Udało mi się napisać ten rozdział dziś rano przed wyjściem do pracy. Wybaczcie, jeśli znajdziecie jakiś rażący błąd (najlepiej napiszcie mi o tym w komentarzu lub mailu, żebym mogła poprawić), ale bardzo chciałam jak najszybciej pójść dalej z historią. Prawdopodobnie czekają nas już tylko dwa rozdziały + ewentualny epilog, a potem no cóż... Rozstaniemy się na jakiś czas.
Miłej lektury :-)
---------------
Tej
niedzieli zrezygnowali z przechadzki ze względu na chmurzące się
niebo. Zapowiadało się na ulewę, a Draco za nic w świecie nie
chciał ryzykować zdrowia swojej ukochanej oraz dziecka – na
wypadek, gdyby Hermionie udało się zajść w ciążę, ale jeszcze
o tym nie wiedzieli. Kobieta uważała, że jej ukochany wpada w
paranoję, ale doskonale to rozumiała. Nie tylko on marzył o tym,
by lekarz w końcu przyniósł im jakąś dobrą wiadomość.
Leżała
na kolanach swojego ukochanego i rozmyślała, obserwując, jak twarz
Dracona ściąga się i rozluźnia co kilka przeczytanych zdań.
Zastanawiała
się nad tym, jak wyglądałby ich ślub.
Kto
zaprowadziłby ją do ołtarza? Rodzice nie pamiętali nawet jej
imienia, a Artur Weasley, który dzielnie próbował zastępować jej
ojca tuż po wojnie, prawdopodobnie nienawidził jej teraz za
skrzywdzenie Rona. Miał do tego pełne prawo, rozumiała to
doskonale. Więc może Harry?
Ale
czy nie wyglądałoby to dziwnie, gdyby do ołtarza odprowadzał ją
mężczyzna w jej wieku? Wyglądaliby raczej jak para młoda, to
byłoby głupie.
Czy
naprawdę nie miała już nikogo, kto byłby w stanie wypełnić taką
rolę na jej ślubie?
Zadając
sobie to pytanie, doszła do tej straszliwej prawdy, o której na co
dzień wolała po prostu nie myśleć. Oprócz Dracona i Harry'ego
nie miała tak naprawdę nikogo.
Nie
miała przyjaciółek, które byłyby jej druhnami, nie miała
teściów, którzy płakaliby ze szczęścia na przysiędze
małżeńskiej. Nie miała rodziny i przyjaciół, których mogłaby
zaprosić na wesele.
Tęskniła
za normalnością, za takim zwyczajnym szczęściem, którym cieszą
się zwykli ludzie.
Z
wielu powodów marzyła o dziecku, o które wciąż się starali.
Wynikało to ze zwykłego instynktu macierzyńskiego, oczywiście,
ale oprócz tego zdawała sobie sprawę, że ta mała istota byłaby
jakąś pieczęcią dla ich związku, zapewnieniem jednej strony dla
drugiej, że to, co jest pomiędzy nimi, nie rozpadnie się w jednej
chwiejnej chwili.
Było
też jeszcze coś.
Dziecko
dałoby im szansę stworzenia normalnej, szczęśliwej rodziny oraz
byłoby pięknym owocem tego, o co walczyli przez te wszystkie lata.
Byłoby namacalnym dowodem potęgi ich miłości.
-Hermiona?
- głos Dracona wyrwał ją z zamyślenia. -Ty płaczesz?
Dopiero
po tych słowach uświadomiła sobie, że faktycznie po jej
policzkach zaczęły płynąć łzy. W jednej chwili poczuła się
kompletnie bezsilna, zupełnie tak, jakby dopiero teraz odczuła cios
zadany jej przed laty przez ludzką nienawiść.
Momentalnie
ukryła swoją twarz, przytulając się do brzucha swojego męża, a
on po chwili poczuł, jak jego koszulka zaczyna nasiąkać gorącymi
łzami.
-Skarbie...
- szepnął, czule głaszcząc ją po głowie.
-Draco
– pisnęła, próbując ukryć się jeszcze bardziej. -Draco,
przepraszam.
Co
to ma znaczyć do cholery?
Jak
to „nie ma takiego numeru”? W jaki sposób ktoś mógł usunąć
numer telefonu z dnia na dzień?
Przecież
to kompletnie nie trzymało się kupy.
Jeff
próbował poskładać wszystko w jedną logiczną całość, jednak
im dłużej się nad tym zastanawiał, tym łatwiej było mu
dostrzec, że owa „całość” nie ma w sobie nic logicznego.
Pewnego
dnia dzwoni do niego telefon, a facet w słuchawce chce jak
najszybciej spotkać się, by obgadać szczegóły jego misji.
Spotykają się w ciemnym zaułku, facet wydaje się nienawidzić go
całym sercem, jednak zleca mu uwiedzenie Natalie Studfield,
obiecując gruby szmal za wykonanie zadania.
Zleceniodawca
bez problemu załatwia u samego ordynatora szpitala zezwolenie na
zabawę w lekarza, po czym zostaje on przedstawiony pani Studfield
jako jej psycholog. Dostaje na wyłączność wielki dom i drogi
samochód, przy czym słyszy tylko jedną przestrogę: „Nie spieprz
tego”.
Natalie
okazuje się być wspaniałą kobietą, która próbowała popełnić
samobójstwo po tym, jak jej mąż tak po prostu odszedł do innej.
Później szybko zaczyna normalnie funkcjonować, coraz częściej
się uśmiecha, sprawia wrażenie osoby o silnym charakterze, którego
nic nie jest w stanie złamać. Jak więc rozstanie z mężem mogło
doprowadzić ją do targnięcia się na własne życie?
I
dalej znikąd pojawia się para przyjaciół Natalie, którzy
koniecznie chcą zabrać ją ze sobą do Anglii, choć w
najtrudniejszym czasie nikt nawet do niej nie zajrzał.
Dziewczyna
decyduje się zostać z nim w Kanadzie, jednak gdy dochodzi do
zbliżenia pomiędzy nimi, ona nagle znika, a zamiast niej w swoim
mieszkaniu znajduje on zapłatę za wykonanie zadania. Skąd jego
zleceniodawca wiedział o tym, co wydarzyło się w nocy i dlaczego
Natalie zniknęła? Czy to ona poinformowała tamtego faceta o
powodzeniu misji?
Po
kobiecie nie ma śladu, tak samo jak po numerze dwadzieścia
jeden.
Ślad
się urywa. Zupełnie tak, jakby podążać tropem kogoś, kto
teleportuje się nagle na środku pustyni.
-Gdzie
jesteś? - spytał Jeff sam siebie, wpatrując się w ekran telefonu.
-Gdzie jesteś, do cholery?! - krzyknął, rzucając komórką o
ścianę.
-Co
tak właściwie się stało? - pytał dyżurny magomedyk, gdy w
pośpiechu kierowali się do sali, w której już leżała
nieprzytomna kobieta.
-Lecieli
samolotem, nagle ona zbladła i po chwili straciła przytomność.
Jeden z pasażerów mówi, że w Kanadzie wykryto u niej guza
mózgu. Każdy poważniejszy impuls nerwowy prowadzi do zasłabnięcia,
z tego co wiemy z dnia na dzień jest coraz gorzej –
streściła idąca za nim pielęgniarka.
-I
nie podjęli żadnego leczenia? - spytał zdziwiony uzdrowiciel,
kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Podobno
to była jej decyzja, nowotwór wykryto, gdy straciła przytomność
w czasie podejmowania próby samobójczej – tłumaczyła
cierpliwie, niemalże biegnąc już
za coraz to przyspieszającym mężczyzną.
Wpadli
do sali, gdzie dookoła łóżka biegało kilka pielęgniarek
przygotowujących
potrzebne eliksiry.
Chwilę
później mężczyzna stanął jak wryty, przyglądając się leżącej
na łóżku kobiecie.
-Przepraszam,
czy ja pomyliłem sale? - spytał, odrywając na chwilę wzrok od
nieprzytomnej Hermiony Granger i przenosząc go na stojącą obok
pielęgniarkę.
Kobieta
zmarszczyła brwi, próbując dojść do tego, o co uzdrowicielowi
chodzi, ten jednak machnął jedynie ręką, dając znać, by nie
odpowiadała.
-Merlinie...
- szepnął, dotykając delikatnie bladego policzka dziewczyny. -Co
się stało? - spytał sam siebie, a wszystkie pielęgniarki na
chwilę zamarły, przyglądając się tej dziwnej scenie. Wystarczyło
jednak jedno spojrzenie mężczyzny, by wszystkie jak jedno zaczęły
poruszać się jeszcze szybciej niż dotychczas.
-Gdzie
jest Harry Potter? - spytał pielęgniarki, która przyprowadziła go
do sali.
-Ostatnio
widziałam go przy wejściu do holu – odpowiedziała niczym
żołnierz na służbie i tak też wyprostowała się, oczekując na
dalsze rozkazy.
Rozkaz
jednak nie padł, ponieważ magomedyk w mgnieniu oka wypadł na
korytarz.
-Harry,
co to wszystko ma znaczyć? - zawołał, gdy tylko dostrzegł
siedzących na korytarzu przyjaciół. -Co się stało? - spytał,
ledwo panując nad głosem.
-Neville...
- zaczął mężczyzna, chcąc opowiedzieć mu o wszystkim, jednak
dostrzegł, że uzdrowiciel i tak go już nie słucha, bowiem jego
wzrok padł na siedzącego pod ścianą, skulonego Dracona Malfoya.
-Czy
to jego wina? - spytał przez zęby, wskazując na blondyna.
-Neville
uspokój się, to długa historia – jęknęła Ginny -i nie, to nie
wina Malfoya – dodała po chwili. Słowa te rozluźniły nieco
atmosferę, jednak na twarzy Longbottoma wciąż widniał znajomy
Harry'emu cień nienawiści.
Ze
wszystkich przyjaciół, którzy sprzeciwiali się związkowi
Hermiony i Dracona, Neville był tym najbardziej zaciętym i
nieustępliwym. Nawet wtedy, gdy Harry zdołał przekonać Ginny i
Rona, że walka z ich uczuciem jest zabijaniem miłości samej w
sobie, Neville wciąż pozostawał nieugięty, twierdząc, że Malfoy
prędzej czy później skrzywdzi jego przyjaciółkę. W pewnym
momencie pani Weasley stwierdziła, że łatwiej byłoby przekonać
do tego związku samego Lucjusza Malfoya, niż tego niegdyś
nieśmiałego i zagubionego chłopca, który dziś próbował
ochronić wszystkich swoich przyjaciół przed całym złem tego
świata.
-Co
z nią? - spytał w końcu Harry, odprowadzając
Neville'a na bok i
próbując tym samym
na chwilę oderwać go od
wszystkich morderczych myśli, które właśnie rodziły się w jego
głowie.
-W
zasadzie nie wiem nic ponadto, co wiecie wy. Słyszałem coś
o jakichś uzdrowicielach
z zagranicy, to prawda?
- szepnął niemalże
konspiracyjnie.
-Kiedy
dowiedziałem się, że Hermiona jest ciężko chora, posłałem po
kogoś, kto zajmował się już takimi przypadkami. Z tego co wiem,
większość z nich jest już w Londynie. Archer miał ich tu
sprowadzić w ciągu najbliższej godziny.
-W
porządku, w takim razie chyba nic więcej nie mogę zrobić, sami
wiecie, że my raczej nie zajmujemy się takimi przypadkami. -
Neville zdawał się być coraz bardziej przytłoczony przez własną
bezsilność, dlatego też co chwilę odwracał się w kierunku
pozostałych osób, łypiąc niebezpiecznie na Malfoya.
-W
zasadzie to jest coś, co możesz i musisz zrobić, Neville. –
Wypowiadając te słowa, Harry zdawał się być jeszcze poważniejszy
niż przed chwilą. -Lucjusz Malfoy żyje i prawdopodobnie będzie
próbował dostać się na oddział.
Po
tych słowach całe poczucie bezradności upłynęło z serca
mężczyzny, ustępując miejsca gorącej nienawiści, niezachwianej
odwadze i całkowitemu oddaniu sprawie.
-Możesz
na mnie liczyć – powiedział z pełnym przekonaniem, a Harry
dostrzegł błysk dzikości w jego oczach. To wystarczyło, by miał
pewność, że Hermiona będzie bezpieczna. -W takim razie idę
przygotować salę – dodał jeszcze i odszedł pospiesznym krokiem.
Harry
natomiast wrócił do przyjaciół, przyglądając się im ze
zmartwioną miną.
-Draco,
możemy się przejść? - spytał łagodnym tonem, zerkając
porozumiewawczo w kierunku swojej żony.
Malfoy
uniósł głowę, odkrywając przed nimi załzawioną twarz. To był
najpiękniejszy dowód na to, że mężczyzna faktycznie kochał
Hermionę do szaleństwa. Ginny nie wytrzymała tego widoku i
mimowolnie zakryła usta dłonią, a z jej oczu popłynęły dwie
wielkie łzy.
Harry
podał mu rękę, pomagając wstać i po chwili obaj ruszyli w
kierunku schodów.
-Trzymasz
się? - spytał, gdy wyszli na zewnątrz.
-A
wyglądam, jakbym się trzymał? - Draco spojrzał na przyjaciela
załzawionymi, przekrwionymi oczami, do białości zaciskając wargi.
Harry
doskonale to rozumiał. Wiedział, że gdyby coś stało się Ginny,
wyglądałby tak samo lub jeszcze gorzej.
-Wiesz,
nadal nie mogę darować sobie tego, że nie przekonałem ich
wcześniej. Że wasz wyjazd był konieczny do tego, żeby ludzie
zrozumieli, czym jest wasz związek – wyznał Harry, gdy zdołał
wreszcie zapanować nad swoim głosem. -Gdybyście zostali...
-Przestań,
Potter – przerwał mu Draco. -To bez znaczenia, co myśleli o nas
inni. Nie przed nimi uciekaliśmy, tylko przed moim ojcem – rzekł
z goryczą. -A on i tak nas znalazł – dodał, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
-Myślisz,
że tutaj też trafi? - spytał Harry, zerkając ukradkiem na
przyjaciela.
Być
może liczył na to, że usłyszy przeczącą odpowiedź, może
szukał czegoś, co dałoby mu choć cień nadziei.
-Oczywiście
– mruknął Malfoy, a
jego głos nagle zaczął się umacniać. -Przyjdzie tu i będzie
próbował ją skrzywdzić. A wtedy go zabiję – dodał z całkowitą
pewnością siebie, zaciskając przy tym zęby. -Tacy ludzie jak on
nigdy nie odpuszczają i
jest tylko jeden sposób, żeby się ich pozbyć.
-Obawiam
się, że to może nie być takie proste – Harry zdawał się
pogrążać w swoich najczarniejszych myślach. -Jeśli Lucjusz tu
trafi, to z pewnością nie bez czyjejś pomocy. A jeśli ma wśród
nas swoich ludzi... Będziemy musieli walczyć.
Po
tych słowach na chwilę zapadła cisza. Obaj mężczyźni wpatrywali
się w ciemność, próbując dostrzec w niej niewidzialnych wrogów.
-Nie
wiem jak wy, ale ja... - zaczął Draco, ale przyjaciel nie dał mu
dokończyć.
-Znasz
nas, Malfoy. Nikt z nas nie stchórzy, gdy przyjdzie nam bronić
Hermiony.
-Pod
warunkiem, że co niektórzy nie zechcą zgładzić mnie razem z moim
ojcem – mruknął posępnie blondyn.
-Chodzi
ci o Neville'a? O to nie musisz się martwić, przekona się do
ciebie, gdy tylko Hermiona się obudzi. Masz to jak banku – mówiąc
to, Harry poklepał przyjaciela po ramieniu, próbując dodać mu
otuchy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, z jakim problemem
boryka się Draco. Ile lat musi jeszcze minąć, by ludzie w końcu
zapomnieli o jego pochodzeniu i przeszłości, a zaczęli dostrzegać
to, ile zrobił dla swojej żony? Kiedy w końcu magiczny świat
oderwie od niego łatkę podłego Ślizgona?
Usiedli
na kamiennym murku otaczającym pięknie kwitnący skalniak. Po
czarnym niebie wiatr przegarniał ciemne obłoki zapowiadające
deszcz. Od czasu do czasu odsłaniały one kilka błyszczących
gwiazd lub sierpowaty księżyc osadzony wysoko nad budynkiem
szpitala.
-Tamtego
wieczora, gdy powiedziałem jej o wszystkim, była taka sama pogoda.
Też było tak cholernie szaro i ponuro, zupełnie jakby świat już
wtedy wiedział, że robię coś głupiego, co zniszczy jej życie –
powiedział spokojnie Draco, wpatrując się we własne buty
wyłaniające się z mroku.
-Nie
oceniaj tego poprzez pryzmat ostatnich wydarzeń – pocieszał go
Harry. -Dobrze wiesz, że Hermiona jest przy tobie szczęśliwa,
nawet wtedy, kiedy jest ciężko. Wydaje ci się, że popełniłeś
błąd, przyznając się jej do swoich uczuć, bo zapoczątkowałeś
coś, co pociągnęło za sobą szereg przeróżnych sytuacji. Raz
było wam lepiej, a raz gorzej, ale jestem pewien, że gdyby ona
mogła cofnąć czas i zmienić coś tamtej nocy, to co najwyżej
przedłużyłaby wasz pierwszy pocałunek.
Na
te słowa blondyn uśmiechnął się pod nosem.
-Opowiadała
ci o wszystkim? - spytał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Nie,
ale o tym akurat chyba milion razy – przyznał Harry, również się
uśmiechając. -Byłem jedyną osobą, która chciała o tym słuchać,
ale myślę, że kiedy nadarzy się okazja, reszta też dowie się
wszystkiego ze szczegółami.
---------------------
Czy mi się wydaje, czy wyszłam z wprawy?
Dzieję się, dzieję.:)
OdpowiedzUsuńNie, nie wyszłaś z wprawy, bo jakby tak było to ten rozdział nie byłby tak dobry. Nie wiem, czy moje zdanie jest poprawne gramatycznie, ale oj tam.
Neville.. Trudno mi jakoś wyobrazić sobie jego nienawiść, zwłaszcza, że on zawsze akceptował decyzje przyjaciół. Prędzej spodziewałabym się takiego zachowania po Ronie. Na szczęście Hermiona nadal ma ludzi,którym na niej zależy. Mam nadzieję, że jeszcze zdąży poznać ich miłość.
Każda historia kiedyś musi się skończyć... Szkoda, że zbliżamy się do końca Twojej.
Pozdrawiam serdecznie,
la_tua_cantante_
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
PS. Zapraszam do siebie na 12.
Świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńCieszę sie, że wróciłaś.
Nie wyobrażam sobie Nevilla pałającego nienawiścią.
Mam nadzieję, że uratują Hermionę.
Przypominam, ze ma być happy end;P
Taka miłość musi wygrać.
Draco, współczuję mu.
Liczę, że Jeff sobie odpuści.
Jestem ciekawa co dalej.
Pozdrawiam
Hermione Granger
Wydaje Ci się, nie wyszłaś, rozdzial jest smutny ale genialny :)
OdpowiedzUsuńOj, Face...Ciebie to się chyba nie tyczy. Jak widać możesz nie pisać tygodniami, a nigdy nie zawodzisz w kolejnych odsłonach opowiadania;) Jestem z Ciebie dumna, że znalazłaś czas na naskrobanie tak dobrego rozdziału. I proszę mnie tu nie straszyć zakończeniem, bo się wkurzę;p Rozdział - może zabrzmi to głupio, ale betując moje rozdziały, czytałaś już gorsze głupoty;p- ludzki;) Mam nadzieje, że wiesz o co mi chodzi? To zwyczajna historia (bo przecież choroba itp może dotknąć każdego), która w swej zwyczajności staje się nadzwyczajna;) I gdybyś miała problem w interpretacji- tak, to komplement;p
OdpowiedzUsuńPięknie to prowadzisz;)
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
Buziaki,
Villemo;*
Jakoś coraz częściej mam problem z dobraniem dwóch słów do siebie :P
UsuńPrzykro mi, ale to zakończenie naprawdę zbliża się ku nam wielkimi krokami :P
I tak, myślę, że chyba nawet wiem, co masz na myśli ;) Trochę żałuję, że w tym wszystkim jest tak mało magii, ale cóż, najwidoczniej to nie do końca moje klimaty :(
Oj Głuptasie, nic nie rozumiesz;) Właśnie w tej zwyczajności jest magia i dlatego ta historia, którą tworzysz prosto z serca jest nadzwyczajna...Wiem, że to zawiłe, ale tak jest! I to ogromny walor tego opowiadania;)
UsuńDlatego nie smęć i nie jęcz, że nie Twoje klimaty, albo że nie potrafisz, bo...bo naprawdę STRASZNIE się wkurzę;p
No no, tylko się na mnie nie denerwuj, zaczekaj z tym, aż skończę opowiadanie :P
Usuń