzu drzwi, gdy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
-Panie Egler, proszę do mojego gabinetu – usłyszał znajomy głos.

-Coś się stało? - spytał, widząc ponurą minę ordynatora siadającego za swoim biurkiem.
Siwy mężczyzna zapraszającym gestem wskazał na krzesło i cierpliwie zaczekał, aż Jeff wygodnie się usadowi.
-Przed godziną dostaliśmy wyniki badań pani Studfield – oznajmił i rzucił teczkę, która upadła na blat biurka z głośnym plaśnięciem. -Niech pan na to zerknie.
Mężczyzna przeglądał przez chwilę pokreślone tabelki, w których gdzieniegdzie widniały cyfry, a w pozostałych miejscach luki były poprzekreślane albo odhaczone.
-Zdaje pan sobie sprawę z tego, że niewiele mi to mówi?
Ordynator westchnął głośno i wyrwał z rąk Jeffa wyniki badań.
-Natalie Studfield nie zdołała dokonać próby samobójczej.

            Kierował się do sali 404 z jeszcze większym zdenerwowaniem niż poprzednio. Czuł, jak na jego przedramionach stopniowo pojawia się gęsia skórka. Po drodze udało mu się ustalić, że zdecydowanie nie przypadł do gustu ordynatorowi, skoro w zamian za pozwolenie kontynuowania tej całej szopki, zlecił mu on tak trudne zadanie.
Za jakie grzechy dostało mu się takie zlecenie? Czy to nie mógł być kolejny zgrzyt między licealistami, który należałoby zakończyć kilkoma ciosami w brzuch? Po jaką cholerę przyjął to zadanie?
            W końcu stanął przed drzwiami, które teraz wydawały mu się o wiele straszniejsze, niż dwadzieścia minut wcześniej.
Zapukał zdecydowanie, a gdy usłyszał słabe „proszę” po drugiej stronie, nacisnął na klamkę.
Leżała na łóżku zalana łzami i otoczona stosem zużytych chusteczek. Gdy zobaczyła, że do sali wszedł jej psycholog, próbowała zatuszować faktyczny stan swojego samopoczucia, ale te nieudolne starania jedynie pogłębiły dramatyzm sytuacji.
Była załamana, a on przyszedł ze złymi wieściami. Świetnie, nie mogło być lepiej.
            Obserwowała go zapuchniętymi oczami wciąż jeszcze mokrymi od wylanych łez. Dostrzegła, że miał nietęgą minę i od razu domyśliła się, że mężczyzna ma jej coś ważnego do powiedzenia. Ważnego i nieprzyjemnego. Było jej jednak wszystko jedno. Draco odszedł, nie mogło być już gorzej.
Widziała na jego twarzy coś, co przypominało jej dawne, szkolne czasy. Wydawało jej się, że podobną minę miała profesor McGonagall, gdy oznajmiała jej i Draconowi, że muszą zmodyfikować im pamięć.
-Powie mi pan w końcu? - spytała, zdradzając na starcie, że orientuje się w sytuacji. Nie chciała jego współczucia, chciała znać prawdę i ze zniecierpliwieniem czekała na odpowiedź.
            Jeff, zaszokowany pewnością, która pojawiła się w jej głosie, już otworzył usta, by „wydać wyrok”, gdy przypomniał sobie słowa z wczesnoporannej rozmowy przez telefon. „Niech nie spadnie jej włos z głowy”.
Jak do cholery miał ją przed tym uchronić?
            Zacisnęła powieki, żeby nie krzyknąć. To dziwne, jak nerwowa stała się po dawce leków, które przecież miały działać na nią uspokajająco. Czyżby była uodporniona na takie specyfiki?
            Wziął głęboki oddech. Chciał, by jego słowa zabrzmiały jak informacja, którą każdy człowiek słyszy milion razy w swej codzienności, a jednak nie potrafił odpowiednio zbudować zdania. W dodatku przez cały czas bał się, iż zawiedzie go głos i wyjdzie z tego żałosna przemowa, która doprowadzi Natalie do kolejnego załamania nerwowego. Postawił więc na wypowiedź zupełnie pozbawioną emocji, z nadzieją, że kobieta dzielnie zniesie jej przekaz.
-Przed godziną pojawiły się wyniki badań i odkryto, że nie zdążyłaś połknąć tabletek przed utratą przytomności.
Widział, jak ściągnęła brwi, próbując pojąć sens jego słów, więc kontynuował, spiesząc wyjaśnieniami.
-Emocje poprzedniego wieczora sprawiły, że twój układ nerwowy został przeciążony – ciągnął regułkę usłyszaną w gabinecie ordynatora. -Dzięki temu zdołano wykryć, że jesteś poważnie chora.
-Co to znaczy? - spytała , wciąż nie do końca rozumiejąc, ku czemu zmierza jej psycholog.
-To znaczy, że – rzekł i zawahał się na chwilę. Nie było wyjścia, musiał jej powiedzieć. -To znaczy, że masz raka, Natalie.

-----


Wybaczcie mi moją głupotę, serio.