No i mamy tytułowy rozdział. Cieszycie się?
Jak zawsze z podziękowaniami dla Villemo za jej cudowne maile, które motywują mnie do działania.
Miłej lektury ;-)
------------------------------------------------
-Słyszeliście?
- wrzasnął ktoś od strony wejścia do salonu. -Podobno Hermiona i
Malfoy mają romans!
Po
tych kilku słowach pokój wspólny Gryfonów wypełnił gwar, jak
gdyby aportowała się tam cała klientela Trzech Mioteł.
-Co
Ty chrzanisz! - warknął ktoś od strony kominka.
-Wiedziałam,
że coś się kroi - mruknęła Lavender Brown do Parvati
Patil. -Już wtedy, kiedy zabrał ją z Wielkiej Sali, mówiąc, że
była bójka. Pytałam później McGonagall, o co pobili się
uczniowie, a ona zrobiła tylko zdziwioną minę i zaczęła coś
narzekać na plotkujących uczniów w Hogwarcie.
-Dajcie
spokój, Hermiona i Draco? - oburzyła się Wiktoria Frobisher. -To
niedorzeczne, żeby wymyślać takie plotki po tym, jak walczyli ze
sobą na wojnie. Przecież żadna dziewczyna nie związałaby się z
własnym wrogiem!
Neville
jednak nawet się nie poruszył, kiedy wszyscy inni próbowali
przegadać jeden drugiego i w całkowitym chaosie wchodzili oraz
wychodzili z pokoju, żeby roznosić lub zdobywać informacje. Wciąż
siedział na sofie, wpatrując się w trzaskające płomienie.
Zaczął
wspominać i analizować pierwsze dni po ostatecznym zakończeniu
wojny. Zarówno Ginny, jak i Hermiona były w opłakanym stanie -
obie załamane i wciąż jeszcze przerażone. Siedziały nieustannie
przy sobie, wpatrując się nieobecnymi spojrzeniami w jeden punkt,
którego nikt nie był w stanie zlokalizować. Nikt też nie dziwił
się dla takiego stanu rzeczy, wszyscy przeżyli przecież to samo i
każdy z nich na swój sposób przeżywał te wydarzenia wewnątrz
siebie.
Kiedy
jednak wracali do Hogwartu, wiele osób zdecydowało się wrócić do
normalności. W szkole nie było ani jednej osoby, która wyszłaby z
wojny bez straty kogoś bliskiego z rodziny, przyjaciół, dobrych
znajomych. I ta właśnie wspólna strata dała im poczucie jedności,
sprawiła, że uczniowie jeszcze ściślej zaczęli do siebie
przylegać, zacieśniając więzy. Każdy z nich miał swoją własną
metodę na zatarcie widma przeszłości, a wspierając się nawzajem,
wszyscy razem mieli szansę odzyskać dawną radość życia.
Tylko
Hermiona Granger jechała pociągiem Hogwart Express w całkowitej
zadumie, stroniąc od towarzystwa, unikając swoich przyjaciół i
jakiejkolwiek rozmowy. Neville wiedział, że straciła swoich
rodziców, ale czy była na świecie osoba, która mogłaby lepiej
zrozumieć jej sytuację? A jednak nawet jemu nie udało się jej
pocieszyć, sprawić, żeby zaczęła normalnie funkcjonować.
Widział,
jak dziewczyna smutno wpatruje się w swój talerz podczas
rozpoczęcia roku. Jak siedzi sama w pokoju wspólnym i bacznie
obserwuje płomienie w kominku, jakby oczekiwała, że nagle ktoś
się w nich pojawi. I zauważył też, jak bardzo zmieniła się
następnego dnia, kiedy Malfoy wyciągnął ją z Wielkiej Sali.
Miał
ochotę krzyknąć, że plotka o romansie tych dwojga to jedno
wielkie kłamstwo. Nie zrobił tego jednak. Milczał, ponieważ
wiedział dobrze, że to prawda.
Zrozumiał,
że stało się coś strasznego.
Hermiona
Granger pokochała Dracona Malfoya. Pokochała kogoś, kto
nienawidził czarodziejów o nieczystej krwi. Neville był pewien, że
ze strony Malfoya to jedynie chytra zagrywka. Nie miał pojęcia, co
Ślizgon chciał przez to osiągnąć, ale jedno wiedział na pewno.
Malfoy miał zamiar skrzywdzić jego przyjaciółkę, ale było za
późno na to, by zrobić z tym cokolwiek.
Nie
winił jej, była młodą kobietą poszukującą miłości w swoim
życiu. Miała prawo do popełnienia błędu. Winił Malfoya, bo
znęcał się nad nią przez cały ten czas, kiedy uczyli się w
jednej szkole, w czasie wojny stanął po stronie Śmierciożerców,
a na sam koniec postanowił jeszcze doszczętnie zrujnować jej
życie.
Tak
bardzo chciałby ją ochronić. Przemówić jej do rozumu. Powiedzieć
coś, co otworzyłoby jej oczy i pojęłaby, że to błąd. Gdyby
tylko zdołał wyjaśnić jej, że nie należy ufać Ślizgonom.
Postanowili
podzielić się na warty, aby pilnować jej o każdej porze.
Nie
robiło różnicy to, że w ciągu dnia po szpitalu kręciło się
mnóstwo magomedyków, pielęgniarek i innych czarodziejów, którzy
akurat odwiedzali bliskich. Kiedy Draco stwierdził, że jego ojciec
zdolny jest do użycia Avady przy wielu świadkach, nikt nie
zakwestionował jego słów. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Lucjusz
Malfoy w czasie wojny niemalże całkowicie stracił zdolność do
racjonalnego myślenia. Od tamtego czasu wszędzie dostrzegał spiski
i podstępy czające się na niego i jego rodzinę. Był gotów
zrobić wszystko, aby chronić ich przed nieistniejącym złem,
którego wcielenie od pewnego czasu widział w Hermionie Granger.
-Harry,
pozwolisz, że będę pilnował jej w nocy, kiedy prawdopodobieństwo
ataku jest największe? - spytał Draco, patrząc na przyjaciela
błagalnym wzrokiem.
-Jasne
- usłyszał w odpowiedzi, po czym uśmiechnął się blado i ruszył
z powrotem w kierunku sali, w której leżała Hermiona. Chciał być
przy niej, kiedy się obudzi, dopilnować, żeby niczego się nie
bała.
Harry
spojrzał niepewnie za odchodzącym przyjacielem, po czym rozejrzał
się po pozostałych.
-Stanę
na warcie z Malfoyem. Chciałbym abyś ty, Ginny, pilnowała jej od
szóstej do czternastej. Ron, będziesz razem z nią, w porządku?
W
odpowiedzi dwie rude głowy skinęły z pełnym zdecydowaniem.
-Poproszę
Neville’a, żeby on i jego świta pilnowali jej po południu -
powiedział bardziej do siebie niż do nich, po czym rozejrzał się
po korytarzu.
-Gdzie
do cholery jest Archer? - spytał, uświadamiając sobie, że
magomedycy powinni być w szpitalu już kilka godzin temu. -Czy to
naprawdę takie trudne zadanie, sprowadzić tu kilku czarodziejów z
ich hoteli? Cholera jasna - warczał sam do siebie, opadając na
krzesło.
Nie
było wątpliwości, że nerwy udzielały się każdemu, bo każdy na
swój sposób martwił się przede wszystkim o zdrowie Hermiony. Do
tego dochodził jeszcze problem Lucjusza Malfoya, który mógł
zjawić się w Mungu w każdej chwili i rozpętać piekło na ziemi.
Dodatkowo wszyscy byli wyczerpani, co tylko osłabiało ich siły.
-Harry
- mężczyzna usłyszał cichy szept tuż przy swoim uchu.
Spojrzał
w kierunku swojej żony, której oczy przepełnione były troską.
-Myślę,
że ty i Draco powinniście się przespać. Kolejna noc może być
naprawdę ciężka - powiedziała Ginny, a Ron wychylił się zza
niej i skinął głową na znak, że jego młodsza siostra ma rację.
Harry
myślał nad tym chwilę, po czym podjął decyzję.
-Na
pewno sobie poradzicie? - spytał niepewnie.
-Gdyby
coś było nie tak, wyślę ci patronusa - szepnęła kobieta,
całując go delikatnie w policzek.
-W
porządku - powiedział, po czym wstał i ruszył w kierunku sali.
Przy
drzwiach siedziało czterech mężczyzn, których Harry widział po
raz pierwszy w życiu. Domyślił się, że pełnią oni straż z
polecenia Neville’a, ale nie był pewien, czy może im ufać.
Czyżby zaczynał wpadać w paranoję?
Zawahał
się na chwilę, widząc przez szybkę Dracona przyciskającego do
ust dłoń swojej żony.
Wreszcie
postanowił zapukać. Zobaczył, jak siedzący przy łóżku
mężczyzna podnosi głowę i patrzy wprost na niego. Po chwili
skinął mu głową, dając znak, że może wejść.
Sala
była obszerna, ale mimo swojej przestrzeni okropnie przytłaczająca.
A może to przez ponure chmury snujące się za brudnym oknem? Może
gdyby do pomieszczenia wpadało trochę więcej promieni słonecznych,
to widok ten nie nasilałby w odwiedzających uczucia niepokoju?
Cztery
metalowe łóżka, ustawione w tej szarej scenerii równolegle pod
ścianą, przypominały wystrój rodem z horroru. A może z horroru
pochodziły?
Podczas
wojny sale te wypełnione były przecież rannymi, których układano
dosłownie wszędzie. Tak, w powietrzu wciąż dało się wyczuć
tamten strach, smutek, cierpienie i… śmierć.
Harry
zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien poprosić o
przeniesienie Hermiony w jakieś inne, przyjemniejsze miejsce.
Stwierdził jednak, że kobieta wyśmiałaby go, słysząc, że w
ogóle się nad tym zastanawiał. Powiedziałaby pewnie, że dopóki
ma Dracona blisko siebie, wszystko jest w porządku.
Mężczyzna
westchnął cicho, podchodząc do jedynego zajętego łóżka.
-Malfoy,
przykro mi, ale nie możesz siedzieć tu bez przerwy. Musimy odpocząć
- powiedział, kładąc mu rękę na ramieniu.
Blondyn
uniósł wzrok, żeby spojrzeć przyjacielowi w twarz. Nadal nie
puszczał dłoni swojej żony.
-Zostanę
tu z nią jeszcze trochę - powiedział, przypominając przy tym
dziecko błagające swoich rodziców, żeby pozwolili mu pobawić się jeszcze trochę na podwórku. By nacieszyć się dniem, zanim zajdzie słońce.
-Chodź,
nie marudź, kupię ci za to lizaka. - Harry postarał się o lekki
ton i uśmiechnął się delikatnie. -Musisz się wyspać, żeby mieć
siłę na noc.
Draco
westchnął cicho.
-Daj
mi dwie minuty - poprosił.
-W
porządku, zaczekam na korytarzu.
Siedział chwilę w bezruchu, wpatrując się w swoją żonę. Po chwili usłyszał cichy odgłos zamykanych drzwi i z jego oczu popłynęły łzy.
-Nie
zostawiaj mnie tu, skarbie. Nie poradzę sobie bez ciebie - mówił
głosem pełnym bezsilności. -Musisz być silna, żeby wszystko było
dobrze. Słyszysz? Zawalczmy jeszcze raz, ten ostatni raz.
Patrzył
na nią jeszcze przez chwilę, po czym szepnął kilka słów na
pożegnanie, odłożył jej dłoń z powrotem na pościel i wyszedł
z sali, przy drzwiach zerkając na nią po raz ostatni.
Harry
dostrzegł ślady łez na jego policzkach, ale nie skomentował tego.
Nie było po co.
-Chodź.
Piętro wyżej przygotowali dla nas pustą salę, żebyśmy mogli się
przespać.
Gdy
dwaj mężczyźni się oddalili, Ginny i Ron zajęli miejsca na ławce
obok straży. Co pewien czas zaglądali do pokoju, sprawdzając, czy
przypadkiem Hermiona się nie obudziła. Kobieta jednak nadal leżała
w tej samej pozycji, blada, z sińcami wokół oczu i włosami
rozsypanymi po całej poduszce.
Przez
całą wartę nic się nie wydarzyło, poza tym, że około godziny
dwunastej nastąpiła zmiana strażników. Ci, którzy przyszli, nie
byli już tak posępni i małomówni, przeciwnie, bezustannie
żartowali, choć ich śmiech ograniczał się do cichego chichotu
niosącego się łagodnie po korytarzu.
Ginny
pomyślała w pewnym momencie, że być może to nawet lepiej.
Obecność tych czterech mężczyzn pozwoliła jej na chwilę oderwać
się od ponurych myśli, a ich wygłupy wlewały w serca swego
rodzaju pogodę, której z pewnością potrzebowali.
-Proszę
pani, pani się nie martwi - rzekł jeden z nich, widząc, że
kobieta wpatruje się w okienko, przez które widać było Hermionę.
-My tutaj nie takie przypadki mieliśmy, a wszyscy wychodzili o
własnych siłach. Jeden nawet Avadą oberwał rykoszetem, na
szczęście zaklęcie w drodze osłabło do tego stopnia, że
chłopaka udało się odratować. Nie martwi się pani, naprawdę.
Te
słowa podziałały na nią w dziwny sposób. To nie było to
bezsilne “będzie dobrze”, które mówi się, gdy już nic innego
nie przychodzi do głowy, gdy można liczyć jedynie na cud. To było
zapewnienie człowieka, który niejedno już widział i niejedno
przeżył, a jednak był przekonany, że magomedycy ze wszystkim
sobie poradzą.
-Oby
miał pan rację - rzekła z lekkim uśmiechem i usiadła z powrotem
obok Rona.
Piętnaście
minut przed godziną drugą na korytarzu pojawił się Neville
Longbottom oraz George Weasley.
-Słyszałem,
że potrzebny wam potężny czarodziej, więc oto jestem - powiedział
George z charakterystycznym dla niego uśmieszkiem rozjaśniającym
wszystko dookoła.
Po
wojnie ocalały bliźniak zmienił się nie do poznania. Choć wciąż
lubił dowcipkować i rozbawiać wszystkich ludzi, którzy aktualnie
znajdowali się w pobliżu, postanowił również udoskonalić
techniki magiczne, zwłaszcza, jeśli chodziło o obronę przed
czarną magią. Śmierć jego ukochanego brata była bolesnym ciosem,
ale w imię zasady “co cię nie zabije, to cię wzmocni”,
mężczyzna faktycznie stał się jednym z najpotężniejszych
czarodziejów żyjących w magicznym Londynie. Wiedział doskonale,
że jeszcze kiedyś przyjdzie mu bronić ukochanej osoby przed złymi
mocami i teraz ta chwila nadeszła. Wreszcie mógł wykorzystać
magię w tym celu, w jakim się jej uczył. By, jak sam wielokrotnie
mawiał, “skopać tyłek Śmierciożercy”.
George
wziął Ginny w ramiona, przytulając ją zupełnie tak, jak za
dawnych czasów. Jakby ona znów miała jedenaście lat, a on był
tym z braci, który pragnie ochronić ją przed całym złem tego
świata, które w czasach Hogwartu nie oznaczało nic innego, jak
tylko uczniów domu Salazara Slytherina.
-Trzymasz
się? - spytał opiekuńczym tonem, na co ona pokiwała głową z
delikatnym uśmiechem.
-Idźcie
coś zjeść i odpocząć. Myślę, że spacer po ogrodzie dobrze wam
zrobi - rzekł Neville opiekuńczym tonem, którym zwykł mawiać do
swoich przyjaciół. -Nie chcę was straszyć, ale czuję, że ta noc
będzie ciężka dla nas wszystkich.
-Co
masz na myśli? - spytała zaniepokojona Ginny, próbując wyczytać
coś z oczu magomedyka. Sama doskonale wiedziała, że Lucjusz Malfoy
prawdopodobnie nie każde czekać na siebie zbyt długo, a jednak
słowa Neville'a wzbudziły w niej nowe pokłady złych przeczuć.
-Archer
wciąż nie przyprowadził tu tych rzekomo sprowadzonych
uzdrowicieli, wiecie, co to może oznaczać? - spytał, a odpowiedź
nadeszła zza jego pleców.
-Że
to nie takie proste, jak ci się wydaje, Longbottom - Randalf Archer
zdawał się być nieco urażony tym, że ktoś mówi na jego temat
podczas jego nieobecności. Zwłaszcza, że najwidoczniej rzucano w
jego kierunku jakieś oskarżenia. -Sam kiedyś spróbuj zebrać do
kupy ludzi z całego świata i wyjaśnij każdemu z osobna, czego od
niego oczekujesz. Zobaczymy, jak szybko się z tym uwiniesz.
Neville
nie odpowiedział na tą zaczepkę, a jedynie rozejrzał się po
korytarzu, próbując ustalić, gdzie też podziali się rzeczeni
uzdrowiciele.
-Gdzie
oni są? -spytał zdezorientowany.
-Przygotowują
się do zabiegów - odparł Archer, patrząc krzywo na swojego
rozmówcę. -Najlepiej będzie, jeśli do nich pójdziesz i powiesz,
jak wygląda sytuacja. Chętnie zastąpię cię na warcie - dodał z
kpiącym uśmieszkiem.
-Zaraz
wracam - rzucił Neville przez ramię i ruszył w kierunku schodów.
-Wy
też już możecie iść. - Randalf Archer nie prosił i nie
doradzał. On wydawał rozkazy, jak na wysoko postawionego Aurora
przystało. Nie robił wyjątku nawet wtedy, gdy zwracał się do
żony swojego szefa, który był jednocześnie jego najlepszym
przyjacielem.
---
Wiem,
że urywam w dziwnym momencie, ale inaczej rozdział wyszedłby
śmiertelnie długi, a nie chciałam was zanudzać.
Nawet już nie dziwi mnie, że Draco płacze. Jego życie to pasmo niekończącej się walki o wszystko.. Rozdział jest piękny. Bije z niego tęsknota do Hermiony, do normalności, do chwil radości i uśmiechu. Nie wiem, jak to robisz, ale pomimo tego, że opowiadanie jest smutne, z tego smutku przede wszystkim przebija piękno.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
la_tua_cantante_
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
,, -Nie zostawiaj mnie tu, skarbie. Nie poradzę sobie bez ciebie - mówił głosem pełnym bezsilności. -Musisz być silna, żeby wszystko było dobrze. Słyszysz? Zawalczmy jeszcze raz, ten ostatni raz.Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym szepnął kilka słów na pożegnanie, odłożył jej dłoń z powrotem na pościel i wyszedł z sali, przy drzwiach zerkając na nią po raz ostatni." ~
OdpowiedzUsuńCudowne! Draco tak bardzo zmienił się od czasów dzieciństwa (którego w sumie w 100% nie można tak nazwać). Piękny przykład prawdziwej miłości.
Proszę Cię o to samo, co Ty mnie - niech się skończy happy-endem!
No wiesz, Face!;p Masz coś do śmiertelnie długich rozdziałów?;p Ja osobiście lubię CZYTAĆ długie rozdziały;D
OdpowiedzUsuńPoza tym w Twoim wykonaniu "śmiertelnie długi" rozdział nie mógłby zanudzić;) Tak perfekcyjnie dobierasz słowa, że całość czyta się w oka mgnieniu i dalej czuje się niedosyt!;)
Ale nie o tym chciałam pisać;p To była tylko malutka dygresja do tej Twojej aluzji o "śmiertelnie długich" rozdziałach;D
To teraz ja pokażę Ci śmiertelnie długi komentarz;D No dobra, żartuję;p
Niesamowicie podoba mi się Twój George;) Mam nadzieję, że wprowadzisz go to tu to tam;p
To co zrobiłaś z Dramione...wiesz, brak mi słów, żeby opisać swój zachwyt. To irytujące, gdy brakuje Ci słów, żeby coś pochwalić, bo wszystko wydaje się zbyt oklepane;/
Ten Archer- nie podoba mi się. Nie wiem jeszcze czemu, ale nie podoba mi się. Czuję intuicyjnie, że coś z nim nie tak. Ale być może moja intuicja szwankuje, bo ostatnio wykazała się dziewczyna;p
Lucjusz Malfoy- boję się konfrontacji z tym typem. Boję się, że mocno namiesza w opowiadaniu i że z jego winy nie bd happy endu;(
Bo mam nadzieję, że planujesz szczęśliwe zakończenie?;> W wolnym czasie bd musiały poważnie o tym porozmawiać;p (tak, pamiętam, że już wszystko napisane itd itp...)Ale póki nie opublikujesz, wszystko może się zdarzyć;D
A, Neville! Widzisz zapomniałabym o nim;/ Neville- pan kontroler;) Kto by pomyślał;D Niewątpliwie interesująca postać tego opowiadania. Nigdy bym nie przypuszczała, że można go ukazać w ten sposób, a tu proszę- do twarzy mu z tą nadopiekuńczością;)
I chciałam jeszcze pochwalić Cię za umiejętne wplecenie tytułu rozdziału w fabułę;) Swoją drogą cudownie to ujęłaś;)
I bardzo, bardzo dziękuję za podziękowania;* Choć wiesz przecież, że to obopólna wdzięczność i przyjemność;*
Buziaki,
V;*
Dobra, dobra, słodzisz mi i tyle :P Już wystarczy, że mailami Cię zanudzam, po co miałabym wykorzystywać do tego jeszcze swoje opowiadanie :P?
UsuńCóż, George... George się jeszcze przyda ;) Tego "to tu, to tam" nie zostało już zbyt wiele, ale zapewniam, że ta postać nie jest wprowadzona do opowiadania zupełnie bezcelowo ;)
Też się boję konfrontacji z Lucjuszem, ale myślę, że sobie jakoś poradzimy ;-)
Cóż, Neville to prawdziwy przyjaciel, wiadomo... Musiałam trochę sprostować w tym rozdziale, bo w poprzednim co niektórzy odebrali jego postać w sposób odrobinę niewłaściwy :P
Widzisz, prawda jest taka, że tytuł nie wziął się znikąd... W moich historiach nie ma przypadków - w liczbach, imionach, miejscach... Wszędzie ukryte są tajemnice, swego rodzaju kod :-) Długo nad tym myślałam, ale chyba dało radę :)
:*
Zaczynam się zastanawiać, czy nie wysłać Ci wyjca ilekroć śmiesz twierdzić, że mnie zanudzasz....;>
UsuńTak też myślałam;) Jesteś zbyt wielka perfekcjonistką, aby wprowadzać jakąś postać bez przyczyny. No to czekam na niego;D
No to, jak Ty się boisz, to ja zaczynam być przerażona...Tylko błagam nie pozabijaj wszystkich, dobrze?;*
No wiem Mistrzu Intrygi, wiem;* Napracowałaś się, ale było warto, bo opowiadanie jest niesamowite. Poprzednia historia wciągała, ale ta- bije na głowę!
;*