czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział VIII Wojna zmieniła wszystko i wszystkich.


      „Nie było dnia, żebym o niej nie myślał. Nie było nocy, która przyniosłaby mi spokojny sen. Nie było chwili, bym nie żałował.
Był tylko jeden sposób, żeby chronić ją przed śmierciożercami, musiałem stać się jednym z nich. Gdyby była inna droga, na pewno bym z niej skorzystał. Ojciec? Mógł mnie co najwyżej zabić. Czarny Pan? Mógłby mnie torturować, dopóki bym nie umarł. To mnie nie przerażało. Przerażała mnie myśl, że rzucą się na nią jak wściekłe psy, że rozszarpią ją, zanim zdąży wykrzyczeć moje imię. Musiałem grać wiernego sługę tak, jak niegdyś grałem zarozumiałego gnojka. Wykonywałem polecenia, walczyłem po ich stronie, zdradziłem przyjaciół, którzy stali po stronie Hogwartu. Nic się nie liczyło, liczyła się tylko ona, ona i jej bezpieczeństwo.”

      Wojna zmieniła wszystko.
Wiedziała, że Draco nie miał wyboru, jego ojciec był zdolny zabić go, gdyby odmówił służby u Voldemorta. Mimo to czuła zawód. Czy nie mówił jej, że byłby w stanie oddać za nią życie? A jednak, jednak bał się zaryzykować, zgodził się stanąć po stronie śmierciożerców, ludzi, którzy zabijali takich jak ona.
Mimo wszystko nie potrafiła przestać go kochać, próbowała zrozumieć.
Nigdy nie darowałaby sobie, gdyby ktoś z jej powodu pozbawił go życia. Poza tym wciąż chodziło o ich tajemnicę.
On zrozumiał, gdy ona tuszowała ich związek. Teraz był czas, by ona zrozumiała.
Jadąc do szkoły na rozpoczęcie ostatniego roku w Hogwarcie, miała nadzieję, że Draco również zdecydował się kontynuować naukę. Jak długo nie miała od niego żadnych wieści? Nie była nawet pewna, czy przeżył.
Przeszła się po korytarzu pociągu w ramach patrolu. Zaglądała do każdego przedziału, witała starych znajomych, uśmiechała się do przerażonych pierwszorocznych.
Jakiś czarnoskóry dzieciak zapytał ją o ceremonię przydziału.
-Och, możesz być spokojny, to nie boli - powiedziała, uśmiechając się ciepło i ruszyła dalej.
Doszła do końca pociągu, ale za żadnymi drzwiami nie znalazła Malfoya.
Więc jednak zdecydował się zapomnieć o niej po wojnie. Poczuła jak ogromny ból ściska jej serce, więc pospiesznie ruszyła do toalety, aby nikt nie widział jak płacze.
Resztę podróży spędziła w wagonie prefektów z oczami utkwionymi gdzieś w oddali. Z własnej inicjatywy nie odzywała się do nikogo, na powitania odpowiadała zdawkowym „cześć”, po czym ponownie wlepiała oczy w szybę.
Nikt nie zadawał pytań, wszyscy wiedzieli przez co przeszła w czasie wojny. Spodziewali się, że Hermiona wróci do szkoły z depresją.
W pewnym momencie jej myśli faktycznie skierowały się na przeżycia wojenne, ku rodzicom, którym zmieniła wspomnienia. Czy podjęła właściwą decyzję? Czy nie było innego wyjścia? Czy kiedyś będzie żałowała tego bardziej niż w dniu, gdy to zrobiła?
Wtedy była przekonana, że będzie musiała rozstać się z rodzicami, być może na zawsze, bez względu na to, jak potoczą się ich losy. Jednego była przecież pewna – nikt nie pozwoli na to, by byli razem. Modyfikacja pamięci państwa Granger wydawała się być właściwym wyjściem.
Im wcześniej, tym lepiej” - mówiła sobie wtedy.
Jednak teraz było inaczej. Malfoya już nie było, więc została sama.
Dojechali na miejsce. Wysiadła z pociągu i próbowała odszukać znajomych, z którymi zamieniła jak dotąd jedynie kilka słów. Słyszała gdzieś w oddali wołanie Hagrida, który zabierał pierwszorocznych na inicjacyjną podróż przez jezioro. Przeciskała się przez tłum czarnych szat większych i mniejszych rozmiarów. Dostrzegła w końcu rudą czuprynę Ginny... i nie tylko Ginny.
Widok Rona nieco ostudził jej emocje. No tak, nie została przecież sama, wciąż miała jego. I przyjaciół, przyjaciół którzy nie znali prawdy.
Rudzielec objął ją w talii i weszli razem do powozu.
Harry opowiadał jej o swoim pobycie w Norze podczas wakacji, później wspominali ich pierwszy rok w Hogwarcie. Rozmowa zeszła na Snape'a i jego wzruszającą historię związaną z Lily, by po chwili zatoczyć się w kierunku profesor McGonagall i jej awansu na dyrektora szkoły. Hermiona pozorowała, że uczestniczy w rozmowie, choć nie miała pojęcia, o czym mowa. Jej myśli wciąż błądziły w przeszłości.
Nie potrafiła o nim zapomnieć, co z minuty na minutę przerażało ją coraz bardziej. Nadal łudziła się, że Malfoy nie zrezygnował ze szkoły, nie zrezygnował z niej. Dopiero gdy weszli do Wielkiej Sali i rozejrzała się po stole Ślizgonów, uwierzyła, że już nigdy więcej go nie zobaczy.
Chwilę później do sali weszła gromada pierwszoroczniaków, którzy z ciekawością przyglądali się rozgwieżdżonemu niebu wyczarowanemu na suficie, potykali się o swoje szaty lub obserwowali uczniów siedzących przy stołach. Hermiona dostrzegła, że mały, czarnoskóry chłopiec, którego spotkała w pociągu, pomachał do niej z tłumu. Odmachała mu, uśmiechając się ciepło i mając nadzieję, że trafi on do jej domu. Pierwszoroczni podeszli do stołu nauczycieli i ustawili się w rzędzie. Na stołku leżała już tiara przydziału.
Profesor McGonagall powstała z miejsca, na którym zazwyczaj siedział Dumbledore.
-Zwykle uroczystość rozpoczęcia kolejnego roku nauki otwiera ceremonia przydziału. Tym razem chciałabym jednak odejść od tej tradycji, ponieważ spotykamy się w tej sali po wydarzeniach, które były dla wielu z nas bolesną próbą przyjaźni, miłości, wierności... - tu profesor McGonagall skierowała swój wzrok ku stołowi Slytherinu -...a także odwagi. Odczytam teraz nazwiska nauczycieli oraz uczniów, którzy oddali swoje życie... - głos byłej nauczycielki transmutacji niebezpiecznie zadrżał -...byśmy dziś mogli spokojnie kontynuować naukę magii w Hogwarcie.
Wszyscy uczniowie powstali ze swoich miejsc, zwiesili głowy i słuchali. Przy wyczytywaniu niektórych nazwisk gdzieś w oddali odzywał się głośny szloch, jęk lub słowa pociechy.
Hermiona dostrzegła łzy na policzkach Ginny, gdy wyczytano Freda. Sama również poczuła bolesne ukłucie. Bliźniacy zawsze byli nierozłączni, praktycznie nie widywano ich oddzielnie, nie mówiło się o nich jako o poszczególnych jednostkach. Nie było Freda, nie było George'a, był FrediGeorge. Zdaniem wielu osób śmierć tego chłopaka była najboleśniejszym ciosem dla Gryffindoru, choć bliźniacy już dawno skończyli szkołę.
Minerwa McGonagall czytała jednak nieugięcie nazwiska, choć każde kolejne słowo wydobywające się z jej ust nasilało szlochy ogarniające powoli całą salę. W końcu długa lista poległych została zwinięta, wszystkich uczczono minutą ciszy i przystąpiono do ceremonii przydziału.
„Nie wyczytała Malfoya, nie wyczytała Malfoya...” - powtarzała sobie w myślach Hermiona. Owszem, Malfoy należał do śmierciożerców, ale ich także wyczytywali, uznając uczniów służących Czarnemu Panu za przymuszonych do tego przez rodziców. Padło nazwisko Crabbe'a, była tego pewna, ale nazwiska Malfoy nie było wśród poległych. Żył.
-Amanda Crall – nazwisko przedarło się przez zasłonę jej myśli. Podniosła nieprzytomnie wzrok i zobaczyła śliczną, rudowłosą dziewczynkę z lokami spływającymi po jej ramionach. Jej uśmiech zdawał się rozświetlać całą salę. -GRYFFINDOR! - dało się słyszeć po chwili, a następnie głośny wrzask i burza oklasków zagłuszyła wszystkie inne dźwięki Wielkiej Sali.
Hermiona dostrzegła ciemnoskórego chłopca, który stał jak zaczarowany i patrzył na odchodzącą Amandę. Widziała w jego oczach zachwyt i domyślała się, że marzy on teraz o dołączeniu do ich stołu.
Obserwowała go do momentu, w którym został wyczytany.
-Nicolas Mahmedow.
Chłopiec usiadł na stołku, włożył na głowę tiarę przydziału i zacisnął zęby. Widziała, że również jego dłonie kurczowo ściskają stołek na którym siedzi. Tiara wyjątkowo długo zastanawiała się, do którego domu przydzielić Nicolasa, jednak w końcu...
-SLYTHERIN! - krzyknęła, a przy stole Ślizgonów wybuchły owacje. Chłopiec zeskoczył ze stołka i pobiegł do swoich nowych kolegów. Hermiona nie spuszczała z niego wzroku. Nie musiała czekać długo, świeżo upieczony członek domu Salazara Slytherina zajął swoje miejsce, po czym natychmiast wbił smutny wzrok w Amandę.
Czy to możliwe, że życie w tak okropny sposób rozdziela kolejną parę? Czy Nicolas będzie cierpiał jak Malfoy? I czy kiedyś powie o wszystkim rudowłosej Amandzie? A może ich historia potoczy się zupełnie inaczej? Miała taką nadzieję, miała nadzieję, że tych dwoje nie zdobędzie się na tak szalone uczucie, jakim ona i Draco darzyli się przez tak długi czas.
Minął już ponad rok od momentu, gdy zdecydowali się walczyć o swoje szczęście. Przez cały ten czas obmyślali plany na przyszłość. Zdecydowali, że po ukończeniu szkoły uciekną z kraju i osiądą na stałe gdzieś na obrzeżach jednego z kanadyjskich miast. Miało być tak, jak Draco sobie wymarzył – oni, gromadka dzieci i kudłaty pies.
Chcieli żyć jak mugole do czasu, aż wszyscy o nich zapomną, aż przestaną ich szukać. Skrupulatnie analizowali wszelkie możliwe sposoby, każdą możliwość i wszystko tylko po to, by jak zawsze zakończyć rozmowę słowami : „Zresztą nieważne. Byle gdzie, byle jak, byle z tobą.”
Wiedziała, że to byłoby zbyt piękne, że nie dadzą rady, ale gdzieś w środku naiwnie wierzyła w szczęśliwe zakończenie.
-Hermiono, nie jesz? - usłyszała głos Rona.
Nie zauważyła nawet, że ceremonia została zakończona, a stoły zastawione licznymi potrawami. Nałożyła sobie sałatki z krabem i wpatrywała się w nią aż do momentu, kiedy jej chłopak ponownie ją szturchnął.
-Skarbie, co ci jest? - zapytał z troską w głosie. Te słowa sprawiły jednak, że serce ścisnęło jej się w piersi i ostatecznie ledwo powstrzymała łzy.
-Wszystko w porządku - odpowiedziała ledwo dosłyszalnym głosem, po czym zabrała się za jedzenie.
Chciała jak najszybciej zostać sama, wejść do swojego dormitorium i wybuchnąć szlochem, który jak zawsze przytłumi poduszka. Jako prefekt Gryffindoru musiała jednak odprowadzić pierwszorocznych do pokoju wspólnego zaraz po zakończeniu uczty.

-Witajcie w salonie Gryffindoru! - powitała nowych uczniów uroczystym, ale pełnym troski tonem, po czym poinstruowała ich gdzie znajdują się dormitoria i poprosiła o rozejście się do łóżek.
Sama usiadła na starej kanapie przy kominku. Obserwowała wesoło trzaskające płomienie i analizowała przemowę profesor McGonagall. „Próba przyjaźni, miłości i wierności...”
Nie wytrzymali tego, jednak nie byli w stanie uratować swojego uczucia.
Słona łza zaczęła spływać po jej rozgrzanym policzku. Otarła ją wierzchem dłoni. Cieszyła się, że nic mu nie jest, że przeżył. To było dla niej najważniejsze.
W końcu sen zaczął ją zmagać, więc udała się do swojego dormitorium.

Wrzesień tego roku zapowiadał się naprawdę upalnie. Drugiego dnia szkoły uczniów powitało zza okien bezchmurne, błękitne niebo. Promienie słoneczne wdzierały się do dormitoriów przed godziną siódmą i bezlitośnie wybudzały uczniów ze słodkiego snu.
Hermiona powitała ten dzień ponurym uśmiechem. „To będzie trudny rok” - pomyślała, przecierając oczy, po czym wstała i wyszła ze swojego dormitorium. Ruszyła w kierunku łazienki prefektów.
Długa, relaksująca kąpiel w płynie o zapachu fiołków pomogła jej pozbyć się cieni pod oczami, które zdradzały przeżycia ciężkiej nocy.
Koszmary senne nękały ją nieustannie odkąd Draco zniknął, wstępując do szeregów Czarnego Pana.
Zawsze śniło jej się, że siedzą razem na dębie, on całuje ją delikatnie po szyi i wtedy daje się słyszeć znajomy głos, którego żadne z nich nie potrafi jednak rozpoznać. Głos, który krzyczy „Widziałem!”. To jedno słowo odbija się echem, a potem nagle cichnie, jakby jego właściciel oddalał się w kierunku zamku, a para już wie, co będzie dalej. Rozdzielą ich, zmuszą do rozstania. Świat przeprowadzi swój atak. Wtedy budziła się ze łzami w oczach i długo próbowała dojść do siebie, uświadamiając sobie powoli, że w rzeczywistości ich tajemnica wciąż pozostała nietknięta.
Wielka Sala wypełniona była wesołym gwarem uczniów oraz rozmowami duchów dochodzącymi gdzieś spod sklepienia.
Hermiona zajęła swoje miejsce między Ronem i Harrym. W tej kwestii nie zmieniło się nic, wojna nie zdołała zburzyć potężnych filarów ich przyjaźni. Obserwowała Ślizgonów śmiejących się przy swoim stole. Blaise Zabini żartował z Pansy Parkinson zupełnie tak, jakby ich najlepszy przyjaciel wcale nie zrezygnował z ostatniego roku szkoły. Astoria i Daphne Greengrass szczebiotały do siebie obserwując jednego z przystojnych chłopaków siedzących u stołu Ravenclawu. Czyżby oni wszyscy traktowali wojnę jako zły sen, który się skończył? Czyżby każdy z nich próbował zacząć życie od nowa, bez wspomnień i rozdrapywania ran?
Ron ponownie zaniepokoił się zachowaniem swojej dziewczyny, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Gryfonka zabrała się za nakładanie jajecznicy na swój talerz.
-Ginny, mogłabyś podać mi... - zaczęła, jednak jej słowa zawisły nad stołem w połowie zdania. Wszystkie myśli wyfrunęły nagle z jej głowy, pozostawiając po sobie pustkę. Nie myślała o niczym, tylko patrzyła. Nie wiedziała nawet, że z dłoni, z głośnym hukiem, wypadł jej na stół widelec, którym uprzednio wskazywała ogórki konserwowe. Powoli ocknęła się z transu. -...ogórki?
-Hermiona?
-Czy mogłabyś podać mi miskę z ogórkami, Ginny? -powtórzyła pytanie nieco pewniej.
Jadła powoli, obserwując dokładnie każdy fragment jajecznicy, który pojawiał się na jej widelcu.
Jak to możliwe? Czy to sen? Dlaczego więc nie może się z niego obudzić?
Ukradkiem spojrzała na stół Slytherinu. Wyraźnie go widziała, siedział pomiędzy Ślizgonkami, z którymi chwilę wcześniej wszedł do sali. Rozmawiał z nimi, choć wyglądało to bardziej na jego monolog. Opowieść? Każde słowo przyozdabiał swoim cwaniackim uśmiechem, który bliźniaczki próbowały odwzajemniać.
Gryfonka odwróciła wzrok. Nie spojrzał na nią nawet przez moment, co sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej, niż przed chwilą. Czy wojna zmieniła wszystko? Czy nie ma już ich? Dlaczego jego obecność wywołała jedynie ból, zamiast wybuchu euforii?
-Co ci jest? - spytał Ron, obserwując krzywą minę swojej ukochanej.
-Malfoy wrócił do szkoły. Miałam nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczę - skłamała, a Ron skrzywił się zupełnie jak ona.
-Też miałem taką nadzieję.
Po głowie Hermiony krążyło tylko jedno pytanie. Czy do jej życia na stałe powróci Malfoy sprzed dwóch lat? Miała dziwne przeczucie, że tak właśnie będzie.
Jeszcze raz zerknęła na stół Ślizgonów, jednak tym razem nie dostrzegła tam Dracona. Nie było go w Wielkiej Sali. Chyba jednak wyobraźnia spłatała jej brzydkiego figla. Ale przecież Ron...
-Ron, Malfoy naprawdę był przed chwilą w sali, czy ja miałam tylko zwidy? - spytała, żeby się upewnić.
-Owszem, był. Zdaje się, że ktoś wezwał go za drzwiami, bo wyleciał stąd jak z procy.
-Kto taki wyleciał stąd jak z procy? - usłyszeli głęboki, lekko zachrypnięty głos za swoimi plecami.
Wszyscy, którzy siedzieli niedaleko, czekali teraz na rozwój wypadków, gdy oczy Rona spoczęły na Malfoyu i jego pełnym pogardy uśmiechu. -Dobra łasicu, oszczędzaj szare komórki. Granger, idziesz ze mną - oznajmił beznamiętnym tonem i odwrócił się na pięcie żeby odejść.
-Ona nigdzie z Tobą nie pójdzie - powiedział Ron, wstając i wyciągając różdżkę z kieszeni.
Draco jednak jedynie uśmiechnął się szyderczo na ten widok.
-Myślę, że profesor McGonagall bardzo się ucieszy, kiedy dowie się, że prefekt Gryffindoru nie stawiła się na jej prośbę, bo jej chłopak sobie tego nie życzył - powiedział, ocierając z oka niewidzialną łzę.
Rona zamurowało.
-Po co dyrektor mnie wzywa, Malfoy? - zapytała sucho Gryfonka, ratując tyłek Rona po raz kolejny.
-Drugoroczne szczeniaki z naszych domów próbowały pojedynkować się na korytarzu. Prefekci mają pilnować wykonania kary.
-Już idę.
Jeżeli chodziło o kwestię obowiązków prefekta, Hermiona zawsze była gotowa do wypełniania poleceń. W jednej sekundzie wstała i szybkim krokiem ruszyła za Malfoyem, nawet nie odwracając się w kierunku Rona.
Opuścili Wielką Salę, jednak zamiast pójść schodami do gabinetu dyrektora, Draco skierował się ku lochom.
-Pojedynkowali się w lochach? - spytała podejrzliwie.
-Zaraz sama zobaczysz - odpowiedział, nie odwracając głowy w jej kierunku.
Szybko minęli gabinet profesora Slughorna i klasę eliksirów, skręcili w prawo i ruszyli w głąb korytarza. Gryfonka zaniepokoiła się, gdy dotarli do miejsca, w którym nigdy nie była.
-Gdzie ci drugoroczni się plączą? - zapytała z oburzeniem, gdy skręcali w jeszcze ciemniejsze, wąskie przejście.
-Nie było żadnej bójki, pani prefekt - oznajmił Draco, po czym przycisnął ją do ściany i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. -Tęskniłem - wyszeptał cicho, gdy udało im się na chwilę od siebie oderwać.
Była w szoku. Nie potrafiła uwierzyć, że on wyciągnął ją z Wielkiej Sali na oczach wszystkich tylko po to, żeby zaprowadzić ją do lochu i przypomnieć sobie smak jej ust.
-Ty wariacie -szepnęła drżącym głosem, przytulając się do niego.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Wojna się skończyła, ona była cała i zdrowa, w dodatku wciąż go kochała. Nie robiła mu wymówek, nie krzyczała, nie stawiała pytań, na które nie potrafiłby odpowiedzieć. Wtuliła się w niego i pozwoliła, by czas zatrzymał się na chwilę dla nich obojga. Nie wiedział, co będzie dalej. Nie miał pojęcia, czy ich związek ma jeszcze jakieś szanse. Wciąż jednak miał nadzieję, która tliła się w jego sercu przez cały ten czas. Nadzieję, która dodawała mu siły w czasie wojny. Nadzieję, która utrzymywała go przy życiu.
-Zaraz musimy wracać, McGonagall dała mi piętnaście minut na powrót do jej gabinetu - oznajmił, odsuwając ją delikatnie od siebie. Podobnie jak ona chciałby, aby ta chwila trwała wiecznie, jednak życie rzadko dostosowuje się do naszych pragnień.
-McGonagall? - spytała, próbując zrozumieć sens jego słów.
-Owszem, to taka nauczycielka, no wiesz. Dyrektorka czy coś w tym stylu - odpowiedział, a ona zrobiła minę w stylu „Czyżby dawno nikt nie potraktował cię drętwotą?”. -Miałem zanieść swoje rzeczy do dormitorium i wrócić po instrukcje przeznaczone dla prefektów.
-Więc naprawdę zostałeś prefektem Slytherinu? - Wolała się upewnić, w końcu ciężko było w to uwierzyć. Jakim cudem ofiarowali tak odpowiedzialne stanowisko dla jednego z byłych Śmierciożerców?
-Nieprawdopodobne, wiem. Stwierdzili jednak, że jako jedyny się nadaję, bo nie dam sobie wejść na głowę, a jednocześnie znają mojego ojca i dobrze wiedzą, jak zostałem wychowany.
Ruszyli powoli w kierunku wyjścia z lochów. Musieli jednak rozstać się tak, by nikt nie zauważył, że byli tam razem. Najpierw wyszedł Draco, zmierzając szybko w kierunku gabinetu dyrektora, chwilę później Hermiona zaczepiła jednego z Krukonów, pytając go o profesora Slughorna, który już dawno siedział przy stole nauczycieli w Wielkiej Sali.
Gryfonka wróciła na śniadanie w o wiele lepszym nastroju. Znowu miała ochotę jeść, słuchała z zainteresowaniem tego, o czym rozmawiali Harry i Ron, a później zauważyła rudą Amandę, która poprzedniego dnia trafiła do ich domu. Przysiadła się do niej i zapytała, jak podoba się jej w Hogwarcie. Dziewczynka zasypała ją lawiną słów, opowiadając o tym, jak płynęli z Hagridem przez jezioro i jak wielki potwór wysunął swoje macki ponad wodę. Wspomniała również o tym, że ludzie w szkole są dla niej naprawdę mili, co rzadko zdarzało jej się, gdy mieszkała wśród mugoli, ponieważ wszyscy wyśmiewali płomiennorudy kolor jej włosów. Hermiona automatycznie spojrzała na Ginny i oświadczyła Amandzie, że koniecznie musi ją poznać ze swoją przyjaciółką, która swego czasu miała podobny problem. Zręcznie skierowała również temat rozmowy na Nicolasa, pytając, czy mieli okazję się poznać. Dziewczynka przytaknęła i ze smutną miną oświadczyła, że chłopak trafił do Slytherinu.
Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem” - pomyślała Gryfonka, zamiast jednak wypowiedzieć swoje myśli, uśmiechnęła się do niej promiennie.
-Nie martw się, nie wszyscy Ślizgoni są wrogo nastawieni do uczniów z Gryffindoru. Myślę, że nie powinniście ukrywać tego, że się lubicie - oświadczyła, po czym pogłaskała małą po głowie i zostawiła ją z nowymi koleżankami.
Spotkali się wieczorem na dębie.
Tym razem nie było żadnej kartki przesłanej przez sowę, ona poleciała tam żeby trochę pomyśleć, a on po prostu czekał. Skąd wiedział, że spotka ją wieczorem w miejscu, gdzie spędzali razem tyle czasu? Nie wiedział. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę z tego, że tej nocy nie będzie mógł spać. Zbyt dużo myśli kręciło się wokół Granger. Zbyt wiele emocji rozsadzało go od środka. Cóż więc mu pozostało? Rzucać się po łóżku z nadzieją, że upragniony sen przyjdzie choć na chwilę?
Wolał siedzieć tam i wspominać, więc siedział i wspominał.
Jaskółka pojawiła się niespodziewanie około dziesiątej. Oboje byli zaskoczeni tym nieplanowanym spotkaniem, jednocześnie nie potrafiąc wypowiedzieć ani słowa.
W końcu jednak Draco poczuł, że muszą nadrobić stracony czas, więc zaczął mówić cokolwiek. Opowiadał jej o tym, jak bardzo tęsknił za nią w czasie wojny. Wspomniał o nocnych koszmarach, w których ona zupełnie go nie pamiętała, o jego ojcu, który po raz kolejny uniknął Azkabanu, a także o tym, dlaczego nie zdążył przyjechać do szkoły na czas.
-Ojcu bardzo zależało na tym, żebym nie wracał do Hogwartu. Wojna kompletnie wyniszczyła jego psychikę - mówił obojętnym tonem. -Ciągle wydaje mu się, że ktoś próbuje mu odebrać jego jedynego syna. Był przekonany, że McGonagall chce zemścić się za ofiary Voldemorta i próbuje zwabić mnie do szkoły odznaką prefekta, żeby mieć komplet byłych Śmierciożerców, których będzie mogła wtrącić do lochów. To kompletny obłęd. W końcu matka pomogła mi uciec, ale było już za późno na pociąg. Musiałem zdobyć świstoklika.
Hermiona milczała. Słuchając historii, którą opowiadał Draco, czuła, że sprawy komplikują się jeszcze bardziej. Gdyby Lucjusz Malfoy dowiedział się, że jego syn spotyka się ze szlamą, prawdopodobnie wyczułby krwawy spisek – Hermiona Granger, w ramach zemsty za śmierć jej przyjaciół, pragnie zostać z młodym Malfoyem sam na sam tylko po to, aby udusić go poduszką, kiedy ten zaśnie. Spojrzała na niego. Zdawał się myśleć o tym samym, ponieważ jego oczy błyszczały smutno w głębokim zamyśleniu. Jaki los ich czekał?
-Przejdźmy się - zaproponował, po czym, nie czekając na odpowiedź, zleciał z drzewa.
Dołączyła do niego po chwili.
Szli skrajem lasu w milczeniu.
-Muszę cię o coś zapytać. - odezwała się w końcu Hermiona, gdy cisza zaczęła ją męczyć.
-Więc pytaj.
-Kiedy wszedłeś dziś do Wielkiej Sali z tymi bliźniaczkami...
-Nie, żadna z nich mi się nie podoba. - Malfoy uprzedził jej pytanie z krzywym uśmiechem. -Ale, podobnie jak ty, próbowałem zamaskować to, co jest między nami. Ludzie zaczynają się pytać, dlaczego nikogo nie mam. Dziewczyny łaszą się do mnie, jakbym trzymał kostki czekolady w kieszeniach szaty. A skoro Ty...
-Mówiłam ci, że przyjaciele na mnie nastawali - teraz to ona mu przerwała. Bała się, że każde kolejne słowo może doprowadzić ją do łez. -Dobrze wiesz, że nie kocham Rona, ale on wyznał mi miłość przekonany, że ja odwzajemniam jego uczucia. Wszyscy patrzyli na nas, a ja... Jedyne co przychodziło mi wtedy do głowy to to, że jak mu odmówię, to ktoś się w końcu domyśli. Pisałam ci o tym jeszcze przed wojną, odpisałeś, że rozumiesz.
-A co miałem napisać? - zapytał Draco ostrym, pełnym żalu głosem. -Że kiedy myślę o was jako o parze, to mam ochotę rozwalić wszystko w drobny mak? Że milion razy potłukłem już jedną i tą samą wazę stojącą w moim pokoju? Że chęć mordu opanowuje mnie za każdym razem, kiedy tylko przypominam sobie twój list?
Nie poznawała go. To nie był ten opanowany, pełen miłości chłopak, który wyznawał jej miłość na drzewie półtora roku wcześniej. Teraz bardziej przypominał Malfoya, którego znała od samego początku nauki w Hogwarcie – porywczy, nieznoszący sprzeciwu, przepełniony goryczą Ślizgon.
-Zmieniłeś się - oznajmiła mu cicho ze łzami w oczach.
-Wszyscy się zmieniliśmy, Hermiono. Wojna zmieniła wszystko i wszystkich. Nie zmieniła tylko jednego - powiedział, przystając i patrząc jej pewnym wzrokiem prosto w oczy. -Nadal kocham cię jak szaleniec.
Rzuciła mu się w objęcia. Jego wsparcie, siła jego ramion, to było właśnie to, czego potrzebowała w tamtym momencie najbardziej. Tylko w ten sposób potrafiła jeszcze raz uwierzyć, że wszystko dobrze się skończy, że to ma jakiś sens.
-Jeśli chcesz, to z nim zerwę - wyszeptała w czarny materiał jego koszuli.
-Poradzimy sobie, obiecuję. Obiecuję. Obiecuję... - powtarzał prosto w jej włosy, a ona tuliła się do niego coraz mocniej.
Nie wyobrażała sobie tego, jak bardzo zrani Rona, kiedy powie mu o wszystkim, nie chciała tego. Przecież Weasley był jej przyjacielem, podczas wojny był dla niej prawdziwym oparciem, a ona miała zadać mu cios prosto w serce. Nie było jednak innego wyjścia, wojna, którą razem z Draco wypowiedzieli światu, nadal trwała. A Ron stał po stronie wroga.
Dni mijały powoli, aż wkrótce wrzesień zaczął pokazywać swoje jesienne oblicze. Na dworze robiło się coraz chłodniej, żółknące liście spadały z drzew niczym ulewny deszcz zacinający w czasie potężnej wichury. Hogwart spowiła mgła ponurej atmosfery. Podczas posiłków nie słychać było głośnych śmiechów, jedynie ciche szepty zaspanych uczniów. Lekcje stawały się coraz nudniejsze i coraz bardziej męczące. Jedynym aspektem, który przywracał energię mieszkańcom zamku były mecze quiddicha. Pierwszy mecz Hufflepuff – Ravenclaw został rozegrany na początku października. Po szkole zaczęły krążyć plotki, jakoby nowy kapitan krukońskiej drużyny całe wakacje pracował nad nową, szalenie skuteczną taktyką, którą zbudował w oparciu o korespondencję prowadzoną z samym Wiktorem Krumem. Nikt nie był pewien, czy pogłoski są choć odrobinę spokrewnione z prawdą, faktem jednak było, że Ravenclaw rozgromił Puchonów przewagą stu osiemdziesięciu punktów.
Draco coraz częściej wspominał Hermionie o swoim niepokoju, związanym ze zbliżającym się meczem Slytherin kontra Ravenclaw. Gryfonka zmęczona tematem quiddicha, próbowała skierować rozmowę na inne tory, ale wtedy szybko zaczynała tego żałować, ponieważ Malfoy natychmiast zajmował się drugim ze swoim zmartwień, czyli wciąż niezakończonym związkiem Hermiony z Weasleyem.
-Obiecałaś - mówił smutno, a ona po raz kolejny zapewniała go, że pracuje nad tym każdego dnia.
Jej zapewnienia były jednak dalekie od stanu rzeczywistego, ponieważ za każdym razem, kiedy próbowała porozmawiać ze swoim chłopakiem na temat ich związku, ten brał ją na kolana i powtarzał, że nie wyobraża sobie życia bez niej. To zwykle powodowało, że coś ogromnego rosło w gardle dziewczyny i nie była w stanie wypowiedzieć już ani słowa.
Okazja nadarzyła się dopiero na kilka dni przed Nocą Duchów.
-Ron, nie ma mowy, żebym to założyła! Ja się w to nie zmieszczę!
Hermiona była przerażona widokiem swojego chłopaka, który trzymał w rękach błękitną suknię ze zwiewnego materiału. Miała ją na sobie podczas Balu Bożonarodzeniowego w czwartej klasie.
Tegoroczna Noc Duchów została zaplanowana jako potańcówka przeznaczona dla wszystkich uczniów szkoły. Ron bardzo naciskał, żeby Gryfonka wyglądała na imprezie tak, jak tego wieczora, gdy zrozumiał, co do niej czuje.
-Daj spokój, powiększymy ją zaklęciem! - rudzielec nie odpuszczał. Dokładnie zaplanował sobie tę noc i miał nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli.
-Nie chcę, rozumiesz?
-Zrób to dla mnie - nalegał.
-Nie!
-Proszę, Hermiona...
Nie mogła wyjawić mu przyczyny, dla której nie chciała założyć sukienki. A powód był prosty. Malfoy opowiadał jej, że Bal Bożonarodzeniowy był jednym z najprzykrzejszych wspomnień, jakie miał. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak wiele stracił, gdy ona go znienawidziła. Obserwował jak Gryfonka bawi się u boku Wiktora Kruma i miał ochotę zmiażdżyć Bułgara jednym zaklęciem. Po raz pierwszy był o nią naprawdę zazdrosny. A teraz Ron chciał, żeby Draco oglądał ją w tej samej sukni u boku innego faceta. Chciał by znowu paliła go zazdrość. Nie mogła na to pozwolić.
Szybko zrozumiała jednak, że nie chodzi o suknię, a o sam fakt, że jeśli Malfoy zobaczy ich razem w tańcu, wszystko może skończyć się wydaniem ich tajemnicy. Ten chłopak był zbyt porywczy, żeby nad sobą zapanować, zwłaszcza w takiej sytuacji.
-Ron, ja nie chcę iść w tej głupiej sukience!
-No to nie idźmy w ogóle! - krzyknął w końcu zdenerwowany.
-Może lepiej... może lepiej jeśli po prostu... - zaczęła niepewnie Hermiona, bacznie obserwując kawałek marmurowej podłogi tuż pod swoimi stopami.
-Co lepiej? - spytał Ron o wiele cichszym głosem.
-Może lepiej jeśli poprostuzrobimysobieprzerwę. - wyrzuciła w końcu z siebie.
-Co takiego?
-Muszę odpocząć, Ron. Potrzebuję wolności - oznajmiła nieco pewniej, tym razem patrząc mu prosto w oczy.
-To znaczy, że chcesz ze mną zerwać? - zapytał, a jego twarz przyozdobił groźny grymas.
-Tak. Nie. Nie wiem. Chyba tak.
-Jasne, rozumiem. Więc pozwól teraz, że pójdę i znajdę sobie partnerkę na tą potańcówkę - powiedział obojętnie, jakby Hermiona oznajmiła mu właśnie, że ma ochotę na słone paluszki.
Chwilę później została sama w salonie Gryfonów z mętlikiem w głowie i uczuciem lekkości, jakiego nie doświadczyła już dawno.


----

Notka pojawiła się szybciej, niż myślałam, a wszystko dzięki najnowszej płycie zespołu Parachute zatytułowanej "Overnight", w której zakochałam się na zabój. Parę piosenek, a natchnienie, które nie daje odejść od komputera :) 
Mam drobne pytanie do czytelników - czy rozdziały nie są za długie? To znaczy może powinnam publikować je dwuetapowo? To, co zostało już opublikowane zajmuje mi w edytorze 46 stron, powoli zaczynam się czuć, jakbym pisała powieść, a nie opowiadanie zamieszczane na blogu :D 
Będę wdzięczna za podzielenie się waszą opinią w tej kwestii, pozdrawiam :) 

P.S. Pragnę podziękować za wszelkie nominacje do blogowych nagród i przeprosić za to, że nie mam czasu zająć się tym w danej chwili, ale koniec tego tygodnia zapowiada się tak, że będę na okrągło w pracy zaczynając od siódmej rano jutro, a kończąc o dziesiątej rano w sobotę. Dlatego raz jeszcze dziękuję, jest mi niezmiernie miło, że ktoś postanowił docenić moje opowiadanie :) 

5 komentarzy:

  1. Jesteś niesamowita.!!!
    Szkoda, że ominęłaś opisywanie wojny, ale ... to co się dzieje po niej też jest ciekawe.:d
    Ogólnie rzecz ujmując rozdział jest GENIALNY!!!:)

    czekam na kolejny.:D
    pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    www.amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział genialny :-) Czekam na następny !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam czytać twojego bloga jest poprostu genialny superowo. Fajna akcja . Zgadzam się z Karoliną że nie ma opisu wojny szkoda ale i tak super

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ujmując innym rozdziałom...ten jest chyba Twoim najlepszym. Już się bałam, że zabraknie Dracona i odetchnęłam z ulgą (nie mniejszą niż Granger), że jednak wrócił.
    I jak najbardziej pisz dalej takie długie rozdziały;)
    Z niecierpliwością wypatruje nexta;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko! Ja normalnie się rozpływam *.*
    Kocham, kocham, kocham, kocham ale to bardzo kocham Twoje opowiadanie. Bałam się, że napiszesz, że Draco będzie na liście którzy zginęli, bądź po prostu nie wróci do szkoły i da sobie spokój z Hermioną, jednak moje prośby zostały wysłuchane w trakcie czytania i wszystko potoczyło się po mojej myśli!
    Aa i Twoje rozdziały są długie i bardzo dobrze! Nie wyobrażam, że zaczynasz pisać, o połowe mniej. Tak jak teraz jest idealnie.

    Dużo, dużo weny!

    Zapraszam na mojego bloga Dramione : nowa-hermiona-granger.blogspot.com

    Pozdrawiam:
    Lacarnum Inflamare.

    OdpowiedzUsuń