poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział X Tamtego wieczora.

Udało mi się napisać ten rozdział dziś rano przed wyjściem do pracy. Wybaczcie, jeśli znajdziecie jakiś rażący błąd (najlepiej napiszcie mi o tym w komentarzu lub mailu, żebym mogła poprawić), ale bardzo chciałam jak najszybciej pójść dalej z historią. Prawdopodobnie czekają nas już tylko dwa rozdziały + ewentualny epilog, a potem no cóż... Rozstaniemy się na jakiś czas. 
Miłej lektury :-)

---------------
             Tej niedzieli zrezygnowali z przechadzki ze względu na chmurzące się niebo. Zapowiadało się na ulewę, a Draco za nic w świecie nie chciał ryzykować zdrowia swojej ukochanej oraz dziecka – na wypadek, gdyby Hermionie udało się zajść w ciążę, ale jeszcze o tym nie wiedzieli. Kobieta uważała, że jej ukochany wpada w paranoję, ale doskonale to rozumiała. Nie tylko on marzył o tym, by lekarz w końcu przyniósł im jakąś dobrą wiadomość.
             Leżała na kolanach swojego ukochanego i rozmyślała, obserwując, jak twarz Dracona ściąga się i rozluźnia co kilka przeczytanych zdań.
             Zastanawiała się nad tym, jak wyglądałby ich ślub.
Kto zaprowadziłby ją do ołtarza? Rodzice nie pamiętali nawet jej imienia, a Artur Weasley, który dzielnie próbował zastępować jej ojca tuż po wojnie, prawdopodobnie nienawidził jej teraz za skrzywdzenie Rona. Miał do tego pełne prawo, rozumiała to doskonale. Więc może Harry?
Ale czy nie wyglądałoby to dziwnie, gdyby do ołtarza odprowadzał ją mężczyzna w jej wieku? Wyglądaliby raczej jak para młoda, to byłoby głupie.
Czy naprawdę nie miała już nikogo, kto byłby w stanie wypełnić taką rolę na jej ślubie?
Zadając sobie to pytanie, doszła do tej straszliwej prawdy, o której na co dzień wolała po prostu nie myśleć. Oprócz Dracona i Harry'ego nie miała tak naprawdę nikogo.
Nie miała przyjaciółek, które byłyby jej druhnami, nie miała teściów, którzy płakaliby ze szczęścia na przysiędze małżeńskiej. Nie miała rodziny i przyjaciół, których mogłaby zaprosić na wesele.
             Tęskniła za normalnością, za takim zwyczajnym szczęściem, którym cieszą się zwykli ludzie.
Z wielu powodów marzyła o dziecku, o które wciąż się starali. Wynikało to ze zwykłego instynktu macierzyńskiego, oczywiście, ale oprócz tego zdawała sobie sprawę, że ta mała istota byłaby jakąś pieczęcią dla ich związku, zapewnieniem jednej strony dla drugiej, że to, co jest pomiędzy nimi, nie rozpadnie się w jednej chwiejnej chwili.
Było też jeszcze coś.
Dziecko dałoby im szansę stworzenia normalnej, szczęśliwej rodziny oraz byłoby pięknym owocem tego, o co walczyli przez te wszystkie lata. Byłoby namacalnym dowodem potęgi ich miłości.
-Hermiona? - głos Dracona wyrwał ją z zamyślenia. -Ty płaczesz?
             Dopiero po tych słowach uświadomiła sobie, że faktycznie po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. W jednej chwili poczuła się kompletnie bezsilna, zupełnie tak, jakby dopiero teraz odczuła cios zadany jej przed laty przez ludzką nienawiść.
Momentalnie ukryła swoją twarz, przytulając się do brzucha swojego męża, a on po chwili poczuł, jak jego koszulka zaczyna nasiąkać gorącymi łzami.
-Skarbie... - szepnął, czule głaszcząc ją po głowie.
-Draco – pisnęła, próbując ukryć się jeszcze bardziej. -Draco, przepraszam.

             Co to ma znaczyć do cholery?
Jak to „nie ma takiego numeru”? W jaki sposób ktoś mógł usunąć numer telefonu z dnia na dzień?
Przecież to kompletnie nie trzymało się kupy.
Jeff próbował poskładać wszystko w jedną logiczną całość, jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym łatwiej było mu dostrzec, że owa „całość” nie ma w sobie nic logicznego.
             Pewnego dnia dzwoni do niego telefon, a facet w słuchawce chce jak najszybciej spotkać się, by obgadać szczegóły jego misji. Spotykają się w ciemnym zaułku, facet wydaje się nienawidzić go całym sercem, jednak zleca mu uwiedzenie Natalie Studfield, obiecując gruby szmal za wykonanie zadania.
Zleceniodawca bez problemu załatwia u samego ordynatora szpitala zezwolenie na zabawę w lekarza, po czym zostaje on przedstawiony pani Studfield jako jej psycholog. Dostaje na wyłączność wielki dom i drogi samochód, przy czym słyszy tylko jedną przestrogę: „Nie spieprz tego”.
Natalie okazuje się być wspaniałą kobietą, która próbowała popełnić samobójstwo po tym, jak jej mąż tak po prostu odszedł do innej. Później szybko zaczyna normalnie funkcjonować, coraz częściej się uśmiecha, sprawia wrażenie osoby o silnym charakterze, którego nic nie jest w stanie złamać. Jak więc rozstanie z mężem mogło doprowadzić ją do targnięcia się na własne życie?
I dalej znikąd pojawia się para przyjaciół Natalie, którzy koniecznie chcą zabrać ją ze sobą do Anglii, choć w najtrudniejszym czasie nikt nawet do niej nie zajrzał.
Dziewczyna decyduje się zostać z nim w Kanadzie, jednak gdy dochodzi do zbliżenia pomiędzy nimi, ona nagle znika, a zamiast niej w swoim mieszkaniu znajduje on zapłatę za wykonanie zadania. Skąd jego zleceniodawca wiedział o tym, co wydarzyło się w nocy i dlaczego Natalie zniknęła? Czy to ona poinformowała tamtego faceta o powodzeniu misji?
Po kobiecie nie ma śladu, tak samo jak po numerze dwadzieścia jeden.
Ślad się urywa. Zupełnie tak, jakby podążać tropem kogoś, kto teleportuje się nagle na środku pustyni.
-Gdzie jesteś? - spytał Jeff sam siebie, wpatrując się w ekran telefonu. -Gdzie jesteś, do cholery?! - krzyknął, rzucając komórką o ścianę.

-Co tak właściwie się stało? - pytał dyżurny magomedyk, gdy w pośpiechu kierowali się do sali, w której już leżała nieprzytomna kobieta.
-Lecieli samolotem, nagle ona zbladła i po chwili straciła przytomność. Jeden z pasażerów mówi, że w Kanadzie wykryto u niej guza mózgu. Każdy poważniejszy impuls nerwowy prowadzi do zasłabnięcia, z tego co wiemy z dnia na dzień jest coraz gorzej – streściła idąca za nim pielęgniarka.
-I nie podjęli żadnego leczenia? - spytał zdziwiony uzdrowiciel, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Podobno to była jej decyzja, nowotwór wykryto, gdy straciła przytomność w czasie podejmowania próby samobójczej – tłumaczyła cierpliwie, niemalże biegnąc już za coraz to przyspieszającym mężczyzną.
             Wpadli do sali, gdzie dookoła łóżka biegało kilka pielęgniarek przygotowujących potrzebne eliksiry.
Chwilę później mężczyzna stanął jak wryty, przyglądając się leżącej na łóżku kobiecie.
-Przepraszam, czy ja pomyliłem sale? - spytał, odrywając na chwilę wzrok od nieprzytomnej Hermiony Granger i przenosząc go na stojącą obok pielęgniarkę.
Kobieta zmarszczyła brwi, próbując dojść do tego, o co uzdrowicielowi chodzi, ten jednak machnął jedynie ręką, dając znać, by nie odpowiadała.
-Merlinie... - szepnął, dotykając delikatnie bladego policzka dziewczyny. -Co się stało? - spytał sam siebie, a wszystkie pielęgniarki na chwilę zamarły, przyglądając się tej dziwnej scenie. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie mężczyzny, by wszystkie jak jedno zaczęły poruszać się jeszcze szybciej niż dotychczas.
-Gdzie jest Harry Potter? - spytał pielęgniarki, która przyprowadziła go do sali.
-Ostatnio widziałam go przy wejściu do holu – odpowiedziała niczym żołnierz na służbie i tak też wyprostowała się, oczekując na dalsze rozkazy.
Rozkaz jednak nie padł, ponieważ magomedyk w mgnieniu oka wypadł na korytarz.
-Harry, co to wszystko ma znaczyć? - zawołał, gdy tylko dostrzegł siedzących na korytarzu przyjaciół. -Co się stało? - spytał, ledwo panując nad głosem.
-Neville... - zaczął mężczyzna, chcąc opowiedzieć mu o wszystkim, jednak dostrzegł, że uzdrowiciel i tak go już nie słucha, bowiem jego wzrok padł na siedzącego pod ścianą, skulonego Dracona Malfoya.
-Czy to jego wina? - spytał przez zęby, wskazując na blondyna.
-Neville uspokój się, to długa historia – jęknęła Ginny -i nie, to nie wina Malfoya – dodała po chwili. Słowa te rozluźniły nieco atmosferę, jednak na twarzy Longbottoma wciąż widniał znajomy Harry'emu cień nienawiści.
             Ze wszystkich przyjaciół, którzy sprzeciwiali się związkowi Hermiony i Dracona, Neville był tym najbardziej zaciętym i nieustępliwym. Nawet wtedy, gdy Harry zdołał przekonać Ginny i Rona, że walka z ich uczuciem jest zabijaniem miłości samej w sobie, Neville wciąż pozostawał nieugięty, twierdząc, że Malfoy prędzej czy później skrzywdzi jego przyjaciółkę. W pewnym momencie pani Weasley stwierdziła, że łatwiej byłoby przekonać do tego związku samego Lucjusza Malfoya, niż tego niegdyś nieśmiałego i zagubionego chłopca, który dziś próbował ochronić wszystkich swoich przyjaciół przed całym złem tego świata.
-Co z nią? - spytał w końcu Harry, odprowadzając Neville'a na bok i próbując tym samym na chwilę oderwać go od wszystkich morderczych myśli, które właśnie rodziły się w jego głowie.
-W zasadzie nie wiem nic ponadto, co wiecie wy. Słyszałem coś o jakichś uzdrowicielach z zagranicy, to prawda? - szepnął niemalże konspiracyjnie.
-Kiedy dowiedziałem się, że Hermiona jest ciężko chora, posłałem po kogoś, kto zajmował się już takimi przypadkami. Z tego co wiem, większość z nich jest już w Londynie. Archer miał ich tu sprowadzić w ciągu najbliższej godziny.
-W porządku, w takim razie chyba nic więcej nie mogę zrobić, sami wiecie, że my raczej nie zajmujemy się takimi przypadkami. - Neville zdawał się być coraz bardziej przytłoczony przez własną bezsilność, dlatego też co chwilę odwracał się w kierunku pozostałych osób, łypiąc niebezpiecznie na Malfoya.
-W zasadzie to jest coś, co możesz i musisz zrobić, Neville. – Wypowiadając te słowa, Harry zdawał się być jeszcze poważniejszy niż przed chwilą. -Lucjusz Malfoy żyje i prawdopodobnie będzie próbował dostać się na oddział.
Po tych słowach całe poczucie bezradności upłynęło z serca mężczyzny, ustępując miejsca gorącej nienawiści, niezachwianej odwadze i całkowitemu oddaniu sprawie.
-Możesz na mnie liczyć – powiedział z pełnym przekonaniem, a Harry dostrzegł błysk dzikości w jego oczach. To wystarczyło, by miał pewność, że Hermiona będzie bezpieczna. -W takim razie idę przygotować salę – dodał jeszcze i odszedł pospiesznym krokiem.
             Harry natomiast wrócił do przyjaciół, przyglądając się im ze zmartwioną miną.
-Draco, możemy się przejść? - spytał łagodnym tonem, zerkając porozumiewawczo w kierunku swojej żony.
Malfoy uniósł głowę, odkrywając przed nimi załzawioną twarz. To był najpiękniejszy dowód na to, że mężczyzna faktycznie kochał Hermionę do szaleństwa. Ginny nie wytrzymała tego widoku i mimowolnie zakryła usta dłonią, a z jej oczu popłynęły dwie wielkie łzy.
Harry podał mu rękę, pomagając wstać i po chwili obaj ruszyli w kierunku schodów.

-Trzymasz się? - spytał, gdy wyszli na zewnątrz.
-A wyglądam, jakbym się trzymał? - Draco spojrzał na przyjaciela załzawionymi, przekrwionymi oczami, do białości zaciskając wargi.
Harry doskonale to rozumiał. Wiedział, że gdyby coś stało się Ginny, wyglądałby tak samo lub jeszcze gorzej.
-Wiesz, nadal nie mogę darować sobie tego, że nie przekonałem ich wcześniej. Że wasz wyjazd był konieczny do tego, żeby ludzie zrozumieli, czym jest wasz związek – wyznał Harry, gdy zdołał wreszcie zapanować nad swoim głosem. -Gdybyście zostali...
-Przestań, Potter – przerwał mu Draco. -To bez znaczenia, co myśleli o nas inni. Nie przed nimi uciekaliśmy, tylko przed moim ojcem – rzekł z goryczą. -A on i tak nas znalazł – dodał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Myślisz, że tutaj też trafi? - spytał Harry, zerkając ukradkiem na przyjaciela.
Być może liczył na to, że usłyszy przeczącą odpowiedź, może szukał czegoś, co dałoby mu choć cień nadziei.
-Oczywiście – mruknął Malfoy, a jego głos nagle zaczął się umacniać. -Przyjdzie tu i będzie próbował ją skrzywdzić. A wtedy go zabiję – dodał z całkowitą pewnością siebie, zaciskając przy tym zęby. -Tacy ludzie jak on nigdy nie odpuszczają i jest tylko jeden sposób, żeby się ich pozbyć.
-Obawiam się, że to może nie być takie proste – Harry zdawał się pogrążać w swoich najczarniejszych myślach. -Jeśli Lucjusz tu trafi, to z pewnością nie bez czyjejś pomocy. A jeśli ma wśród nas swoich ludzi... Będziemy musieli walczyć.
Po tych słowach na chwilę zapadła cisza. Obaj mężczyźni wpatrywali się w ciemność, próbując dostrzec w niej niewidzialnych wrogów.
-Nie wiem jak wy, ale ja... - zaczął Draco, ale przyjaciel nie dał mu dokończyć.
-Znasz nas, Malfoy. Nikt z nas nie stchórzy, gdy przyjdzie nam bronić Hermiony.
-Pod warunkiem, że co niektórzy nie zechcą zgładzić mnie razem z moim ojcem – mruknął posępnie blondyn.
-Chodzi ci o Neville'a? O to nie musisz się martwić, przekona się do ciebie, gdy tylko Hermiona się obudzi. Masz to jak banku – mówiąc to, Harry poklepał przyjaciela po ramieniu, próbując dodać mu otuchy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, z jakim problemem boryka się Draco. Ile lat musi jeszcze minąć, by ludzie w końcu zapomnieli o jego pochodzeniu i przeszłości, a zaczęli dostrzegać to, ile zrobił dla swojej żony? Kiedy w końcu magiczny świat oderwie od niego łatkę podłego Ślizgona?
             Usiedli na kamiennym murku otaczającym pięknie kwitnący skalniak. Po czarnym niebie wiatr przegarniał ciemne obłoki zapowiadające deszcz. Od czasu do czasu odsłaniały one kilka błyszczących gwiazd lub sierpowaty księżyc osadzony wysoko nad budynkiem szpitala.
-Tamtego wieczora, gdy powiedziałem jej o wszystkim, była taka sama pogoda. Też było tak cholernie szaro i ponuro, zupełnie jakby świat już wtedy wiedział, że robię coś głupiego, co zniszczy jej życie – powiedział spokojnie Draco, wpatrując się we własne buty wyłaniające się z mroku.
-Nie oceniaj tego poprzez pryzmat ostatnich wydarzeń – pocieszał go Harry. -Dobrze wiesz, że Hermiona jest przy tobie szczęśliwa, nawet wtedy, kiedy jest ciężko. Wydaje ci się, że popełniłeś błąd, przyznając się jej do swoich uczuć, bo zapoczątkowałeś coś, co pociągnęło za sobą szereg przeróżnych sytuacji. Raz było wam lepiej, a raz gorzej, ale jestem pewien, że gdyby ona mogła cofnąć czas i zmienić coś tamtej nocy, to co najwyżej przedłużyłaby wasz pierwszy pocałunek.
Na te słowa blondyn uśmiechnął się pod nosem.
-Opowiadała ci o wszystkim? - spytał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Nie, ale o tym akurat chyba milion razy – przyznał Harry, również się uśmiechając. -Byłem jedyną osobą, która chciała o tym słuchać, ale myślę, że kiedy nadarzy się okazja, reszta też dowie się wszystkiego ze szczegółami.



---------------------
Czy mi się wydaje, czy wyszłam z wprawy?

7 komentarzy:

  1. Dzieję się, dzieję.:)
    Nie, nie wyszłaś z wprawy, bo jakby tak było to ten rozdział nie byłby tak dobry. Nie wiem, czy moje zdanie jest poprawne gramatycznie, ale oj tam.
    Neville.. Trudno mi jakoś wyobrazić sobie jego nienawiść, zwłaszcza, że on zawsze akceptował decyzje przyjaciół. Prędzej spodziewałabym się takiego zachowania po Ronie. Na szczęście Hermiona nadal ma ludzi,którym na niej zależy. Mam nadzieję, że jeszcze zdąży poznać ich miłość.
    Każda historia kiedyś musi się skończyć... Szkoda, że zbliżamy się do końca Twojej.
    Pozdrawiam serdecznie,
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
    PS. Zapraszam do siebie na 12.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział.
    Cieszę sie, że wróciłaś.
    Nie wyobrażam sobie Nevilla pałającego nienawiścią.
    Mam nadzieję, że uratują Hermionę.
    Przypominam, ze ma być happy end;P
    Taka miłość musi wygrać.
    Draco, współczuję mu.
    Liczę, że Jeff sobie odpuści.
    Jestem ciekawa co dalej.
    Pozdrawiam
    Hermione Granger

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje Ci się, nie wyszłaś, rozdzial jest smutny ale genialny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, Face...Ciebie to się chyba nie tyczy. Jak widać możesz nie pisać tygodniami, a nigdy nie zawodzisz w kolejnych odsłonach opowiadania;) Jestem z Ciebie dumna, że znalazłaś czas na naskrobanie tak dobrego rozdziału. I proszę mnie tu nie straszyć zakończeniem, bo się wkurzę;p Rozdział - może zabrzmi to głupio, ale betując moje rozdziały, czytałaś już gorsze głupoty;p- ludzki;) Mam nadzieje, że wiesz o co mi chodzi? To zwyczajna historia (bo przecież choroba itp może dotknąć każdego), która w swej zwyczajności staje się nadzwyczajna;) I gdybyś miała problem w interpretacji- tak, to komplement;p
    Pięknie to prowadzisz;)
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
    Buziaki,
    Villemo;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś coraz częściej mam problem z dobraniem dwóch słów do siebie :P
      Przykro mi, ale to zakończenie naprawdę zbliża się ku nam wielkimi krokami :P
      I tak, myślę, że chyba nawet wiem, co masz na myśli ;) Trochę żałuję, że w tym wszystkim jest tak mało magii, ale cóż, najwidoczniej to nie do końca moje klimaty :(

      Usuń
    2. Oj Głuptasie, nic nie rozumiesz;) Właśnie w tej zwyczajności jest magia i dlatego ta historia, którą tworzysz prosto z serca jest nadzwyczajna...Wiem, że to zawiłe, ale tak jest! I to ogromny walor tego opowiadania;)
      Dlatego nie smęć i nie jęcz, że nie Twoje klimaty, albo że nie potrafisz, bo...bo naprawdę STRASZNIE się wkurzę;p

      Usuń
    3. No no, tylko się na mnie nie denerwuj, zaczekaj z tym, aż skończę opowiadanie :P

      Usuń