czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział III Cel uświęca środki.

Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Teraz rozdziały powinny pojawiać się nieco częściej, chociaż niczego nie chcę obiecywać, żeby potem nikogo nie zawieść. 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten rozdział...
-----------------

-Zastanawiałeś się kiedyś, co stałoby się, gdybyś nigdy nie wyznał mi prawdy?
-Kiedyś. Zaraz po tym, jak zmodyfikowali nam pamięć. Co by się stało? Przekonałem się o tym na własnej skórze – wyznał, nie odrywając wzroku od idealnie błękitnego nieba.
-To znaczy? - spytała, ściągając lekko brwi.
-Kilka dni po powrocie do domu ojciec przedstawił mi moją narzeczoną. Jej rodzice robili z nim interesy, więc wspólnie zadecydowali o ślubie. Nikt nie pytał nas o zdanie.
-Więc gdybym nie dostała tej książki na czas...
-Nie, nie – zachichotał. -Obiecałem sobie czekać na Ciebie do końca życia, więc ewentualnie uciekłbym z kraju sam, gdybyś się nie pojawiła.
Szli przez chwilę w milczeniu, obserwując liście spadające na nich z rozłożystych koron klonów.
-Kiedy patrzę wstecz, dostrzegam, że jesteś jedynym pozytywnym aspektem mojego życia – wyznał.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo nierealnie brzmią twoje słowa? -spytała, odrzucając z ramion długie, brązowe włosy.
-A zdajesz sobie sprawę z tego, jak bajecznie wyglądasz, gdy twoje włosy odbijają słoneczne refleksy?

            Długo próbowała pojąć, dlaczego leży w szpitalu podpięta do aparatury wydającej rytmiczne, hipnotyzujące jęki. Niemiłosiernie bolał ją kręgosłup, miejsca po ukłuciach igieł oraz głowa, która sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała eksplodować. Hermionie nigdy nie zdarzyło się wypić za dużo, ale była przekonana, że właśnie tak objawia się kac.
Wpatrywała się w sufit, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, podczas których była jeszcze przytomna.
            Draco.
Ostre ukłucie w sercu i ledwo powstrzymany odruch wymiotny doprowadziły do tego, że kobieta skuliła się na łóżku, nie zważając na podłączone do niej rurki i kabelki.
Draco odszedł, nie zważając na ich przeszłość. Porzucił sentymenty i zdecydował się podążać za własnym pożądaniem, które prowadziło go w ramiona pięknej Isabelle. Czym zasłużyła sobie na tak silny i bezwzględny cios ze strony losu?
Tak bardzo chciała przestać czuć i myśleć.
Teraz już przypomniała sobie, dlaczego leży w szpitalu. Nałykała się leków, które pozbawiły ją przytomności, ale nie zdołały odebrać jej życia. Poczuła ogromny gniew, który piętrzył się w jej wnętrzu i sprawiał, że nienawidziła siebie jeszcze bardziej. Nieudacznica, nie potrafiła nawet skutecznie popełnić samobójstwa.
            Nagle do pokoju weszła jakaś pielęgniarka, która widząc, że Hermiona się obudziła, zawróciła na pięcie i pobiegła korytarzem w lewo, upewniając się jeszcze przez szybę, że nie miała złudzeń.
Kobieta obserwowała, jak chwilę później ta sama pielęgniarka prowadzi do jej sali dwóch lekarzy, po czym znika w głębi korytarza, zostawiając ją sam na sam z mężczyznami w białych kitlach. Mężczyźni przez chwilę zdawali się nie zauważać obecności pacjentki i rozprawiali ze sobą, gestykulując żywo, ustawieni bokiem do jej łóżka.
Hermiona zwróciła uwagę na fakt, że lekarze ci wyglądają jak swoje przeciwieństwa... albo dopełnienia. Jeden z nich wyglądał na doświadczonego, być może emerytowanego lekarza, który zdeptał się do wzrostu metr siedemdziesiąt podczas porannych i wieczornych dyżurów. Jego bielutkie jak śnieg włosy sugerowały, że w swoim życiu przeżył i zobaczył niejedno, ale pełne życia, rozbiegane oczy wskazywały na to, że niejedno w życiu zamierza jeszcze ujrzeć. Drugi lekarz był ciemnym brunetem o wzroście co najmniej metr osiemdziesiąt pięć, a jego opalenizna i ciemne, obramowane czarnymi rzęsami oczy przywodziły na myśl plażę pełną przystojnych, wysportowanych latynosów. Temu zresztą także nie można było zbyt wiele zarzucić, jeżeli chodzi o sylwetkę. Mało brakowało, a Hermiona uśmiechnęłaby się do siebie, obserwując szerokie i zapewne dobrze wyrzeźbione ramiona ukryte pod lekarskim kitlem. Na chwilę udało jej się zapomnieć o Draconie, gdy podziwiała niemalże czarne, elegancko, choć może nieco zbyt zawadiacko jak na lekarza, ułożone włosy – krótko przystrzyżone z tyłu, a nieco dłuższe ponad czołem.
-Pani Studfield, cieszę się, że wróciła pani przytomność – oświadczył starszy z nich. -Jeff będzie się panią opiekował przez cały czas pani pobytu w naszym szpitalu – dodał, wskazując na swojego młodszego kolegę. -Czy długo mieszka pani w Kanadzie? - spytał uprzejmie.
-Od ośmiu lat – odpowiedziała wedle niegdyś ustalonej z Draco wersji wydarzeń. -Z przerwami – dodała po chwili, widząc cień zaniepokojenia na twarzy starszego z mężczyzn.
-Gdzie mieszkała pani w czasie tych przerw? - zadał kolejne pytanie, nie odrywając oczu od wyników badań.
-W Anglii.
-Latała tam pani na leczenie? - spytał, a pytanie to wywołało na twarzy jego pacjentki szczere zdziwienie, które było dla niego wystarczającą odpowiedzią. I to na więcej niż jedno pytanie. -Słyszałem, że mają tam świetne sanatoria – rzekł po chwili namysłu, zaprzęgając do rozmowy ton przeznaczony dla lekkich pogawędek.
-Niestety nigdy nie miałam okazji tego sprawdzić – odparła uprzejmie. Coś jej nie pasowało w sposobie zachowania starszego mężczyzny, do którego chwilę później pielęgniarka zwróciła się jako do ordynatora, prosząc, by poszedł razem z nią.
-W porządku, pani wybaczy, ale obowiązki wzywają – powiedział ordynator nad wyraz oficjalnym tonem, po czym ruszył za salową.
            Nastała cisza, której ani Hermiona, ani Jeff nie mieli odwagi przerwać.
Jego zachowanie było dość dziwne, jak na lekarza. Czy nie powinien spytać jej o samopoczucie? O jakieś dolegliwości? Jeff nie pytał, jedynie stał i wpatrywał się w kobietę z na wpół otwartymi ustami.
-Doktorze?
-Tak?
-Kiedy będę mogła wrócić do domu? - Pytanie to sprawiło, że lekarz spuścił wzrok. Zaniepokojenie Hermiony wzrosło, ale czekała cierpliwie na odpowiedź.
-Cóż, pani Studfield - zaczął niepewnie brunet – myślę, że będzie pani musiała zostać na obserwacji przez pewien czas.
-Rozumiem – odpowiedziała, chowając za tym słowem wszystkie uczucia, które miała ochotę wykrzyczeć. -Więc leki, które przyjęłam, zaszkodziły mi na trwałe, tak?
-Nie do końca o to chodzi. Wciąż nie mamy pewności, co dokładnie pani dolega – oznajmił lekarz, siadając na krzesełku, które ustawiono przy łóżku na wypadek odwiedzin.
Próbowała wyczytać jakieś informacje z jego oczu, ale były zupełnie nie do rozszyfrowania, milczała więc, czekając, aż Jeff powie coś więcej.
-Natalie musisz wiedzieć – rzekł i zawahał się na moment, biorąc przy tym głęboki oddech. -Po próbie samobójczej, musisz zostać poddana obserwacji psychologa. Nie możemy dopuścić do tego, żeby powtórzyła się sytuacja ze wczoraj.
Patrzyła na niego przez moment, analizując jego wypowiedź słowo po słowie.
-Rozumiem. Od kiedy mam zacząć terapię? - zadawała rzeczowe pytania, aby powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wrodzony racjonalizm jak zwykle ratował ją przed niszczącą siłą uczuć. Gdzie więc był poprzedniego dnia, gdy potrzebowała tego zimnego, stonowanego przekonania, że świat rządzi się własnymi prawami, które należy zaakceptować?
-Zaczniemy od dzisiaj. Przyjdę po południu – oznajmił, wstając.
-Słucham?
            Nie odpowiedział, zostawił ją samą. Chciał, by przetrawiła tę informację bez zadawania mu milionów pytań prowadzących donikąd.
Czuł, że to zadanie będzie o wiele trudniejsze od poprzednich, ale potrzebował pieniędzy, więc nie mógł odmówić.
            Wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Gabinet był ciasny i duszny, a okna szczelnie zasłonięte, co jedynie potęgowało wrażenie panującej w nim duchoty. W kącie pokoju stało dębowe biurko, a obok niego niemalże pusta, zakurzona półka na dokumenty.
Mężczyzna podszedł do okna i odgiął żaluzje, wyglądając na zewnątrz. Deszcz siąpił ponuro, przykrywając krajobraz szarawą płachtą, pochłaniającą wszelkie kolory kojarzące się z radością oraz szczęściem.
Nagle dostrzegł na szpitalnym parkingu znajomą postać, która wpatrywała się w jego okno. Zauważył go, był tego pewien. Chwilę później przekonało go o tym lekkie skinięcie głową. Za późno na ukrywanie się za żaluzjami.
Mężczyzna, nie odrywając wzroku od okna, powolnym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon. Wciąż wpatrując się w ten sam punkt, po omacku wybrał numer i przyłożył słuchawkę do ucha.
Komórka Jeffa jęknęła cichym, kakofonicznym dzwonkiem, który ktoś, chyba ironicznie, nazwał „Relax”. Właściciel telefonu aż podskoczył ze strachu, czując wibracje w kieszeni kitla. Zręcznym ruchem wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz, na którym pokazał się migoczący napis: „21 dzwoni...”
            Nacisnął zieloną słuchawkę, po czym przyłożył telefon do ucha. Wiedział, czego się spodziewać, wiedział kto dzwoni, a jednak nadzieja nie opuściła go do samego końca. Wierzył, że to pomyłka, aż do momentu, w którym usłyszał w słuchawce znajomy, lodowaty głos.
-Jak ci idzie, Egner?
-Wciąż nie dostałem dokładnych wytycznych, więc jak może mi iść? - spytał, udając bardziej wkurzonego, niż przestraszonego. W rzeczywistości jednak było zupełnie odwrotnie.
-Nie denerwuj mnie, dostałeś proste zadanie. Masz ją uwieźć, czy potrzebne ci jeszcze jakieś wytyczne do cholery?
-Skąd mogę wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć? - Te słowa sprawiły, że w słuchawce pojawił się lekko zachrypnięty, szyderczy śmiech.
-Jeszcze nic nie zrobiłeś, a już myślisz o posuwaniu? - spytał z kpiną. -Rób, co uznasz za stosowne. Ma się w tobie zakochać i zapomnieć o swoim byłym. W tym przypadku cel uświęca środki. Czy teraz możesz ruszyć swój zakichany tyłek i zrobić, co do ciebie należy?
-Nie zapominaj o przelewach – powiedział w końcu i rozłączył się z nadzieją, że już nigdy nie przyjdzie mu słyszeć głosu swojego dwudziestego pierwszego klienta.
            Jeff Egner nie był tchórzem. Był zawodowcem.
Wszystko działało na bardzo prostych zasadach. Ogłaszał się jako „Człowiek na żądanie” na forach internetowych, które skupiały niekoniecznie dobrych ludzi. W poście podawał jedynie numer telefonu, na który od czasu do czasu odzywali się różni panowie, rzadziej panie, potrzebujący wsparcia przy wykonaniu brudnej roboty. Nie, nie, nie, nie był mordercą. Czasem zdarzyło mu się połamać komuś rękę albo nogę, ale przeważnie wszystko kończyło się na pogróżkach, stłuczeniu samochodowej szyby albo przebiciu opon.
Polecenie uwiedzenia szalenie pięknej kobiety zdarzyło mu się po raz pierwszy, dlatego nie bardzo wiedział, jak zabrać się za robotę. Połamać kogoś, to nie problem, ale poderwać panią Studfield? To zadanie z pewnością nie należało do najprostszych. Potrzebował jednak pieniędzy, nie pozostało mu więc nic innego, jak przyjąć zlecenie od człowieka, którego spojrzenie napawało go strachem od pierwszego spotkania.
            Zgodnie z poleceniem otrzymanym przez telefon o szóstej rano, Jeff wcielił się w postać psychologa pracującego na oddziale, na którym położono nieprzytomną Natalie. Nie wiedział, jakim cudem jego zleceniodawcy udało się załatwić wszystko w ciągu kilku godzin od całego zdarzenia – musiał przecież przekupić ordynatora szpitala sporą sumą, żeby przyjął on na stanowisko lekarza mężczyznę bez wiedzy i doświadczenia. Oprócz tego, w ciągu kilku godzin załatwiono mu dwupiętrowy dom w bogatej dzienicy, do którego miał przeprowadzić się zaraz po pracy, a także specjalnie na jego potrzeby załatwiono sportowy samochód, który już czekał na parkingu szpitalnym.
            Godzina pierwszej sesji terapeutycznej, mającej się odbyć w szpitalnej sali, nadeszła o wiele szybciej, niż się spodziewał.
Wciąż nie miał żadnego planu, postanowił działać spontanicznie, starając się zachować wszelkie naturalne odruchy.
Szedł korytarzem, przeglądając się w każdej z napotkanych szyb. Poprawiał włosy, kołnierz kitla, strzepywał nitki ze spodni, znowu poprawiał włosy. I już miał pukać do jednych z niewielu zamkniętych w tym korytarzu drzwi, gdy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
-Panie Egler, proszę do mojego gabinetu – usłyszał znajomy głos.

-Coś się stało? - spytał, widząc ponurą minę ordynatora siadającego za swoim biurkiem.
Siwy mężczyzna zapraszającym gestem wskazał na krzesło i cierpliwie zaczekał, aż Jeff wygodnie się usadowi.
-Przed godziną dostaliśmy wyniki badań pani Studfield – oznajmił i rzucił teczkę, która upadła na blat biurka z głośnym plaśnięciem. -Niech pan na to zerknie.
Mężczyzna przeglądał przez chwilę pokreślone tabelki, w których gdzieniegdzie widniały cyfry, a w pozostałych miejscach luki były poprzekreślane albo odhaczone.
-Zdaje pan sobie sprawę z tego, że niewiele mi to mówi?
Ordynator westchnął głośno i wyrwał z rąk Jeffa wyniki badań.
-Natalie Studfield nie zdołała dokonać próby samobójczej.

            Kierował się do sali 404 z jeszcze większym zdenerwowaniem niż poprzednio. Czuł, jak na jego przedramionach stopniowo pojawia się gęsia skórka. Po drodze udało mu się ustalić, że zdecydowanie nie przypadł do gustu ordynatorowi, skoro w zamian za pozwolenie kontynuowania tej całej szopki, zlecił mu on tak trudne zadanie.
Za jakie grzechy dostało mu się takie zlecenie? Czy to nie mógł być kolejny zgrzyt między licealistami, który należałoby zakończyć kilkoma ciosami w brzuch? Po jaką cholerę przyjął to zadanie?
            W końcu stanął przed drzwiami, które teraz wydawały mu się o wiele straszniejsze, niż dwadzieścia minut wcześniej.
Zapukał zdecydowanie, a gdy usłyszał słabe „proszę” po drugiej stronie, nacisnął na klamkę.
Leżała na łóżku zalana łzami i otoczona stosem zużytych chusteczek. Gdy zobaczyła, że do sali wszedł jej psycholog, próbowała zatuszować faktyczny stan swojego samopoczucia, ale te nieudolne starania jedynie pogłębiły dramatyzm sytuacji.
Była załamana, a on przyszedł ze złymi wieściami. Świetnie, nie mogło być lepiej.
            Obserwowała go zapuchniętymi oczami wciąż jeszcze mokrymi od wylanych łez. Dostrzegła, że miał nietęgą minę i od razu domyśliła się, że mężczyzna ma jej coś ważnego do powiedzenia. Ważnego i nieprzyjemnego. Było jej jednak wszystko jedno. Draco odszedł, nie mogło być już gorzej.
Widziała na jego twarzy coś, co przypominało jej dawne, szkolne czasy. Wydawało jej się, że podobną minę miała profesor McGonagall, gdy oznajmiała jej i Draconowi, że muszą zmodyfikować im pamięć.
-Powie mi pan w końcu? - spytała, zdradzając na starcie, że orientuje się w sytuacji. Nie chciała jego współczucia, chciała znać prawdę i ze zniecierpliwieniem czekała na odpowiedź.
            Jeff, zaszokowany pewnością, która pojawiła się w jej głosie, już otworzył usta, by „wydać wyrok”, gdy przypomniał sobie słowa z wczesnoporannej rozmowy przez telefon. „Niech nie spadnie jej włos z głowy”.
Jak do cholery miał ją przed tym uchronić?
            Zacisnęła powieki, żeby nie krzyknąć. To dziwne, jak nerwowa stała się po dawce leków, które przecież miały działać na nią uspokajająco. Czyżby była uodporniona na takie specyfiki?
            Wziął głęboki oddech. Chciał, by jego słowa zabrzmiały jak informacja, którą każdy człowiek słyszy milion razy w swej codzienności, a jednak nie potrafił odpowiednio zbudować zdania. W dodatku przez cały czas bał się, iż zawiedzie go głos i wyjdzie z tego żałosna przemowa, która doprowadzi Natalie do kolejnego załamania nerwowego. Postawił więc na wypowiedź zupełnie pozbawioną emocji, z nadzieją, że kobieta dzielnie zniesie jej przekaz.
-Przed godziną pojawiły się wyniki badań i odkryto, że nie zdążyłaś połknąć tabletek przed utratą przytomności.
Widział, jak ściągnęła brwi, próbując pojąć sens jego słów, więc kontynuował, spiesząc wyjaśnieniami.
-Emocje poprzedniego wieczora sprawiły, że twój układ nerwowy został przeciążony – ciągnął regułkę usłyszaną w gabinecie ordynatora. -Dzięki temu zdołano wykryć, że jesteś poważnie chora.
-Co to znaczy? - spytała , wciąż nie do końca rozumiejąc, ku czemu zmierza jej psycholog.
-To znaczy, że – rzekł i zawahał się na chwilę. Nie było wyjścia, musiał jej powiedzieć. -To znaczy, że masz raka, Natalie.

-----


Wybaczcie mi moją głupotę, serio.

6 komentarzy:

  1. Co dokładnie mam Ci wybaczyć, kochana?;)
    Bo chyba nie mówisz o rozdziale, który jest niesamowity?
    Wzięłaś sobie chyba za punkt honoru doprowadzić mnie do łez przy każdym kolejnym rozdziale?;)
    Tak dobrze rozumiem to, co musi czuć Hermiona. Wiem też, że jest silna i pomimo tego wszystkiego na co ją wystawiasz, ona przetrwa i wyjdzie z tego silniejsza.
    Rak? No tego się nie spodziewałam...serio. Zaskoczyłaś mnie;)
    A ten lekarzyna niech nawet nie waży się jej skrzywdzić! Bo jak jej coś zrobi, to znajdę Cię;p A tak poważnie, to nie wiem czemu ale czuję, ze on nie będzie czarnym charakterem. Nie wydaje się zepsuty do szpiku kości, przesiąknięty złem. To coś innego...Ale póki co swoje domysły zachowam dla siebie;)
    A ten pierwszy fragment- BAJECZNY!;D
    Dziękuję za te wszystkie emocje, których mogłam doświadczyć przy tym rozdziale;)
    Pozdrawiam ciepło,
    V.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity rozdział♥. Natalie/Hermiona mająca raka? Oj bardzo ciekawe. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Me serce krwawii, rozdział jest naprawdę bardzo dobry tylko trochę krótki i tak jak poprzedni smutny. ;_;

    OdpowiedzUsuń
  4. Za co Ty nas przepraszasz?Za to, że stworzyłaś niesamowity rozdział, podczas którego płakałam? No to z czystym sumieniem mogę Ci powiedzieć, że nie masz za co.:) Idealnie oddałaś emocje osoby po nieudanej próbie samobójczej. Naprawdę nic dodać, nic ując. Co do tego Jeffa. Jestem ciekawa jak ta cała postać wpłynie na opowiadanie. Bo on ma być czarnym charakterem.. Skoro on ma uwieść Hermionę, to może ta Isabelle dostała zadanie uwiedzenia Draco, co jej się udało? Ach, trzymasz nas w niepewności.. Ale to i dobrze.:) Mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział.:)
    Pozdrawiam serdecznie.:)
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com

    PS. Zapraszam na rozdział IV do siebie.:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kłaniam się to stóp, rozdział prze genialny, ale bardzo smutny. Czytając miałam łzy w oczach. Wywołałaś u mnie skrajne emocje, serio.
    Czekam na następny.
    Pozdrawiam, Maadź.
    ww.dramione-impossible-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. GUPKU!
    Ten rozdział jest <3 a Ty przepraszasz! :D
    Nie mam słów na Ciebie!
    Trochę smutno i refleksyjnie się zrobiło :c Żal mi Hermiony. Jest sama i na dodatek chora.
    Musisz ją uzdrowić! Bo inaczej to ja normalnie nie wiem!
    Czekam na kolejny :)
    Pozdrowionka i weny!

    OdpowiedzUsuń